Tysiące bajtów przepłynęło przez łącza internetowe. Informacje dobre i złe, głosy zachwytu i petycje oburzonych fanów. Wszystko to złożyło się na największą chyba akcję promocyjną w historii naszej małej branży. Druga część Modern Warfare była na klawiaturach wszystkich, zanim jeszcze zaczęto pakować ją do pudełek. Najgłośniej dawali o sobie znać gracze wierni PCtom. Im mniej dni pozostawało do premiery gotowego produktu, tym więcej niepokojących informacji ujawniano. Brak serwerów dedykowanych, brak lobby, brak LANu. Pojawił się nawet nieśmiertelny Hitler, wyrażający swoją dezaprobatę w kolejnej przeróbce słynnego fragmentu filmu Upadek.

O serii Age of Empires słyszał chyba każdy – dla wielu graczy te trzy wyrazy stały się nawet synonimem dla skrótu RTS. No bo czy można grać w gry komputerowe i nie słyszeć w ogóle o AoE albo czy można uważać się za fana „rzeczywistych strategii” i nie mieć na swoim koncie co najmniej kilkudziesięciu godzin przegranych w któregokolwiek Ejdża? No nie można – nie oszukujmy się.

Wciąż rozwijamy swoje miasta

Odkąd dwa lata temu pojawiła się na rynku trzecia odsłona tej znakomitej serii, to ona dzierży palmę RTS-owego pierwszeństwa. Różnego typu pokraki, w rodzaju gry wspomnianej we wstępie, nie mogą jej nawet sięgać do symbolicznych pięt. Age of Empires III jest dzisiaj klasą samą dla siebie. Klasą, którą potwierdził pierwszy dodatek do AoE 3 o podtytule The War Chiefs, mający swoją premierę nieco ponad rok temu. Dziś przyszła kolej na The Asian Dynasties. Jako że dość wymownie określiłem tę grę we wstępie mianem „odtrutki” myślę, drogi Czytelniku, że spodziewasz się całej serii pochwał pod adresem tego produktu. I rzeczywiście tym się dziś mam zamiar zająć. TAD ma prawie same zalety – nie byłbym sobą jednak, gdybym nie zaczął od wad.

Błądzić jest rzeczą ludzką

Może dla sporej części Czytelników to, co napisze wyda się jakąś abstrakcją albo czepianiem się, nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że wyczerpała się już tematyka dla trzeciej części Age of Empires i że The Asian Dynasties jest dodatkiem włożonym do tej gry niejako na siłę – ot, bo jest popyt i wypadałoby coś jeszcze opublikować. Jest tak dlatego, że o ile pierwszy dodatek podejmował temat ściśle tematycznie i geograficznie związany z podstawkę, o tyle TAD ma się do obu jak pięść do oka. Oto bowiem w podstawowej wersji gry dowodziło się w kampanii kolonizatorami, których zadaniem było podbijanie Indian, w The War Chiefs role się odwróciły – to Indianie grali pierwsze skrzypce i próbowali przeciwstawić się najeźdźcy. Zgodnie z naturalną koleją rzeczy następny dodatek mógłby chyba tylko zebrać ich razem w jednej drużynie i kazać im wystąpić w programie „Jak oni śpiewają”. No właśnie – temat się zużył – co więc zrobić kiedy staje się w obliczu takiego niezaprzeczalnego faktu? Ensemble Studios zajęte jest natenczas czymś ważniejszym, więc tworzenie drugiego dodatku powierzono Big Huge Games. Ci natomiast stworzyli grę, która toczy się… na Dalekim Wschodzie – marnych kilka tysięcy kilometrów dalej. Tak też można.

Wybaczać zaś…

Siłą rzeczy więc wylądowaliśmy u Japońców i w okolicach ich kraju. Na szczęście AoE 3 sprawdza się w przypadku skośnookich tak samo dobrze jak to było, kiedy ktoś kazał podbijać kontynent amerykański. Na dowód że istotnie tak jest zapraszam do przeczytania kilku słów na temat kampanii.

Grafika w ogóle się nie zmieniła

Ta składa się z trzech części po pięć nieprzesadnie rozbudowanych misji każda. Najpierw przyjdzie Ci, drogi Czytelniku, przenieść się do Japonii, gdzie wkroczysz w sam środek działań wojennych, spowodowanych śmiercią lokalnego imperatora i drobną różnicą zdań w kwestii tego, kto ma zająć jego miejsce, później czekają na Ciebie Chiny, a na końcu – i tu mała niespodzianka – Hindusi, którym przychodzi walczyć z najeźdźcą brytyjskim.

Historyjki opowiedziane we wszystkich trzech przypadkach nie grzeszą co prawda zmyślnością, ale do tego już seria Age of Empires zdążyła graczy przyzwyczaić. Śmiem twierdzić, że w przypadku TAD jest nawet nieco lepiej niż w The War Chiefs i że jest znacznie lepiej od wyjątkowo durnej przygody Morgana Blacka z podstawowej wersji gry. Czyli już jest nieźle, a przecież nie tylko o to w tej zabawie chodzi.

