Red Faction i jego sequel, wydane odpowiednio w 2001 i 2003 roku, zyskały sobie bardzo różne oceny, często mocno odmienne w zależności od platformy. Volition Inc. stworzyło produkty nieco nierówne, odrobinę odległe od ideału, ale przy tym bardzo grywalne, które szybko dorobiły się sporej grupki miłośników. Choć sam daleki byłbym od stwierdzenia, że którekolwiek z RF zaliczało się do czołówki moich ulubionych gier, skłamałbym twierdząc, że nie ucieszyłem się w momencie, gdy zapowiedziano trzeci rozdział serii.

Pewnie w tym momencie twoje spojrzenie, drogi czytelniku, powędruje nieco w prawo oraz w dół i znajdzie się w miejscu, w którym zazwyczaj na Valhalli umieszczamy liczbową ocenę gry. Tak, nie będę owijał w bawełnę, no bo i po co, skoro już się wydało, niestety Empire Earth III jest grą słabą. Powiem więcej, EE3 nie jest nawet grą przeciętną, gdybym bowiem tak ją nazwał z pewnością ubliżyłbym wszystkim tym tytułom, które swoim poziomem na przyzwoicie przeciętnym poziomie się plasują. Ot, słabizna grubo poniżej oczekiwań.

Prawie jak za oknem

W niniejszej recenzji zamierzam przytoczyć argumenty, które sprawiają, że oceniam ten tytuł aż tak krytycznie. Wiem, że znajdą się Profesjonalne serwisy, które najnowsze dzieło Mad-Doc Software ocenią wysoko i wtedy ja, z moim marnym 4,5 będę wyglądał nieco dziwnie. Dobra argumentacja to podstawa, jeżeli wygłasza się niepopularne poglądy. Ale to nie jedyny problem, który postaram się dzisiaj podjąć. W tekście tym spróbuję również zastanowić się nad tym, dlaczego po dwóch niezwykle udanych częściach wypuszczono na rynek knota. Jeśli palce wymkną się spod kontroli recenzenta, to pewnie podywaguje jeszcze i zajmę się kilkoma innymi kwestiami. A więc zaczynamy tekst pisany ku przestrodze.

What’s up, doc?

Serii Empire Earth nikomu, kto zainteresował się niniejszą recenzją nie muszę chyba przedstawiać. W końcu na rynku strategii czasu rzeczywistego niewiele jest tytułów, które byłby aż tak charakterystyczne jak właśnie EE. Gdyby pierwszych stu napotkanych na ulicy miłośników gier komputerowych spytać, z czym im się ta seria RTS’ów kojarzy, to z pewnością dziewięćdziesięciu dziewięciu z nich mówiłoby coś o ogromnym okresie historii, który obejmują sobą tytuły wchodzące w skład serii, o mnogości nacji, którymi można w nich pokierować czy o całkiem niezłej jakościowo grafice. I rzeczywiście ankietowani mieliby rację, bo tym charakteryzowało się EE niemal od zawsze – praktycznie już od roku 2001, kiedy to na rynku komputerowej rozrywki seria zaistniała. Niestety, tak samo jak o renomę trzeba dbać latami, tak opinię spaprać w krótkim okresie czasu znacznie prościej. Od nieco ponad miesiąca Empire Earth kojarzy się graczom nieco inaczej…

Polska znów czerwona

Ale do tego jeszcze przejdziemy, pora zająć się tym, co czeka na gracza, który zdecyduje się tę grę zakupić. Chyba pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy po jej zainstalowaniu jest intro. W Empire Earth III nie jest ono bardzo złe, ale jakoś po kilkakrotnym obejrzeniu nie jestem w stanie powiedzieć, o co w nim chodziło. Ktoś tam na siebie naparza jak to na wojnie i tyle. Gdzie te czasy, kiedy filmiki początkowe oglądało się po kilka razy…

Dalej menu. Gra daje do wyboru graczowi zabawę w trybie jednoosobowym (kampania, potyczka), a także w wersji, w której można nakłonić inne dusze do zabawy. Słowem, standard – niestety realizacja poszczególnych elementów pozostawia wiele do życzenia. Pora je więc teraz rozłożyć na części pierwsze.

