Już od ponad 20 lat Hideo Kojima opowiada nam pasjonującą, wydawać by się mogło niekończącą się, historię - Metal Gear. Bez wątpienia jest to jedna z najbardziej rozpoznawalnych serii w środowisku gier wideo. Nie bez powodu. Kolejne części MGS bezpardonowo biły rekordy sprzedaży, głównie za sprawą umiejętnego połączenia rewelacyjnej grywalności ze świetną fabułą. Czy Guns of the Patriots dorównuje poziomem swoim poprzednikom?


Zmienia się jednak polityka twórców Ostatniej Fantazji – coraz bardziej skłaniają się oni nie ku wydawaniu kolejnych „pełnoprawnych” Finali, a raczej w stronę tworzenia remake’ów hitów sprzed lat. Chcecie się dowiedzieć jak wypadła jedna z takich pozycji – Final Fantasy III na DS-a? Czytajcie dalej!

Orgia wizualna

Jesteśmy więksi niż góry

Tak mogę określić to co zobaczyłem, kiedy pierwszy raz uruchomiłem na swoim Dwu-Ekranie reedycję trzeciego „Fajnala”. I bynajmniej nie chodzi tu o właściwą grę, które do rzeczonej orgii brakuje całych lat świetlnych. Mam na myśli wręcz niesamowite intro, które – choć odrobinę schematyczne – zwala z nóg wykonaniem. W najśmielszych marzeniach nie spodziewałem się, iż ktokolwiek jest w stanie na Dual Screena dostarczyć sekwencje FMV z prawdziwego zdarzenia, a tu proszę, jaka miła niespodzianka. Popularni „Kwadratowi” chyba już po raz setny udowadniają, że jeśli o renderowane scenki chodzi, to nie mają sobie równych na całym globie.

Niestety, już w ciągu kilku następnych minut zachwyt ulatnia się, niczym gaz z otwartego pojemnika, a miłość od pierwszego wejrzenia przeradza się w zażenowanie…

Trochę tu drętwo

…a to za sprawą pierwszych dialogów, które wprowadzają nas w fabułę znaną już tym, którzy kiedyś mieli przyjemność zetknąć się z oryginalnym Final Fantasy III. Oto czwórka sierot – Luneth, Arc, Refia oraz Ingus okazują się zostać wybrańcami, Wojownikami Światła, których zadaniem jest uwolnić świat od powoli opanowującej go ciemności. Bla, bla, bla. Stara, schematyczna historyjka, którą każdy fan RPG-ów słyszał miliony razy i sam w wieku siedmiu lat wymyślił nie jedną lepszą i budzącą większe emocje. Mniejsza jednak nawet o sam scenariusz – ten by się jeszcze ratował, gdyby był przedstawiony w jakiś ciekawy sposób, ale to, co zaserwowało nam tutaj SquareEnix to jakaś kpina, wołająca o pomstę do nieba!

Bohater w świetle jupiterów

Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się w grze video spotkać z tak dennie napisanymi dialogami. Są obrzydliwie drętwe, dziecinnie naiwne, a momentami po prostu głupie. Osobiście nie uważam się za człowieka o wybitnie wysokim wskaźniku IQ, ale śmiem twierdzić, iż poziom na jakim stoją wypowiedzi bohaterów starego-nowego FF III jawnie obraża moją inteligencję. Ja rozumiem, że od remake’u gry z 1990 roku nie można w tej kwestii wymagać dialogów z najwyższej półki, ale są przecież pewne granice dobrego smaku. Bo chyba nikt nie powie mi, że przekonującymi są teksty w stylu „Wojownicy Światła! Ciemność się szerzy! Ratujcie świat!”, a takich w tej grze niestety pełno i radzę Wam dobrze – nie jedzcie nic przed odpaleniem Final Fantasy III – zwrot obiadu gwarantowany, jeśli tylko dokładnie wczytujecie się w dialogi. A szkoda, bo o ile wypowiedziami zwalającymi z nóg (w tym pozytywnym znaczeniu) bohaterowie serii FF raczej rzadko mogli się pochwalić, to jednak nigdy nie zdarzyło się, by zmuszali oni żołądek do bardziej intensywnej pracy.