Spora część RTS’ów… co ja gadam… przeważająca większość strategii czasu rzeczywistego związana jest z zabawą już na samej planszy. W przypadku TAD jest ona uzależniona od tego, czy dowodzisz Japończykami, czy Chińczykami, czy też może Hindusami. Dla każdej z tych nacji charakterystyczny jest inny sposób prowadzenia rozgrywki. Japończycy na ten przykład preferują sporty siłowe i wystarczy w ich kampanii zebrać armię bohaterów (daimio, samuraje) i rzucić się z nią na przeciwnika, Chińczycy – jako że jest ich jak mrówek – wygrywają dzięki przewadze liczebnej i korzystają tylko z jednego budynku do szkolenia wojsk – z Akademii Wojennej, a Hindusi walczą przy pomocy słoni bojowych. Różnice pomiędzy tymi trzema krajami są więc jak widać wyraźne i bardzo dobrze, bo dzięki temu trzyczęściowa kampania jest interesująca i się nie nudzi.

Wirtualna wojna – to lubimy

Są jednak rzeczy, które wszystkie trzy nacje łączą. Mieszkańcy kraju Kwitnącej Wiśni, Państwa Środka i Hindusi przechodzą do każdej kolejnej ery w dziejach nieco inaczej niż kraje, którymi do tej pory przychodziło animować w Ejdżu. Żeby wprowadzić nową erę trzeba teraz nakazać robotnikowi wzniesienie jednego z pięciu dostępnych dla danej nacji cudów świata. Wystarczy więc czekać aż biedaczyna postawi sobie kolosa (swoją drogą każdy z 15 nowych azjatyckich cudów prezentuje się rewelacyjnie) i nie trzeba szukać stosownej opcji w podmenu Ratusza.To tyle jeżeli chodzi o ważniejsze rzeczy. Oczywiście TAD niesie ze sobą jeszcze cały szereg innych zmian, na przykład nowe tryby rozgrywki sieciowej, nowe mapy użyteczne w trybie potyczki albo dodanie eksportu jako zasobu, nie mam zamiaru jednak się nad nimi rozwodzić – przypuszczam, że odkryjesz je, drogi Czytelniku, sam i że opisy tego, jaką to ważną rolę pełnią dla zasobów japońskie kapliczki czy jak niezbędne jest Święte Pole Hindusów mogą Cię tylko zanudzić. Ze swojej strony jedynie napiszę, że wszystko, co debiutuje w AoE, jest dobrze przemyślane i wpływa na rozgrywkę in plus.

…japońską?

Pora więc na podsumowującą część recenzji. The Asian Dynasties to bardzo dobry dodatek – wprowadza on do zabawy trzy nowe charakterystyczne narody, w przyzwoicie długiej kampanii pozwala lepiej poznać ich kulturę i obyczaje, a także zwyczajnie umożliwia miłe spędzenie wolnego czasu. Produkt ten praktycznie nie ma większych wad. Minusikiem dodatku jest chyba tylko to, że nijak ma się on do rzeczy dotychczas znanych z AoE 3, że fabuła mogłaby być lepsza i że nie wprowadzono większych zmian do sfery dźwiękowej i wizualnej. Tak naprawdę jednak nieduże wady są elementami drugorzędnymi – w przypadku tak dobrego add-onu znacznie ważniejsze są duże plusy. Dlatego też ze swojej strony gorąco polecam TAD każdemu, kto zęby zjadł na podstawce. Powiem więcej – jestem pod dużym wrażeniem gry i chętnie poleciłbym ją także tym, którzy w podstawkę nie grali, jest jednak jeden drobny szkopuł – żeby w ogóle myśleć o zabawie w TAD podstawowa wersja gry jest wymagana. Dziś wystawiam The Asian Dynasties szalenie wysokie 8,5. I tylko czasem rozmarzę się na myśl o czwórce…

Odtrutka. Tym prostym słowem, pojawiającym się już na samym początku recenzji najnowszego dodatku do AoE 3, chciałbym przywitać się dziś z Czytelnikami. Używam go nie dlatego, żeby zasugerować komuś jakąś kurację, lecz raczej po to, żeby oddać to, co ja sam czułem w trakcie zabawy z The Asian Dynasties. Po długiej i męczącej przygodzie z Empire Earth III martwiłem się, czy czasem nie nabawiłem się za jej sprawą alergii albo co gorsza wstrętu do gier będących strategiami czasu rzeczywistego. Na szczęście z pomocą przyszedł mi rzeczony dodatek. Oto i jego recenzja.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

2 KOMENTARZE

Skomentuj Łukasz Wójcik Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here