Kiedy przyszła do mnie paczka zawierająca przeznaczony do zrecenzowania FaceBreaker byłem pełen radości, licząc na przyjemny, odprężający i do tego komicznie przerysowany boks. Tymczasem okazało się, że FB to pozycja, która przysporzyła mi takiego bólu palców, jak do tej pory żadna inna gra, niezależnie od gatunku, jaki by reprezentowała. Czemu tak jest? Dowiecie się z poniższego tekstu.

W przypadku DS-a jednak ciężko jest zaobserwować takie zjawisko, z prostego powodu – rzeczony handheld kosmiczną technologią pochwalić się nie może, więc i tytuły nań są odpowiednio prostsze niż na bardziej złożonych platformach. Można by się więc pokusić o tezę, iż jest to dość duży problem, z jakim borykać się muszą posiadacze Dual Screena. Na całe szczęście jest również antyteza. Składa się ona z trzech słów. „Elite Beat Agents”.

„A-B-C, Easy as…one-two-three”

Cóż możemy dodać? GO!

Sama w sobie mechanika gry, w przypadku Elite Beat stoi na podobnym poziomie skomplikowania co zacytowany wyżej tekst jednej z piosenek grupy Jackson 5. Wszystko skupia się właściwie tylko i wyłącznie wokół naszego poczucia rytmu. Z głośniczków Dual Screena leci cover jednej z dziewiętnastu umieszczonych w grze piosenek, a naszym zadaniem jest wystukiwanie melodii, poprzez uderzanie stylusem w pojawiające się na touch-screenie koła. Tapnąć należy w momencie, w którym zamykają się wokół nich specjalne obręcze. Od czasu do czasu musimy również powłóczyć „patyczkiem” po ekranie dotykowym za pojawiającą się nań piłką. Misje kończymy natomiast jak szaleni kręcąc kółka wokół kolorowej tarczy, co pozwala nam nabić sporo dodatkowych punktów. Jednak to nie wskaźnik informujący nas o ich liczbie gra kluczową rolę w zaliczaniu kolejnych piosenek. Zdecydowanie ważniejszy jest tutaj Elite-o-Meter, przypominający trochę Performance Bar znany z ukazującej się na stacjonarnych platformach Sony serii gier-karaoke SingStar. Im lepiej radzimy sobie z trafianiem w kółka, tym szybciej rośnie EoM, niestety gdy wraz z naszą muzykalnością sięgnie dna zabawa kończy się game overem i całą zabawę z piosenką trzeba przerabiać od nowa. Jest jednak o tyle dobrze, że wszystko dzieje się bardzo szybko i nie ma najmniejszego problemu z kolejnymi retry’ami. Poza tym, Elite Beat Agents jest pozycją niesamowicie wciągającą. Pokuszę się nawet o uznanie EBA za najbardziej przykuwający do stylusa i dwóch małych ekraników tytuł, jaki do tej pory ukazał się na DS-ie. I na dzień dzisiejszy, po kilkunastu godzinach (a może kilkudziesięciu? Ciężko zliczyć – przy Elite Beat czas płynie zdecydowanie zbyt szybko, a dobra jest zbyt krótka!) nieustannego uderzania „patyczkiem” w ekran mogę z całą pewnością stwierdzić, iż ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie aż do premiery ewentualnego sequela Agentsów, którego nie wydanie byłoby śmiertelnym grzechem ze strony zespołu iNiS. Wszystko to może zdawać się trochę skomplikowane, ale ręczę własną głową, iż w praktyce jest to proste jak drut, przynajmniej jeśli chodzi o mechanikę gry, bo i o jej poziomie trudności wspomnieć nie omieszkam, ale na to przyjdzie czas troszkę później.

“We’re not going down, without a fight!”

Gdzie Mulder i Scully?

Z powyższego opisu mogłoby wynikać, iż uderzanie stylusem w ekran jest zaprezentowane tak surowo, jak rytmicznie wklepywanie przycisków na klawiaturze w PC-towym Frets on Fire. Oczywiście tak nie jest. Można by nawet stwierdzić, iż w Elite Beat Agents występuje zjawisko fabuło-podobne. Otóż tytułowi agenci (i agentki!), na zlecenie niejakiego Commandera Kahna, tańcząc i śpiewając pomagają ludziom oraz zwierzętom, które znalazły się w poważnych tarapatach i trzeba je z nich wyciągnąć. O tym jakież to kłopoty spotkały postacie mające uzyskać od nas pomoc dowiadujemy się z poprzedzających kolejne misje – tudzież piosenki – przekomicznych scenek zaprezentowanych na obydwu ekranach w formie komiksów. Tak więc przyjdzie nam zająć się sprawami bardzo trywialnymi, jak choćby pomocą w usypianiu trójki wrednych bachorów i walką o poprawę pogody, by znana prezenterka telewizyjna mogła zabrać swoje dziecko na piknik, ale zdarzą się też zadania nieco bardziej poważne, choć i tak ukazane w zabawny sposób. Może to być ratowanie miasta z łap obrzydliwych zombie’ch bądź też podanie taksówkarzowi pomocnej dłoni w dojeżdżaniu do szpitala z rodzącą kobietą na tylnym siedzeniu. Zabawy jest co niemiara zarówno podczas gry samej w sobie, jak i oglądania śmiesznych scenek przerywnikowych.

