Rozmawiając o grach siłą rzeczy nie możemy uciec od klasyfikowania graczy na dwie podstawowe grupy – hardcore’owców i casuali. Ci pierwsi cieszą się powszechnym szacunkiem, ci drudzy najczęściej wspominani są z lekkim lekceważeniem, czy wręcz w pewnych radykalnych kręgach takie określenie można uznać jako obrazę. I choć każdy z nas teoretycznie rozumie ów podział jeśli przyjrzeć się problemowi z bliska okazuje się on kompletnie niejasny.

Spójrzmy na mnie. Mam ponad 30 lat. Gram w gry prawie ćwierć wieku. Piszę o nich od ponad 10. Jestem hardcorowcem? Do niedawna wydawało mi się, że tak. W końcu jak inaczej można określić człowieka, który osobiście grał w PONGa, widział na własne oczy rodzący się rynek gier komputerowych, odwiedzał giełdy na których kupował kasety na swojego Commodore C-64, a Maniac Mansion przywołuje u niego wspomnienia z dzieciństwa?

Przyjmując ten sposób myślenia hardcorowcami (ang. hardcore gamer) należałoby uznać wszystkich graczy w pewnym wieku. Ale jakim? A może to nie wiek, a doświadczenie powinno być głównym kryterium – ilość godzin, a może po prostu lat spędzonych nad różnego rodzaju „growymi” platformami? Oba te kryteria są jednak zgubne, bo o ile wiek gracza wcale nie oznacza, że gra on od dawna, o tyle nawet fakt, że ktoś gra od 20 lat nie musi oznaczać wielkiego doświadczenia. Wszak można grać godzinę w tygodniu, a można po pięć dziennie, co jednoznacznie przekłada się na zupełnie inne doświadczenie owego gracza. Olbrzymią rolę w określeniu kogoś jako hardcorowca odgrywa coś co nazwałem na potrzeby tego tekstu „siłą wspomnień”. Otóż zauważalnym szacunkiem wśród graczy cieszą się te osoby, które osobiście przed laty grały/obcowały/doświadczały we wszelaki sposób gier legend – pierwowzorów gatunków lub znanych i poważanych serii. Równie dużym uznaniem cieszą się ci, którzy mają doświadczenia z lat kiedy rynek gier dopiero się rodził, co ważne – doświadczenia zupełnie obce współczesnym graczom – wypraw na giełdę, lektury dawno nieistniejącego pisma czy nasiadówek przy sprzęcie ze śrubokrętem w ręku aby nastawić głowicę magnetofonu. Wspomnienia spełniają tu również rolę integrującą wewnątrz grupy graczy doświadczonych – działa tu najzwyklejszy mechanizm tzw. wspólnych przeżyć pokoleniowych, przeżyć w tym wypadku związanych z powstawaniem branży.

Stosując wszystkie wyżej wymienione kryteria jestem hardcorowcem pełną gębą. Mimo wszystko wciąż mam wątpliwości gdyż gracz tego typu w moich oczach powinien być tym, który wybiera najtrudniejsze ścieżki z możliwych, dla którego pierwszym odruchem w obcowaniu z każdą grą jest przesunięcie suwaka trudności w okolice poziomu „nightmare”, „insane” czy tym podobnych odpowiedników Zabójczo Trudnej Rozgrywki. I tutaj mam problem. Bo choć nie należę do tych, którzy ułatwiają sobie zabawę, lubię wyzwania i w niektórych przypadkach faktycznie suwak poziomu trudności przesuwam daleko od pozycji „normal” to w większości przypadków jednak na nim pozostaję. Co gorsza, choć zawsze irytowało mnie auto-celowanie, czy systemy samoleczenia to ostatnio coraz częściej je akceptuję, a nawet z niektórych ułatwień korzystam! A przecież są to rozwiązania przeznaczone ewidentnie dla casuali. W Bioshocku nie wyłączyłem Vita-Chambersów choć mogłem, w Dirt 2, którym obecnie się bawię też nie unikam korzystania z możliwości naprawienia popełnionego błędu. Coraz częściej przechodzę na ciemną stronę mocy – czyli sam stawiam się w pozycji casuala.

