Wielu ludzi kocha gry. Niektórzy kochają je bardziej, niż inni. Tacy właśnie ‚hardcorowcy’ w różny sposób objawiają swoją miłość – jedni tworzą nadzwyczaj wyszukane mody do swoich ulubionych produkcji, inni piszą fanowskie książki, jeszcze inni zakładają całe serwisy na temat gier, a niektórzy po prostu z chęcią komentują różne artykuły i wpisy blogowe (lizusowsko chylę czoła szczególnie przed tymi ostatnimi ;). Nawet „zwyczajne” siedzenie po nocy nad ulubioną gierką jest już czymś wyjątkowym – pokazuje, ile potrafimy poświęcić dla naszej ulubionej rozrywki i jak ważna jest ona w naszym życiu.

Ale czasami na modowaniu czy siedzeniu do nocy przed MMORPGiem się nie kończy. Nie, nie, nie będę tu się rozpisywał o przypadkach patologicznych – nie chodzi mi o robienie sobie operacji plastycznej, żeby wyglądać jak Vortigaunt. Nie umiem jednak ukryć, że nawet mnie – osobie dość zrównoważonej (choć żona czasem w żartach geekiem mnie nazywa ;)) – zdarzało się zatracić w świecie gier komputerowych tak bardzo, że… no cóż, posłuchajcie.

Tego typu zachowania na szczęście (a może – niestety) są raczej domeną ludzi młodych lub bardzo młodych, a więc kiedy byłem jeszcze w podstawówce, wymyślanie gier komputerowych w życiu realnym było moją pasją. Kiedy wracałem ze szkoły do domu, wydawało mi się, że jestem dzielnym komandosem, biorącym udział w niebezpiecznej misji. Dobierałem nawet doskonałe (no – prawie doskonałe) algorytmy działania takiej gry. Samochody jadące drogą były cywilne, ale na widok taksówki czmyhałem czym prędzej – to była jednostka tajnej policji, wyszukująca takich śmiałków, jak ja. Co więcej, trzy (tak jest – właśnie trzy) auta jadące za nią to były wozy tajniackie, gotowe w każdej chwili mnie sprzątnąć. Pół biedy jeśli za taksówką jechał samochód osobowy, ale kiedy była to ciężarówka – to już po mnie! Pełna żołnierzy wroga opierała się nawet wyimaginowanym granatom, które rzucałem w jej kierunku (przed rozpoczęciem wycieczki miałem ich dwadzieścia) i zwykle ucieczka była jedynym sposobem na uniknięcie złapania. Zresztą tego rodzaju gry zwykle polegały na jak najszybszym uciekaniu z pola widzenia wirtualnych wrogów – mimo moich usilnych próśb, nikt nie chciał się ze mną w to bawić… prócz mnie. Ale przynajmniej droga do domu była ciekawa i czasem dosyć długa.

Kiedy oczarował mnie Wing Commander, przez długi czas wyobrażałem sobie, że mój dom (a raczej mieszkanie w bloku) to ogromny statek kosmiczny, w którym jako oficer pełnię codzienną służbę. Wejście do windy wymagało wprowadzenia specjalnego kodu, podczas przejazdu na każdym piętrze musiałem zeskanować swoją dłoń, a na tablicy kontrolnej były specjalne przyciski, nie dopuszczające na górę nikogo z mniejszym niż ja poziomem uprawnień. Wyrzucanie śmieci było brawurowym atakiem na posterunek wroga, a moją bronią był potężnej mocy ładunek wybuchowy (wtedy jeszcze nie wpadłem na to, że śmieci z naszego kosza byłyby świetną bronią biologiczną). Nawet samochód rodziców ochrzciłem kiedyś imieniem postaci z WC (nie śmiać się – chodzi o Wing Commandera) i udawałem, że to mały ścigacz kosmiczny. Heh.

Ostatni raz, kiedy gra komputerowa choć przez chwilę wpłynęła na mój REAL zdarzył się stosunkowo niedawno. Pomyślałby kto, że człowiek grubo po dwudziestce nie będzie już tak bardzo ulegał wpływom, ale po usilnej sesji GTA: San Andreas wyszedłem raz na miasto i obserwując przechodniów, nagle zdałem sobie sprawę, że gość w fioletowym szaliku to mój zaprzysięgły wróg! Przez chwilę nawet nie do końca zdawałem sobie sprawę, o co chodzi, do czasu, gdy przypomniałem sobie, że fioletowe chusty noszą właśnie członkowie rywalizującego ze mną gangu. Zresztą po zagraniu w GTA przez długi czas jeszcze obserwowałem auta na ulicy pod kątem „warta buchnięcia, czy nie?”. Kto wie, może mecenas Thompson ma jednak trochę racji? 😉

No dobrze, dość tych zwierzeń. Przez chwilę się zastanawiałem, czy ryzykować ujawnienie tych tajnych informacji o swojej nie do końca zdrowej osobowości – w końcu najgorsze, co mogę sobie wyobrazić, to odrzucenie ze strony Valhallowej społeczności. Ale co tam – wierzę, że nie zmienicie o mnie (zapewne i tak niezbyt wysokiego) mniemania, bo… może wam też coś takiego się zdarzyło? Proszę, powiedzcie, że nie jestem nienormalny?