Lochy, smoki i chocobo

Pod względem fabuły Final Fantasy III z pewnością nie oszałamia. Ot, historyjka jakich wiele. „Jakich wiele” jest również uniwersum trzeciego „Fajnala”. Każdy, który kiedyś zetknął się z tą serią już po kilku chwilach będzie w domu. Długie i kręte lochy pełne skrzynek ze skarbami, na których końcu zawsze czeka boss – są. Irytujące losowe walki – są. Przerośnięte żółte kurczaki zwane chocobo – są. Wreszcie turowy system toczenia bitew – bez niego również produkt sygnowany dwiema literkami „F” nie mógłby się obyć. Gdy już wiemy, że niczego nie brakuje, możemy zabrać się właśnie za wspomniane potyczki. W budowie są dość proste. Każdy żywy osobnik na polu walki ma do wykorzystania jedną turę (wyjątkiem są bossowie, ale to zupełnie inna bajka) podczas której ma możliwość wykonania różnych operacji w dużej mierze zależnych od jego klasy.

Właśnie te, tak zwane joby, odgrywają w systemie Final Fantasy III największą rolę. Jest ich całkiem sporo i można je zmienić absolutnie w każdym momencie, tak więc dostosowywanie drużyny do aktualnych potrzeb jest wręcz zadziwiająco płynne. Nie bądźcie jednak zaskoczeni tym, że Wasz drużynowy złodziej przemianowany na czarnoksiężnika nie zacznie nagle miotać najpotężniejszymi zaklęciami – nie ma tak łatwo. Poza klasycznym poziomem postaci znanym chyba z każdego RPG-a w starym-nowym Finalu funkcjonuje też coś takiego jak job level, będący wyznacznikiem swoistej wprawy, jaką nasze postacie mają w swoich klasach. Praktycznie każdy z licznych jobów ma dedykowany sobie specjalny ekwipunek oraz umiejętności. Tak więc na przykład rycerz może wykorzystać swoje możliwości defensywne do osłaniania innych, złodziej, poza umiejętnością okradania innych, potrafi otwierać zamki, a geomanta (w oryginale geomancer) do rzucania zaklęć wykorzystuje otoczenie.

The party has been defeated…

Girl Band?

Taki właśnie napis towarzyszył mi podczas zabawy z DS-owym Finalem z zaskakującą częstotliwością. Nie byłoby w tym oczywiście nic dziwnego, gdyby nie jeden, drobniutki fakt. Nigdy, przenigdy nie zdarzyło mi się grać w przedstawiciela serii Ostatniej Fantazji, który wyróżniałby się wysokim poziomem trudności. Oczywiście nie jest to taki hardcore jak momentami w Shin Megami Tensei: Lucifer’s Call, czy Disgaea: Hour of Darkness, ale nie zmienia to w żadnym stopniu faktu, iż szczęka ma z siłą wodospad gruchnęła o ziemię, kiedy ten sam „szef” rozbił moją ekipę w drobny mak przy kolejnej już próbie unicestwienia go. Dodatkowo, żeby było jeszcze trudniej, niemal na wszystkich bossów przypadają dwie tury (pod rząd!) przy naszej jednej. Tutaj niestety wyłazi na wierzch pomysł, którego twórcę miałem czasami ochotę pozbawić życia przy pomocy czerstwej bułki. Mianowicie – chodzi o całkowite skasowanie znanych ze wszystkich innych części serii savepointów. Doprawdy, absolutnie nie widzi mi się powtarzanie po raz setny tego samego, zdającego się ciągnąć w nieskończoność dungeona, tylko dla tego, że ktoś był na tyle niekompetentny, by dać mi możliwość zapisywanie gry tylko na mapie świata. Zgroza!

Mamy HD. To znaczy…3D

Nie ma się co oszukiwać, że oprawa wizualna możliwa do osiągnięcia na dwóch ekranach przenośnej konsoli Nintendo kogokolwiek jest w stanie zwalić z nóg. Nie wpływa to jednak na fakt, iż w przekroju wszystkich gier Dual Screenowych FF III wypada co najmniej przyzwoicie. Co prawda sekwencję FMV znajdziemy niestety tylko w intrze, ale na porządnie wykonane 3D również nie ma co narzekać. Modele postaci są dosyć małe, ale dzięki opcji przybliżania kamery można doszukiwać się w nich szczegółów. Miłym dodatkiem jest też zmiana wyglądu bohaterów w zależności od wybranego dla nich joba. Szkoda tylko, że świat FF III jest dość ubogi i zwykle będziemy zmuszeni przebijać się przez całe hektary wirtualnej nicości, by dostać się do pożądanej lokacji.

