Śmierć zawitała na Valhallę. Zebrała żniwo w postaci 7 screenów z klasyki gatunku gier przygodowych - Grim Fandango.

To pytanie retoryczne. O wiele bardziej istotne jest to, na które postaram się odpowiedzieć w tej recenzji – czy warto wydawać swoje oszczędności na Secure Tomorrow? Z jednej strony kusi nas niewielka cena tego tytułu. Z drugiej, wciąż mając w pamięci parę godzin spędzonych w Legii Cudzoziemskiej, boję się o klasę najnowszego dzieła City Interactive. Zobaczmy jednak co takiego czeka na nas po zainstalowaniu gry.

Lądek Zdrój

Starym zwyczajem na początku recenzji pozwolę sobie omówić fabułę tytułowej pozycji. Nie bójcie się jednak, nie będzie żadnych spoilerów, bo i nie bardzo jest o czym pisać. Jak na strzelankę przystało musimy wiedzieć, że wcielamy się w członka oddziału dobrych żołnierzy SAS, którzy muszą upolować Tego Złego, a przy okazji pokrzyżować jego plany. Nowością, której nie było w Code of Honor 2 jest atak na oszczędności Brytyjczyków, odgrzaną rybą (z frytkami) jest natomiast motyw z bombą atomową. Jak widzicie w kilku słowach kluczach da się streścić historię opowiedzianą w grze. Nie jest ona w przeciwieństwie do plujących ogniem karabinów bardzo istotna. I dobrze, bo nie mamy do czynienia z przygodówką.

Deja Vu

Prawie jak Rainbow Six

Grając w SAS Secure Tomorrow poczujemy się jakbyśmy przechodzili recenzowany jakiś czas temu na Valhalli Code of Honor 2. Zmieniły się lokacje, które zwiedzimy, oddział, do którego należymy i fabuła. Reszta jest jakby żywcem przeniesiona z wymienionej przed chwilą produkcji. Na całe szczęście nie skopiowano wszystkich błędów, które sprawiły, że Legia Cudzoziemska otrzymała słabą ocenę.

Nadal jednak mamy do czynienia z tytułem weekendowym, a nawet jednodniowym czy kilkugodzinnym. Przejście gry zajmie nam przy odrobinie samozaparcia około sześciu godzin pomimo ewidentnych prób przedłużenia jej na siłę. Mam tu na myśli ostatnią planszę, lokację, która jest większa, dłuższa o mniej więcej 75% od pierwszych dwóch. Szkoda, że tak się stało ponieważ tym razem ekipa City popisała się większą kreatywnością niż w przypadku Code of Honor 2. Plansze są po prostu bardziej ciekawe, lepiej skonstruowane, grając nie ziewamy pomimo tego, że przez więzienie, biurowiec czy opuszczoną bazę wojskową przedzieraliśmy się już setki razy.

W tym miejscu muszę jednak poprosić twórców o odrobinę litości. Czy w każdej waszej grze musimy zakręcać dopływ gazu do przestrzelonych, buchających ogniem rur, by przejść dalej? Naprawdę nie da się wymyślić niczego innego, chociażby wielkiego smoka warczącego „You shall not pass!”? Przecież osoba, która kupuje wasze shootery regularnie po ujrzeniu płomieni (i koniecznie zaraz obok nich zaworu!) zagradzających jej drogę, w końcu sama odkręci w swym domu gaz, poczeka aż zbierze się go w powietrzu wystarczająca ilość i „pstryknie” zapalniczką byle nie oglądać tego samego motywu po raz setny.

Wejdź i wyczyść

To samo nadużywanie zabiło cały czar jaki miał świeży patent umieszczony w grze. Żołnierze SAS w Secure Tommorow często wchodzą do pomieszczeń, które czyszczą po wrzuceniu do nich granatów błyskowych. W zasadzie powinienem rzec, że są to granaty spowalniające upływ czasu. Błysk i huk niestety zobaczymy i usłyszymy większy po rzuceniu z całej siły zapalniczką o chodnik. W grze granat wywołuje trwający kilka chwil „bullet-time” znany z F.E.A.R. (na którego silniku działa recenzowana produkcja). Przyjemnie oczyszcza się pomieszczenia w ten sposób, pomysł był niezły, ale kiedy robimy to po raz setny zaczynamy ziewać.

Nie wykorzystano także potencjału drzemiącego w innym pomyśle znanym z Code of Honor 2. Mam tu na myśli modyfikowanie broni, by mogła służyć jako karabin szturmowy i snajperski. Niestety możemy to zrobić tylko z jednym śmiercionośnym narzędziem. Znów można się było popisać, ale ktoś postanowił, że gracze tym razem nie powinni kombinować. Jeszcze się biedni pogubią. Dobrze chociaż, że z broni korzysta się w miarę przyjemnie, i o ile wzrok mnie nie myli jest jej minimalnie więcej niż w zbrojowni Legii.

