Niecałe dwa tygodnie temu pisałem, że sequel nie może być lepszy od oryginału. Przewrotność losu zmusza mnie jednak do wycofania się z tego twierdzenia. Wszystko za sprawą Assassin’s Creed 2, który zrobił to czego nie potrafił jego pierwowzór – okazał się grą dobrą, jeśli nie bardzo dobrą.

Na początek słów kilka o samych bohaterach. Chociaż zaraz – to przecież nie ma sensu. No bo, czy jest jeszcze ktoś, kto o Samie i Maksie nie słyszał? Owszem, gdyby jeszcze dwa lata temu przeprowadzić sondaż i spytać graczy, z czym kojarzą im się te dwa imiona, to wyniki byłyby raczej dla psa i królika niezbyt optymistyczne. Ale dzisiaj? Ta policyjna brygada do zadań specjalnych znalazła swoje trwałe miejsce w panteonie elektronicznych sław obok Lary Croft, Sama Fischera, Larry’ego Laffera, Kajka i Kokosza oraz całego grona innych osób, których w obawie przed przekroczeniem limitu znaków w recenzji wymieniał nie będę.

Piszą o nas na V

Dla tych jednak, którzy ostatnie miesiące spędzili na Wyspie Wielkanocnej i teraz nadrabiają zaległości, krótka metryczka. Sam i Max to postaci wymyślone przez Steve’a Purcella na potrzeby komiksu dla dzieci w każdym wieku. Z czasem, głównie dzięki humorowi i oryginalnemu podejściu do tematu, zyskały one w Stanach Zjednoczonych tak dużą popularność, że światło dzienne ujrzała jeszcze genialna kreskówka w odcinkach z ich udziałem oraz nie mniej udana gra przygodowa „Sam and Max: Hit the Road”. Później nastała cisza, przerwana tylko raz, kiedy to LucasArts podjęło próbę stworzenia kontynuacji przygodówki opartej na perypetiach psa i królika. Jako że jednak Sam i Max to nie Star Wars i LA nie mogłoby na nich wystarczająco zarobić, prace nad grą zduszono w zarodku. Na szczęście dla fanów licencję na produkowanie gier z udziałem naszych bohaterów przejęło w 2006 roku studio Telltale, które zdecydowało się na wspomniany we wstępie system epizodyczny. Dziś już mamy wszystkich sześć odcinków pierwszej serii, pora więc napisać o nich jedną recenzję.

Pies

Którą zaczniemy od opisu fabuły. Tak naprawdę jednak nie będzie to jedno długie streszczenie wszystkiego tego, co w Sezonie Pierwszym ma miejsce, każdy odcinek ma bowiem swoją własną opowieść, która jak przystało na grę na podstawie kreskówki jest przezabawna i zawsze kończy się happy endem. Ale – i tu może to być małym zaskoczeniem – każda jedna z pozoru zakończona już historia ma nie tylko mały wpływ na późniejsze (kolekcja pamiątek, którą nasi bohaterowie trzymają w składziku), ale także jest krokiem, który doprowadza gracza do wielkiego finału mającego miejsce w ostatnim odcinku o podtytule „Jasna strona księżyca”.

Mały jednorożec

Ogólnie rzecz biorąc fabule nie można nic zarzucić i jedynym „ale”, które można mieć do tej śmiesznej, oryginalnej i pełnej ciekawych zwrotów akcji historii o ratowaniu świata przed zagładą jest właśnie fakt opisany przed chwilą: poszczególne odcinki są do tego stopnia oderwane od siebie, że w wielkim finale – zwłaszcza jeśli robicie sobie kilkudniowe przerwy w zaliczaniu poszczególnych epizodów – trzeba sobie przypominać, czego dotyczyły ich scenariusze. Jak dla mnie fabuła powinna być ściślej ze sobą połączoną całością – co nie znaczy, że takie rozwiązanie jest bardzo złe i jakoś szczególnie mi się nie podoba.

Było o historii, no to pora wspomnieć o postaciach. Rzeczą, która wyróżnia Sam i Max: Sezon Pierwszy od innych przygodówek jest oryginalność bohaterów. Mówiąc współczesnym językiem powiedzielibyśmy, że każdy z nich ma zupełnie inny schiz i tworzą oni razem tak oryginalną grupę wariatów, że aż się chce poznawać ich perypetie bliżej. Max jest nadpobudliwy i pełni pewną zaszczytną funkcję w Stanach Zjednoczonych, Sam chodzi w garniturze i gra na banjo, Sybilla ima się coraz to nowych profesji, bo studio tatuażu jest już nieopłacalne, a Bosko ma fioła na punkcie bezpieczeństwa swojego sklepu. Mało wam? Wymieniliśmy tylko stałych bohaterów występujących w każdym odcinku, poza nimi gra wprowadza jeszcze tak oryginalne persony, że po prostu nie można nie zagrać w nią i ich bliżej nie poznać.