HEAAALP!

Tak o pomoc wołają ci, którzy chcą by agenci podali im pomocną dłoń. Podobne dźwięki wydają z siebie również osoby rzeczonymi agentami kierujące. Poziom trudności w EBA jest absolutnie i niewybaczalnie niewyważony. Wspomnianych poziomów w grze znajdziemy cztery, z tym, że dwa najwyższe należy samemu odblokować, przechodząc poprzednie. Najłatwiejszy jest „Breezin’” – żenująco powolny i flegmatyczny, a kółka do trafiania są tak wielkie, że ledwie mieszczą się na pojedynczym ekraniku. Sytuacja diametralnie zmienia się, gdy próbujemy zabawy na, wydawać by się mogło, tylko nieco trudniejszym „Cruisin’”. W rzeczywistości różnica między tymi dwoma poziomami jest wprost kolosalna.

O ile przy najłatwiejszym można zasnąć, to Crusin’owe „Canned Heat” autorstwa Jamiroquai’a, czy „Jumpin’ Jack Flash” ze stajni The Rolling Stones zmusiły mnie do rzucania stylusem po ścianie ze złości i siedzenia nad jedną misją nawet po kilka godzin bez przerwy. A dalej jest jeszcze ciekawiej. Dla osób, które mają mało wprawy w wymachiwaniu „patyczkiem” bądź preferują wrist strapa „Sweatin’” będzie gorsze niż Dante Must Die w popularnej serii Devil May Cry, że nawet nie wspomnę o „Hard ROCK”, gdzie kółeczka, jakie trzeba „klepać” są tak malutkie, iż praktycznie na pamięć należy znać piosenkę, by wiedzieć gdzie uderzać w następnej kolejności. Widać, że iNiS nie lubi oszczędzać graczy i choć psioczę na to przez cały akapit, to muszę przyznać, iż ogromną satysfakcję daje zaliczenie z rangą „A” lub nawet „S” którejś z kolei misji na najwyższym poziomie trudności. Z kolei zdobycie „D” tylko motywuje do tego, by mobilizować się i jeszcze parokrotnie podejść do danej piosenki.

„You can hang out with all the boys”

Suszarka – model Turbo

Poza tradycyjną rozgrywką single-playerową, gra oferuje też możliwość zabawy nawet czterem osobom jednocześnie – można bawić się z innymi za pośrednictwem Wi-Fi lub dzięki opcji game sharingu. Co ciekawe, nie ratujemy wirtualnych ludzi od ich równie wirtualnych problemów pojedynczo, a parami. Naprzeciw siebie mogą stanąć dwie dwuosobowe drużyny, które będą walczyć o jak najwyższe wskazania Elite-oMeter, a z kolei w trybie „coop” będą się wspomagały, mając kółka rozdzielone równo pomiędzy siebie. Niestety, w przypadku „dzielenia się” cartem, należy liczyć się z tym, iż ilość utworów dostępnych do sprawdzenia zostanie drastycznie ograniczona, dlatego warto upewnić się, czy wszyscy, z którymi zasiadamy do gry są wyposażeni we własną kopię Elite Beat Agents. Poza tym, iNiS nie omieszkało zadbać również o odpowiednie urozmaicenie trybu wieloosobowego. W EBA nie tylko zmierzymy się z żywymi przeciwnikami, ale również dostaniemy możliwość stawienia czoła ich najlepszym wynikom, zapisanym w formie powtórek. Sami oczywiście też możemy udostępnić innym wykonane przez siebie replay’e (możemy stworzyć jeden dla każdej piosenki, a później ewentualnie go nadpisać, gdy osiągniemy lepszy wynik) i pokazać im, kto zasłużył na miano prawdziwego agenta.