A może po prostu w pewnym wieku człowiek naturalnie staje się graczem niedzielnym, nawet jeśli nie przez częstotliwość gry to przez samo podejście do nich? Może na starość nie potrafimy podchodzić w ten surowy, hardcorowy sposób do gier, tak, jak robiliśmy to mając po kilka(naście) lat? Nie pozwalają nam na to życiowe obowiązki, które konsekwentnie skracają czas przeznaczony na elektroniczną rozrywkę. Zadowalamy się wtedy casualowymi rozwiązaniami, które dbają o to aby gra szła do przodu, a nie stała w miejscu. Czy dziś byłbym w stanie poświęcić cały dzień na przebijanie się przez kolejne plansze BoulderDasha, Commando czy SpiderMana? Pewnie nie…

Kim więc jestem – hardcorowcem czy casualem? Gdzie przebiega ta nieuchwytna (?) granica?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

26 KOMENTARZE

  1. Dla hardcorowca gry to pasja – niezależnie ile czasu na nie poświęca i w co gra, dla casuala gry to poprostu kolejna forma rozrywki służąca do zabicia czasu.

  2. To kim ja jestem? Gry oczywiście traktuję na „poważnie”, jest to jedna z moich pasji, oczywiście. ALE. Żadnej gry nie przechodziłem na najwyższym poziomie(no oprócz Vegasa 2 co-op z kumplem), nie lubie tak jest zbyt ciężko – wolę akcję ciągłą, bez ciągłego wczytywania od nowa. Przyznaje sobie plakietkę normal gamer ;p

  3. Tak, nie, nie mam zdania 3×33% w sondzie. I chyba nic lepiej nie wyjaśni natury problemu. Tak klika ktoś grający niewiele, nie – to wybór hardcorowca(albo się za takiego uważającego), a ostatnią opcję wybierają Ci, którzy nie uważają się ani za jednych ani za drugich. Równe proporcje i wszyscy mają rację, łącznie z autorem artykułu oraz komentującymi 🙂

  4. „Ta wężowa kurtka jest symbolem mojej indywidualności i mojej wiary w wolność jednostki”-i odnośnie powyższego felietonu-będąc w identycznym wieku co jego autor,uczestnicząc w tych samych „wydarzeniach” uważam,że tylko od naszego własnego stylu(życia,grania),charakteru i uporu zależy czy w głębi serca jesteś HC i podążasz tą drogą, czy poddajesz się casualizacji zarówno grania i życia. Ja osobiście jestem przeciwny i wręcz brzydzę się tym co pospolite :),no wiadomo w pewnych granicach,oczywiście. Zawszę, jeżeli nie kierując się drogą rozsądku,stawiając wyżej poprzeczkę niż inni wyznaczam sobie jakieś tam. . . cele,które po osiągnięciu dają mi ogromną satysfakcję i nie sądziłem ,że zastanowię się nad tym choć chwilę dłużej jeżeli chodzi o granie! Podążając drogą HC przez świat gier od ok. 20 lat -po prostu nie umiem inaczej. . . Jasne,że różnego rodzaju „uproszczenia” kuszą i chcą sprowadzić na „złą drogę casuala” i wielokrotnie mnie zwodziły (w grach),lecz już po paru minutach grania robiło mi się jakoś nieswojo i . . . Tak więc HC -Forever!!!

  5. Autor felietonu pisze że siedzi w branży od 10 lat a kompletnie nie zajarzył pojęć casual/hardcore player. Co ma staż/wiek gracza do tego, to jak porównywanie funkcji dupy do funkcji ust w ciele człowieka. Stawianie się rzędzie obok np. mistrzów św w starcraft , tekken , GT którzy potrafią wycisnąć z produktu jakim jest gra 110% jest dziwaczne . Sory batory ale hardcorowe granie to przede wszystkim styl życia , a nie popykanie godzinki po wywaleniu dzieciaków do wyra i przy którym towarzyszy zimny oddech żonki na plecach. Jak już wymyślać nazwy na konkretne grupy to poleciłbym hardcore/advanced/casual. Gry to przede wszystkim biznes i na zachodzie będą takie, jakie się sprzedają , bo spece od marketingu wrzucili wszystkich do jednego wora. To tak jak w salonach samochodowych były by same KIA i Dacia który imo są złomem. Zaprzestaje się produkować gry dla konkretnych odbiorców i tyle. Na szczęście jest Japonia i ich gry.

  6. Dla mnie harcoreowy gracz to taki, ktory siedzi i 15h dziennie tlucze w gry. Autor felietonu to po prostu gracz doswiadczony.

