Po okresie intensywnego grania na potrzeby recenzji wreszcie przyszedł dla mnie moment chwili spokoju kiedy mogę sięgnąć po tytuły starsze, leżące na moim dysku od niepamiętnych czasów. Choć pisałem już wielokrotnie, że wracam do nich niezwykle rzadko takie przypadki jednak się zdarzają. I nie mówię tu o grach, które ukończyłem, ale o takich, które mnie pokonały lub po prostu nie znalazłem dla nich wcześniej czasu aby je skończyć. Takich tytułów są oczywiście dziesiątki, a w tym momencie na dysku mam ich zainstalowanych co najmniej kilkanaście.

Są wśród nich produkcje przeróżne. Od FPSów (Call of Cthulhu czy Kroniki Riddicka), przez oryginalne TPS (Full Spectrum Warrior: Ten Hammers) po RPGi włącznie (Arcanum). Nie zabrakło też spacesima, czyli X3 i jeszcze paru innych tytułów. Zaległości jak widać olbrzymie, a czasu wolnego jak na lekarstwo. Dlatego też ostatni weekend postanowiłem poświęcić na nadrabianie zaległości. Nie sięgnąłem jednak po żadną z wymienionych wyżej pozycji, ale po tytuł zupełnie inny. Po kontynuację jednej z najlepszych gier wszechczasów (w mojej prywatnej Niebiesko-Łosiowej klasyfikacji), po Deus Ex – Invisible War.

Pierwowzorem zachwycałem się jakiś czas temu, choć pierwszy raz zagrałem w niego ładnych kilka lat po jego premierze. Nie przeszkadzała mi archaiczna grafika – miodność i klimat gry położył mnie na łopatki, albo ściślej mówiąc przykuł mnie do monitora na dobre kilkadziesiąt godzin. Trudno się zatem dziwić, że zaraz po tym jak JC połączył się z Heliosem (tak, tak – wybrałem właśnie to zakończenie) do napędu mojego komputera trafiła płytka z Deus Ex – Invisible War.

I przyszło wielkie rozczarowanie…

Oczywiście wiele osób mnie uprzedzało, żebym nie obiecywał sobie zbyt wiele mimo wszystko rozgoryczenie było spore. Uproszczone do granic absurdu menu ekwipunku, uniwersalna amunicja, brak zapisu odbytych rozmów, niezwykle skąpe informacje dotyczące zadań – pozbyto się większości RPGowych elementów. Prysł też gdzieś klimat mrocznego i przytłaczającego cyberpunka, który towarzyszył mi przez cały czas przygody z JC. Pograłem kilka godzin włócząc się po Seattle i dałem spokój. Byłem zły. Z drugiej strony – czego mogłem się spodziewać, przecież prawie wszyscy mi mówili, że IW to już nie ten sam Deus Ex. Ludzie z Ion Storm zgubili gdzieś tą magię, która sprawiła, że tytuł wydany kilka lat wcześniej zachwycił tysiące graczy na całym globie.

Invisible War dostało ode mnie żółtą kartkę i powędrowało na półkę zapomnienia. Choć byłem zawiedziony magia pierwowzoru nie pozwoliła mi usunąć gry z dysku. Minęło dobre pół roku (jeśli nie więcej), a ja wciąż zastanawiałem się czy warto wracać. Siła przyciągania oryginalnego Deus Ex była jednak zbyt silna i kazała mi jeszcze raz dać szansę kontynuacji. W ten oto sposób w minioną sobotę uruchomiłem grę po raz kolejny i… przepadłem na dobre kilka godzin.

Czy coś się zmieniło przez te pół roku? Pewnie nie. Gra wciąż ma te same poważne niedociągnięcia i nijak jej nie da się przyrównać do oryginału. Jednak przy głębszym zanurzeniu się w jej świat i odrzuceniu ciągłego porównywania jej do pierwowzoru potrafi się odwdzięczyć. Wprawdzie świat zbyt często połyskuje plastykową nowością, historia też nie jest tak klimatyczna jak oryginalna, ale gra potrafi wciągnąć, a ja już teraz jestem pewien, że na pewno ją skończę. I pewnie nawet powiem, że była niezła.