„My walkie-talkie man”

Uratuj piękne kobiety przed złym słoniem

Dobrych parę tysięcy znaków już na ekran komputera przelałem rozpisując się o Agentsach, a w zasadzie ani słowem jak do tej pory nie wspomniałem o oprawie audio-wizualnej, która w grach muzycznych wręcz z definicji odgrywa pokaźną rolę. W kwestii grafiki dużo większe wrażenie robią komiksowe scenki, niż sama rozgrywka. Widać, że za ich rysowanie wzięła się jakaś wprawna ręka i stworzyła jednocześnie ładne i idealnie oddające bardzo specyficzny klimat gry przerywniki. Jest kolorowo, zabawnie i dość szczegółowo, więc w zasadzie nie mam się tu do czego doczepić. Tańczący agenci to ładnie animowane, trójwymiarowe modele, ale raczej ciężko byłoby piać z zachwytu na ich widok. Są znośne, a jak na Dual Screena to nawet całkiem przyzwoite i może na tym określeniu pozostańmy. Na szczęście, jak na muzyczno-rytmiczną grę przystało, sfera audio nadrabia wszelkie niedociągnięcia grafiki, z jakimi można się spotkać w EBA. Co prawda kawałki, do jakich tańczą nasi podopieczni nie występują w swoich oryginalnych wersjach, a pojawiają się tylko w formie coverów, to i tak trzeba przyznać, iż nie odstają wiele od pierwowzorów. W Elite Beat Agents znajduje się w sumie dziewiętnaście różnych tracków utrzymanych w niejednolitym klimacie i pochodzących z zupełnie odmiennych „epok”. Tak więc obok kanadyjskiej piosenkarki Avril Lavigne i jej „Sk8er Boy’a” postawiono „Y.M.C.A” w oryginale wykonywane przez grupę Village People, a wspominane już w tym tekście „Jumpin’ Jack Flash” autorstwa Rolling Stonesów jest bezpośrednio poprzedzone hoobastankowym „Without a Fight”. W każdym bądź razie – hitów jest pełno, a każdy kto interesuje się muzyką bez problemu rozpozna większość piosenek i niezależnie od tego w jakich rytmach gustuje, to dzięki specyficznej palecie utworów wręcz musi znaleźć coś, co dla jego gustu okaże się odpowiednie.

“I was born to love you”

Agentsi to absolutna czołówka jeśli o gry na DS-a idzie i zdecydowanie najbardziej uzależniająca pozycja z jaką miałem kiedykolwiek styczność. Do tego bardzo prosta, ale jednak nie prostacka. Może i słabo wyważona pod względem poziomu trudności, ale dzięki temu niewiarygodnie satysfakcjonująca i niosąca ze sobą kupę radości. Jeśli jest jeszcze na świecie jakiś styluso-maniak, który z Elite Beat nie miał przyjemności się zetknąć, to niech czym prędzej nadrabia zaległości, bo naprawdę warto. Świetne piosenki do „ogrania”, wzbogacone zabawnymi scenkami o niepowtarzalnym stylu, plus opcja zabawy on-line i w zasadzie nieskończona grywalność. Takich określeń pod adresem EBA można przeczytać całe mnóstwo, ale czy nie lepiej po prostu samemu zagrać?

Żyjemy w dobie bardzo dynamicznego rozwoju nowoczesnej technologii, również takiej, która ma służyć tylko i wyłącznie rozrywce. Nikogo więc nie dziwi fakt, że coraz to nowsze gry starają się w kwestii poziomu skomplikowania dorównać konsolom na które wychodzą.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

10 KOMENTARZE

  1. Zadziwiasz mnie Siergiej- twoje recenzje to uczta dla oczu i umysłu. Coraz bardziej pragnę własnego DS’a w domciu:). Ogromny pozytyw ode mnie! Tak trzymaj!

  2. marcel – Zadziwiająco szybko umiesz czytać. . . Siergiej umie dobrze pisać recki, ale sam nie mam DS’a i dlatego dla mnie nie są one aż tak bardzo wciągające. 🙂

  3. jest taki bug w valhalli, pomimo tego że nie widać tekstu na stronie głównej to na forum już się pojawia link do niego (w tym przypadku bloogu), więc miałem kupę czasu na przeczytanie mój drogi 🙂

  4. ale nie umiesz korzystac z opcji edycji komentarza – juz wiemy jak to sie stalo ze jestes w pierwszej trojce komentujacych na Valhalli 😉

  5. heheheh . . . co do opcji edycji: po pierwsze od czasu do czasu wywala mi przeglądarkę w kosmos , po drugie, gubi polskie znaki po edycji i aż się boję dotykać 🙂

    • heheheh . . . co do opcji edycji: po pierwsze od czasu do czasu wywala mi przeglądarkę w kosmos , po drugie, gubi polskie znaki po edycji i aż się boję dotykać 🙂

      To jakiej ty używasz przeglądarki? Mi Edycja działa elegancko. WIDZISZ ^^ Działa 🙂

Skomentuj Jakub Śledź Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here