Electronic Arts szturmuje Wii. Firma poinformowała o produkcji co najmniej sześciu tytułów na nową konsolę Nintendo. Oto co wyrzucił z rękawa największy wydawca na świecie.

Miałem niewątpliwą przyjemność w bieżącym tygodniu testować najnowsze dzieło szwedzkiego DICE. Battlefield: Bad Company, bo o tym tytule tu mowa, to pierwsza produkcja działająca na silniku Frostbite, również opracowanym przez ten skandynawski oddział EA. Premiera BC dopiero za trzy tygodnie, a wokół gry już zdążyło narosnąć sporo emocji w związku z zapowiadanymi przez Elektroników zniszczeniami otoczenia na niespotykaną dotychczas skalę. Jak wygląda to w świeżo udostępnionym demie? Przeczytajcie, by się przekonać.

Zanim zabiorę się za właściwe opisywanie tajników gameplay’u w najnowszym Battlefieldzie, powinienem chyba pokrótce opisać o czym opowiada nam rzeczona produkcja. Podczas rozgrywania kampanii dla pojedynczego gracza wcielimy się w postać Prestona Marlowe, żołnierza karnie zesłanego do kompanii „B” 222. batalionu. Czemu karnie? Bowiem „B”, pieszczotliwie nazywana przez wszystkich Bad Company to, pozwólcie na mało wyszukane porównanie, miejsce, w którym armia hoduje bydło na ubój. Ta banda zbuntowanych degeneratów i wyrzutków służy elitarnym oddziałom za żywe tarcze i przy okazji Prestonowi jako nowy dom. Choć niewykluczone, że wolałby zakwaterowanie w pierwszym-lepszym przytułku. Ponure losy ekipy 222. batalionu mogą się jednak drastycznie odmienić, gdyż podczas jednej z misji jej żołnierze wpadają na trop sporej ilości złota. Oczywiście by je zdobyć trzeba będzie udać się na teren wroga, ale tego typu misje to dla BC żadna nowość. Poza tym, czego się nie robi dla pieniędzy?

Telefon do przyjaciela

Już przy pierwszym kontakcie z nowym Battlefieldem, czy to, że tak powiem, osobistym, czy tylko podczas zapoznawania się z udostępnionymi materiałami z gry, doskonale widać, iż fabuła i klimat to elementy, które ekipa DICE postanowiła potraktować z lekkim przymrużeniem oka. Już sam skład „B”, czyli sierżant Redford, który nie znosi gdy ktoś zwraca się do niego per „sir”, dwójka wiecznie rywalizujących przygłupów – paralityk Sweetwater i piroman Haggard oraz żółtodziób Marlowe, to coś, co po prostu gwarantuje zdrową dawkę śmiechu podczas gry.

Rozbieg

Demonstracyjna wersja Battlefield: Bad Company zawiera w sobie jedną singlową misję, będącą wstępem do tej jakże osobliwej fabuły oraz mechaniki rządzącej światem Pola Bitwy. Przyznaję się bez bicia, iż pierwszym co zrobiłem po zyskaniu kontroli nad Marlowem, było ostrzelanie najbliższego obiektu serią z karabinka szturmowego. Padło na skromny, drewniany płotek, który szybko uległ ołowianemu deszczowi pocisków i kawałek po kawałku rozpadał się w drzazgi. Niestety, stojąca obok blaszana buda, przypominająca nieco wiejskie przystanki autobusowe, nie ugięła się nawet pod ostrzałem ze stacjonarnego karabinu umieszczonego na dachu ciężarówki, do której już na początku dane mi było wsiąść. Stała w miejscu niewzruszona nawet, gdy wokół wybuchały inne pojazdy i drzewa padały od ciężkich kul.

