17 lat temu na rynku zadebiutowała gra Settlers niemieckiej firmy Blue Byte. Początkowo mogli ją poznać posiadacze Commodore Amiga 500, lecz wkrótce trafiła także na PC, gdzie również święciła triumfy. Niedawno, dzięki firmie Ubisoft, do rąk graczy trafiła siódma część jednej z najpopularniejszych gier ekonomicznych. Czy „niebieskim bajtom” uda się naprawić wizerunek, nadszarpnięty premierami bardzo słabych piątej i szóstej części Osadników?

Od razu zaznaczę, że jeśli chodzi o mechanikę oraz fabułę, to w stosunku do edycji pierwotnej nie zaszły żadne istotne zmiany. Tak więc Ratchetowi i Clankowi ponownie nie dane jest wypocząć po kolejnej, rzecz jasna wypełnionej misji uratowania świata. Luna – z pozoru zwykła, młodociana fanka naszych bohaterów zostaje porwana przez tajemniczą rasę Technomitian. Oczywiście tacy herosi nie mogliby nie ruszyć jej z pomocą, więc z urlopu nici. Fabuła nie jest ani specjalnie wciągająca, ani też nieprzewidywalna. Jak po sznurku, w dość naiwny sposób prowadzi nas przez kolejne planety, które w poszukiwaniu Luny przyjdzie nam razem z Clankiem oraz Ratchetem zwiedzić.Niestety, widać, że pierwotny scenariusz Size Matters niekoniecznie przewidywał pojawienie się gry również w wersji na PlayStation 2. I o ile główny wątek fabularny możemy ukończyć w sporo mniej niż dziesięć godzin na handheldzie to absolutna normalka, o tyle w przypadku konsoli stacjonarnej zdecydowanie należy postrzegać to jako wadę. Niestety, nowe-stare przygody dwójki flagowych postaci spod skrzydeł Sony pod względem długości kuleją bardzo wyraźnie. Trzy średniej długości popołudniowe posiedzenia przed konsolą i jest, jak to mówią, po zawodach. Innymi słowy – gdyby Ratchet odpłatnie zajmował się ratowaniem świata, miałby krótszy dzień pracy niż taki przykładowy księgowy…

Nie nadążam!

Tak krótki czas potrzebny na przejście gry ma jednak pewne zalety. I niekoniecznie chodzi mi tu o możliwość „zaliczenia” tego tytułu podczas przerwy na kawę. Otóż tak się składa, iż High Impact Games udało się stworzyć pozycję dość mocno zróżnicowaną pod względem grywalności, dzięki czemu nie pozwala się ona nam choćby na chwilę nudzić. Praktycznie na każdej nowej planecie możemy liczyć na to, że spotkamy jakiegoś przeciwnika, którego wcześnie nie dane nam było zobaczyć. Do tego liczba maszyn umożliwiających eksterminację wrogów oraz pancerzy, dających możliwość bronienia się przed co bardziej niebezpiecznymi delikwentami skutecznie urozmaica przebijanie się przez kolejne tabuny mięsa armatniego, raz na jakiś czas zastępowanego groźniejszym bydlakiem, tudzież bossem. W przypadku tych pierwszych zwykłe mashowanie przycisków odpowiedzialnych za uderzenie kluczem francuskim i strzał z broni palnej powinny w zupełności wystarczyć. „Szefowie” są nieco bardziej wymagający. Jeśli jednak liczycie na wyzwanie rodem z pierwszej części Devil May Cry, to z przykrością stwierdzam, że chyba pomyliliście teksty. Size Matters ma co prawda kilka trudniejszych momentów, ale w gruncie rzeczy jest to gra raczej prosta i mało frustrująca.

W multiplayera raczej nie zagracie

Oczywiście walka to nie jedyna rzecz, jaką wykreowany przez Insomniac Games duet potrafi się znakomicie zająć. Studio High Impact stworzyło kilka naprawdę dobrych sekwencji platformowych, także fani skakania, biegania i błyskawicznego klepania kolejnych przycisków powinni być zadowoleni. Poza tym, wszystko to przeplatane jest minigrami, jakich w Size Matters zabraknąć po prostu nie mogło. Bardzo jednak szkoda, że tutaj ekipa HIG się nie popisała i wycisnęła z tych drobnych dodatków znacznie mniej, niż było to możliwe. W wyścigach na „deskolotach” oraz walkach robotów i odpowiednio przygotowanych pojazdów na specjalnej arenie drzemał naprawdę duży, nie w pełni wykorzystany potencjał. Również latanie gigantycznym Clankiem w przestrzeni kosmicznej oraz niezwykle efektowne otwieranie zamków poprzez zwiedzanie dziurek od klucza mogło być zrealizowane nieco lepiej. Do minigierek w sumie można od biedy zaliczyć również krótkie etapy, które gramy właśnie miniaturowym robotem, pomagając jego większemu przyjacielowi. Clank co prawda nie dysponuje takimi możliwościami ani ekwipunkiem jak Ratchet, ale dzięki swoim niewielkim rozmiarom bez trudu potrafi dostać się do miejsc, które dla jego kompana są nieosiągalne.

Niestety, twórcy nie poprawili tego, na co narzekano już przy okazji wersji Size Matters na PSP. Praca kamery jest tutaj po prostu fatalna i bezceremonialnie niszczy wiele przyjemności mogącej płynąć z gry. Ja zasadniczo nawet nie zdejmowałem kciuka z prawej gałki analogowej, bo bez ciągłego dostosowywania punktu widzenia z dziełem High Impact praktycznie nie idzie obcować. Najgorzej jest w ciasnych, zamkniętych przestrzeniach, gdzie kamera z irytującą regularnością lubi się blokować, uniemożliwiając oglądanie wydarzeń z jakiejś przyzwoitej perspektywy.

