Skąpa ilość screenów z przygodowej gry akcji, którą jest Alan Wake. Grafika powalająca, a dla bardziej zainteresowanych polecamy również galerię z Xboxa 360.

Raz na jakiś czas zdarza się, że wśród tytułów, które dostaję z redakcji w ramach akcji „ktoś musi to przecież zrobić” znajduje się gra, która potrafi pozytywnie zaskoczyć. Właśnie taką okazała się przygodówka „Darkness Within: In Pursuit of Loath Nolder”. I choć nie jestem fanem gier przygodowych już na wstępie napiszę, że bawiłem się przy niej doskonale.

Dziedzictwo Samotnika z Providence

„Darkness Within” to typowa (no, może nie do końca) przygodówka point’n’click z widokiem pierwszoosobowym. Jak informuje nas okładka ma być to gra z tzw. dreszczykiem, inspirowana powieściami H.P. Lovecrafta.

Myślę, że każdy fan literatury grozy kojarzy Samotnika z Providence i jego twórczość. To właśnie on jest twórcą tak doskonałych opowiadań jak chociażby „Zew Cthulhu”. Ci, którzy nie mieli dotychczas styczności z jego dziełami powinni natychmiast przerwać czytanie tego tekstu, udać się do najbliższej księgarni i nadrobić zaległości. Przy okazji wskazane byłoby zapoznać się z opowiadaniami E. A. Poe.

Jolo, to nie gra. To książka

Wprawdzie w „Darkness Within” nie spotkamy się z kultem Wielkich Przedwiecznych, jednak inspiracje Lovecraftem widać praktycznie na każdym kroku. Poczynając od tak ulubionego przez Samotnika wątku szaleństwa, po wybór lokacji gdzie będzie się rozgrywać przygoda – pustych, starych domostw, wydrążonych pod nimi jaskiń, w których czai się nienazwane Zło, po krypty na starych cmentarzach w prowincjonalnych miasteczkach. Ducha Lovecrafta widać też w licznych książkach i dokumentach, które przyjdzie nam czytać w czasie całej przygody. Pełno w nich opisów tajemniczych rytuałów i kultów sięgających korzeniami do starożytności. Wszystkie (lub prawie wszystkie) pisane są w pierwszej osobie, będąc najczęściej zapisem pamiętnikarskim lub po prostu listem. Zabieg ten niezwykle często spotykamy również u Lovecrafta. Ba, nawet słownictwo jest podobne! Znajdziemy takie określenia jak „groza”, czy „odrażające”, które nader często przewijają się w opowiadaniach Samotnika z Providence. Do pełni szczęścia zabrakło mi chyba tylko słowa „bluźniercze”, którym nierzadko posługiwał się mistrz grozy.

Od prozy Lovecrafta „Darkness Within” odróżnia czas akcji. Nie są to lata 20-te i 30-te XX wieku, ale rok 2011. Mimo tej rozbieżności, przez bardzo udany dobór lokacji praktycznie nie odczuwa się tej różnicy, gdyż większość akcji rozgrywa się w starych i mrocznych miejscach praktycznie niedotkniętych duchem XXI wieku.

Mroczna historia

W grze wcielamy się w postać detektywa Howarda E. Loreida, który rusza tropem podejrzanego o morderstwo kolegi po fachu Loatha Noldera. Szybko okazuje się, że sprawa nie jest tak prosta jak mogłoby się wydawać, a Howard na każdym kroku znajduje ślady prastarych kultów nierozerwalnie związanych z mroczną przeszłością regionu. Podążając tym tropem odkryjemy, że nic nie jest takie jak się nam wydawało, a szaleństwo byłoby w tej sytuacji wręcz łaską bożą. Więcej nie zdradzę nie chcąc zepsuć zabawy. Fabuła jest jednak naprawdę ciekawa i mocno zawikłana.