W skrzyni leżą zimne piwka

Sielanka skończyła się w momencie, gdy od zabawy typowo, że się tak wyrażę, sandboxowej i zwiedzania okolicy przeszedłem do zadań stawianych Parszywej Kompanii przez dowództwo. Sztuczna inteligencja wrogów po prostu woła w najnowszej grze od DICE o pomstę do nieba! Najwyraźniej po prostu do walki z „B” wysyła się wojska o podobnym poziomie wyszkolenia. Przeciwnik jak już wyjdzie zza swojej osłony, to bynajmniej nie będzie martwił się takimi szczegółami jak ponowne chowanie się za nią. Zresztą, czego ja wymagam po zbitkach polygonów, którym zdarza się zapomnieć…strzelać! Przyznam, że byłem mocno zdziwiony, gdy zaparkowałem ciężarówkę tuz przed nosem wrogiego żołnierza, spokojnie przesiadłem się sprzed kierownicy na działko, wycelowałem i ustrzeliłem sołdata prosto w jego pusty czerep. A on co? Ano nic – cały czas stał i patrzył mi w oczy, czekając na nieuniknione. Co prawda brak auto-aima czyni rozgrywkę trochę bardziej wymagającą (choć osoby nie lubiące FPS-ów na padzie zapewne skończą w szpitalu z wylewem), ale już nieograniczona ilość strzykawek leczących obrażenia zdecydowanie nie działa w ten sposób. Osobiście liczę, że to tylko drobne usterki, które zostaną zniwelowane już za te trzy tygodnie, gdy pełna wersja Bad Company trafi do sklepów. Ta demonstracyjna bowiem, w przypadku zabawy singlowej, jest najzwyczajniej w świecie słaba, przynudnawa i wyjątkowo mało efektowna oraz generalnie dość liniowa, choć rzecz jasna nie jesteśmy prowadzeni naprzód niczym po sznurku w sposób tak nachalny, jak choćby w kampanii dla jednego gracza znanej z Call of Duty 4.

Gorączka złota

Call of Duty 4?

Dużo, dużo lepiej w akcji sprawdza się tryb online, którego posmakowanie również jest dostępne dzięki wersji demonstracyjnej BC. Do dyspozycji niestety mamy tylko jedną mapkę, na której ciągle gramy w tym samym trybie, ale zabawa i tak jest przednia. Obszar naszych działań to naprawdę duża oaza, wzdłuż której płynie sobie płytka rzeczułka, usiana małymi wysepkami. Nie brakuje też niewysokich wzgórz, które upodobali sobie snajperzy z nieskrywanym entuzjazmem polujący na piechotę. Z samego początku jednak nie będziemy mieli dostępu do całej oazy, toteż obszar naszych działań będzie się stopniowo przesuwał. To, gdzie akurat tłuczemy się z przeciwnikami, uzależnione jest od skrzyń ze złotem, które są oczkiem w głowie zarówno jednego, jak i drugiego zespołu. W każdej z baz ekipy broniącej znajdują się takie dwie, a drużyna atakująca ma – jak już się zapewne domyślacie – unicestwić je. Gdy to się stanie, udostępniana jest kolejna para takich kufrów, w innym punkcie mapy – i tak póki wszystkie nie zostaną wysadzone w powietrze lub póki napastnikom nie skończą się posiłki i tym samym również możliwość dalszego respawnowania.

Grać możemy przedstawicielem pięciu różnych klas, spośród których każda zyska dostęp do różnego zestawu broni i akcesoriów. Tak więc Assault będzie ganiał ze szturmowym karabinkiem i granatnikiem, Demolition zostanie wyposażony w strzelbę, zaś Recon to urodzony snajper, mogący asekurować się przy użyciu granatów. Z kolei Specialist to typowy facet od czarnej roboty, czający się na wrogów z wyposażonym w tłumik pistoletem maszynowym. Mnie natomiast najbardziej spodobał się Support noszący ciężkie uzbrojenie i apteczki oraz od ręki załatwiający sprawę wątłych przeszkód w postaci płotów i ogrodzeń. Arsenał jest dość obszerny, ale nie myślcie sobie, iż ot tak otrzymacie dostęp do całej jego zawartości. Co to, to nie! Część broni i gadżetów można odblokować tylko i wyłącznie dzięki tak zwanym kredytom, a te zdobywamy przez awansowanie na wyższe szczeble wojskowej drabinki. Tych jest ponad 20 i przechodzimy przez nie przekraczając kolejne progi punktowe, dzięki zabójstwom, asystom, umiejętnej obronie skrzyń, czy też leczeniu kompanów. Dla tych, którzy nie są wielkimi fanami walk piechoty również coś się znajdzie. Ba, jest tego nawet dość sporo. Na polu walki statyczne moździerze i śmigające w tę i drugą stronę lekkie Humvee mieszają się z wielkimi czołgami toczącymi się w kierunku nieprzyjacielskich jednostek. Z powietrza zaś nieprzerwanie atakują śmigłowce, podczas gdy rzeczki płynącej przez oazę pilnują gracze w świetnie uzbrojonych motorówkach.

