Patrzę na zegarek. Za 20 minut północ. Powieki powoli opadają, zmęczenie bierze się ze mną za bary. Powinienem iść spać, ale wciąż czekam. Jeszcze 20 minut. Wreszcie mija wyczekiwana godzina. Siadam do komputera. Czas wykonać zwrot moimi łódkami w wirtualnych regatach. To samo w południe kiedy następuje zmiana wiatrów.

Jak pisałem całkiem niedawno biorę udział w wirtualnych regatach Volvo Ocean Race. Na fali tej zabawy odkryłem stronę VirtualRegatta.com co przyczyniło się do tego, że od niedzieli walczę również na trasie samotniczych regat Vendée Globe.

Szczęśliwie obie gry są mało absorbujące. Dwa razy na dobę aktualizowane są mapy wiatrów co od bardziej ambitnych żeglarzy wymaga korekty kursu. I tu jest pies pogrzebany.

O ile jakiś czas temu odkryłem, że absolutnie nie stać mnie na gry wymagające mojego większego zaangażowania czasowego czego najlepszym dowodem był nieudany powrót na łono Ogame, o tyle wciąż próbuję się z tytułami mniej inwazyjnymi. Wcześniej byli to Farmersi, którzy jednak po pewnym czasie stracili na atrakcyjności (ile można kupować i sprzedawać pszenicę i krowy?!), teraz rolę tą odgrywają wirtualne regaty. Nieinwazyjność tej zabawy sprawia, że nawet moja droga małżonka traktuje to jako nieszkodliwe szaleństwo swojego męża. Można by rzec – gra idealna. Otóż nie. Problem jest i to spory. Chodzi o regularność jakiej wymagają takie tytuły.

Fakt iż rozgrywka nie toczy się w czasie rzeczywistym – przez co nie wymaga tyle czasu i uwagi gracza, skazuje model gry na turowość. W ten czy inny sposób. Sprowadza się to jednak do tego, że raz na jakiś czas musimy do gry zaglądnąć aby dokonać zmian, podjąć decyzję etc. Ów moment jest najczęściej kluczowy dla odniesienia sukcesu. Wprawdzie gra pozostawia możliwość wykonania ruchu w dowolnym momencie, ale wszyscy doskonale znamy maksymę „kto pierwszy ten lepszy” – tu sprawdza się ona bez pudła. Ewentualna strata tury może być druzgocąca dla ostatecznego wyniku. Nawet w przypadku rzeczonych regat. Każda minuta przy złych wiatrach (lub złym ustawieniu żagli) oznacza wymierną stratę w prędkości co przekłada się na wynik. I choć gra teoretycznie nie wymaga mojego znaczącego zaangażowania jeśli chcę powalczyć z czołówką muszę pilnować godzin zmian wiatrów aby nie tracić dystansu do najlepszych.

Oczywiście można „wrzucić na luz”, „nie spinać się” i cieszyć się samym faktem zmagań. Tu jednak olbrzymią rolę odgrywa „syndrom gracza”, który w moim przypadku często nie pozwala mi odpuścić. Może to śmieszne, ale w jakichkolwiek zmaganiach biorę udział walczę do upadłego o najlepsze miejsce. Z różnym efektem – to jasne – ale „wrzucenie na luz” przychodzi mi wyjątkowo trudno (co mogą potwierdzić moi partnerzy od brydża). Skazuje mnie to w przypadku przeglądarkowych gier online’owych na potworną regularność, której czasem trudno sprostać. Czy to w przypadku Farmersów, czy wirtualnych regat – zawsze pojawia się ta sama kwestia. Paradoksalnie, często taka sytuacja ostatecznie zniechęca mnie do gry.

Czy tak będzie w przypadku regat? Zobaczymy. Na razie bawię się świetnie, choć trudno moje wyniki nazwać oszałamiającymi (właśnie w nocy zakończyłem 1 etap Volvo Ocean Race). Ile potrwa to tym razem?

A wy, jak traktujecie ową regularność? Spinacie się czy wrzucacie na luz?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

9 KOMENTARZE

  1. Ja wrzucam na luz i gram tylko sporadycznie w The Witcher: VERSUS. Tam przynajmniej nie muszę się martwić o to, że zmarnowałem jakąś turę, która była o 3 rano.

