„Little Blue Moose Adventure” jak sama nazwa wskazuje jest grą przygodową. Przygód w niej co nie miara, choć trzeba również dodać, że zawiera wiele elementów charakterystycznych dla cRPG, gier akcji i klasycznych zręcznościówek. O tym, że tytuł ten trafi do mnie wiedziałem już od jakiegoś czasu i można powiedzieć, że była to dla mnie najbardziej wyczekiwana premiera tego roku. Datę przesyłki ustalono dokładnie na 14 czerwca. Poczyniłem odpowiednie przygotowania jednakże w dniu dostawy otrzymałem info od dystrybutora, że owszem towar w drodze już jest, ale dotrze do mnie z niewielkim, bo około tygodniowym (może nieco więcej) opóźnieniem. Nie pozostało mi nic innego jak czekać. Niestety im dłużej czekałem tym bardziej martwiłem się o moją paczkę. Z drugiej strony pojawiły się objawy dotychczas mi nieznanego Lęku Przedpremierowego. Wszystko przez to, że zadeklarowałem osobisty odbiór przesyłki. Na szczęście we wtorek Lęk ustąpił, a ja uzbrojony w cierpliwość i odpowiedni zapas gier na komputerze czekałem.

Wraz z upływem czasu docierały do mnie kolejne informacje utwierdzające mnie w przekonaniu, że przesyłka dotrze najwcześniej 23 czerwca. Tym większym zaskoczeniem był dla mnie telefon od kuriera 19 czerwca o godz. 6.15 rano „proszę przyjechać jak najszybciej, transport dotrze do nas za kilka godzin”. Wyskoczyłem z łóżka, zjadłem śniadanie i wybiegłem z domu. Niestety placówka kuriera znajdowała się po drugiej stronie miasta i dotarcie do niej zajęło mi ponad godzinę. Ok. godziny 8-ej zameldowałem się na miejscu. Transport jeszcze nie dotarł. Odetchnąłem z ulgą. Choć jak pisałem, zadeklarowałem odbiór osobisty i teraz nie dało się już z tego wycofać (zresztą jaki byłby ze mnie Wiking gdybym teraz stchórzył. Mój niepokój wzmagały historie, których wcześniej nasłuchałem się całkiem sporo. Wszystkie opowiadały o wojownikach, którzy zawiedli gdyż nie byli odpowiednio przygotowani do tego zadania. 9 miesięcy, które miałem były wystarczającym czasem, abym teraz miał pewność, że nie zawiodę. Ok godziny 11 pracownik firmy kurierskiej uruchomił na komputerze program do odbioru przesyłek. Po raz ostatni przypomniałem sobie w głowie wszystkie kolejne etapy odbioru. Byłem gotowy. Sam proces był swego rodzaju rywalizacją z aplikacjami uruchamianymi kolejno przez maszynę firmy kurierskiej. Na początek moje pozycje zaatakował doskonale znany mi program „Wojownicy Którzy Zawiedli”. Celował on przede wszystkim w psychikę odbierającego. Na tym etapie odpadała podobno znakomita większość wojowników. Program w momencie kiedy osiągał przewagę uruchamiał dodatkowe aplikacje „Panika”, „Histeria” czy nawet „Utrata Przytomności” zwana potocznie „Zjazdem po Ścianie”. Na szczęście wprowadzone przeze mnie do systemu aplikacje o wdzięcznych tytułach „Pewność Siebie” i „Determinacja” powstrzymały w zarodku „Wojowników” i doprowadziły do ich zamknięcia. W tle uruchomiłem również dodatkowy program wspierający z serii „Pomocna Dłoń”. Ściślej mówiąc była to aplikacja „Położna 1.0”.

Przyszedł czas na kolejną przeszkodę. Program przeciwnika rozwijał się szybko. Działanie „Pierwszych Poważnych Bólów” mogło znacznie utrudnić odbiór przesyłki. Na szczęście i na to byłem przygotowany. W czasie moich treningów zdobyłem odpowiednią wiedzę na temat przeciwdziałania temu wirusowi. Spokojnie podpiąłem pendrive’a i zapodałem „Ciepłe Prysznice”. Wprawdzie nie było mowy o zupełnym unieszkodliwieniu wirusa, ale zdecydowanie go osłabiłem. Decydujące starcie rozpoczęło się około południa. Program atakował ze wszystkich stron. Pojawiły się „Bardzo Mocne Skurcze”, „Wyczerpanie” i bardzo groźny „Mam Już Dość”. Na wszystkie jednak odpowiedziałem skutecznymi kontruderzeniami „Podawaniem Wody”, „Trzymaniem Za Rękę” i „Podtrzymywaniem Na Duchu” oraz uniwersalnym „Ogólnym Pomaganiem”. Przeciwnik czując, że przegrywa zaatakował znienacka „Różnymi Przerażającymi Widokami” wspierając atak „Widokiem Krwi”. Na szczęście na te zabiegi byłem zupełnie odporny dzięki posiadanej od najmłodszych lat Zimnej Krwi. W akcie desperacji mój adwersarz zaatakował „Krzykiem 2.0”, jednak i w tym wypadku Zimna Krew zadziałała bez zastrzeżeń. Co ciekawe, „Krzyk 2.0” wywołał poruszenie i panikę u innych kurierów przesyłek. Ten atak okazał się być ostatnim, a na ekranie pojawił się oczekiwany przeze mnie napis – Mission Completed. Spojrzałem na zegarek – była godzina 14.05. W tym momencie otwarły się drzwi i wszedł przez nie kurier.