  7. cziter—> nie wiem od jak dawna jestes na pokładzie drakkaru, ale może nie wiesz, że autor nie tyle „nie zajarzył” co raczej tekstem prowokuje dyskusje – taka zawsze była funkcja felietonu na V (co widać pod wszystkimi felkami, również pod tymi ostatnimi). Jak zresztą wynika z dyskusji – wcale nie tak jednoznaczne jak Ty sądzisz jest klasyfikowanie kogoś jako hardcore gamera. Prawda jest taka, że nie ma jedynej słusznej odpowiedzi, bo nikt oficjalnie takiej klasyfikacji nie stworzył (bo i niby jak, zresztą ciężko byłoby ją całemu środowisku narzucić) – jest to raczej klasyfikacja narzucana przez samą społeczność graczy w sposób mocno dowolny (czego dowodzi choćby ta dyskusja). A co do tego co ma wiek gracza do jego odbioru przez środowisko i klasyfikowania jako bardziej doświadczonego (bliższego kategorii hardcore) to polecam przyjrzeć się społeczności graczy (na licznych forach) od strony socjologicznej właśnie pod kątem odbioru jednostek w wieku 30+, którzy zahaczyli jeszcze o erę 8-bitowców i wciąż są aktywnymi graczami. Uwierz mi, że obserwacja może być ciekawa :)Zgadzam się natomiast z Twoją sugestią, że poza hardcore i casual powinna być (co najmniej) jeszcze jedna kategoria (advanced?), choć jak widać quatrix postuluje stworzenie jeszcze kategorii normal 🙂

  8. Do mnie zdecydowanie najbardziej przemawia to, co napisał Bertol. Generalnie, gdybym miał przekładać „casual gamer” i „hardcore gamer” na polski (trochę kreatywnie) to pewnie wyszłoby mi coś w stylu: „gracz niedzielny” i „pasjonat gier”. Nie chodzi o to, czy ktoś spędza konkretnie przy graniu godzinę czy 5 godzin dziennie. Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś spędza tych godzin 8 czy 16 to nie jest hardcore’owcem tylko zawodowcem (bo w takiej sytuacji zakładamy, że z tego żyje). . . albo mmo-zombie. Chodzi o to, czy ten ktoś traktuje granie jako ważniejszą część swojego życia niż dowolna inna rozrywka. Czy zna się na grach, czyta o nich, potrafi o nich prowadzić ożywione dyskusje. Kwestia podejścia. Życiowe elementy, które zmniejszają ilość czasu dostępnego na granie to tutaj kwestia odrębna. Bezsensem byłoby nazywanie kogoś, kogo gry pasjonują, casualem tylko dlatego, że ma rodzinę, pracę. . . życie i przez to nie merda myszą albo gałeczkami do upadłego po kilka godzin na dobę. A Ty Cziter następnym razem weź wypij ziółka przed przystąpieniem do komentowania, bo coś mam wrażenie, że Ci ciśnienie skacze. Nie pień się tak.

  9. Hm. . . Jak patrzę na moich rówieśników (za rok „trzydziecha”), to w porównaniu z nimi jestem hardcorowcem. Porównując zaś siebie do chociażby Autora felietonu – jestem zwykłym leszczem:) Nasuwa się interesujące pytanie: kimże w takim razie są moi rówieśnicy?

  10. no właśnie kiedyś grałem po 23/7 w QW i Q3, turnieje itp a teraz Wii i nie wstydzę się tego i nie żałuję a hobby mam inne :D@coppertop to doskonale ujął mówiąc o zawodowstwie (zombie 😉 )ale tak jest zawsze jak chce się żyć w realnym społeczeństwie.