[Głosów:0    Średnia:0/5]
PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykuł(Prawie) cała prawda o WiiWare
Następny artykułMagia liczb

14 KOMENTARZE

  1. Nie. Nie Jesteś nienormalny. Ale teraz już wiadomo, dlaczego teraz robisz to, co robisz ; )Wpływ gier, ale nie tylko — także filmów i książek, na wyobraźnię dziecka jest olbrzymi. Oprócz gier, a nawet bardziej, wpływały na mnie książki. Do dziś pamiętam, jak po lekturze Pyle’a Howarda wyobrażałem sobie, że siedzę w lesie i zajadam pasztet z Małym Johnem lub z Robin Hoodem napadam na bogatych zakonników. A gry? No w końcu mój nick nie wziął się znikąd. . . Czyżbym — i to jako stary chłop — utożsamiał się z wirtualna postacią? Chyba nie jest dobrze. . .

  2. Kiedyś, dawno temu jeszcze za czasów Dooma 1&2 w wakacje graliśmy namietnie przez kabel 1 na 1 chyba po 12 godzin na dobę z kumplem. Raz po sesji poszliśmy na miasto na mieście wchodziliśmy do sklepu i tam były rozchylane drzwi. Wydały niemalze taki sam dźwięk jak otwierane drzwi w DOOMie. Kumpel skrecił w bok i przytulił się do ściany a ja zacząłem cofać się do tyłu rozglądając na boki :DPotem na trawniku przed sklepem kwiczeliśmy jak wariaci. Klasyką jest jak z kumplem po Gran Turismo i parę innnych samochodówkach jechaliśmy do domu. Były wyboje i NAPRAWDĘ zdawało się nam ze zaraz wyskoczymy w górę. Jedziemy jedziemy. . wybój. . . spinamy się. . . usztywniamy karki, kumpel ściska mocniej kierownicę po chwili się pyta „Te k**** czemu ja to robię. . . ?” 😀 A jak wchodzil w zakręty to nawet nie będę wspominał. . .

  3. nagle zdałem sobie sprawę, że gość w fioletowym szaliku to mój zaprzysięgły wróg! Przez chwilę nawet nie do końca zdawałem sobie sprawę, o co chodzi, do czasu, gdy przypomniałem sobie, że fioletowe chusty noszą właśnie członkowie rywalizującego ze mną gangu

    Ballas. Groove for life, homie ;)Ja juz nie pamietam takich moich zabaw, choc bylo ich kilka, ale glownie w zaciszu domowym. Jednak musialem sobie zdawac sprawe, ze nie bedzie to do konca rozumiane przez innych 😉 A ostatnia zaczalem sobie sluchac muzyki z Vice City i San Andreas i stwierdzam, ze nie ma to jak dobre Disco, np. Aneka- Japanese Boy 😀 Gdybym to nie kojarzylo mi sie z GTA, to w zyciu bym tego nie zaczal sluchac. Cos w tym musi byc, ze niektore gry i wpomnienia z nimi zwiazane, odzialuja na nasze zachowanie w codziennym zyciu.

  4. Moze nie az w takim stopniu jak Ty Mal, ale tez swego czasu mialem takie jazdy. Po prostu kiedy z kolegami z pierwszej czy drugiej klasy podstawowki bawilismy sie w poszukiwaczy skarbow, czy tam innych piratow, to zawsze staralem sie wprowadzic do zabawy jak najwiecej motywow zaczerpnietych z gier (glownie z Tomb Raidera). I bylo sympatycznie 😉

  5. Przepraszam, że piszę na raty, ale skonstatowałem właśnie rzecz znacznie gorszą i muszę ją dopisać. Otóż spędzam bardzo dużo czasu przy komputerze (nie tylko, niestety, grając). A jak człowiek po parę godzin dziennie siedzi przy monitorze, to nabiera pewnych odruchów. Otóż przyłapałem się na tym, że w życiu realnym brak mi pewnej. . . hm. . . opcji. Brakuje mianowicie „Undo”. Przykładem takiej dewiacji może być, np. , gdy po mozolnym przyśrubowywaniu nogi do stołu z Ikei zauważam, że wszystko trzeba rozkręcić bo nachrzaniłem, jak tylko sie dało, odruchowo szukam „Undo” i wczytaniu wcześniejszej wersji. Na szczęście — na razie — tak jest tylko w drobiazgach, ale gdy zacznie dotyczyć to poważnych decyzji życiowych, to bez pomocy psychiatry się chyba nie obejdzie?

    • Brakuje mianowicie „Undo”.