  2. Bardziej od przywiązania do gry zraża mnie możliwość straty dorobku całej rozgrywki w ciągu jednego popołudnia (ogame), a z drugiej strony wyeliminowanie z gry innego gracza, bo po przegranej trudno tam się odbudować (zazwyczaj kończy gre). Innym powodem niegrania w online jest nieskończoność tych gier. Ich się nie da przejść. Nawet będąc w czołówce, nie można odpuścić, bo się z czołówki wyleci. Można się sprężyć przez jakiś, ale na dłuższą metę sprowadza się to do przejścia w stan zwany nolife. Tymniemniej wciąga to :)W regatach wystartowałem jeszcze później od Bartka i raczej zostanę ściągnięty z pierwszego etapu. W 31 godzin nie zrobię 933 mil morskich zwłaszcza, że pomiędzy mną a Kapsztadem rozciąga się pasmo ciszy. Za późno wystartowałem. Prawdą jest, że od paru tygodni przed 1 w nocy się nie kładę spać i między 12 a 13 musze mieć kompa z internetem, ale to wyłącznie przez skompstwo, bo da się wykupić zarówno autopilota (automatyczny kurs względem wiatru) jak i schedulera by np. o 2 zmienił kurs na inny. Niektóre akcje wymagają poświęcenia większej ilości czasu, a trzeba być czyjnym cały czas (pewnego ranka okazało się, że mój jachcik wylądował na malutkiej wysepce 🙂 Wydaje mi się, że opłynę glob w tych regatach. Pomimo wirualności, mają coś ze sportu. Realnie ludzie, którzy wyruszyli w tych regatach mają „troche” trudniej, bo muszą się bardziej wysilać. Tam nie wystarczy wybrać kursu i żagla i spokojnie iść spać 🙂

  3. „Czasozernosc” onlineowych tytulow bardzo skutecznie mnie od nich odpycha. Przegladarkowe w ogole nie wchodza w gre, mialem okres Everquesta 2 ale to tez juz historia. Wole chyba jednak gry, jak juz wspomnial Voltar, ktore moge skonczyc. Jest przygoda, akcja i happy end. Nic nie moze trwac wiecznie. . . no i jak sie gra online to jest mniej czasu na inne, warte uwagi produkcje 😉

  4. Tak, miałem sporo punktów w ogame, i boli jak jakiś no-life który siedzi 2h przed monitorem i czeka aż mu sie kolejny poziom kopalni metalu sie wybuduje, aby zaraz 50milionów krążowników zbudować , mieć niezliczone ilości punktów i napadać na słabeuszy^^Bywa, to tylko durna gra przez neta!:D

  5. Kiedyś grałem w przeklęte ogame, reddragona, później w równie przeklęte plemiona. Niesamowite zjadacze czasu, bo wymagają logowania się. Dlatego warto grać w gry takie jak Margonem – gdzie można spokojnie sobie zrobić 2tyg urlopu bez żadnych strat dla konta w grze. A i jakość tej gry przewyższa nie tylko wykonaniem, a i pomysłowością kolejny projekt pt „klon ogame w średniowieczu nr. 74”.

  6. W przypadku gier browser-based lepszym (z mojego punktu widzenia) rozwiązaniem jest wykonywanie działań kosztem punktów, które odnawiają się w czasie rzeczywistym tak jak to ma miejsce w Urban Dead, Nexus war czy Shartak. W takim Urban Dead wystarczy zalogować się raz na 24 godziny – częściej nie ma sensu i potrzeby, bo z małą ilością punktów wiele nie zdziała i lepiej poczekać aż będą bliskie maksimum. Zresztą tego typu gry mają ciekawsze i bardziej kreatywne community (zwłaszcza UD).

  7. Dobrym przykładem gry online, która nie wymaga wstawania o 3 rano i odpalania ataków żeby być pierwszym po przeliczeniu tur jest Red Dragon. Tam masz 24 godziny na wykonanie wszystkich swoich tur, bo i tak w nocy rozkazy wszystkich księstw są przeliczane w tym samym czasie. Nie oznacza to, że nie trzeba siedzieć nad grą – owszem na początku można wszystkie tury wykonać w 5 minut, ale przy wojnie. . . . oj, siedziało się godzinami przy tablicy planując wsparcia i uprawiając politykę międzynarodową 🙂

  8. lovelypl:Właśnie RD jest tak samo przeklętą grą jak ogame – trzeba co dzień się logować, stajesz się niewolnikiem gry. Co za różnica, że możesz wybrać porę, skoro nie możesz odpuścić gry na tydzień, bo wszystko się rozsypie? 🙂

  9. poszukuje jakieś dobrego Massive Multiplayer Online Strategic Game coś w stylu Tactics Arena lub spellarena która to niegdyś promowaliście. . . jakieś pomysły ?p. s. Jeden warunek – Żeby tylko nie trzeba było płacić kasy na jakieś paypale lub wysyłać smsy by móc z kimkolwiek rywalizować.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here