Gdy tworzy się produkcję będącą kontynuacją gier uważanych przez pewne grupy za niemal kultowe, należy mieć na uwadze, że będzie się pod obstrzałem ze strony zagorzałych fanów danej serii. Jeżeli nawet wyjdzie się z tego starcia bez większego szwanku, a nowy tytuł zostanie przyjęty prawidłowo, każdy kolejny krok, zwłaszcza zapowiedź dodatków, będzie przedmiotem zażartej krytyki. Zyskać można sporo, ale stracić jeszcze więcej.

Wielu z Was pewnie zaczęło się już zastanawiać czym ten cały ToriBash jest. Tak więc spieszę z wyjaśnieniami. Mamy tu do czynienia z bijatyką. Acz niewątpliwie nie zwykłą mordoklepką, która sprawi, ze fani zręcznościowych serii Tekken, Soul Calibur i Dead or Alive poczują się jak w domu. Co to, to nie. Toribash nie dość, że nie jest w czasie rzeczywistym, to jeszcze momentami bliżej mu do pozycji strategicznej, niż arcade’owej bijatyki.

Warto również wspomnieć, iż nie mamy tutaj najmniejszego nawet wyboru, jeśli chodzi o postać, którą gramy. Wszystkie pojedynki bowiem toczone są tylko i wyłącznie przy użyciu ragdolli, które mogą z łatwością pomijać pewne ograniczenia narzucone na przedstawicieli rasy ludzkiej.

Spis treści

Ćwiczenie czyni mistrza

Tworzymy postać

Wspomniałem o tym, że ToriBash jest bijatyką strategiczną i to w dodatku turową. Na czym ta cała strategiczność polega? Ano na tym, iż w tej grze nie ma mowy o gotowych ciosach i rzutach uruchamianych przez wciśnięcie odpowiedniego klawisza, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tutaj o każdy, najdrobniejszy szczegół musimy zadbać sami, poprzez odpowiednie manewrowanie stawami swojego ragdolla. Od ułożenia stopy przy kopnięciu, przez stopień wykręcenia tułowia, aż po odgięcie szyi. Oczywiście to tylko pierwsze lepsze przykłady, ale tak naprawdę jest ich sporo więcej, nawet pomimo tego, że gra nie daje kontroli nad jakąś monstrualną ilością różnych stawów. Występują one bowiem tylko w liczbie dwunastu! Tak, czy siak – możliwości są ogromne.

Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji kontrola nad naszą kukłą będzie dość skomplikowana. I tak faktycznie jest, ale tylko na początku. O ile w pierwszych kilku godzinach gry sukcesem jest zadanie ciosu i nie skończenie na ziemi, o tyle kolejne ruchy przyswajają się dość szybko i umiejętność ich wykonywania przychodzi niejako naturalnie. Po jednym dniu intensywnego treningu można w zasadzie bezproblemowo startować do grania na poważnie i choć oczywiście z zawodnikami o pewnym doświadczeniu szans nie mamy żadnych (no chyba, że zaatakują się sami, co zdarza się nawet najlepszym!), to z żółtodziobami da się zwyciężyć, przy odrobinie szczęścia i samozaparcia.

Wszędzie pełno…wszystkiego!

Sama gra waży zaledwie kilkanaście megabajtów, co było dla mnie prawdziwym szokiem, gdy zobaczyłem ile contentu w niej zawarto. Nie wiem jak udało się to wszystko zmieścić, ale jest tego całe mnóstwo!