Skoro jest przezabawnie i jako że bohaterowie są śmieszni, siłą rzeczy dialogi też muszą stanąć na wysokości zadania. I rzeczywiście – wypowiedzi postaci w Samie i Maksie mogą rozbawić do łez. Co ciekawe nie jest tak od początku i widać wyraźną poprawę ich poziomu w miarę pojawiania się kolejnych odcinków. Przy pierwszym epizodzie bywa jeszcze momentami drętwo, przy drugim często wypowiedzi bohaterów się powtarzają, ale im dalej w las, tym jest lepiej.

Żeby jednak odnieść pełny pożytek z tekstów pojawiających się w grze, dobrze jest użyć pewnego fortelu. Osobiście bardzo polecam zagranie najpierw w oryginalną wersję Sezonu Pierwszego (także dołączaną do zestawu). Jeśli tak uczynicie, późniejszy kontakt z polską wersją językową będzie dla was doświadczeniem jeszcze ciekawszym i pewnie docenicie ogromną pracę, którą włożyli w lokalizację (a nie tylko przełożenie gry jak to często bywa) rodzimi tłumacze. W końcu kilkumiesięczny poślizg w stosunku do wydania na świecie do czegoś zobowiązuje.

Komentarz zbędny

Zagadki są szpikiem każdej przygodówki. W Samie i Maksie humor jest dość irracjonalny, dlatego rozwiązania problemów też nie mieszczą się często w ogólnie przyjętych konwencjach. Co ciekawe jednak, mimo że zazwyczaj narzekam na czym świat stoi, kiedy przychodzi mi zagrać w przygodówkę, której zagadki są nielogiczne, w przypadku Sama i Maxa jakoś mi to nie przeszkadzało. W gruncie rzeczy bowiem samo przebywanie w tym niesamowitym świecie powoduje, że zaczyna się myśleć irracjonalnie, odpowiedzi na zagadki nasuwają się więc same. Wyłania się jednak pytanie. Gra jest tradycyjnym point and clickiem, jak zatem rzecz się ma z polowaniem na piksele? O dziwo, całkiem dobrze. Przedmioty zbiera się w miarę łatwo, bo kolorowa trójwymiarowa grafika nie pozwoliła na umieszczenie w świecie gry zbyt wielu szczegółów. Gra jest natomiast liniowa i często nie da się pewnych rzeczy przeskoczyć albo wykonać w dowolnej kolejności.

Szkoda tylko, że suma sumarum postaci pojawiających się w grze i lokacji, w których toczy się akcja jest tak niewiele. W gruncie rzeczy cała zabawa obraca się wokół kilku osób i podobnej ilości plansz. Jest to ogromne pójście na łatwiznę ze strony Telltale. Zamiast tworzyć nowe miejsca i wprowadzać do świata gry świeżych bohaterów, firma skupiła się na oryginalnej fabule każdego odcinka. Niby nic złego, ale ile razy można przechodzić koło sklepu Bosko albo odwiedzać Sybillę.

Duet w akcji

Długość gry. Przejście wszystkich sześciu epizodów nie powinno przeciętnemu graczowi zająć więcej niż 10 godzin. Może i by to był niezły wynik, gdyby chodziło o jedną przygodówkę ze spójną fabułą, w przypadku sześciu odcinków jest to jednak stanowczo zbyt niewiele, daje nam to bowiem nieco ponad półtora godziny na jeden odcinek. Wyobrażacie sobie, że zaczynacie grać w produkt z gatunku adventure i po godzinie przychodzi wam kończyć, bo tytuł nie ma nic więcej do zaoferowania? Trochę to śmieszne.

I królik

Chwyć za dźwignię

Przejdźmy do opisu grafiki. Świat gry jest całkowicie trójwymiarowy, zachowano jednak charakterystyczne dla przygodówek sterowanych myszą pewne ograniczenia, dlatego o swobodnym obracaniu ekranu albo o przybliżaniu obrazu możecie zapomnieć. Na pocieszenie jednak mogę napisać, że całość jest do tego stopnia kolorowa i pozytywnie zakręcona, że na pewne niedoskonałości grafiki, a i takie mają miejsce, w ogóle nie zwraca się uwagi.