Pod względem udźwiękowienia jest nieźle. Voice-actingu oczywiście tu nie uświadczymy, ale gra nadrabia to muzyką skomponowaną przez legendarnego już Nobuo Uematsu, który raczej nie zwykł zawodzić i tym razem też spisał się na medal. W zgrabny sposób odgrzebał stare kawałki znane z innych odsłon serii podwójnego „eF” i umiejętnie połączył je z nowszymi, dedykowanymi właśnie temu remake’owi, dzięki czemu sfera audio wypada jak najbardziej pozytywnie.

Brać?

Ortodoksyjni wyznawcy twórczości kwadratowej ekipy z pewnością będą zadowoleni, bo nie licząc tego, że remake Final Fantasy III ukazał się na DS-ie, to niewiele różni się on od innych przedstawicieli tej serii. No, może poza tym, iż za ścieżkę dialogową odpowiadał tutaj ktoś, kto absolutnie nie powinien się za to zabierać. Na całe szczęście, przy odrobinie samozaparcia można przymknąć na to oko. Tym bardziej, że fabularne niedociągnięcia z niezłym skutkiem stara się przykrywać przyzwoita oprawa oraz przemyślany system walki i rozwoju postaci.

Nie trzeba sprawdzić w swoim życiu zbyt dużej ilości gier typu jRPG by zauważyć, że serii Final Fantasy daleko w tym gatunku do najwyższego stopnia podium. Mimo to, jest to najlepiej sprzedający się tytuł tego rodzaju niemal na całym świecie (skośnoocy bracia z Kraju Kwitnącej Wiśni jako nieliczni wyżej cenią sobie Dragon Quest) i nic nie wskazuje na to, by w ciągu najbliższych kilku lat coś w tej kwestii miało się zmienić.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

8 KOMENTARZE

    • no ale jak oceniasz „ten pierwszy raz” 🙂 ??

      powiem krótko . . . nie nudziłem się w czasie czytania 🙂 więc jest dobrze . . .

  1. Brawa dla Siergieja- recenzję czyta się z przyjemnością. Widać że nowy nabytek Valhalli zna sie na rzeczy i rzeczywiście podświadomi zachęcił mnie do kupna tej gry (mimo iż nie posiadam NDS:)!

  2. siergiej – recenzja naprawde klasa sama w sobie:) ot fachowiec sie znalazl widze:) FF poprsotu uwielbiam chodz gralem tylko w VIII, IX na PSone i X na PS2 to powiem szczerze w VIII sie zakochalem i choc zalamala mnie odskocznia lekka w IX do starych FFow to i tak dawalo mocno rade! X znow podbila moje serce:) Moze i linia dialogowa nie powala ale to co zawsze robilo w mojej opinii cos pod sercem to klimat FF i zajedwabista fabuła z VIII! Siergiej – recka na medal daje Ci 9+ w skali 6 punktowej:) za debiut:P

  3. Fajnie to wszystko wygląda ale ma troszki grafikie ubogą może dlatego że przyzwyczaiłem się do screenów z gier na psp ale final fantasy jest dobrą serią

    • Hskone, Xiii – dzieki wielkie za mile slowe 🙂 Naprawde dobrze jest przeczytac cos takiego. W kazdym badz razie postaram sie dalej rozwijac, pisac coraz lepiej, bla, bla, bla, przejdzmy moze do merytorycznej czesci posta 😛

      Fajnie to wszystko wygląda ale ma troszki grafikie ubogą może dlatego że przyzwyczaiłem się do screenów z gier na psp ale final fantasy jest dobrą serią

      No dobra bez watpienia, aczkolwiek tylko dobra. Byc moze nie stawiam przed nazwiskiem „doktora jRPG-ologii”, ale smiem twierdzic, ze zetknalem sie w zyciu z na tyle duza iloscia japonkich role playow, ze spokojnie moge stwierdzic, ze wiekszosc czesci FF to gatunkowy sredniak. Ale dla ludzi, ktorzy swoja przygode z tytulami tego typu bedzie w sam raz ;]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here