Czy pisałbym te słowa gdybym zaraz po pierwszym spotkaniu z Invisible War usunął go z dysku? Nie. I patrząc z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że popełniłbym błąd, bo choć kontynuacja nie ociera się nawet o doskonałość Deus Exa to mimo wszystko zapewnia kilka godzin niezłej zabawy. A przy odrobinie wysiłku uda się w niej nawet znaleźć pozostałości klimatu jedynki.

Jedni powiedzą – ale po co? Przecież to marne resztki. Dlaczego zadowalać się czymś, co nie spełnia naszych wymagań. I trudno się tu nie zgodzić. Każdy z nas powinien stawiać wysokie wymagania grom, na które czeka. Ale mimo to, jeśli już pokaże się kontynuacja, która nie jest w stanie przeskoczyć poprzeczki, którą sama sobie wcześniej ustawiła może warto czasem spojrzeć na tą produkcje z innego punktu, w innym świetle i przynajmniej spróbować dać jej drugą szansę? Nie mówię o byciu zbyt pobłażliwym, nie mówię o akceptacji jawnych niedociągnięć, ale raczej o nieprzykładaniu jednej miarki do wszystkich produkcji.

A kiedy już to zrobimy to czasem (i mam w pełni świadomość, że będzie to rzadkie) z tych marnych resztek można wyciągnąć całkiem sporo!

Ile gier skreśliliście zbyt wcześnie? Jakie tytuły zyskują przy bliższym poznaniu? Podzielcie się z nami tą wiedzą, a może ci, którzy zbyt pochopnie usunęli grę z dysku dostaną drugą szansę aby poznać jej ukryte walory.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

13 KOMENTARZE

  1. Wprawdzie świat zbyt często połyskuje plastykową nowością,

    Oj, tylko na początku. Nie wiem gdzie teraz jesteś w grze (choć zamierzam się dowiedzieć ;D) ale pod koniec szczególnie w [tu musiałby się pojawić spojler więc się nie pojawi :P] jest na prawdę DX’owo. Choć faktycznie, nie wiedzieć czemu, lepsza jakość grafiki popsuła jej klimat. Z drugiej strony, Enklawy po prostu mają tak wyglądać. Nie do końca pasuje to do Deus Ex’a ale one muszą być nowe, ładne i nowoczesne. W końcu to nowy, wspaniały świat 😉

    a ja już teraz jestem pewien, że na pewno ją skończę. I pewnie nawet powiem, że była niezła.

    Powiesz 😉 Swoją drogą, miałem nadzieję, że na wpis podsumowujący IW pokusisz się dopiero po skończeniu gry. Jednak wiedziałem, że nie będzie Ci się chciało tak długo czekać 😛 Mimo to mam nadzieję, że i wtedy podzielisz się swoimi wrażeniami znając już całość i zakończenie(a). Tak czy siak zobaczysz, że IW ma kilka asów w rękawie. Np. . . . nie, nie powiem, nie powiem 😉

    Nie mówię o byciu zbyt pobłażliwym, nie mówię o akceptacji jawnych niedociągnięć, ale raczej o nieprzykładaniu jednej miarki do wszystkich produkcji.

    Otóż to. Jeśli na IW spojrzy się jak na odrębny tytuł to potrafi zapewnić mnóstwo przyjemności. Ciągłe porównywanie jej z pierwowzorem sprawia tylko, że zaczynamy się dołować ;DPrzedwczesne skreślanie gier nie ma sensu. Jeszcze mniej ma skreślanie ich przed premierą, ale tu już nie będę wbijał Falloutowcom szpilki 😉 Żartuję, żeby nie było 😉 Wracając jednak do tematu – IW to doskonały przykład, że jeśli się człowiek postara to odnajdzie w nowym klimat starego. Co więcej, jest dowodem na to, że nie po intrze się ocenia grę a po outrze parafrazując słynne powiedzonko 😉 A ja jeden z game ending’ów DX:IW oglądam nałogowo – znacznie częściej niż ten z Heliosem (też wybrałem to zakończenie w jedynce) z pierwszej częśći. I to wcale nie dlatego, że jest ładniejsze graficznie ale dlatego, że przepala mi mózg 😉

  2. To jak ta gra się w końcu nazywa? Invisible War jak podaje producent, czy też Invisible Wars jak podaje autor wpisu. . . ? 🙂

  3. Ja aktualnie po raz drugi wałkuję jedynkę. Zajebiszcza po prostu. Widziałem dwójkę na screenach. Totalnie nie trawię giwer, ale zagram i prawdopodobnie przejdę. Głównie dlatego, że liczę na 3. Odnośnie gier, których nie dałem jak dotąd drugiej szansy jedyne co przychodzi mi do głowy to TES Morrowind i TES Oblivion. 1 i 2 nie widziałem.