  11. Niemożliwe, toż to już drugi felieton Jola w przeciągu tygodnia! Poczekajcie chwilkę, lecę po piwo aby uczcić to niezaprzeczalnie wstrząsające doświadczenie ;). . . . . . . . . . . . Ok, już jestem. Psssssss-tryk 🙂 No to teraz troszeczkę o hardkorowaniu w tematyce gier. Hardkorowiec czy też Hardcore Gamer- Generalnie nie lubię tego określenia, ponieważ wprowadza ono sztuczny i zupełnie moim zdaniem niepotrzebny podział w naszej małej społeczności. Sam jestem dość wiekowym graczem. Doświadczyłem na własnej skórze wszystkich tych dobrodziejstw Starych Dobrych Czasów (wiem, stare czasy są zawsze dobre) pod tytułem stanie na mrozie czekając na otwarcie giełdy, potem kilka godzin zażartych dyskusji i opowiadania o grach, emocje towarzyszące odpalaniu przyniesionej do domu gierki, polowanie po całym mieście na ostatni numer Bajtka itd itp. Najpiękniejsze w tym wszystkim było właśnie to, że pomimo rozmaitych wojen czy niesnasek , wszyscy traktowali się jak rodzina i nie ma w tym stwierdzeniu najmniejszej przesady. Jeżeli kogoś np. nie było w niedzielę na giełdzie, to było pewne jak w banku że złamał nogę (choć tacy też przychodzili), wjechał gdzieś ze starymi, albo leży z 40to stopniową gorączką. Inne możliwości nie istniały. 🙂 Gry to pasja, a prawdziwej pasji podporządkowuje się życie, jeżeli ma się oczywiście kilkanaście lat. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Nie było żadnych podziałów na casuali, hardkorów czy inne sztuczne twory. Wszyscy byliśmy po prostu graczami, ludźmi z wielką pasją a wszelkie uszczypliwości typu „Atarowca wal z gumowca”, skandowanie „Amiga to syf” , czy też „Pokochałem Atari, było z drewna i ze stali” jeszcze bardziej nas ze sobą łączyły. Dlatego też, obecne podziały na to kto w co gra, lub (o zgrozo!) ile kto ma czasu na granie dziennie, lub ile kto ma na to akurat ochoty, wydają mi się z perspektywy czasu nie tyle pozbawione sensu co po prostu śmieszne. ps. @cziter – oddech mojej żonki na plecach jest akurat bardzo ciepły i przyjemny. Na tyle, że jestem w stanie porzucić dla niego każdą grę. ps2. No może poza serią Battlefield po sieci 🙂

  12. W zależności od każdego gracza te pojęcia będą znaczyły co innego. Ci którzy są ustawieni na tej „drabince” wyżej patrzą z innej perspektywy, od tych którzy grają sporadycznie lub po prostu mniej. I vice versa. Można wprawdzie ustalać kryteria ilościowe (staż i ilość gier które się przeszło) bądź też jakościowo (czyli mniej ale na wszystkich poziomach trudności 😉 ). Jeden gracz potrzebuje pół dnia żeby zaspokoić głód rozrywki, inny mniej. Uniwersalna definicja ograniczyłaby pole do interpretacji, a tak przynajmniej każdy może dołożyć swoją cegiełkę.

    „Atarowca wal z gumowca”

    Przypomniało mi się „Kiedy Atari jest szybkie? Odp. Kiedy spada w przepaść” Jako posiadacza szarej maszynki zawsze mnie to bardziej śmieszyło niż gniewało. Zresztą, począwszy od ZX Spectrum a skończywszy na PC-tach, dostawało się po prostu wszystkim.

  13. „Pokochałem Atari, było z drewna i ze stali”

    Z prądem niezbyt to działało, węgla sypać należało ; )Kto dokończy? 😀

  14. Drewno wrzucać szybko, równoBo się ciągle psuło gównoW kącie ciągle zostawiałemI używać go nie śmiałem :)Jako stary commodorowiec nie mogłem sobie odmówić 🙂

  15. Hehehe, Commodore rulez! Muszę jednak powiedzieć, że jakiś czas temu kupiłem sobie 65XE + magnetofonix do tego + tone kaset 🙂 za dosłownie grosze i wiecie co? Kurde prawie wszystko co ładowałem z kaset działało!! Magia. ;)ps. Kto pamięta Draconusa? To jedyna gra na Atari która mnie zmiażdżyła.

  16. Jestem w podobnej sytuacji jak autor (choć nie publikuje artykułów), ponad 30 lat (żona, dziecko). Duże doświadczenie (od 1988), ale na hardcorowe granie czasu zupełnie brak. Choć ostatnio przy dragon age origins biłem swoje rekordy, nawet do 5godz dziennie. Standardowo to godzinka tygodniowo czyli niestety casualowo. Określiłbym się jako emerytowany hardcorowiec 😉

  17. „Możliwości ma Spectruma lecz to Atarowców duma” :Dczasy 16 bitowe ale też dawno :))Do spektuma układ AY – jego „stereo” miażdzyło c64 😉

