Electronic Arts produkuje właśnie grę RPG, opartą na prozie kultowego pisarza fantasy. Bilbo, Aragorn i Gandalf powrócą pod koniec 2007 roku.

Jeśli choć raz tak pomyślałeś, to niestety nim jesteś. Nie załamuj się jednak. Na Xboxie 360 znajdziesz grę, która wyciśnie z ciebie wszystko co najlepsze. Produkcja ta może sprawić, że rzucisz pada w kąt i klnąc jak szewc odejdziesz od konsoli. Po opanowaniu umiejętności potrzebnych do przejścia recenzowanego tytułu poczujesz się jednak jak prawdziwy ninja, który właśnie potwierdził, że w świecie elektronicznej rozrywki nadal mało kto może mu podskoczyć. Kto ukończy Ninja Gaiden 2 powinien wypiąć pierś, odetchnąć z ulgą i poczuć się spełniony. Oczywiście nie jest to gra tylko dla trzydziestolatków. Wybaczcie dinozaurowi, że napisał taki wstęp. Młodszym wielbicielom elektronicznej rozrywki także powinna się spodobać nowa produkcja skłóconego z Tecmo zespołu Team Ninja. Dzięki niej pokażecie, że pierniki takie jak piszący te słowa mogą spokojnie myśleć o growej emeryturze, wiedząc, że zastąpi ich cała armia niebezpiecznych, wzorowo wyszkolonych wojowników.

Masakra

Nie trać głowy

Po tym odrobinę sentymentalnym wstępie pora przejść do konkretów. Na konsolę Microsoftu zawitała kolejna odsłona przygód Ryu Hayabusy. Młody ninja na pierwszym Xboxie udowodnił, że w grach akcji mało kto może się równać ze zdolnymi twórcami z Team Ninja. Poprzednią część gry śmiało można uznać za jedną z pięciu najlepszych pozycji na pierwszą konsolę giganta z Redmond. Druga też zostanie zapamiętana na długo. Tym razem z powodu przemocy. Ninja Gaiden 2 o czym warto wspomnieć na początku recenzji jest tytułem brutalnym do bólu. Jeśli jesteś w stanie wymyślić jakikolwiek sposób wyrządzenia krzywdy bliźniemu za pomocą umieszczonych w nim broni, to na pewno zobaczysz go na ekranie. W towarzystwie olbrzymiej ilości krwi. Z całą pewnością nie da się nazwać recenzowanej produkcji tytułem dla najmłodszych.

Prawdziwi zabijacy będą się jednak bawili przy niej doskonale. Ninja Gaiden 2 nie tylko jest prawdopodobnie najbardziej brutalną produkcją wydaną od lat, ale zapewne jest też najlepszą chodzoną bijatyką. Team Ninja bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę konkurencji i obawiam się, że długo nikt nie przeskoczy ponad to, co stworzył ten zespół. Mam tu na myśli przede wszystkim płynność samych starć (nie licząc wpadki, o której napiszę później), fenomenalną animację postaci Ryu i kombinacje ciosów, które wykona osoba, w której żyłach płynie krew prawdziwego wojownika ninja. Walka – esencja gry – zaprojektowana jest po mistrzowsku. Nie znam innego tytułu zmuszającego nas do tak wielkiego wysiłku, tylko po to, by pokazać, że wciąż jesteśmy szybcy i zabójczo skuteczni. Pozycji wynagradzającej nasze starania niesamowitą satysfakcją płynącą z zabawy, dającej nam tak potężnego adrenalinowego kopa.

Ufff

Lepiej stracić wszystkie kończyny

Ninja Gaiden 2 tak jak poprzednia odsłona serii jest tytułem bardzo trudnym. Jego twórcy pomyśleli jednak o mniej zręcznych fanach elektronicznej rozrywki i przygotowali dla nich garść ułatwień. Mimo to warto wiedzieć na co się porywamy. Na starcie dostępne są dwa poziomy trudności. Najłatwiejszym nie warto zawracać sobie głowy. Kolejny spodoba się graczom znającym pierwszą część recenzowanego tytułu i ludziom lubiącym wyzwania. Dwa następne, odblokowywane po ukończeniu gry, przeznaczone są już tylko i wyłącznie dla prawdziwych zawodowców. Dość powiedzieć, że zaraz po ubiciu ostatniego bossa uruchomiłem NG 2 ponownie na nowym poziomie trudności i…zginąłem dwa razy pod rząd w pierwszej potyczce. To bolało. Bardzo.

Ryu Ratuj!