Od razu możemy znaleźć w ToriBashu ponad dwie setki wszelakich powtórek, nadesłanych twórcom przez graczy. Niektóre spośród z nich bawią po pachy – jak na przykład ta, z kukłą odrywającą sobie ramię i rzucającą nim w przeciwnika, co kończy się miażdżącym zwycięstwem właściciela oddzielonej od ciała kończyny. Jednak nie brakuje też replay’ów bardziej poważnych, powodując natychmiastowy opad szczęki i połamanie przezeń palców u stóp. To, co niektórzy gracze potrafią zrobić z ragdollami wywołuje wprost niesamowite wrażenie. Od ruchów znanych z Capoeiry, do realistycznych chwytów, które bez najmniejszego problemu rozpozna każdy judoka i dekapitujących kopnięć. Oczywiście samemu również można nagrywać powtórki ze swoich walk i publikować je w sieci. ToriBash umożliwia również konwertowanie ich z formatu .rpl do takiego, który pozwala oglądać je w formie filmu.

I walczymy. To proste.

Poza tym, w grze znajduje się całe mnóstwo modów, które mogą nam urozmaicić zabawę, jeśli tylko tego zapragniemy. Aż można się zdziwić tym, ile opcji oferują. Mogą zmienić nasze kukły w uzbrojonych samurajów (umownie – grafika nie pozwala odpowiednio tego odwzorować) lub też kazać im walczyć w zamkniętym pomieszczeniu. Jeśli ktoś tylko zachce poćwiczyć utrzymywanie równowagi, to nie ma najmniejszego nawet problemu z ustawieniem na planszy wąskiej platformy, zmuszającej do odpowiedniego manewrowania. Poza tym, modyfikacje pozwalają również na ingerencję w łamliwość kończyn, wielkość dojo, dystansu, czy wysokości na jakiej znajdują się manekiny w czasie rozpoczęcia walki. Zmian, jakie da się wprowadzić jest bez liku i każdy powinien pośród nich znaleźć taką, która mu się spodoba.

Nie zabrakło też zabawki dla graczy lubujących się w edytowaniu wyglądu swojego ragdolla. Niestety, w darmowej wersji gry edytor pozwala tylko i wyłącznie na zmianę koloru kukły i jej krwi, podczas gdy po zapłaceniu tych kilkunastu zielonych otrzymamy też możliwość stworzenia sobie twarzy i zaaplikowanie tych wszystkich zmian do trybu Multiplayer.

Multi-miód

Choć to już chyba nie jest walka

Jeśli ktoś zainteresowany jest samotną zabawą, to muszę go zmartwić. W ToriBashu jest to raczej mało satysfakcjonujące, zważywszy na fakt, iż nie istnieje tu coś takiego jak sztuczna inteligencja. Tryb Single Player to, jak piszą sami twórcy, sandbox, służący tylko i wyłącznie do treningów na nieruchomych manekinach. Od biedy możemy sami „reżyserować” walki sterując obydwoma ragdollami lub też zaprosić znajomego i bawić się w trybie Hot Seat, ale to jednak zdecydowanie nie to, co Multiplayer za pośrednictwem sieci.

Oczywiście, nie ma mowy żeby przystąpić do gry w takowym bez uprzedniego przeszkolenia i krótkiego treningu, ale nie zajmuje on aż tak dużo czasu, by sieciowy debiut trzeba było nadmiernie długo odkładać. Bawić się można teoretycznie na jednym z trzydziestu serwerów, ale faktycznie dla przeciętnego zjadacza chleba jest ich dostępnych troszkę mniej, bo część przeznaczona jest tylko dla najlepszych, a jeszcze inne są pokojami klanowymi. Tak, czy siak – wybór pozostaje szeroki, tym bardziej, że większość kanałów korzysta z najpopularniejszych modów, tak więc rozmaitość trybów gry on-line jest doprawdy imponująca.

Gram w ToriBasha niedługo, ale już mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że to jedna z tych gier, które w mgnieniu oka potrafią uzależnić i bezczelnie wyrwać z życiorysu kupę czasu. Wspomnienie urwania przeciwnikowi ręki szybkim high-kickiem i uderzenia go w głowę z impetem, który złamał mojemu ragdollowi łokieć to coś wspaniałego, jakkolwiek idiotycznie by nie brzmiało. Oczywiście spektakularne porażki to dla takiego żółtodzioba jak ja chleb powszedni. Nawet ciężko zliczyć ile razy zamiatałem głową podłoże i lądowałem rozczłonkowany na ziemi, ale to tylko dodatkowa motywacja by trenować i wciąż stawać się lepszym.

