Za drugą częścią Blood Bowl stoi ciekawa historia. Otóż francuski developer, studio Cyanide, stworzyło w 2004 roku grę z zasadami bliźniaczo podobnymi do oryginalnego Blood Bowl. Wydanie tej produkcji skutkowało pozwem sądowym ze strony Games Workshop. Szybko doszło jednak do ugody, w wyniku której w ręce Francuzów trafiła licencja na stworzenie kolejnej gry z cyklu, tym razem w pełni legalnie. W ten właśnie, nieco pokrętny i przypadkowy sposób w nasze ręce trafia kolejna odsłona najbrutalniejszego sportu Starego Świata.

Zasady walki

Przybij piątkę!

Na potrzeby Blood Bowl zasady futbolu amerykańskiego zostały odpowiednio uproszczone. Naszym zadaniem jest takie pokierowanie jedenastoosobową drużyną, by przeniosła ona piłkę w pole punktowe przeciwnika. W wysiłku tym wydatnie przeszkadza (lub stara się to czynić) drużyna przeciwna. Nasz poczynania ograniczone są oczywiście przez pełen zestaw oficjalnych zasad i sporą dozę losowości – wszystko tu opiera się na rzucie kostką.

Ciekawie prezentują się zespoły, którymi możemy kierować. Ras jest osiem. Ludzie, jak to się już tradycyjnie przyjęło w grach fantasy, są uniwersalni, nie posiadają żadnych cech charakterystycznych, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Orki (orkowie?) dysponują spora siła, która ułatwia blokowanie, ale nie są zbyt mobilni. Ich przeciwieństwem są Leśne Elfy, które najlepiej czują się w grze bezkontaktowej. Podobną charakterystykę mają skaveni. Najtrudniej prowadzi się jednak gobliny, które są nie tylko niskiego wzrostu, co wyklucza grę podaniami, ale także słabe fizycznie, co w starciu z takimi na przykład Orkami prowadzi do katastrofy. Podobne (wzrostem) do goblinów są krasnoludy, cechują się jednak dużo większą siłą i świetnymi umiejętnościami blokowania, co czyni je rasą idealną do gry biegowej. Są też dwie rasy czysto bojowe, nastawione na walkę: Lizardmeni i siły Chaosu. Takie rozpiętość rasowa sprawdza się naprawdę świetnie – wyraźnie czuć różnicę w prowadzeniu Elfów czy Orków.

Uzyskana licencja pozwoliła także wprowadzić do gry „autentyczne” nazwy zespołów. Kto grał w oryginalną planszówkę lub w grę z 1995, powinien kojarzyć takie nazwy jak Skavenblight Scramblers, Reikland Reavers czy Orcland Raiders. Swoją drogą, twórca tych dwóch ostatnich nazw musieli być fanami Oakland Raiders z Kalifornii, autentycznego zespołu grającego w NFL.

Pierwsza krew

Beam me up!

Podstawowy tryb rozgrywki stanowi tu swoista kampania, w której bierzemy we władanie jedną drużynę dowolnej rasy i prowadzimy ją w szeregu coraz to trudniejszych spotkań, by w końcu osiągnąć najwyższe laury. Jak przystało na grę opartą na systemie RPG, nasi gracze rozwijają się w trakcie trwania sezonu, awansując na kolejne poziomy. Nasi zawodnicy (choć raczej powinno się tu używać określenia „brutalni mordercy”) reprezentują jedną z klas. Każda profesja ma na boisku odmienne zadanie – jedni służą do blokowania, inni do akcji biegowych i przepychania się między przeciwnikami, rozgrywający podają piłki górą itp. Różne klasy postaci, różne zespoły – wszystko to sprawia, że Blood Bowl oferuje naprawę dużo różnych możliwych kombinacji, których odkrycie wymaga niejednokrotnego zmierzenia się z kampanią.