Dźwięki za to są po prostu genialne. Za stworzenie muzyki odpowiada człowiek, który stworzył też soundtrack do Bone (recenzja niebawem) i zarówno w tym, jak i w tym drugim przypadku, wywiązał się z tego zadania znakomicie. To po prostu trzeba usłyszeć, gwarantuję, że motyw przewodni „Kreta, klopsika i kryminału” będziecie nucić całymi dniami.

Klimat Noir…prawie

Gdzieś tam wyżej pisałem o dialogach, a przecież oprócz tego, że można dialogi czytać, to po prostu nie da się też ich nie słuchać. Ha i to jeszcze po naszemu, oto bowiem CD Projekt zapewnił nam pełną lokalizację tego produktu. W rolę Sama wcielił się w rodzimej wersji Wojciech Mann, natomiast pod Maxa podkłada się Jarosław Boberek. I jest… różnie. Muszę przyznać, że przy całej mojej sympatii dla pana Wojciecha niestety on jako dubbingujący zupełnie się nie sprawdza. Znacznie lepiej wypada Max, Jarosław Boberek to idealna osoba do roli królika z ADHD.

To by było wszystko jeśli chodzi o recenzję gry Sam and Max: Sezon 1. Praktycznie rzecz biorąc mamy do czynienia z tytułem wymarzonym. Niestety nie jest on też pozbawiony wad, oto bowiem obok genialnej fabuły, dialogów, prześmiesznych postaci, fajnych zagadek i dobrej polskiej wersji, pojawiają się też elementy negatywne, takie jak mała spójność poszczególnych odcinków oraz ich niewielka długość. Zgodzicie się chyba jednak ze mną, że plusów jest znacznie więcej, dlatego też cały zestaw otrzymuje dziś ode mnie 8,6 w dziesięciostopniowej skali. Myślę, że jeśli kompilacja Sezonu Drugiego zostanie wzbogacona o to, na co dziś narzekałem, końcowa jego ocena kiedyś w przyszłości zahaczy o idealne dla mnie 9,5 (bo jak doskonale wiecie żadna gra nie zasługuje na dziesiątkę – jeśli ktoś stawia taką notę, to jest to tylko dobra wola tegoż recenzenta). Dziś Sezon Pierwszy fanom przygodówek gorąco polecam!

Kiedy ponad dwa lata temu studio Telltale rozpoczynało wydawanie gier komputerowych w odcinkach, gracze patrzyli na to z pewnym dystansem. Z czasem bardziej postępowi zaczęli oswajać się z takim sposobem wydawania produktów, jednak jak widać na załączonym obrazku nie przekonali się do niego wszyscy. Chcąc dotrzeć ze swoim tytułem do większej grupy graczy, Telltale zapakowało sześć odcinków Sama i Maxa do pudła i postanowiło wysłać je do sklepów. Jeden egzemplarz takiego pudła udało nam się przechwycić. Oto recenzja całego zestawu.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

2 KOMENTARZE

  1. Powiem szczerze, iż właśnie fakt bardzo krótkich odcinków skutecznie zniechęcił mnie do sięgnięcia po tą pozycję. Teraz, kiedy gierka znajduje się w pakiecie ma to znacznie większy sens. Pomimo tego, jednak jakoś nie za bardzo przyciąga mnie ta gierka. Oczywiście „S&M hit the Road” było fantastyczne, tutaj jednak zniechęca mnie coś jeszcze. Sam nie do końca wiem co. Może to fakt, iż ostatnio na rynku pojawiło się naprawdę sporo dobrych przygodówek i tym samym S&M zjechało na dalszą pozycję, a może to, że nie specjalnie saida mi przenoszenie Point&Clicków całkowicie w przestrzeń 3D. Cóż, było nie było, kiedyś na pewno spróbuję.

  2. Digital, sciganij darmowy 4 epizod pt. „Abe Lincoln Must Die!”, to sie przekonasz czy warto. Ja tez wczesniej dosc sceptycznie do tego podchodzilem, ale teraz musze przyznac ze Telltale Games sie udalo. Nie jest to do konca Hit the Road, ale humor jest rownie zakrecony, a bohaterowie jeszcze bardziej zeschizowani 😉

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here