Sam na placu boju

Jeden z filarów sukcesu pierwszej części MW stanowiła kampania dla pojedynczego gracza, a wśród dostępnych historii na stałe w pamięci milionów graczy wyryły się takie misje, jak początkowy szturm na frachtowiec, ciche przemykanie przez okolice Czarnobyla czy też pamiętna scena z wybuchem ładunku nuklearnego na Bliskim Wschodzie. W przypadku „dwójki” twórcy przyjęli zasadę „więcej równa się lepiej”, co okazało się może nie tyle zgubne, co kłopotliwe.

Multi znów na topie!

Minęło pięć lat od finału czwartego CoD-a. Imran Zakhaev nie żyje, jednak za sprawą działań ultranacjonalistów nie tylko nie został on zapomniany przez Rosjan, ale jego śmierć pozwoliła mu zostać kimś pokroju bohatera narodu. Nie trzeba było wiele, by kto inny sięgnął po władzę. Osobą tą okazał się Vladimir Makarov – człowiek na słowo „Europa” reagujący wręcz alergicznie.

Zabawę zaczynamy jako szeregowiec Joseph Allen, który po niewielkiej przeprawie w Afganistanie zostaje włączony do elitarnej jednostki Task Force 141. Zdradzanie czegoś więcej mija się z celem, ponieważ byłoby to streszczenie wydarzeń pierwszego z trzech dostępnych aktów. Warto tylko wspomnieć, że wśród postaci niezależnych oraz grywalnych bohaterów pojawią się znajome twarze z oryginalnego Modern Warfare, w tym sam Kapitan „Soap” MacTavish.

O ile pierwsza odsłona MW posiadała swoje dość wyważone tempo, zaskakując nas tu i ówdzie wybuchami, cliffhangerami i innymi zabiegami narracyjnymi, tym razem nie znajdujemy chwili, by pozwolić opaść poziomowi adrenaliny. Dzieje się więcej niż można ogarnąć, do tego stopnia, że czasami mamy wrażenie, iż opowiadana historia skacze „po łebkach”. I tak pozostawia ogromne wrażenie i zapewne całkowicie zamierzone przez twórców uczucie niedosytu, jednak z wykorzystanych pomysłów dało się wyciągnąć znacznie więcej. I nie mówię tu o samej czystej akcji, a właśnie o jej stonowaniu, wprowadzeniu kilku elementów przedłużających to, co mamy do zrealizowania.

Dla specjalistów

Snajper znów campi

Zupełną nowością w Modern Warfare 2 jest tryb Operacje Specjalne. Jego obecność zawdzięczamy w dużej mierze popularności misji Mile High Club, odblokowywanej po przejściu poprzedniej odsłony gry. OS stawiają na szybką, ale strategiczną rozgrywkę, którą prowadzimy w pojedynkę bądź też z drugim graczem. Druga możliwość jest nieco kłopotliwa, ponieważ zabrakło opcji wyszukania partnera do gry przez Xbox Live. Do zabawy trzeba więc zaprosić kogoś znajomego, jednak i tu rodzi się problem. Opcja split screen dzieli ekran w sposób znany m.in. z Resident Evil 5, tj. nie wykorzystuje dostępnego miejsca w całości. Puste punkty zapełniane są minimapami, jednak całość można było rozwiązać nieco inaczej. Jeżeli jednak złapiemy już kogoś z naszej listy przyjaciół, czeka nas nieopisana frajda. Rozkładanie min przeciwpiechotnych pod snajperską osłoną zaufanego gracza bądź też wspólna jazda na skuterach śnieżnych dają naprawdę kupę frajdy, tym bardziej, że bledną przy nich motywy z kampanii dla pojedynczego gracza.

Samo Spec Ops opiera się na systemie gwiazdek – mamy tu do wykonania 23 misje, podzielone na pięć kategorii. Każde z zadań możemy wykonać na trzech poziomach trudności, jednak w zależności od typu operacji ich złożoność będzie zależała od ilości wrogów, dostępnego czasu czy innych warunków do zrealizowania. Nie wszystkie misje dostępne są od razu, jednak autorom udało się tak zrównoważyć poziom wymaganych osiągnięć, by nie wymuszać na nas przechodzenia każdej lokacji jako Weteran. W kategoriach Alpha, Bravo, Charlie, Delta oraz Echo trafimy do miejsc znanych z singla, w tym do brazylijskiej Favelli, na Syberię, jak też na kilka specjalnie przygotowanych map.

Nieraz poczujemy się jakbyśmy znów wykonywali All Ghillied Up, czyli wspomnianą już kapitalną misję w okolicach Czarnobyla. Osobiście odradzam wykonywanie Operacji Specjalnych samemu – jest to możliwe do zrealizowania, zwłaszcza jeżeli „połykaliśmy” poprzednią część gry na najwyższym poziomie trudności, jednak nie daje tyle satysfakcji co walka z kompanem.