A jutro znów pójdziemy na całość

Jeżeli chodzi o kampanię, to właśnie w niej zaszły największe, choć nie najszczęśliwsze, zmiany. Ach, co ja gadam – doszło do prawdziwej rewolucji, która zaczyna się już na samym początku, to znaczy w momencie, w którym musisz wybrać, kim chcesz w grze sterować. I tu klapa. Oto bowiem czasy, w których mogłeś poprowadzić w boju dużą ilość, niekiedy nawet bardzo egzotycznych i różnych od siebie narodów odeszły już niestety w niepamięć. Mad-Doc zdecydowało, że w imię globalizacji wystarczy podzielić świat na trzy grupy i już cały problem różnic dzielących Rzymian, Koreańczyków, Rosjan i kogo tam jeszcze chcesz jest rozwiązany. Zamiast poszczególnych nacji masz więc w grze do wyboru pokierowanie ogólnie pojętą cywilizacją zachodnią, bliskowschodnią i wschodnią – bez zbędnego wnikania w to, czym poszczególne kraje się na mapie dziejów charakteryzowały.

Rozwiązanie to marne i godne najsurowszej krytyki. Z żalem muszę stwierdzić, że pozbyto się jednej z tych rzeczy, które tak wyróżniały EE na tle innych produktów i które bardzo wielu graczy skłaniały do zainteresowania tą serią. No bo co to teraz za filozofia prowadzić drużynę reprezentującą Zachód, kiedy nawet nie możesz się z nią bliżej utożsamić. Albo jaki ma sens zwyciężenie mocarstwa, kiedy można jedynie stwierdzić, że pochodziło ono z Bliskiego Wschodu. Smutne to to.

Niejako na osłodę i z dziennikarskiego obowiązku muszę jeszcze dodać, że Mad-Doc miało odrobinę przyzwoitości i zróżnicowało zarówno wygląd budynków należących do każdej z trzech nacji, rodzaj jednostek przez nie produkowanych, a także sposób prowadzenia rozgrywki. Najlepiej widać to na przykładzie stawiania budynków. I tak cywilizacja zachodnia ma do tego celu specjalnych robotników, mocarstwo bliskowschodnie wysyła w obliczu konieczności budowy jakiegoś obiektu specjalnie wyposażony wóz z materiałami, a nacje wschodnie upraszczają sprawę i pozwalają stawiać budowle jednostkom, które nominalnie powinny służyć do walki. No cóż, chociaż tyle…Ale dobrze, o innych uproszczeniach opowiem jeszcze później, pora zająć się tym, co ukaże się oczom gracza już po wybraniu cywilizacji. Jeśli oczekujesz na tym etapie jakiegoś rozbudowanego pod względem fabularnym wstępu do kampanii to się niestety zawiedziesz. Empire Earth III zaprezentuje ci bowiem zamiast niego podzieloną na prowincje planetę Ziemię i każe poszczególne regiony naszej planety podbijać. Całość poczynań na mapie świata podzielonych jest na tury i działa w sposób rozpropagowany, choć w mniejszej skali, w grach serii Total War. Musisz tu więc atakować nowe prowincje oraz bronić już posiadanych i robić to aż do momentu, kiedy w twoim władaniu znajdzie się już cały glob. Odkrywcze? Nie, to już było, ale widać znacznie prościej wrzucić coś takiego niż wymyślać jakieś sensowne wątki fabularne dla kampanii.

No ale spytasz kiedy w końcu zacznie się standardowa RTS’owa zabawa – z rozbudową bazy, produkcją wojska i podbijaniem przeciwnika. O, właśnie się zaczęła. Wystarczy, że w trakcie kampanii masz ochotę na zaatakowanie kontrolowanego przez kogoś regionu naszej planety albo komuś spodobają się ziemie, będące w twoim władaniu i już możesz przejść do tego, co tygryski lubią najbardziej. Możesz też darować sobie tę całą kampanię i od razu zapodać sobie potyczkę toczoną na dowolnych zasadach z komputerem lub z ludźmi w internecie. Tak czy inaczej – plansza, centrum miasta i heja!

One nie nauczyły się tego same

I na tym etapie na rozpalonego perspektywą udanej rozgrywki prowadzonej w Empire Earth III gracza czeka kolejne brutalne zderzenie z rzeczywistością. Oto bowiem najważniejszy element RTS’ów, sztuczna inteligencja, woła w grze o pomstę do nieba, a sam tytuł może z powodzeniem pretendować do palmy pierwszeństwa w kategorii „Najnudniejsza gra komputerowa roku”.

