Słowem – standard. Gra nie jest niczym odkrywczym – podobne rozwiązania można przecież spotkać w wielu innych tytułach tego typu, po co więc zawracać sobie głowę kolejnym. Są jednak elementy, które wyróżniają CivCity: Rome z tłumu. Należą do nich możliwość utrzymywania kontaktów handlowych z przyjaźnie nastawionymi do ciebie miastami, a także wspomniane już badania naukowe oraz cuda. Jak dla mnie tego typu rozwiązania zostały do tej gry wprowadzone nieco na siłę. Osobiście wolałbym, żeby twórcy gry swoją kreatywność, o ile w ogóle ją posiadają, skierowali w innym kierunku. Ale na bezrybiu i rak ryba. Umówmy się, że jest to jakaś nowość i w imię postępu nie będę jej krytykował więcej.

Miasto, jak miasto. Nic specjalnego

Gra zawiera też element militarny. Nieprzyjaciół możesz znieść z powierzchni ziemi przy pomocy swojego wojska. A może raczej mógłbyś, gdyby ten element zrealizowano porządnie. Wykonanie tego aspektu woła bowiem o pomstę do nieba. Ewidentnie nie był on priorytetem w trakcie tworzenia gry, czego efektem jest to, że wyszedł, tak jak wyszedł. Wolałbym nie oglądać go wcale.

Kolorowe jarmarki

Największą wadą gry jest jednak to, że tytuł jest w stanie zanudzić gracza na śmierć, zwłaszcza na początkowym etapie. Osiągnięcie celu misji, którym jest na przykład wyprodukowanie określonej ilości towarów, pobudzało mnie do nadprogramowego ziewania i gdyby tylko za każde ziewnięcie wypłacano mi złotówkę, dziś byłbym pewnie milionerem. Scenarzyści, o ile takich w ogóle zatrudniono, ewidentnie się nie popisali. Cele poszczególnych misji są bardzo sztampowe i nieciekawe. Co gorsza poszczególne zadania w kampanii nic ze sobą nie wiąże. W efekcie kompletnie nie interesowało mnie, co będzie dalej. Zastanawiałem się za to przez cały czas, jak można było zmarnować to wszystko, co tak przyciągało do monitora przy okazji obu Twierdz.

Jest super, jest super

Polska wersja wypada dobrze, chociaż po raz kolejny aktorzy, którym powierzono kwestie mówione, są o wiele młodsi niż postaci, pod które się podkładają. Efekt jest przez to średni, ale da się jakoś z tym żyć i trzeba przyznać, że polska wersja opracowana przez firmę Cenega Poland zasługuje na uznanie.

Grafika też trzyma poziom. Jest ładnie i trójwymiarowo. Co ciekawe w grze można swobodnie zaglądać ludziom do domów. Jest to dość miłe urozmaicenie – jeżeli zastanawiałeś się kiedyś, co takiego robił ten wstrętny Rzymianin w chałupie w czasach, gdy nie było telewizorów ani internetu, to w tej grze znajdziesz odpowiedź na to pytanie. Muzyka też jest niezła – bije na głowę na przykład tę, znaną z konkurencyjnego Glory of the Roman Empire.

Ani się nie obejrzysz, kiedy okaże się, że zasnąłeś

Napisałem we wstępie, że CivCity: Rome przypomina kundla. Niestety to prawda. Próżno w grze szukać elementów, które stanowią o sile jej rodziców. Na szczęście nie jest to jakiś pies z psiego marginesu społecznego, którego jedynym zadaniem jest uganianie się za Bogu ducha winnymi dachowcami. Jest to raczej całkiem przyjemny mieszaniec.

Typ niepokorny

CivCity: Rome to taki typ, który przybiega do ciebie, żebyś go pogłaskał i kiedy już w końcu zdecydujesz się to zrobić, zaczyna ogarniać cię zmęczenie. Głaszczesz i głaszczesz, a on ciągle tylko merda ogonem. Ani się nie obejrzysz, kiedy okaże się, że zasnąłeś. Niestety CivCity: Rome jest taką właśnie grą bez wyrazu – tytułem, który z powodzeniem można by polecać zamiast melatoniny. Dzisiaj, jako gra przeciętna, dostaje ode mnie 6,7.

Gdy krzyżuje się dwa rodowodowe psy tej samej rasy, niemal ze stuprocentową pewnością można spodziewać się, że potomek będzie wyglądał tak samo jak jego rodzice. Tymczasem z połączenia dwóch kultowych gier komputerowych – Cywilizacji i Twierdzy – wyszedł… kundel.

Plusy

stara dobra Twierdzaładna grafikaniegorsze dźwięki

Minusy

nuuuudaproblemy z rozbudową osiedlanazbyt uproszczone militaria

[Głosów:0    Średnia:0/5]

2 KOMENTARZE

  1. Całkowicie zgadzam się z recenzentem. Miałem okazję trochę pobawić się w obydwa tytuły: „CivCity: Rome” (czyżby to zapowiedź 100 kolejnych gier różniących się tylko nazwą miasta?) i „Glory of Roman Empire”. Jakoś pojawiły się prawie równocześnie, więc porównywać było jakoś łatwiej. Obydwie graficznie ładne, tutoriale też zrobione porządnie, ale. . . brak im, jak to było? „miodności”. Niby ludziki chodzą, budują, kupują, ale obydwie gry po prostu mnie znudziły i to szybko. Ciągle ten sam schemat, w przypadku problemów wystarczyło pobudować trochę „uprzyjemniaczy” i wszyscy byli szczęśliwi itd. Ogólnie – przerost formy nad treścią. Porównując ją z np. „Settlersami”, ci ostatni biją na głowę oydwa tytuły jednocześnie i każdy z osobna.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here