Autorzy oddali do naszej dyspozycji całkiem przyzwoity arsenał, doskonale urozmaicający i ułatwiający kosmiczną demolkę. Prócz wszechpotężnego młota, Mason używa też materiałów wybuchowych, kilku typów pistoletów, a także cięższego typu urządzeń, jak np. Arc Welder („Poweeer, unlimiteeed poweeer!” – zabawa w Imperatora Palpatine’a dostępna dla każdego). Każdy z przedmiotów, jak również naszą zbroję, możemy ulepszyć dzięki zebranym materiałom (do części z rzeczy musimy zdobyć specjalne schematy, które odblokowywane są w ramach postępów w grze). Na Aleca czekają też inne upgrade’y – pozwalają one zabrać więcej naboi, ładunków wybuchowych czy też np. podłożyć więcej bomb za jednym razem. Każda kolejna zmiana sprawia, że główny bohater staje się coraz to lepszy w jednym – sianiu zniszczenia.

Przełom następuje w dalszej części fabuły…

Każde kolejne zadanie jest dla gracza wyzwaniem samym w sobie. Inteligencja wrogów może i nie jest czymś ponad miarę, jednak działają oni dość logicznie, korzystając z otoczenia na swą korzyść, wzywając posiłki i próbując otoczyć naszą postać. W grze brak jest paska zdrowia, do czego przyzwyczaiły nas współczesne strzelanki. Zamiast tego Mason jest w stanie wytrzymać pewien ostrzał, jednak daleko mu do bohaterów wielu innych gier. Nierozważne wbicie się nieprzygotowanym w tłum wrogów kończy się zazwyczaj ekranem ładowania i powrotem do jednej z okolicznych kryjówek Czerwonej Frakcji, a co za tym idzie, koniecznością powtarzania całej lub części misji (w tych większych jest zdecydowanie zbyt mało checkpointów).

Zadyma z kolegami

Mhok

W tak istotnym dla wielu tytule nie mogło zabraknąć rozgrywek sieciowych. W sumie na dostępnych mapach może się zebrać do szesnastu graczy, którzy rozegrają mecze według wariacji trybów capture the flag lub deathmatch (i jego zespołowej wersji). Dużo frajdy daje Siege – typ zabawy w którym jedna ze stron musi strzec sieci budowli atakowanych przez przeciwników. Liczy się tam szybkość, ponieważ po pewnym czasie role są odwracane. Najszybsi, którzy zburzą wszystkie cele, wygrywają. Każdy z meczy pozwala nam zdobywać kolejne punkty doświadczenia, a dzięki nim awansować w statystykach. RF:G zaskakuje mnogością danych, opcji wyszukiwania i jestem niemal pewien, że nie znajdzie się osoba, która zarzuciłaby multiplayerowi złą organizację.

Osoby, które nie mają ochoty na zabawę wieloosobową mogą też rozważyć inną opcję. Specjalnie dla nich przygotowano osobny tryb, Wrecking Crew, w ramach którego od dwóch do czterech graczy ma możliwość sprawdzić swe umiejętności w sianiu zniszczenia podczas gry z wykorzystaniem jednego pada (wymiennie) lub za pomocą System Link. W opcjach udostępniono kilka form zabawy, które dadzą grającym określoną ilość narzędzi pozwalających na burzenie budowli. Zależnie od decyzji gracze otrzymują mniejsze lub większa zapasy i w z góry narzuconym czasie muszą wyrządzić jak najwięcej szkód, zyskując tym samym dodatkowe punkty. W każdej kolejnej rundzie przywileje dostaje zwycięski gracz, wybierając dodatkowe akcesorium.

Wojna światów

Przeczucie mi mówi, że zaraz będzie sporo huku…

Guerrilla, jako produkcja z otwartym światem, cierpi na powszechną dolegliwość, jaką jest stopniowe zanudzanie gracza powtarzalnością. Przełom następuje w dalszej części fabuły, jednak nie każdy wykaże się stosowną cierpliwością, by dojść do następnych sektorów Marsa. Za swojego faworyta uważam region Oasis, który zaskoczył mnie odmiennym klimatem i ostatecznie uzmysłowił, że czerwona planeta nie musi wyglądać wszędzie tak samo. Ciężko jest ocenić trzecie Red Faction od strony graficznej. Jest to z pewnością produkcja ładna, nie ustępująca miejsca innym tytułom, ale jej koncepcja i umiejscowienie fabularne wymusiły na twórcach to, że każdy obraz przed naszymi oczyma jest bardzo surowy. Czerwień obcej planety (i jej odcienie), metaliczne kolory budynków i niezbyt urozmaicone przedmioty – wszystko to zlewa się w nieco pesymistyczną, ale przy tym ciekawą wizję okupowanego Marsa. Zresztą, przy całym systemie zniszczeń zawartym w grze, dużo częściej będziemy doceniali budynki w momencie walenia się, a nie gdy stały one jeszcze nietknięte.

Jest kilka rzeczy, które w oczach wielu zdyskredytują Red Faction: Guerrilla. Specyfika rozgrywki, klimat czerwonej planety, konieczność przebycia pewnego etapu, by móc bardziej cieszyć się demolką. To i wiele innych elementów wpływa na nasz odbiór gry. Ale jeśli dacie jej szansę, jeżeli spróbujecie wcielić się w Aleca Masona, nie powinniście tego żałować. Przyjemny, pełen akcji tryb single, doskonale zorganizowana gra wieloosobowa, a przy tym forma pozwalająca na poświęcanie RF:G dowolnej ilości czasu sprawiają, że na Marsa możemy wracać częstokroć, nie żałując ani jednego momentu spędzonego na demolce. W moich oczach nowy tytuł od Volition Inc. otrzymuje nawet nieco więcej niż osiem oczek.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here