Dualizm

Grę można podzielić na dwie części, w zależności od wybranego trybu. Jeden z nich, klasyczny, to zmagania w trybie turowym. Każde posunięcie możemy skrupulatnie zaplanować, przeanalizować ruchy przeciwnika i zastanowić się nad kolejnym posunięciem. Wszystkie ruchy rozstrzyga tutaj rzut kością, a nasza tura kończy się, gdy stracimy piłkę lub gdy nasz zawodnik zostanie powalony. Powolne tempo rozgrywki pozwala dokładnie przyjrzeć się całej sytuacji i wyegzekwować zaplanowaną taktykę. Szybko jednak można opanować kilka idealnych zagrań i schematów, które zapewniają szybkie zwycięstwo nad określonym przeciwnikiem. Jak radzi sobie z tym AI? Bezlitośnie oszukując. Może to tylko moje wrażenie, ale w chwilach kryzysu wrogowie zdaja się znajdować na murawie czterolistne koniczyny.

Rzadkością nie są wtedy podania przez całe boisko czy cudowne unikanie moich najlepszych blokujących. A tymczasem moi podopieczni dostają nagłego ataku głupoty, potykają się o własne nogi, a na kostkach jedynka wypada trzy razy z rzędu.

Zmutowane smerfy nie są już tak przyjazne

Drugi tryb nazwano Blitz, co w świecie prawdziwego futbolu oznacza zmasowany atak na przeciwnika. W tym trybie zrezygnowano z tur na rzecz rozgrywki w czasie rzeczywistym. Do myślenia służy tu tylko aktywna pauza. Blood Bowl w tym trybie jest dużo łatwiejszy, można by rzecz: prostacki. Niestety, rezygnacja z tur pozbawia grę tak świetnie widocznej w trybie klasycznym warstwy taktycznej. Atrybuty graczy tracą na znaczeniu, zawodnicy biegają na wszystkie strony. Zostaje czysty chaos, który jest satysfakcjonujący przez kilka pierwszych spotkań, potem staje się już tylko męczący.

Potknięcia na równej murawie

Do listy błędów, poza nierównym poziomem trudności, można dorzucić także brzydkie i nielogicznie rozplanowane menu. Dużym problemem jest brak zaawansowanego samouczka. Prawda, dostępne są trzy krótkie gry, które mają nas nauczyć podstaw rozgrywki, ale większości bardziej zaawansowanych opcji musimy doszukiwać się sami, w gąszczu brzydkich, nieopisanych i nic nie mówiących przycisków. Dość powiedzieć, że dopiero po kilku bezlitośnie przegranych spotkaniach dowiedziałem się, że powalony gracz nie musi leżeć plackiem do końca spotkania, a może wstać już w następnej turze.

Dobrą przeciwwagą dla wszystkich tych wad jest tryb multiplayer. No, może nie dla wszystkich. I tutaj kuleje interface, zmuszając nas między innymi, by opcji gry z znajomym przez Internet szukać w ustawieniach LAN. Jeśli jednak nie chcemy grać z konkretnym przeciwnikiem, to Cyanide przygotowało dla nas szereg lig, do których możemy się zapisać. Istnieje tez możliwość stworzenia własnego systemu rozgrywek. Grając z drugim człowiekiem znikają niedociągnięcia AI i nierówny poziom trudności, a wspinanie się na kolejne szczeble tabeli przynosi wiele satysfakcji. Jest to satysfakcja o tyle większa, że w trybie dla wielu graczy spotkać możemy przede wszystkim osoby obeznane z wszystkimi niuansami rozgrywki, co sprawia, że pokonanie ich w meczu jest jeszcze bardziej satysfakcjonujące. Jeśli oczywiści uda nam się ich pokonać, co nie zawsze jest tak oczywiste.