Uśmiechnijcie się do kamery

Właśnie ta różnorodność zadań i uzbrojenia oraz fakt, iż w BC może grać jednocześnie nawet 24 graczy sprawia, iż zabawa w multi jest naprawdę przednia. Tutaj indywidualnymi umiejętnościami, jak wysokie by one nie były, nikt nie wygra. Ważna jest dobra współpraca, zgranie zespołu oraz wyważenie klas i środków używanych do walki, by przeciwnik nie pokonał nas samym posiadaniem szerszego wachlarza zagrań. Poza tym, rozgrywka jest bardzo intensywna. Ani na chwilę nie można spokojnie przystanąć, bowiem obecność sporej ilości pojazdów szwendających się po okolicy oraz niebagatelne możliwości silnika Frostbite robią swoje. Większość punktów jest dostępna dla pocisków odpalonych ze śmigłowców, czy też ostrzału artyleryjskiego, a wnętrza budynków łatwo mogą przestać być bezpiecznym schronieniem, gdy w okolicy znajdzie się czołg albo i nawet piechur uzbrojony w wyrzutnię rakiet o niszczycielskiej sile. Dynamizmu rozgrywce dodaje jeszcze obszar działań, który ogranicza się tylko do danego fragmentu mapy, sprawiając tym samym, że choć miejsca nie brakuje, to jednak wszędzie coś się dzieje i o martwych punktach na polu bitwy praktycznie mówić nie można.

Czytając opinie różnych osób o Bad Company natknąłem się na zarzuty, jakoby lagi były w tej grze na porządku dziennym. Mnie osobiście się to nie zdarzyło (choć łącza specjalnie szybkiego nie mam) i jedyne problemy techniczne jakie u mnie wystąpiły, to chwilowa niemożność połączenia z serwerem – ale zawsze przechodziło to po paru minutach, także bez obaw, bowiem nie jest wcale tak źle. Poza tym, nie wątpię, iż EA do spółki z DICE poradzą sobie z tym problemem, na premierę Parszywej Kompanii oddając do naszej dyspozycji gotowe do przyjęcia sporych obciążeń serwery.

Apokalipsa!

Prawie jak w domu

Przyznam, iż pierwsze moje wrażenia po zetknięciu z mocą Frostbite nie były jakieś szczególnie entuzjastyczne. Jednak im dłużej bawiłem się najnowszym Battlefieldem, tym więcej mi się w nim podobało. „Zniszczalność” obiektów jest naprawdę imponująca i na taką skalę mogliśmy jej do tej pory doświadczyć chyba tylko w renderowanych scenkach niektórych gier. Oczywiście znalazłoby się parę nienaruszalnych obiektów, ale i tak nie psuje to ogólnego wrażenia, które budzą uszkodzenia otoczenia. Niestety, niemożliwe jest doprowadzenie do całkowitego zawalenia się budynków, gdyż ich ramy oraz stropy są obrażenioodporne, ale chyba tylko najwięksi fani ekipy Digital Illusions spodziewali się, ze będzie inaczej. Sporą zaletą jest też to, jak Bad Company prezentuje się wizualnie, przy całej tej potencjalnej rzeźni, jaką można stworzyć podczas zabawy. Modele postaci i broni to naprawdę najwyższa półka. Nie zawodzi również otoczenie, choć nie da się ukryć, że szwedzcy podopieczni Electronic Arts nie ustrzegli się paru błędów. Eksplozje są zbyt szybkie i mało ciekawe, drzewa walą się bardziej jak kiepsko złożone budowle z klocków LEGO, niż solidne kawały drewna, a woda zdaje się odrobinę odstawać poziomem wykonania od reszty oprawy. Ogólnie jednak nie ma na co narzekać, tym bardziej zważywszy na to, jak świetnie grafikę w najnowszym BF uzupełnia udźwiękowienie. Już sama muzyka w menu – wesoła, „staroszkolna” melodyjka – rewelacyjnie wprowadza w dziwaczny klimat tego tytułu. Radę dają również głosy aktorów. Nieco mniej do gustu przypadło mi pyrczenie gnatów i walenie się budynków, ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Czekać, czy odpuszczać?