Fabułę nowego dzieła Team Ninja można w zasadzie streścić w kilku zdaniach. Nasz bohater po raz kolejny ratuje świat przed inwazją krwiożerczych demonów i ich potężnych panów. W zasadzie nie tyle ratuje, co wypędza bestie z powrotem do „piekła”, po drodze pokonując kilku mniejszych i większych drani nazywających siebie bossami. W trakcie wędrówki zwiedzimy między innymi Nowy Jork, Tokio czy Moskwę i krainę demonów. Lokacje wyglądają przyzwoicie, ale na pewno da się z 360tki wyciągnąć coś więcej. Przede wszystkim drażni budowa plansz. Złożono je w zasadzie z większych bądź mniejszych pól, korytarzy zabudowanych z każdej strony niewidzialnymi ścianami. Dobrze, że tę wadę rekompensują zwłoki ubitych przeciwników, które w większości przypadków nie rozpływają się w powietrzu. Bardzo miło zaskoczył mnie ten detal.

Duży, ale słabiutki

W zasadzie na temat fabuły nie ma co więcej pisać. Być może ktoś z wypiekami na twarzy będzie ją śledził. Dla większości graczy, w tym i dla mnie jest ona tylko niewielkim dodatkiem do głównego dania jakim jest akcja, gameplay w tej produkcji. Wspomnę jeszcze tylko, że recenzowana gra dzięki wyśrubowanemu poziomowi trudności powinna zapewnić nam rozrywkę przez przynajmniej kilka dni. Zresztą nawet na najłatwiejszym poziomie nie powinniśmy narzekać na jej długość.

Białe tango

Po włączeniu gry weterani szybko poczują się jak w domu. Sterowanie Ryu czy część charakterystycznych ciosów pozostały nietknięte. Zmienił się natomiast charakter samych starć. Team Ninja najwyraźniej doszedł do wniosku, że ich produkcja nie sprzedawała się rewelacyjnie ponieważ była zbyt trudna dla przeciętnego gracza. Większość zmian jakie zobaczymy w najnowszej części serii ma ją więc ułatwić. Dla największych zabijaków zostawiono w zasadzie dwa najtrudniejsze tryby gry, o których wspominałem kilka chwil temu.

Nawet nie trzeba używać ninpo

Jakie więc wprowadzono zmiany? W pierwszej odsłonie gry nasze spotkania z przeciwnikami przypominały taniec. Niczym w walcu wirowaliśmy wokół pomieszczeń, wypatrując luki w defensywie wrogów. Kiedy udało nam się ją dostrzec błyskawicznie uderzaliśmy. Ważna była obrona, umiejętny dobór ruchów, dbanie o punkty życia i korzystanie z magii – ninpo – jedynie w krytycznych sytuacjach. Tym razem walc zmienił się w szalone, pulsujące z olbrzymią prędkością techno. W drugiej odsłonie gry musimy być ciągle w ruchu. Nie mamy nawet pół sekundy na zastanowienie się nad kolejnym posunięciem ponieważ mniej ruchliwą postać bezlitośnie kąsają shurikeny (najczęściej wybuchowe). Defensywę również zmieniono, wychodząc z założenia, że najlepsza obrona to atak. Musimy więc nastawić się na częstsze wyprowadzanie ciosów i szybkie pozbywanie się napastników, którzy z reguły atakują nas w dużych grupach.

Nowości widoczne są zresztą nie tylko w tempie rozgrywki. Polegli wrogowie o wiele częściej pozostawiają na polu walki niebieską esencję, która regeneruje nasze punkty życia. W porównaniu z pierwszym Ninja Gaiden bardzo często znajdujemy też czerwoną esencję umożliwiającą rzucanie czarów. Wszystko to sprawia, że w trakcie walki częściej ryzykujemy. Na pewno taka metamorfoza wymaga od nas byśmy zapomnieli o starych nawykach. Doceniam jednak starania autorów chcących jeszcze bardziej przyspieszyć rozgrywkę i sprawić żeby była ona jeszcze bardziej widowiskowa.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Pieniądze już w zasadzie odłożone, czekają tylko na koniec wakacji, cobym mógł się wyżywać po kolejnych dniach spędzonych w mej, jakże zacnej, placówce oświatowej 😉 Obawiam sie tylko, ze spotkanie z Hayabusą przysporzy mi jeszcze więcej nerwów zamiast je ukoić, ale cóż – raz sie zyje 😉

  2. Soxol – przeciez Katamy napisal, w ktorym miejscu. P. S. Wersje promo rozsyłane tu i ówdzie do recenzentów faktycznie gubiły klatki dużo częściej niż sklepowe. Aczkolwiek nie wiem czy ma to wplyw na ten tekst, bo o ile pamietam Microsoft Polska dostarcza retaile. Z tym, ze moze to po prostu moja pamiec szwankuje i w kraju nad Wisłą byly te same problemy co na zachodzie.

  3. świetna recenzja, wstęp to pierwsza klasa . . zresztą jak recenzowany tytuł . . nie urodziłem się z padem w ręce, ale cierpliwość rekompensuje tą drobną niedogodność i gra sprawia mnóstwo radości . . dodatkowo ta krew i poodcinane kończyny . . ekstaza

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here