  4. Chmielu —> oczywiscie invisible war, zorientowałem się w pomyłce jak tekst już poszedł do Katmaya (do wrzutki), a ja akurat nie bylem w domu, żeby dosłać mu poprawioną wersję. Ale teraz już wszystko OK, poprawki naniosłem 🙂coppertop —-> jedno nie wyklucza drugiego. Jak skończę, to znając życie też będę miał jakieś przemyślenia, którymi nie omieszkam się z Wami podzielić :)A co do „warS” to idę do kącika popłakać, a na najbliższym apelu wikingów oczywiście złożę samokrytykę 🙂

  5. Problem z kontynuacjami jest taki, że starają się być zbytnio. . . kontynuacyjne ;] Wiem, troszkę zamieszałem, ale zaraz postaram się to wyjaśnić. Kontynuacje powstają zazwyczaj na kanwie popularności (tak, finansowej) swoich poprzedników i zazwyczaj starają się na siłę wcisnąć tego samego bohatera, w ten sam świat oraz w bardzo podobny do pierwszej wersji splot wydarzeń. Ja pytam, po co u licha? Czy kontynuacja musi być kalką pierwowzoru? Czy musi na siłę wciskać nam to samo, lub podobne danie, tylko odgrzane w inny sposób? Otóż wcale nie musi. Czy ciekawszym nie było by np. pokazanie historii z pierwszej części oczyma innego bohatera, z diametralnie innej strony z dodatkowymi epizodami? Albo np. zachowanie całego settingu, struktury świata wraz z jego klimatem, i zbudowania w nim całkiem odrębnej, ciekawej historii, pięknie przeplatającej się z epizodami z części pierwszej? Albo jeszcze inaczej, odwrócenie wszystkiego czego dowiedzieliśmy się o danym świcie z części pierwszej do góry nogami, całkowita negacja wszelkich przyzwyczajeń czy spójności i ciśnięcie bohatera (starego czy nowego) w sam środek tego młynu?Możliwości jest co niemiara. Niestety zmiana czegokolwiek co się już wcześniej sprawdziło to ryzyko, którego boją się podjąć wydawcy a szkoda. Dlatego właśnie smoki po wsze czasy będą ginąć z rąk przystojnych rycerzy, a białogłowy mają przesrane, bo do końca świata będą siedzieć pozamykane w wieżach. Osobiście tylko parę razy spotkałem się z naprawdę ciekawymi kontynuacjami. Osobiście jestem zdania, że jeżeli coś jest bardzo dobre i stanowi pewną całość, to nie należy tego kontynuować na siłę, ponieważ takie działanie nie tylko przynosi marny efekt, ale dodatkowo szarga opinię pierwowzoru.

  6. podobnie rzecz sie ma z filmami, z racji bardzo podobnego podejscia w kwestii produkcji (i rownie wielkich pieniedzy). na palcach jednej reki mozna policzyc filmy ktorych kontynuacje okazaly sie rownie wielkimi hitami lub wrecz przewyzszaly oryginaly. . . chcielibysmy zeby takich gier bylo jak najwiecej. ale powtorzyc sukces w zyciu nie jest przeciez latwo. ja osobiscie czekam na Mafie 2. mam nadzieje ze powali mnie z nog na tyle mocno ze zapomne szybko o czesci 1. a na to sie poki co zanosi. oby.

  7. Artykul nie dotyczy firmy: Blizzard (na szczescie)Reszta firm jest zachlanna na kase i leca ‚udoskonalajac’ stara wersje (stad numerki 2,3,4. . . . )

  8. Nie ma co się zmuszać. To nie jedzenie, fizjologiczne potrzeby czy praca domowa. Jeśli nie smakują Ci krewetki czy szpinak to ich nie jesz i tyle. Sporo gier się namnożyło, które są do bani i nie ma sensu wydawać kasę i się męczyć. Przecież nie o to chodzi. Przykładów można mnożyć.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here