A to jest wynagradzane przez system pasów i list rankingowych, mających obrazować aktualne umiejętności gracza. Zaczynamy z białym, po kilku zwycięstwami otrzymujemy żółty, potem pomarańczowy i tak pnąc się w górę przez jeszcze kilka innych, mniej więcej po roku intensywnej gry (i bynajmniej nie jest to żart ani wyolbrzymienie) możemy z satysfakcją patrzyć na napis pod nickiem, dumnie głoszący Black Belt. I do tego jeszcze oczywiście jakiś wysoki Dan (na 10-ty potrzeba wygrać jedynie 10 000 walk).

Jeśli o grywalność Toribasha chodzi, to doczepić mogę się tylko jednej rzeczy. Są to długie, mało emocjonujące loty, które czasem zajmują więcej niż pół walki. Jeszcze na jej początku jest dobrze – gracze ruszają na siebie, zadają pierwsze ciosy i szukają okazji do rozczłonkowania rywala. Ale kiedy już od siebie odskakują i zaczynają szybować gdzieś w przestworza, to zwykle do końca pojedynku jest jeszcze sporo czasu, a nikt już nic ciekawego nie wymyśli. Tym bardziej, że zwycięzca w większości przypadków jest w takiej chwili już wyłoniony, bo kolejne obrażenia można już zadać tylko samemu sobie, gdyż do oponenta już się po prostu nie sięgnie.

Prawie jak wśród Wikingów

Jedną z ogromnych, choć nie bezpośrednich zalet TB3 z całą pewnością jest bardzo duża społeczność graczy, nie tylko spędzających całe godziny na obijaniu nowym wirtualnych facjat, ale również aktualnie udzielających się na forach.Jako osoba, która trochę czasu spędziła na graniu w MMORPG-i byłem przyzwyczajony do ton bezczelnych Brazylijczyków przewijających się przez serwery i innych n00b-l4m3-h4x0r dziwaków. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że sporym osiągnięciem jest NIE spotkać podczas gry osobnika z Europy środkowo-wschodniej. Polaków i Rosjan jest na pęczki, a i na Czecha czy Ukraińca zdarzy się trafić niejednokrotnie. I wszyscy są tak samo sympatyczni i skorzy do pomocy nieopierzony zawodnikom, co naprawdę warto docenić.

Community udzielające się na forum TB nie jest ani trochę gorsze. Oficjalny board gry po prostu pęka w szwach od poradników skierowanych zarówno do tych, którzy swoją przygodę z ragdollowymi walkami zaczynają, jak i dla ludzi, którzy już mają pewne doświadczenie. Poza tym, mnóstwo osób na łamach forum dzieli się swoimi replay’ami, grafikami twarzy oraz, rzecz jasna, pomysłami na usprawnienie gry, by była jeszcze bardziej miodna i wciągająca.

Pay2Play? Nie całkiem!

Na początku określiłem ToriBash 3 jako tytuł pół-komercyjny. Nie martwcie się jednak – by grać, czy to samemu, czy też w sieci płacić nic nie trzeba. Nie ma też żadnego podziału na lepszych i gorszych spowodowanego tym, iż jeden wyłożył kilkunastu Martwych Prezydentów a drugi nie. Tak naprawdę, to grając w wersję darmową można bawić się tak samo dobrze, jak i w przypadku tej płatnej. Na dobrą sprawę, uszczuplenie zawartości swojego portfela da nam tylko możliwość zakładania prywatnych serwerów, tworzenia własnych twarzy dla ragdolli i jeszcze kilka takich, brzydko mówiąc, pierdółek. Na szczęście dla zwolenników darmowego grania – nic specjalnego.