  18. hardcorowiec i casualowiec to neologizmy dzieci frugo. Za czasów Atarynki/C64 potem Amigi każdego takiego „obywatela” co przesiadywał po *naście godzin dziennie żeby Bruslem z jednego wyskoka powalić i grubasa i nindżę nazywano LAMEREM. Dziś lamer to taki casualowiec co nie jest pro albo hardkore. Co bardziej wyrachowani i wychowani nie „wyrażają” się o „niepełnosprawnych” tylko o n00bach. Dziwne to jakieś. gość pierwszy na liście w BF ma 917:59:48 czas gry. To nie jest hardkor tylko lamerstwo. Dziadkom sie hardkorem zachciało. 🙂 mnie też czasem ambicja zżera. 20 lat temu byliśmy dziećmi. Inaczej się troche świat postrzega jak sie ma 10 lat śrubokręt magnetofon, Irona Debugera a już o stacji dysków 5. 25″ nie wspominając 😉 i ten nindża i ten grubas byli lepsi 1e06 niż God of War. Wszystko działo się w wyobraźni(to co pokazywały ekrany 8bitowców. . no przepraszam). Można stare czasy porównać do tej rozterki którą mają poprzednie pokolenia: Książka czy Radio? Radio czy Kino? Atari czy Xbox? Różnica kulturalno-społeczna powstaje w „Dzisiejszych czasach” szybciej. myślę osobiście że dopada nas szybka starość. Pomalutku rezygnujemy z dziecinnych ambicji bycia dzisieszym Hardkorem i dlatego dylemat i trafny tytuł. . . na emeryturze. Pozdrawiam.

  19. Zawsze myślałem że hardcorowiec to taki zawodnik który trzaska w gry wszystkie jak leci niezależnie czy kaszana czy hicior. To kosztuje dużo czasu bo pieniędzy nie koniecznie. Takie granie też nazywamy ‚no life’ czyż nie? Sam po latach błagań dostałem na komunię atarynkę i można było tak spędzać czas, ale życie weryfikuje każdą nasza pasję i jeśli żyjemy zgodnie z kanonem naszego społeczeństwa (koniec szkoły-> praca -> żona/maż -> dzieci) to czy tego chcemy czy nie, przechodzimy jak to ujął autor na drugą stronę, stajemy się casualem, a może po prostu weteranem. Kiedyś bardzo dużo grałem i pewnie bym dalej dużo grał gdyby doba miała więcej godzin a człowiek nie musiał pracować 8h. Teraz muszę wybierać co lepsze pozycje, poza obowiązkowymi kontynuacjami gier które zaskarbiły sobie przychylność w przeszłości. Trochę to smuci ale też trzeba się cieszyć, że choć trochę jeszcze jest czasu na granie. Co do atari vs c64, klimaty świętej wojny każdy dobrze pamięta i każdy traktował to na luzie, nie to co dzisiaj bo choćbym chciał napisać, że PC vs konsole to takie same klimaty to nie mogę. Ps. A pomyślcie sobie w jakie gry nam przyjdzie się bawić gdy będziemy na emeryturach. Tyle wolnego czasu znów 😀 Zwłaszcza gdy przeżyje się żonę :p

  20. pokoleniowa zmiana warty. Ale mnie kolega Frankie pocieszył. Fakt rozwój rozrywki za te 25 lat sprawi że będzie sie chciało długo być zdrowym bez jaskry i zwyrodnień w śródręczu.

  21. Ps. A pomyślcie sobie w jakie gry nam przyjdzie się bawić gdy będziemy na emeryturach. Tyle wolnego czasu znów 😀 Zwłaszcza gdy przeżyje się żonę :p

    I w dodatku będzie można w końcu zupełnie szczerze powiedzieć, że grafika to już mi nie robi żadnej różnicy 😉

  22. zielonykaczuch—> mam wrażenie że Ciebie nic nie zadowoli. Nie ma – źle, jest – też źle. A swoją drogą czy Ty nie ogłaszałeś wszem i wobec swojego odejścia? 😛

  23. dla mnie w ogóle nie istnieje takie określenie jak hardcore gamer ja gram cale życie czyli od 5 kl podstawówki kiedy dostałem C64 w weekendy stałem na giełdzie wtedy jeszcze nawet nie było praw autorskich grałem we wszytko co wychodziło ale . . . . . był na to czas dziś tez mam wszystkie konsole ale już nie gram aż tak dużo bo mam prace pewnie ze jak mam czas to siadam i gram ale czy ot ze nie poświęcam na grę całej doby eliminuje mnie jako prawdziwego gracza ? myślę ze to definicja hardcore gamer jest nietrafiona a podział miedzy tych super kolesi i mniej super jest lekko nietrafiony

Skomentuj Bartosz Kotarba Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here