Na PC wszystko jest proste. Każdy ma dostęp do klawiatury, sprzętu i – stosunkowo niewielkim kosztem – może napisać własną grę. Języków programowania jest mnóstwo, narzędzia graficzne są czasem dostępne za darmo, a tekstur, ciekawych zdjęć i bibliotek – całe mnóstwo. Wystarczy naprawdę odrobina pieniążków, dużo samozaparcia, no i pomysł, który chwyci. W dzisiejszych czasach napisanie prostej gry online na peceta to naprawdę nie kwestia ogromnego budżetu i umiejętności, ale przede wszystkim – chęci.

Co innego w świecie konsol – tam producenci sprzętu trzymają na wszystkim łapę i zanim coś pojawi się na daną platformę, musi zostać sumiennie sprawdzone, przetestowane, certyfikowane i przyklepane. A każdy certyfikat i klepnięcie po ramieniu – kosztuje. Z jednej strony – w ten sposób firmy dbają o to, żeby na ich konsole powstawały tylko produkty najwyższej jakości, z drugiej – nie ma nawet co marzyć o takiej wolności, jak na pececie. Jeśli masz „tylko” dobry pomysł i sporo samozaparcia, możesz zapomnieć o pojawieniu się na Xboxie czy PS3.

Tak właśnie myślałem jeszcze do niedawna, a że proste gierki typu shareware zawsze zajmowały w moim sercu ważne miejsce, trochę szkoda mi było, że producenci tego typu gier mogą zabłysnąć tylko na jednej, i to bynajmniej nie dominującej platformie. A z drugiej strony – szkoda mi było tych konsolowych graczy, którzy – z racji certyfikacji i poklepywania – nie mogą na swoich maszynkach pograć w naprawdę oryginalne perełki, jakie niewątpliwie co jakiś czas (niezbyt często, przyznaję, ale jednak) wypływają na powierzchnię szerłerowego oceanu.

Ale to nieprawda, że shareware na konsolach nie żyje. Żyje i ja jestem z tego niezwykle zadowolony. Bo wspomniane, żelazno-rękie koncerny szybko zorientowały się, że ludziom nie potrzeba tylko superprodukcji i gier za dwieście pięćdziesiąt złotych. Że tak, większość z nas chce się bez pamięci zatopić w tajemniczych światach i wirtualnych przygodach, ale czasami lubimy sobie postrzelać w bańki i poukładać szmaragdy w jednej linii. Albo poszaleć miniaturowymi samochodzikami.

A takie gry – zwane dla zmyły casualowymi – nie mogą kosztować pięćdziesięciu funtów. I nie opłaca się ich pakować w pudełka i stawiać w sklepach. Ale genialnie sprawdzają się jako mikropobranka z serwisów sieciowych danej konsoli. Co prawda to już nie my decydujemy, któremu z sharewarów się powiedzie (bo selekcjonują je dla nas inni), no i nie ma mowy o darmowości – w końcu selekcja, certyfikacja i klepanie wciąż kosztuje – ale takie produkcje, jak Calling all Cars czy Castle Crashers są według mnie idealnymi przykładami udanej, doszlifowanej produkcji sharewarowej. Na konsole.

I choć kiedyś to wydawało się być niemożliwe, a małe gierki do krótkiej zabawy na konsoli można było co najwyżej spotkać w obrzydliwie drogich zestawach „100 klasycznych gier automatowych”, dziś shareware na konsoli wciąż żyje. Tak, za 300 Microsoft Pointsów. Tak, mocno skomercjalizowany. Ale jeżeli ktoś chce sobie pograć w układanie domina albo rodzinną karciankę na konsoli, to może. I ja osobiście bardzo się z tego cieszę.

P.S. UWAGA! Oczywiście wiem, że shareware to tak naprawdę sposób dystrybucji, który niekoniecznie oznacza małe gierki, polegające na układaniu kamyków. Używam tego terminu, bo na pecetach większość takich właśnie gier była dystrybuowanych jako shareware. Mam nadzieję, że puryści mnie nie zjedzą 😉

[Głosów:0    Średnia:0/5]

6 KOMENTARZE

  1. Co innego w świecie konsol – tam producenci sprzętu trzymają na wszystkim łapę i zanim coś pojawi się na daną platformę, musi zostać sumiennie sprawdzone, przetestowane, certyfikowane i przyklepane.

    A z drugiej strony – szkoda mi było tych konsolowych graczy, którzy – z racji certyfikacji i poklepywania – nie mogą na swoich maszynkach pograć w naprawdę oryginalne perełki

    Słyszał o czymś takim zwanym czasami „scena”? : )Nie wiem, jak jest z nowymi dużymi konsolami (poza XBLA i PSN), ale przecież taki DC chociażby dostawał mnóstwo oprogramowania „domowego”, tym właściwie żyła (wciąż żyje) ta konsola po jej uśmierceniu. A dzisiaj dość żwawo rozwija się scena home-brew NDSa. Wydaje mi sie, że Xbox poprzedniej generacji też sobie nieźle radził, jeśli chodzi o alternatywne oprogramowanie. O PSX nie wspominam nawet, bo było oficjalne (i drogie jak cholera) Net Yarozee. Ale co lepsze gierki były dostępne, dodawane do OPSM. Nie mam tu na myśli żadnej złośliwości, ale podobne rzeczy najczęściej mówią ludzie, którzy „przeszli” na konsole wraz z siódmą genracją i wydaje im się, że wcześniej to nic nie było albo było tak samo. . .

  2. Xbox Live Arcade to raczej nie shareware, bo jednak trzeba za to słono płacić (ok. 60PLN za najnowsze pozycje staje się już powoli standardem), za to Xbox LIVE Community Games i ok. 16PLN za grę jest już do przełknięcia.

  3. Dla mnie jawnym shareware (nie jako dystrybucja) na PS3 jest Gran Turismo Prolongue. Dostajemy i tak za pieniądze nie skończoną ale jednocześnie grywalną do pewnego momentu (tak samo w shareware).

  4. Ostatnio odpalilem na Wii Quake – rewelacja. Shareware jak sie patrzy. Port w pelni darmowy tylko pliki trzeba dobrac z wersji pecetowej. W zaleznosci od tego czy mamy shareware czy wersje pelna to w taka zagramy. . . Wiec nie przesadzajmy ze konsolowi gracze sa tak pokrzywdzeni. Moze dostaja mniej takich produkcji ale nie mowmy ze ich nie ma.

  5. twilite – fakt, niedawno switchnąłem na konsole, a DC nie miałem, to i nie wiem. Właśnie dlatego tak lubię pisać na Valhalli, bo przy okazji można się mnóstwo dowiedzieć 🙂

  6. Poczawszy od poczciwego PSX-a po dzisiejsze next-genowe konsole byly rozne programy home bro w mniejszym lub wiekszym stopniu ale byly,na pierwszym Game Boyu do dzisiaj zapalency tworzom cuda.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here