      No to ja dorzucę od siebie, że niejednokrotnie w jakimś ważnym momencie czułem, że czegoś mi brakuje, po czym po chwili orientowałem się, że jest to opcja „save”. Przez pewien okres czasu, z nudów na kawałkach płaskiej powierzchni, pisałem na nieistniejącej klawiaturze. Jedno z najgorszych natomiast, to to, że po dość intensywnym czasie grania w WoWa złapałem się na tym, że stojąc czasem dłużej, bezwarunkowo zachowuję się jak postaci w stanie idle, a mianowicie: przeciągam się (jak undead), albo wzruszam ramionami (jak tauren). Kto grał, ten wie o co chodzi. Na szczęście wszystkie te zachowania minęły.

  6. Ja jak bylem maly to zawsze z kumplem lubilismy sie bawic w gry RPG 😀 A to w fallouta a to w diablo i gonilismy z patykami po lesie tłucząc drzewa i nabijając levce 😀

  7. Po dłuuugiej sesji grania na C64 😉 kuzyn prowadząc auto odwalił jakiś niebezpieczny błąd, po czym stwierdził: spoko!Wgram to jeszcze raz. . . Kiedy indziej przy sesji z SystemShock próbował „złapać” w myszkę jakiś kanister na ekranie i rzucić nim we mnie. Nie muszę dopisywać, że siedziałem obok na krześle i patrzyłem jak gra.

  8. Ufff. . . nie jestem nienormalny. Albo. . . nie tylko ja jestem nienormalny :DMiałem coś takiego po bardzo intensywnym okresie gry w Rainbow Six i America’s Army (ale przede wszystkim po R6), że idąc do domu ulicą – a było to już na studiach, czyli byłem człowiekiem ponad dwudziestoletnim, tak dobierałem trasę marszu (dłuuuuuga odkryta ulica na jednej z „domkowych” dzielnic Łodzi – rodzinne miejsce naszego drogiego kolegi redakcyjnego Katmaya, z którym byłem przez pewien czas sąsiadem), więc tak dobierałem drogę żeby nie wystawiac się zbytnio na widok strzelca wyborowego. Nie mówiąc o tym, że jak ktoś tak beztrosko szedł to zawsze mówiłem mojej przyszłej jeszcze wtedy małżonce – „patrz, snajperka i. . . pyk!” Ona tylko kiwała głową, a potem jak zaczynałem tylko mówić to kończyła – tak, wiem, snajperka. . . MASAKRAAle cieszę się że nie jestem w tym sam – Malacar witaj bracie!!! 😀

  9. Twinsen – miałem to samo :O Co prawda przez okres czasu dosc krotki (kilka miesiecy najwyzej), ale tez zdarzalo mi sie lapac na tym, jak bedac gdzies „w plenerze”, z dala od PieCa, odruchowo staram sie „Undnąć” rzeczywistosc. Dramat ;D

  10. ze mną też jest źle 🙂 ostatnio nie mogłem znaleźć płytki z jednym filmem – zajrzałem tam gdzie powinna być, ale oczywiście tam jej nie było. Siadłem więc do kompa, odpaliłem google i już prawie wpisałem tytuł. . . dopiero wtedy nadszedł moment opamiętania i refleksja, że google może i jest świetne, ale w mieszkaniu niczego mi nie znajdzie 😀 swoją drogą, ten kto wynajdzie i opatentuje taką wyszukiwarkę stanie się momentalnie miliarderem 😀

  11. w zamierzchłych studenckich czasach obudzony na egzamin stwierdziłem iż wykonam teraz save i pośpię sobie jak normalny człowiek do 12tej, a jak już rozliczę sie z bratem Tanatosa to wczytam zapisany stan życia i pójdę na egzamin

  12. Z dziecięcych zabaw pamiętam jazdę samochodem z rodzicami i wyglądanie przez boczne okno. Patrzyłem na szybko przesuwający się krajobraz za oknem i wyobrażałem sobie ludzika, który biegnie przez te wszystkie pola i podwórka z ogromną szybkością i przeskakuje sprawnie płoty, rowy i inne przeszkody wykonując przy tym różne akrobacje. Mam z resztą jedną zabawę w wyobraźni, w którą bawię się i dziś. Jak jadę samochodem, który dziś już sam prowadzę to wyobrażam sobie zainstalowany na desce rozdzielczej karabin maszynowy. Czasem chwytam za rękojeść i z lubością pruje do innych uczestników ruchu, albo mijanych sklepów. Wyobrażam sobie pękające szyby i opony i ogólny chaos jaki wywołuje moja akcja. Wiem trochę szalone.

  13. To przypomnialo mi moja zabawe z dziecinstwa. Jak bylem maly, to gdy wraz z kuzynem gdzies jechalismy, to wyobrazalismy sobie, ze jedziemy samochodem bonda i „rozwlalasimy” np. tylko czerwone samochody albo tylko okreslone modele 😉 I na karabinie maszynowym sie nie konczylo. Byly oczywscie rakiety, lasery no i miny 😉

Skomentuj Marek Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here