Zieleń trawy i czerwień krwi

Nie ma kamer na stadionach – kwitnie alkoholizm

Pozytywne wrażenie robi grafika, której jakość całkowicie usprawiedliwia długi czas doczytywania meczów. Każda drużyna dysponuje własnym zestawem stadionów, które dodatkowo rozwijają się wraz z postępami w karierze. Modele postaci i ich zachowanie to też kawał świetnej roboty. Niektóre z nich są może i nieco przesadzone – jak blokujący krasnoludów, jeżdżący na ogromnym, najeżonym kolcami walcu, ale odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, zwłaszcza w świecie Warhammera. Graficznie Blood Bowl nie jest może jakimś mistrzostwem świata, ale silnik Gamebryo, który napędza m.in. Fallout 3 i Oblivion, dał sobie radę również z produkcją Cyanide.

Osobną kwestią jest warstwa audio. O ile o samych dźwiękach nie można powiedzieć więcej, niż to, że są poprawne, to już osoby komentatorów nie każdemu muszą się podobać. Ich kwestie ograniczają się do jednozdaniowych komentarzy i wymian zdań. Niekiedy uda im się rzucić jakąś śmieszną uwagę, ale przez większość czasu tylko irytują.

Krwawa miska

Podsumowując, Blood Bowl to nie gra dla każdego. Po pierwsze, żeby móc się nią cieszyć, należy być fanem zarówno Warhammera, jak i Blood Bowl. Irytujące błędy w trybie singleplayer raczej nie przyciągną nowych graczy, a żeby móc konkurować na równym poziomie przez Internet, należy mieć z grą spore obycie. Produkcja popada z skrajności w skrajność – od świetnego i taktycznego trybu klasycznego, w którym każde dobre posunięcie przysparza sporych emocji do słabego i chaotycznego Blitzu, którego na dobrą sprawę mogłoby wcale nie być. Solidna produkcja, ale tylko dla tych, którzy pamiętają i lubią Chaos League lub pierwszy Blood Bowl.

W zamierzchłych czasach systemu MS-DOS, kiedy w gry planszowe grali nie tylko najbardziej zagorzali fani tego typu rozrywki, zapomniany w mrokach dziejów wydawca, MicroLeague, wydał grę opartą na jednej z planszowych produkcji Games Workshop – Blood Bowl. Ukochany sport Ameryki Północnej przeniesiony w realia elfów i krasnoludów znanych z Warhammera nie zarobił chyba zbyt dużo, ponieważ na sequel przyszło nam czekać do roku 2009.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Całkiem dobrze się czytało tą recenzję. Rozważam Blood Bowla, ale chyba poczekam aż stanieje, a ja pozaliczam wszystko na studiach 🙂 P. S: W przedostatniej sekcji wkradła się literówka : „Blood Bwol”

  2. O ile mnie pamięć nie myli, w którymś z ostatnich CD-Action była „recenzja” tej gry i napisano w niej m. in. że w trybie blitz jest za łatwa, a w trybie turowym za trudna, co odebrałem jako „w trybie blitz jest banalna, a w trybie turowym trzeba już trochę pomyśleć, co dla niektórych jest barierą nie do przejścia” ;). Sama gra fajna – miałem kiedyś planszówkę w podobnym stylu, ale raczej nie na licencji, bo drużyny były trochę inne. Pamiętam, że były w niej ławki rezerwowych z boksami: rezerwowi, lekko ranni, ciężko ranni, denaci ;). Czy w Blood bowl też można zawodnika permamentnie wykończyć? I czy zawodnicy danej rasy i klasy są zróżnicowani, czy jest jeden szablon i w ramach danego rodzaju niczym się od siebie nie różnią?

  3. Zawodnik może paść ostatecznie, choć szczerze mówiąc jeszcze mi się to nie przytrafiło. Co do zróznicowania: oczywiście, jest podział na pewne kluczowe pozycje, ale każda rasa ma nieco inne umiejętności specjalne. No i oczywiście nie ma nawet co porównywać takiego orka do goblina – to jest coś całkiem innego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here