– Pan Kotarba?
– Tak
– Jedna przesyłka. Edycja… – spojrzał na dostarczony pakunek – różowa.

Odetchnąłem z ulgą. Taka jak zamawiałem. Była wprawdzie też wersja niebieska, ale kiedy składałem zamówienie nie była dostępna. Zdecydowałem się na różową – bardziej luksusową i zdecydowanie bardziej kosztowną. Szczególnie w późniejszym okresie użytkowania. Podpisałem papiery, kurier wyszedł, a ja zostałem z pakunkiem. Rozmiar pudełka „Little Blue Moose Adventure” zdecydowanie odbiegał od standardowych opakowań gier. Ale i tytuł był wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Różowe opakowanie mierzyło 52 cm i ważyło według wskazań wagi kurierskiej 3.050 kg.

Spojrzałem na urzędnika.

– Nieźle panu poszło. Bałem się, że nie da pan rady…
Nie skomentowałem. Szczęśliwy trzymałem w ręku pudełko z nową grą.
– Wie pan…
– Wiem – uprzedziłem pytanie – kwarantanna. Ile dni?
– To zależy od paczki, ale standardowo 3 dni. Do odbioru będzie w niedzielę.
– OK – uciąłem krótko. Wprawdzie ciężko było mi się rozstawać z przesyłką, ale wiedziałem, że takie są procedury. Muszą sprawdzić czy wszystko jest jak należy, czy przesyłka nie jest zawirusowana, czy ma najnowsze patche dołączone na płycie etc. Przecież mnie też zależało na tym, żeby wszystko było ok. Poczekam te 3 dni.

Od czwartku dni leciały jak z bicza strzelił, a ja czekałem niedzieli kiedy będę mógł odebrać paczkę. Dlatego kiedy w sobotę rano zadzwonił telefon byłem mocno zaskoczony gdy usłyszałem, że to z firmy kurierskiej. „Paczka do odebrania dziś”. Cóż, wprawdzie byłem w totalnym proszku, nic nie przygotowałem na moment kiedy wrócę z przesyłką, ale trudno. Ważne, że juz dziś będę ją miał w domu – pomyślałem i ruszyłem na drugi koniec miasta. Odbiór tym razem przebiegł bez zakłóceń i po kilku godzinach byłem z powrotem w domu z różowym pudełkiem pod pachą.

Kiedy otworzyłem opakowanie okazało się, że wydawca postanowił nie dołączać instrukcji obsługi. Widać gra była na tyle prosta, że nie widział takiej potrzeby. Lub zupełnie odwrotnie – przeleciało mi przez myśl. Po krótkiej chwili „Little Blue Moose Adventure” wylądował na moim dysku twardym. Co ciekawe, działał on tylko w towarzystwie konkretnych aplikacji, które trzeba było wcześniej zakupić i zainstalować. Jak wyczytałem z niewielkiej instrukcji zamieszczonej gdzieś w Internecie rzeczone aplikacje stwarzały odpowiednie warunki środowiskowe dla LBMA. Był więc „Wózek 3.0”, „Łóżeczko 1.7”, „Góra Ubranek 5.1” i niezwykle zaawansowana i rozbudowana aplikacja „Masa Innych Bardzo Ważnych Rzeczy 2008”.

Pierwsze uruchomienie LBMA na własnym komputerze niesie ze sobą niesamowite przeżycia. Wprawdzie widziałem demo u przyjaciół, jednak własna pełna wersja to coś zupełnie innego. Zabawa można rzec pochłania całkowicie, a ja niemal bez przerwy robiłem tylko screenshoty. Ledwo się zorientowałem, a z popołudnia zrobił się wieczór, a ja wciąż na krok nie odstąpiłem od komputera. LBMA nie tylko wciąga, ale aby prawidłowo się rozwijać (tak tak, ten program ewoluuje) trzeba poświęcić mu naprawdę sporo uwagi.