Od myślenia głowa boli

Lądek Zdrój

Tę dewizę wzięli sobie do serca przeciwnicy sterowani przez krzemowy mózg naszego peceta. Znów są oni koszmarnie głupi. Cierpi na tym długość gry jak i przyjemność płynąca z jej przechodzenia. Po raz kolejny przez te kilka godzin zabawy zginąłem tylko raz na średnim poziomie trudności. Tu twórców SAS (i jego starszego rodzeństwa) czeka jeszcze sporo pracy. Niby terroryści chowają się za stołami, ścianami czy innymi przeszkodami, ale weterani nie będą nadążali z liczeniem headshotów, w których zdobywaniu pomaga jednakowy wzrost wszystkich Tango. Wystarczy w zasadzie przesuwać myszkę jedynie w poziomie i kolejne dziesiątki wrogów będą padały u naszych stóp. Zaskoczyć przeciwnicy też nas nie potrafią ponieważ albo otwierają drzwi na dwie-trzy sekundy zanim wybiegną z dowolnego pomieszczenia (dzięki czemu mamy dość czasu żeby przygotować się do Wielkiego Sprzątania) albo ich obecność szóstym zmysłem Człowieka Pająka wyczuwają nasi towarzysze. Jeśli ci nie biegną do przodu jakby chcieli zdążyć na ulubiony serial w telewizji, to na pewno gdzieś w okolicy czai się nieprzyjaciel. Trzeba go tylko znaleźć i szybko wyeliminować. Dodam tylko, że wstydząc się swojej głupoty wszyscy martwi wrogowie znikają z planszy po jakichś pięciu sekundach udawania martwych. Kto wie gdzie udają się po zniknięciu. Może idą do najbliższego pubu na kufelek zimnego Guinnessa? Trochę ironizuje, ale chcę przez to powiedzieć, że SI w grze naprawdę jest słabe. Ah prawie zapomniałem, nasi towarzysze broni są w Secure Tomorrow nieśmiertelni i często nic sobie nie robią ze strzelającego im w plecy przeciwnika. Najwyraźniej dają nam jako dopiero co zwerbowanemu komandosowi większe pole do popisu.

Nie zamęczymy peceta

Bullet-time

Zapewne domyślacie się, że recenzowany tytuł ruszy praktycznie na każdym pececie o ile nie jest to komputer z procesorem 286. Silnik Jupiter ma już swoje lata, a działająca na nim gra nie straszy wymaganiami. Mimo to nie kłuje w oczy wyglądem. Nie spodziewajcie się po niej oprawy rodem z Crysis, ale też nie nastawiajcie się na coś nieprzyjemnego. Jest to po prostu dość solidna grafika, którą da się wygenerować dzięki silnikowi Jupiter. Jej wygląd dobrze oddają dołączone do tekstu grafiki. Szkoda tylko, że nadal w wielu miejscach zobaczymy przenikające się tekstury i średnią animację. Tę wpadkę rekompensują jednak niezłe efekty (ogień) i oświetlenie.

Lepiej należy ocenić oprawę dźwiękową. Muzyka stoi na dobrym poziomie, a bardziej klimatycznych, mrocznych utworów nie powstydziłby się nawet F.E.A.R. Dobre są również głosy postaci. Żołnierze mówią z silnym akcentem, którego się po nich spodziewamy i we właściwym języku – w przeciwieństwie do wojaków z Legii Cudzoziemskiej. Jedynie w maskach gazowych brzmią jak roboty z innej planety, ale te na twarzach nosimy tylko przez parę chwil. W przypadku oprawy audio przyczepić mogę się tylko do przeciętnych odgłosów broni.

Legia Cudzoziemska vs. SAS

City Interactive tym razem odrobiło pracę domową. SAS Secure Tomorrow na pewno jest lepszy od Code of Honor 2. Nadal jest to jednak bardzo krótki shooter, który może nas odstresować albo sprawić, że zapomnimy o deszczu ciągle padającym za oknem. Jeśli skończyliście wszystkie tytuły, które mieliście na swojej liście życzeń, to moim zdaniem możecie się zainteresować Secure Tomorrow – potraktować go jako strzelankę na czarną godzinę. Jak zawsze w przypadku gier warszawskiej firmy kuszeni jesteśmy bardzo atrakcyjną ceną, która na pewno jest zaletą recenzowanej produkcji. Choć nie jest to gra doskonała, to jak widzicie City wyciąga wnioski z błędów i eliminuje niektóre błędy znane z ich poprzednich pozycji. Wierzę, że ich następne produkty będą coraz lepsze. Póki co ten, o którym właśnie czytaliście dostaje ode mnie 6.6 punktów na 10 możliwych do zdobycia.

Warszawska firma City Interactive najwyraźniej uruchomiła w swej siedzibie specjalną linię produkcyjną, która jedna po drugiej wyrzuca z siebie podobne gry. Po kolejnym Mortyrze i bardzo słabym Code of Honor 2 doczekaliśmy się premiery jeszcze jednego shootera. Tym razem jest nim SAS Secure Tomorrow. Już sam tytuł recenzowanej pozycji zdradza w kogo wcielimy się tym razem. Czy następny będzie GROM albo Spetsnaz?

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Był Code of Honor jest Sas Secure Tomorrow to teraz chcę coś ambitnego FPS szpiegowski 🙂WSI: Cień Macierewiczai Grom: Z jasnego nieba

  2. Najlepsza gra od CI w jaka osobiście grałem. Zgadzam się z recenzją ale jest nadzieja, że idą w dobrym kierunku i następny tytuł (a jestem na 100% pewny, że będzie) może być lepszy. Swoją drogą musi się to jakoś sprzedawać skoro ciągle wydają nowe tytuły na to samo kopyto.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here