Cała akcja gry to zaledwie kilka dni z życia detektywa przedzielonych onirycznymi czy też koszmarnymi wizjami, które zaczynają go nawiedzać od kiedy zajął się sprawą. Ich rola będzie tym istotniejsza, że nieraz skorzystamy z nich do rozwiązania zagadek.

Hardcorowy oldschool

W tym miejscu należy podkreślić jedną rzecz – „Darkness Within” to gra, w starym stylu. Pełno w niej dokumentów i ksiąg, które możemy acz nie musimy czytać. Właściwie olbrzymią część czasu spędzamy właśnie na czytaniu. I choć świetnie bawiłem się przy takim „Fahrenheit” miło poczuć powiew starych czasów i gier, które zmuszały do główkowania i wysiłku, a nie tylko naciskania w odpowiednim rytmie przycisków na padzie.

Futurystyczna pochodnia

Od razu zaznaczę – próbując przebiec grę nie poczujecie nawet połowy klimatu, który ma w sobie. Nie mówiąc o tym, że lektura z pozoru nieistotnych dokumentów może okazać się kluczowa dla rozwiązania niektórych łamigłówek. Przyda się też dokładne oglądanie (ze wszystkich stron) przedmiotów, które wrzucamy do inwentarza jak i lokacji, które odwiedzamy.

„Darkness Within” nie należy do gier łatwych. Pełno tu łamigłówek, które wymagają doskonałego kojarzenia tego co widzieliśmy i czytaliśmy. Oczywiście gra ratuje nas w sytuacjach kryzysowych podpowiedziami, ale jest w trakcie zabawy kilka momentów kiedy naprawdę trzeba wysilić szare komórki.

Łamigłówki, które postawili przed nami twórcy mają różnoraki charakter. Czasem trzeba odgadnąć znaczenie tarcz z symbolami i ich ułożenie w zamku do krypty (przyda się tutaj lektura kilku dokumentów), innym razem musimy zlokalizować na mapie miejsca prastarego kultu wydobywając ich koordynaty z zaszyfrowanych wskazówek.

Mniej futurystyczny dyktafon

Poza zagadkami logicznymi mamy do czynienia z całą gamą typowych akcji znanych z point’n’clicków, czyli szukanie przedmiotów, ich późniejsze wykorzystanie, tudzież łączenie. W tym miejscu muszę się jednak przyczepić. O ile cały inwentarz i mechanizmy łączenia czy też użycia przedmiotów nie budzą moich zastrzeżeń, o tyle do szewskiej pasji doprowadzały mnie sytuacje kiedy nie mogłem podnieść np. latarki, dopóki nie odkryłem mroku za drzwiami. Dopiero wtedy mogłem po nią wrócić i już bez większych przeszkód umieścić ją w swoim ekwipunku. Na szczęście jest ich w grze niewiele.

Nowinki czyli detektyw na tropie

Tym co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło to kilka nowinek, które znalazły się w tym tytule. Było to tym bardziej zaskakujące, iż wydawałoby się, że w tak starym gatunku jak przygodówki wymyślono już wszystko.

Pierwszą rzeczą jest dedukcja. W „Darkness Within” nie tylko przedmioty podlegają naszej „obróbce”. To samo dzieje się ze zdobytymi informacjami. Zebrane przez Howarda fakty możemy łączyć. Jeśli wybierzemy właściwie, z dwóch lub więcej informacji otrzymamy zupełnie nowy wniosek/wskazówkę popychającą nasze śledztwo krok do przodu. Czasem są to całkiem zawiłe procesy myślowe – jak choćby wydedukowanie tego, kiedy odrodzi się Triumfująca Wiedźma (do czego potrzeba zarówno dokumentów jak i obróbki zdobytych w nich informacji). Wprawdzie w kilku przypadkach ciężko wykombinować właściwe połączenia, jednak najczęściej są one całkiem logiczne, a zabawa w dedukcję okazuje się dużą przyjemnością.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here