Surowo

Przyszedł czas na to, by wspomnieć coś o oprawie – zdecydowanie najsłabszym elemencie ToriBasha. Grafika jest tutaj w zasadzie bardziej umowna, niż faktyczna. W przypadku braku żadnych modyfikacji, na ekranie są tylko dwie kukły i biały bezkres, po którym mogą się poruszać. Oczywiście, da się do tego dodać wiele różnych rzeczy, ale tak między Bogiem a prawda, to od strony wizualnej mają one bardzo niewiele wspólnego z tym, co mają odwzorowywać.

O dźwięku pisał wiele nie będę, bo i nie ma o czym. Oprawa audio bowiem składa się tu tylko z pojedynczych piknięć, trzasków i, wydawanych przez bite ragdolle, denerwujących stęknięć. Muzyki natomiast nie ma w ogóle. Mimo tej surowości oprawy, gra się doprawdy wyśmienicie, więc bez obaw – słabiutkie A/V nie jest tu elementem na tyle ważnym, by móc zepsuć przyjemność płynącą z grania.

Brać i grać

Malutka, w zasadzie darmowa, o śmiesznie niskich wymaganiach i niesamowicie wręcz miodna gra. To właśnie ToriBash 3. Dawno tak dobrze nie bawiłem się w Multiplayerze oferowanym przez produkt PC-towy. I sądzę, iż jeszcze długo bawić się nie przestanę, bo TB wciąga jak bagno, z jakiego wprost nie sposób się wydostać. Powtarzając sobie, że „jeszcze tylko jeden dwuminutowy pojedynek” człowiek zaczyna śmiać się sam z siebie, gdy patrzy na zegarek i co widzi? Minęła godzina.. I tak jest regularnie.

Nie tak dawno mój redakcyjny kolega, Bartosz Kotarba, w swoim blogu pisał o tym, jak to lubi bawić się w grach fizyką. W komentarzach pewien przybysz z Krainy Deszczowców wspomniał jedną z produkcji oferujących właśnie taką możliwość. Okazał się nią być wydany kilka tygodni temu, pół-komercyjny ToriBash 3. A ja, jak zresztą widać, postanowiłem rzeczoną pozycję zrecenzować. I nawet nie dlatego, by mieć możliwość ocenienia jej, ale po to, żeby jak najwięcej osób dowiedziało się, że coś takiego jak TB w ogóle istnieje.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Myśle, że artykuł nie oddaje całej złożoności tutułu. Niby „tylko” 20 stawów, ale żeby nad nimi zapanowac trzeba nabrać obycia. Warto obejrzeć filmiki z gry np. : http://pl. youtube. com/watch?v=2FMtQuFzjAc a na youtube jest tego masa.

  2. Ale to naprawde nie jest AZ TAK skomplikowane jak sie wydaje. Nie gralem wcale dlugo, a w moich osiagnieciach znalazlo sie sklepanie po wirtualnej buzi chlopka z czarnym pasem – tutaj nie trzeba byc po AWF-ie, zeby cos osiagnac 🙂

  3. siergiej, ok wyrażam tylko zdanie że dla mnei jest za trudna 😛 i wiele osób się do niej zrazi zanim na dobre pozna (vide ja). Jeśli ktoś chce stricte bijatyke mmo – polecam Kwon-Ho (ani nie czuje że rymuje 😉 )

  4. Wydaje się bardzo ciekawe. Niestety jestem na to albo za głupi, albo za stary (albo jedno i drugie). Znam dość dokładnie zachowania fizyki ragdoll, ale tu jakoś za chiny nie mogę dojść jak wpływają na poszczególne jointy akcje, które im się przypisuje. Jakieś to takie nielogiczne. Choć przyznam szczerze, rzeczy pokazane na filmikach nie mieszczą się po prostu w głowie.

Skomentuj Przemek Piprek Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here