Naprawdę nie chcesz widzieć, drogi czytelniku, co wyczyniają i jak zachowują się jednostki prowadzone przez gracza w EE3. Pomijam już szczegół, że rzadko zdarza się, żeby kolumna żołnierzy zatrzymała się akurat w tym miejscu, w które użytkownik klika. Pomijam też fakt, że notorycznie, zwłaszcza w wąskich przesmykach, żołdacy chodzą bokiem, momentalnie zakorkowują się i że żeby ich ruszyć trzeba później wskazywać poszczególnym jednostkom cel indywidualnie. Pomijam wreszcie też to, że wskazywanie po raz enty żołnierzom drogi wiąże się każdorazowo z koniecznością wysłuchania maksymalnie możliwie obleśnego odzewu ze strony podkomendnych. Do szału doprowadzało mnie natomiast to, że mimo ustalenia dla jednostek określonego wzorca zachowywania się (bronić pozycji, atakować, itp.) one i tak bez przerwy z uporem maniaka robiły to, co chciały i tego już mimo ogromnej ilości cierpliwości pominąć nie mogę, zwłaszcza że robiły to nieudolnie, na przykład pozwalając jakiemuś jeźdźcowi przeciwnika na dostanie się w sam środek mojej osady.

Po drugiej stronie wcale nie lepiej. Nie wiem jaką logiką kieruje się komputerowy rywal, kiedy planuje działania przeciwko mnie w EE3, wiem jednak, że żeby zapisać ją w postaci schematycznej trzeba by zaprosić do współpracy jakieś umysły tęższe od mojego. Ja bowiem w działaniach komputera sensu nie widzę i nijak zobaczyć nie potrafię. Z jednej strony komputerowy oponent potrafi tworzyć wielką armię i zamiast posprzątać po mnie w 10 minut czekać z nią aż ja stworzę silniejszą i zdołam mu się przeciwstawić, z drugiej natomiast kiedy jest słaby jak mucha wykańcza się dodatkowo wysyłając każdą nowo wyszkoloną drużynę na pewną śmierć w pobliże moich granic, ja tymczasem mogę spokojnie budować swoją potęgę. AI w Empire Warth III prawdę mówiąc nie istnieje w ogóle – recepta na zwycięstwo to wyszkolić wielką armię i rzucić się z nią na wroga. Zero filozofii. Nawet kiedy gra rzuciła mnie na dzień dobry w sam środek już rozwiniętego przeciwnika potrafiłem jednym budowniczym uciec na drugi koniec planszy, rozbudować tam osadę i podbić rywala w mniej niż godzinę. Tragedia!

Lost

Ale to nie wszystko – gra jest też przeraźliwie nudna. No ale jaka w sumie ma być, kiedy w kampanii nie zadbano nawet o najcieńszą nitkę fabuły? Przyznam szczerze, że na początku rozbudowywanie osiedla może nawet sprawiać radość, ale kiedy przychodzi już zaczynać tę samą czynność po raz piąty i jedyną rzeczą, która się czasem zmienia jest plansza, w umyśle gracza rodzi się wątpliwość, czy to aby na pewno ma sens. Kiedy zaczynasz od zera po raz dziesiąty, coraz głośniej zaczynasz zastanawiać się, czy czasem nie skoczyć do sklepu i nie kupić nowego dodatku do Age of Empires III. Kiedy wreszcie piętnasty raz przychodzi postawić koszary, stajnię, warsztat i magazyn większość graczy nie wytrzymuje i rzuca grę w pierony ciskając pod nosem co brzydsze wyrazy. Niestety, taka jest prawda i niewiele poprawia tu możliwość zagrania z żywym przeciwnikiem w internecie. Nawet najsmaczniejsze danie jedzone bez przerwy w pewnym momencie zaczyna przyprawiać o mdłości, a tymczasem EE3 nawet nigdy smacznym daniem nie była.