Zakładając, iż obraz całości Parszywej Kompanii będzie zbliżony do tego, co ujrzeliśmy w demie, do zakupu mogę z czystym sumieniem zachęcić osoby uwielbiające zabawę za pośrednictwem Internetu. Pod tym względem BC to stary, dobry Battlefield i prezentuje naprawdę wysoką klasę, dzięki rozbudowaniu i sporej różnorodności mogący bez wstydu stawać w szranki z czwartym Call of Duty. Gorzej sprawa ma się niestety z kampanią dla pojedynczego gracza. Zdaję sobie sprawę, że do czynienia miałem tylko i wyłącznie z tutorialem, ale bynajmniej nie wróżył on na przyszłość niczego dobrego. Ale przynajmniej będzie można się zapoznać z mechaniką gry bez wcześniejszego zbierania batów w sieci.

[Głosów:0    Średnia:0/5]
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułTwórcy Conana świętują
Następny artykułWeekendowe granie #36

5 KOMENTARZE

  1. . . . Gorzej sprawa ma się niestety z kampanią dla pojedynczego gracza. . .

    Hmmm, to dziwne. Z tego co czytałem to BC miał tym razem skupić się przede wszystkim na singlu. . . Czyżby nie dało się zignorować developerskich przyzwyczajeń?

  2. Dla mnie BC jest naprawdę doskonałą sieciową strzelanką. W porównaniu z betą poprawiono naprawdę dużo rzeczy, śmiało mogę stwierdzić, że jest to najlepsza strzelanka multiplayer na konsole. Aby jednak okazała się najlepszą strzelanką wśród innych graczy musi pokonać COD4, a to jest już chyba niemożliwe. Ludzie tak bardzo przyzwyczaili do coda szkoda gadać. Na forum EA i innych poświęconych grą FPS wszyscy płaczą że BC nie posiada celownika kolimatorowego czy też optycznego który skoro jest w COD to powinien być wszędzie(argumentacja jest taka że celując przez szczerbinkę nic nie widać heh), a świetny moim zdaniem pomysł, uniemożliwienia w grze korzystania z pozycji lezącej jest powszechnie wyśmiewany. Dodam że to urealnia znacznie rozgrywkę, ponieważ do tej pory w kazdym BF wymiana ognia zaczynała się od „gleby” aby zwiększyć celność i uniknąć kul przeciwnika, co w efekcie sprawiało że mieliśmy symulator you can dance a nie pola bitwy. Z resztą krytyce poddawany jest chyba każdy element rozgrywki, który musi być porównywany do COD4 jak szybkość gry czy system hit-boxów, oczywiście na niekorzyść w stosunku do BF’a. Na szczęście panowie z DICE nie sugerowali się opiniami „fanbojów” COD’a tylko pozostawili rozgrywkę BC w takiej formie jaką znamy od zawsze i chwała im za to. Szkoda tylko że automatycznie oznacza to pozostawienie BF’a w cieniu COD’a :[ O singlu powiem tyle, że po tym co pokazało demo to do niego nawet nie podejdę, co tu dużo mówić, nie da się zrobić nagle z sieciówki wybitny tytuł w singlu.

  3. Ultraviolet – to nawet nie jest kwestia bycia fanboyem CoDa, tylko po prostu przyzwyczajenia. Ja na przyklad z poczatku mialem podobne odczucia – nie ma leżenia, brak grenade indicatora, bez KillCama po smierci – WTF?! Po prostu z FPS-ów na konsoli wcześniej grałem tylko w Call of Duty 4 i sila rzeczy malem problem z przestawieniem sie na, ze tak powiem, nowe reguly gry. Z czasem to minelo, bo BC z kazda minuta staje sie tytulem coraz bardziej przystepnym 🙂

  4. A ja grałem tylko w demo BC i nie mogę sie oderwać! A COD miałem, przeszedłem singla pograłem trochę na multi i sprzedałem. Jak tylko BC wyjdzie to kupie! Super giera.

Skomentuj Przemek Piprek Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here