Są takie produkcje, które wyglądają bardziej niż przyzwoicie kiedy się je ogląda lub o nich czyta. Przeglądając screeny z tego rodzaju gier mamy nadzieję, że będzie dobrze, a zabawa będzie przednia. Tak właśnie sądziłem o najnowszej produkcji od Spark Unlimited przed jej premierą. A potem w TO zagrałem.

Okazja do zadania tego pytania jest znakomita. Oto bowiem postanowiliśmy na Valhalli przypomnieć wam grę Tomb Raider: Legenda, czyli tytuł będący bezpośrednim poprzednikiem wspomnianej wcześniej Anniversary. W niniejszej recenzji spróbujemy jednak spojrzeć na Legendę nieco inaczej niż ma to miejsce w większości testów publikowanych w prasie czy w Internecie. No bo co to za filozofia kopiować schematy, które są od lat utarte i wszyscy są już do nich przyzwyczajeni. Zlustrujemy tę grę przez pryzmat tytułu wydanego nieco później. Zastanowimy się, czy Legenda, będąca tytułem dostępnym po znacznie niższej cenie od Anniversary, może ze swoim rocznicowym odpowiednikiem w ogóle konkurować, a jeśli tak, to na jakiej płaszczyźnie. Zanim nadejdzie jednak pora na tak daleko posunięte wnioski trzeba by coś na temat Legendy napisać.

„Wciel się w postać Lary Croft…”

Chwila zastanowienia

Co napisać? Najlepiej prawdę. Oto ona. Tomb Raider: Legenda różni się od swoich poprzedniczek w co najmniej jednym zasadniczym aspekcie. Gry nie stworzono, jak to onegdaj bywało, w studiu o nazwie Core Design. Ewidentnie formuła przygód pani archeolog lansowana przez rzeczonego producenta się wyczerpała. Eidos nie chcąc zakopywać kury znoszącej złote jajka (za porównanie Lary Croft do kury należą mi się długie lata ciężkich robót) postanowił powierzyć stworzenie gry komuś innemu. I tym oto sposobem powstała pierwsza gra o przygodach Lary stworzona przez Crystal Dynamics.

I okazało się to strzałem w dziesiątkę. Rewolucja (rewelacja? hmm…) dotknęła serię w bardzo wielu aspektach. Na przykład w kwestii historii opowiedzianej w grze. Tomb Raider jako taki nigdy sensownej fabuły nie miał. No bo po co pisać na wytłaczance (jak już przy przykładzie kur jesteśmy), w jaki sposób kura osiągnęła odpowiedni wiek, żeby dochować się potomstwa, jaki był w tym udział koguta, itp. Ewidentnie opisywanie tego typu rzeczy nie ma sensu. Tak samo myślało Core Design i za każdym razem raczyło nas historyjkami w stylu „trzeba ratować świat, jedyna nadzieja w pannie Croft”, a dalej heja z giwerą i niech się dzieje co chce. Tymczasem okazuje się, że taki sposób spoglądania na rolę fabuły w grach action-adventure może nie tyle jest błędny, ile daleko jest mu do oczekiwanej przez odbiorców doskonałości.

i już wiemy co robić

W lot dostrzegło to Crystal Dynamics. Postanowiło napisać na wytłaczance kilka intymnych szczegółów z życia kury, wychodząc z założenia, że to przecież nie zaszkodzi, a i co bardziej dociekliwemu konsumentowi na pewno pomoże. Tym samym więc Tomb Raider: Legenda dorobił się w miarę sensownej i uporządkowanej historyjki. Nie będę rozpisywał się na temat szczegółów, bo te będziesz pewnie chciał odkryć sobie sam, napiszę jedynie, że w retropsektywnym intrze obserwujesz przeszłość z życia naszej bohaterki. Przeszłość, która będzie miała dość spory wpływ na teraźniejszość. Lara wplącze się w całkiem przyzwoitą intrygę, w trakcie której odwiedzi porządnie zrealizowane lokacje, takie jak Boliwia, Peru, Japonia, Ghana, Kazachstan czy nawet Anglia. Każda z nich w znaczącym stopniu różni się od pozostałych, za co należy twórców gry pochwalić.