A na deser…

Jeśli ktoś bardzo będzie tego pragnął – co osobiście uważam za raczej wątpliwe – po przejściu tej króciutkiej gry może zabrać się za zbieranie wszystkiego, co po mapach porozrzucali twórcy. A trochę tego jest! Na każdej z planet, które przyjdzie nam przemierzyć podczas, bądź co bądź, szybkiej podróży przez układ słoneczny, poukrywane (dość mocne słowo, zważywszy na niewielki rozmiar i równie mało imponującą złożoność plansz) są w różnych ilościach tytanowe śrubki, które wymienimy na specjalne stroje dla Ratcheta. Natknąć możemy się również na komponenty pełnego pancerza. Składając tytułowemu rysiowi zbroję z elementów pochodzących od jednego zestawu możemy również liczyć na jakieś bonusy, choćby w postaci redukcji obrażeń, czy ciosów „doprawionych” mocą płomieni.

Singleplayer jest krótki

Do zdobycia są również tak zwane punkty umiejętności. Kolekcjonowanie takowych jest już wyzwaniem znacznie większym, niż ma to miejsce w przypadku tytanowych śrubek, bowiem są to swego rodzaju zadania, a jedynymi wskazówkami odnośnie sposobu ich wykonania są nazwa planety oraz, że tak powiem, achievementa. PU możemy z kolei wymienić na cheaty, także jeśli ktoś jest fanem wirtualnego zbieractwa, to bez trudu zdoła przedłużyć sobie zabawę z Size Matters. Niestety – zapewne o nie więcej niż trzy, może cztery godziny.

Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze o trybie multiplayer, ale podejrzewam, że nikt z Was, jeśli już zdecydujecie się na zakup, nawet go nie uruchomi. Marniutka ilość trybów, w połączeniu z koniecznością użerania się z fatalnie pracującą kamerą na podzielonym ekranie nie brzmi jak cokolwiek, co mogłoby przynieść choć trochę zabawy.

Uwaga, gryzie!

To, co graficznie uchodziło (ba, wręcz prezentowało się co najmniej dobrze) na PlayStation Portable, wcale nie musi być równie ładne na młodszej i większej siostrze japońskiego handhelda. Nowy-stary Ratchet & Clank jest tego doskonałym przykładem, ze swoimi przedpotopowymi teksturami i aliasingiem tak wyraźnym, że ząbki na ekranie zdają się gryźć wszystko w okolicy. Animacja, modele postaci i efekty specjalne również nie należą do najlepiej zrealizowanych, przez co Size Matters jest tytułem po prostu brzydkim. Powiem więcej – ten tytuł w kategorii „brzydki” mieściłby się już trzy lata temu, przed premierą pierwszej z konsol obecnie panującej generacji!

Udźwiękowienie jest przyzwoite. Muzyka co prawda nie zapadła mi w pamięci na dłużej, ale również nie uświadczyłem w SM żadnych kawałków, które automatycznie nakazywałyby mi wyłączenie konsoli albo w najlepszym wypadku przyciszenie głosu. Aktorzy ze swoich ról również wywiązali się nieźle – szczególnie David Kayne, odpowiedzialny za kwestie mówione Clanka może być ze swojej pracy zadowolony.

Na parę słów w tej recenzji zasłużyło również spolszczenie tej części przygód Ratcheta i Clanka. Co prawda nie usłyszymy w niej naszym rodzimych aktorów, ale wszystkie pozostałe elementy gry zostały przełożone na język zrozumiały dla prawie każdego mieszkańca kraju nad Wisłą. Pracę tłumaczy należy ocenić bardzo pozytywnie, zważywszy na to, że spolszczyć musieli wiele dość abstrakcyjnych pojęć, ale takie twory jak Kiełkomat, Śrubkołap albo Spopielacz bynajmniej nie rażą i dobrze wpasowują się w niezwykły klimat gry.

Warto?

Ratcheta ratują mini-gry?

Pewne rozwiązania, które można było zaakceptować na PlayStation Portable nie sprawdziły się w przypadku wersji na PS2. Rozmiar jak widać jednak ma znaczenie i choć małe jest piękne, to do tego samego określenia wyraźnie sporo brakuje dużemu R&C. Ta gra to brzydki, krótki tytuł o skandalicznej pracy kamery. Ratuje go jednak spora różnorodność, choć nawet pod tym względem stacjonarny Size Matters nie rozwija skrzydeł w pełni. Jeśli lubicie przygody tej niezwykłej dwójki, śmiało możecie po nie sięgnąć – w wersji na PSP. Zanim jednak zdecydujecie się na zakup tego tytułu, by nakarmić nim dogorywającą „czarnulę”, proponuję dwa razy się zastanowić.

W połowie ubiegłego roku na PlayStation Portable trafiły nowe przygody znanej każdemu graczowi pary – heroicznego rysia Ratcheta i zawsze służącego intelektualnym wsparciem malutkiego robota Clanka. Niedawno recenzował je na naszych łamach dzielny Wiking Jan Stojke. Nie mógł się on kieszonkowego tytułu od High Impact Games nachwalić. Teraz jednak przyszła kolej, by sprawdzić czy wydany niedawno na PS2 port Size Matters sprawdził się tak dobrze, jak miało to miejsce w przypadku wersji kieszonkowej.

Plusy

Minusy

[Głosów:2    Średnia:1/5]

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here