Reszta jest milczeniem. Liczbę er ograniczono do pięciu. Budynków, które można postawić i jednostek, które można wyszkolić po każdej ze stron jest bardzo niewiele. Plansze są może i ciekawe, ale w większości zbyt wąskie, żeby przeprowadzić przez nie średniej wielkości armię. Czasem w trakcie zabawy pojawi się bonus w postaci możliwości złapania kogoś lub starcia się z jakąś przypadkowo napotkaną drużyną. To chyba tyle, jeżeli chodzi o ogólny schemat rozgrywki. Nawet jeśli pominąłem coś naprawdę ważnego, to wybacz, drogi czytelniku, ja nie mam i ty też nie powinieneś mieć na dłuższe wspominanie szczegółowych aspektów tej gry ochoty.

Ucz tolerancji

Wszyscy atakują rusztowanie

Graficznie tak sobie. Kiedy zobaczyłem screenshoty publikowane przez wydawcę wprost nie mogłem uwierzyć, że to jest dokładnie ten sam tytuł, z którym ja miałem ostatnio do czynienia. Ja wiem, że mój sprzęt niezbyt dobrze strawił maksymalną jakość grafiki, ale też nie wyświetlałem EE3 w trybie absolutnego minimum. Skąd więc aż tak wielka rozbieżność? A może obrazki, które można znaleźć w internecie odzwierciedlają to, jak twórcy gry chcieli, żeby ona wyglądała? Tak czy inaczej nie jest źle, ale też nie jest jakoś specjalnie dobrze. Ale czy to ma w sumie jakieś znaczenie, kiedy reszta jest do bani?

Muzyka też nie porywa. Zero fragmentów, które mógłbym nucić pod nosem. Gdzie te czasy, kiedy RTS’y ilustrowany przepięknymi kawałkami w wykonaniu orkiestr symfonicznych? Jeszcze żeby wyczerpać temat wspomnę, że angielskie głosy okropnie irytują i że polska wersja jest całkiem dobra i już mogę przechodzić do podsumowania. Aż się boję.

Reasumując, Empire Earth III zawodzi na całej linii. Dawno nie było na naszym rynku strategii aż tak sknoconej jak właśnie ten tytuł. Niestety mimo moich najszczerszych chęci naprawdę nie wiem za co mógłbym tę grę pochwalić. Za to że jest? Toż to by jawna nieprawda była. Tak naprawdę bowiem dla EE3 najlepiej by było, gdyby ten produkt w ogóle się na rynku nie pojawił – w każdym bądź razie nie w takiej formie, jak ta, która mnie katowała przez ostatnich kilka dni. Obawiam się, że seria Empire Earth po aż takiej porażce jaką zaserwowała jej trójka szybko się nie podniesie – wystarczy chociażby spojrzeć na Settlersów – Dziedzictwo królów wcale nie było takie tragiczne, a i tak teraz wszyscy patrzą na Narodziny imperium z ogromnym dystansem.

A zatem, czy kupić? Nie, na to pytanie ja za ciebie, drogi czytelniku, odpowiedzieć nie mogę. W końcu niektórzy masochistyczne zapędy mogą chcieć zaspokajać właśnie przy grach komputerowych i tym tytuł ten niewątpliwie się spodoba. Ja mogę powiedzieć za siebie – żałuję czasu spędzonego przy Empire Earth III i rozumiem dlaczego CD Projekt nie prowadzi większej kampanii marketingowej w związku z tym tytułem. Zazwyczaj staram się kończyć moje teksty jakąś optymistyczną puentą – tym razem jednak wolę opuścić zasłonę milczenia na dalszy ciąg podsumowania. Dziękuję za uwagę.

Zastanawiałem się dlaczego wydaniu w Polsce przez CD Projekt gry Empire Earth III nie towarzyszyła żadna większa kampania marketingowa. Czyżby gra miała być słaba? Nie… to niemożliwe… nie Empire Earth!

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

3 KOMENTARZE

  1. Buu, 3 nacje? zero fabuły? Ai poniżej 0? Tryb turowy? nie panowie, tak się nie bawimy. Ktoś tu spaprał całkiem dobrą, choć może nei nazbyt popularną markę. Nigdy nei był to wielki hit, ale swoją sprzedaż miało. Szkoda. A redaktor neipotrzebnie się pastwił nad tytułem. . Rozwleczone toto, a argumenty ( o których wspominał) zostały załatwione szybko i bezboleśnie, by przejśc do kolejenego znęcania sie. Artykuł na takie 6+.

Skomentuj Wojtek Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here