Już pierwszej nocy przekonałem się, że inwestycja w ten tytuł wprawdzie była strzałem w dziesiątkę, jednak wymagała sporego zaangażowania ze strony gracza gdyż program miał jedną absolutnie nowatorską cechę – autouruchamianie. Co więcej, nigdy nie można mieć pewności kiedy LBMA zamigocze radośnie na ekranach naszych komputerów, a aby nie móc go zignorować takiemu autostartowi towarzyszy sugestywny dźwięk dobywający się z głośników naszego komputera. Przekonałem się o tym kiedy pierwszej nocy po zainstalowaniu gra odpaliła się o północy co zmusiło mnie do zabawy tym tytułem przez następne dwie godziny, a kiedy zdrzemnąłem się na moment obudziła mnie kolejno o 5, 6 i 7 rano. Podobnie w niedzielę – praktycznie cały dzień spędziłem prze komputerem, a i noc nie okazała się zbyt obfita w sen.

Czy taka deklaracja nie jest najlepszą zachętą dla wszystkich tych, którzy nie nabyli jeszcze własnej kopii gry? Spróbujcie, a przekonacie się o czym piszę…

[Głosów:0    Średnia:0/5]

22 KOMENTARZE

  1. Perfekcyjnie „przetłumaczony” tekst do realiów Wikingów :DOczywiście składam ogromne gratulacje, żadnych SPAM-ów, wirusów i trojanów xDGratuluję, tak powinien postąpic każdy Wiking ( w odpowiednim czasie) 😉

  2. Pogratulować jolo 😉 co prawda mnie sie nie śpieszy do zakupu własnej wersji, ale czytałem że program wymaga mocnego zasilacza ( bo ciągnie dużo energii) i dobrego zestawu do sterowania, gdyż wymaga precyzyjnej obsługi ;)a pani Maria Czubaszek przypomniała, że dzisiaj Dzien Ojca. Nie wiem czy to specjalnie, czy przypadkiem. . . ale trafiłeś w 10 xD jeszcze raz gratulacje, i życzę jak najwiecej snu 😉

  3. gratulacje i witamy w kręgu :)) To naprawdę najlepszy przygodowy RPG. . . ja osobiście wybrałem trochę słabo i zamiast postaci „ojca w domu’ mam postać „ojca na weekendy” – co dodaje +2 do siły ale niestety -4 do charyzmy. . . cóż – lubię wyzwania 😉

  4. No, no, gratulacje – może jakiś klan założymy :P- osobiście tak bardzo mi się spodobało, że już na trzeci „Egzemplarz” czekam – oczywiście ponownie zdecydowany jestem na odbiór osobisty.

  5. Gratuluje godnego Wikinga wyboru tytulu, jaka klasyfikacje PEGI otrzymala Twoja wersja? Zycze powodzenia na kolejnych etapach rozwoju postaci ^_^

  6. No to najszczersze gratulacje Jolo. Nawiasem mówiąc te wszelkie aplikacje typu „Panika, histeria, czy utrata przytomnosci” to wymyślony przez zaplutą propagandę stek bzdur. Jeszcze raz gratulacje odnośnie kopii zapasowej, oraz odnośnie wykazania się odwagą przy własnoręcznym odbiorze przesyłki. btw. Najgorsze dopiero przed tobą 😉

  7. Bardzo fajny artykul. Zainspirowal mnie i spowodowal, ze usmiech zagoscil na mojej twarzy, jak rowniez przypomnialy mi sie fajne wspomnienia. Sam rowniez posiadam swoja wersje LMBA i uwazam, ze to cholernie fajna i wciagajaca gra. Czasami boli, masz dosc, chcialbys pograc w cos innego, jednak gdzies tam na koniec dnia nie zalujesz ani godziny spedzonej przed LMBA. Gratuluje i pozdrawiam serdecznie. p. s. ten artykul i chec dodania komentarza tutaj spowodowaly, ze zapisalem sie do valhallowej braci. 🙂

  8. felicjan —> witaj zatem na pokładzie naszgo Valhallowego drakkarundzi —> podtytuł: Anna-Maria :)A wszystkim dzięki za ciepłe życzenia, bez wątpienia się przydadzą kiedy dziś będę znów wstawał o 3 aby uruchomić „Podgrzewanie Mleka 2. 1” lub „Usypianie 7. 0” 🙂

  9. Na chwilę odebrało mi mowę. Przypomniało mi to Dzień Świra w wersji opisowej. Gratuluje pomysłowości autorowi. Tak jak kolega, gdzieś w 2/3 tekstu kapnąłem się, że „coś jest nie tak” xD

  10. Serdeczne gratulacje :)Przy okazji, z własnego doświadczenia w tej grze – w miarę upływu czasu ilość czasu wymaganego na grę generalnie nie maleje, choć program rzadziej uruchamia się w srodku nocy czy innych nieprzewidzianych momentach. . .

  11. Wszystkiego najlepszego dla małego wikinga, Pani wikingowej oraz dumnego Taty. Moje 2 procesy zajmują 99% wolnych zasobów, zwalniają zużycie proca dopiero koło 22:00. Na szczęście proces starsza_córka. exe potrafi już pracować w środowisku rozproszonym i pobiera część zasobów z innych hostów natomiast młodsza_pociecha. exe przechodzi w stan idle około 20:00. Gratz jeszcze raz.

Skomentuj Michał Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here