Ale mieliśmy porównywać, więc pora zacząć to robić. Jeżeli chodzi o wątek fabularny, to bezsprzecznie wygrywa Legenda. Anniversary jako tytuł nawiązujący do klasyki nie wychyla się zbytnio, no bo i gdyby zaczął, to pewnie podniosłyby się karzące głosy ekspertów, którym nie podobałoby się to, że gra jest jakaś taka nowocześnie (czytaj: z sensem) opowiedziana. W kwestii lokacji natomiast wybór nie jest już taki oczywisty. Za Anniversary przemawia to, że przenosi ona gracza w rejony, które ten już zna, jeśli grał w jedynkę, w przypadku Legendy plusem może być przedstawienie nowych miejsc, chociaż im więcej się gra w Tomb Raidera, tym coraz silniejsze jest wrażenie, że jeżeli chodzi o otoczenie, to Lara zwiedziła już raczej wszystko, bez względu na to jak w opisie rzeczona lokacja się nazywa.

Znacznie ważniejsze od elementów, którym poświęciłem stanowczo za dużo miejsca do tej pory, jest jednak to, jak tak naprawdę w Legendę się gra. Odpowiedź na to pytanie nie odbiega od standardów. Animuje się szybko, żywo i bardzo sympatycznie. Na szczęście Crystal Dynamics poza jednym szczegółem związanym z nurkowaniem nie wprowadziło większych zmian w klawiszologii i w poruszaniu się bohaterki. Dzięki temu łatwo jest się przyzwyczaić do nowych realiów i szybko można poczuć się w naturalnym środowisku panny Croft jak u siebie w domu. Lara strzela, skacze, wykonuje akrobacje (momentami bardzo frustrujące, nie każdy przecież ma palce z gumy) – słowem standard i w Anniversary jest bardzo podobnie. Wyraźnie widać, że Crystal Dynamics poważnie wzięło się za swoją robotę i wywiązało się z niej na piątkę.

„…ikony gier komputerowych i popkultury”

A cała reszta? Cóż… Zagadek w Legendzie jak na lekarstwo (no chyba, że zaliczymy do tego jeszcze mnożące się wraz z zaawansowaniem prowadzenia rozgrywki pułapki), ale nie ma co się temu dziwić, w końcu tytani dedukcji grają w coś innego (na przykład w taką grę, w której należy ustrzelić kurczaka, nie wiem czy kojarzycie). Grafika całkiem ok, zwłaszcza gdy ktoś ma na tyle mocny sprzęt, żeby odpalić grę w trybie next-genowym. Dźwięki bardzo przyjemne, chociaż Lara ma fazy, gdy za dużo gada i nie można się nimi cieszyć w takiej mierze, w jakiej by się chciało. Bardzo boli fakt, że Legenda jest grą bardzo krótką i można ją ukończyć w mniej niż 10 godzin. Na tym tle znacznie lepiej wypada już Anniversary.

W sumie, nie jestem aż takim maniakiem, żeby jeszcze na koniec wyliczyć, że w Legendzie można dwa razy pojeździć sobie na motorze (swoją drogą jest to średnio przyjemne) albo że w Anniversary znacznie rzadziej giną niewinne zwierzęta. Jako gracz skupiam swoją uwagę głównie na tym, co sprawia frajdę i co denerwuje, a wszystkie inne detale pozostawmy statystykom.

Ale podsumowania nie odpuszczę. Tomb Raider: Legenda jest grą, która może nie zrewolucjonizowała gatunku, na pewno jednak w skuteczny sposób utrzymała podupadającą serię przy życiu. To dzięki niej w ogóle mogło powstać coś takiego jak rocznicowa edycja o tytule Anniversary. Obie gry mogą ze sobą konkurować choćby z tego prostego względu, że są to tytuły bardzo podobne.

Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, co wybrać – Anniversary czy Legendę. Musiałbym zacytować swój tekst na temat tej pierwszej i napisać, że w Anniversary powinni zagrać z sentymentu Ci, którzy znają serię jak własną kieszeń, w Legendę natomiast powinna zagrać cała reszta. Dziś wystawiam tej drugiej identyczną ocenę jak Anniversary. Jako że obydwa tytuły dzieli blisko 70 złotych różnicy w cenie chyba nie muszę mówić ku której opcji ja bym się skłaniał osobiście.

Krucjaty przeciwko pannie Croft ciąg dalszy. Po tym jak przy okazji recenzji gry Tomb Raider: Anniversary dostało mi się w komentarzach od części spośród szanownych czytelników za to, że porównywałem Larę do najdroższej mi osoby, postanowiłem zmienić nieco taktykę i zadać inne pytanie. W zasadzie chodzi w nim o to samo, ale przynajmniej cenzorzy nie będą się raczej mieli do czego doczepić. Pytanie moje dzisiejsze do części brzydkiej społeczeństwa brzmi: „Czy chciałbyś żyć na co dzień z kimś takim jak Lara?”.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here