Widać, słychać i czuć

Wykrywacz pulsu – fajna zabawka

Coraz częściej gry starają się przekraczać – wydawało się jak dotąd grubą – linię dzielącą elektroniczną rozrywkę z filmem. O ile przez ostatnie lata hasło „nieliniowa przygoda” było powtarzane częściej niż pacierz przez większość katolików, z góry narzucona droga znów zaczyna wracać do łask. Wszystko za sprawą skryptów, których wykorzystanie zostało opanowane przez Infinity Ward do perfekcji. Nawet jeżeli po pierwszym przejściu wiemy, co stanie się za moment, nie przeszkadza to w kombinowaniu, a to sprowadza się do ciągłego rozważania co i w jaki sposób przebrnąć.

A w MW2 dzieje się to w piekielnie efektowny sposób. Silnik IW 4.0 pokazuje pazurki, zwłaszcza przy udziale oferowanych przez siebie 60 FPS-ów. Gra jest niezwykle płynna i pod każdym względem śliczna. Wiadomo, do pełnego realizmu wciąż zostało twórcom jeszcze kilka kroków, jednak odczucia z widoków, które zobaczymy (płonący Waszyngton!) mówią same za siebie. Spełnienie estetyczne dopełnia muzyka stworzona przez znanego chyba każdemu Hansa Zimmera, autora soundtracków do Króla Lwa, Gladiatora, Mrocznego Rycerza czy Piratów z Karaibów. Już intro do gry pozwala wychwycić nuty mistrza, pełne patosu, ale przy tym nieinwazyjne, budujące klimat.

Konsolowe edycje gier nieodłącznie wiążą się z osiągnięciami, niestety na tym polu IW mogło zdziałać nieco więcej. Ku mojemu zadowoleniu postanowiono trzymać się zasady iż sieciowe „acziki” to zło. Nie ma więc achievementów przydzielanych za konkretne działania w rozgrywkach multiplayer, a dzięki temu gracze skupiają się na tym na czym powinni – odpowiednim działaniu dla dobra zespołu i na szkodę przeciwników. Część osiągnięć jest standardowo połączona z postępami w fabule. Kilka dostaniemy za pokonanie singla na poziomie Weterana (jest on swoją drogą prostszy niż w przypadku CoD 4). Parę otrzymamy za zdobywanie gwiazdek w Spec Ops (w tym za odblokowanie wszystkich 69). Porażką jest zaś wymuszenie na dążących do pełnego 1000 GP poszukiwania walizek z dokumentami. Ani to motywujące, ani ciekawe. A wystarczyłoby, gdyby przybrały one formę chociażby nagrań cywili, znanych z Halo 3: ODST.

Czekając na trójkę

Wyrzutnia rakiet dobra na wszystko

Modern Warfare 2 to produkcja solidna, bez wątpienia jedna z najlepszych, jakie trafiają na rynek w 2009 roku, ale przy tym nie będąca „szokerem”, którego można oczekiwać po takiej akcji promocyjnej, jakiej byliśmy świadkami w przeciągu ostatnich miesięcy. Tryb gry wieloosobowej zapewni zabawę milionom graczy na kolejne kilkanaście miesięcy, a Operacje Specjalne dadzą kupę frajdy wszystkim miłośnikom co-opa. Kampania dla jednego gracza, o ile podejdziemy do niej z umiarem, jak do „filmu na wieczór”, zapewni nam od 5 do 7 godzin rozrywki. Nie jest to jednak rewolucja i ciężko byłoby liczyć na nią. Nie jest gorzej lub lepiej niż w przypadku pierwszego MW. Jest po prostu więcej i z racji tego produkcja Infinity Ward dostaje ode mnie solidne, myślę zasłużone 8.5. Polecam ją każdemu, kto nie widzi nic złego w FPS-ach na konsolę, a jednocześnie szuka produktu wartego swej ceny.


Przejdź tutaj, aby przeczytać recenzję pecetowego Modern Warfare 2.

Za nami bez wątpienia najgłośniejsza premiera ostatnich miesięcy. O tym, czy Modern Warfare 2 stanie się grą roku, przekonamy się w przeciągu najbliższych tygodni. Już teraz jednak należy zadać sobie pytanie, czy faktycznie stoimy w obliczu niemożliwego do ogarnięcia geniuszu Infinity Ward, czy też daliśmy się wrzucić w marketingową papkę, pochłoniętą przez nas bez chwili sprzeciwu. Odpowiedź nie jest niestety łatwa czy klarowna.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. recenzja napisana w bardzo szybkim tempie że można się zmęczyć podczas jej czytania. Generalnie poprawna tak samo jak gra ale nic specjalnego. Czytałem tutaj dużo lepsze recenzje. A sama gra marność nad marnościami. Kampania – krótka, a wręcz bardzo krótka i na weteranie nie była żadnym wyzwaniem. Spec Ops – brak nowych map tylko kopiuj/wklej z kampanii dla pojedynczego gracza. Wyścigi na skuterach śnieżnych niby fajne ale w spec ops pojawiają się dwukrotnie, szkoda że ciągle na tej samej mapie. Aczkolwiek muszę przyznać, że dwie misje gdzie jeden gracz lata samolotem lub helikopterem a drugi biega na dole są fantastyczne ale to kropla w morzu potrzeb. Gra wieloosobowa – nawet odpalać mi się tego nie chciało. Generalnie dużo większą frajdę sprawia mi przechodzenie w kółko tej samej kampanii w L4D2 czy granie w Brutal Legend. Gra jedna z tych przejdź i zapomnij

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here