Puszka Pandory, jak podaje polska Wikipedia, to symbol nieszczęść, czegoś, co wywołuje mnóstwo nieprzewidzianych trudności, źródło niekończących się smutków i kłopotów. Słowa te idealnie obrazują, z czym ma do czynienia gracz, który zdecydował się na zakup pecetowej wersji gry Avatar.

Filozoficznie, za Platonem, tytuł recenzji może zastanawiać nad naturą strachu. W grach na pewno ten aforyzm się sprawdza – od zawsze twórcy pozycji „z dreszczykiem” pakowali nas w świat budowany mrocznymi doznaniami audio-wizualnymi, w których za każdym przysłowiowym rogiem czai się zło. Każdy poczyniony przez nas krok to nerwowe oczekiwanie najgorszego. Wielu z nas lubi się bać – czy to oglądając film, czy grając. Znam jednak takich, którzy otwarcie i bez zażenowania twierdzą, że to nie dla nich, i że żadnej przyjemności z takich strachów nie czerpią. Wręcz przeciwnie – wzbudzają one dyskomfort i natychmiastową potrzebę wciśnięcia przycisku „off” na konsoli czy pececie. Nie ma co ukrywać, takie gry jak recenzowana, dawkują nam strachy w sposób zarówno intensywny jak i sugestywny. Ostatni raz taką porcję adrenaliny moje nadnercza pompowały przy okazji gry Aliens vs Predator 2 w kampanii Kolonialnym Marine. Kto miał okazję wędrować klaustrofobicznymi korytarzami tej gry, w ciszy przerywanej jedynie piknięciami detektora ruchu, wie o czym mówię. No cóż, zdolniachy z Monolith wiedzą jak przestraszyć gracza – AvP, F.E.A.R., i recenzowany Condemned 2 to tylko niektóre pozycje z ich „przerażaczy”. I o ile we wspomnianym AvP2 dreszcz był aplikowany w sposób dość dosłowny i bezpośredni, o tyle w drugiej odsłonie Condemned jest on dużo bardziej subtelny i wyrafinowany, co nie znaczy, że mniej dojmujący. Wręcz przeciwnie. Zwolennicy tego typu doznań będą mieli zacną pożywkę. Przeciwnikom odradzam, w trosce o ich zdrowie psychiczne.

Bohater menelem? Czemu nie

Prawie jak CSI

Na początek pozwolę sobie przedstawić nieco historię samej gry i przypomnieć fabułę pierwszej części. Zaczynaliśmy jako Ethan Thomas, utalentowany agent komórki FBI, znanej jako SCU (Serial Crime Unit), prowadzący sprawę mordercy znanego jako SKX (Serial Killer X), który wplątuje naszego bohatera w zawiłą i mroczną intrygę. Przed Ethanem odkrywa się zupełnie nowe oblicze zbrodni – zabarwione okultyzmem i pełne trudnych do racjonalnego wyjaśnienia zdarzeń. Co chwila nawiedzają go koszmarne wizje, a wkraczając coraz głębiej w sieć utkaną przez SKX, dowiaduje się o samym sobie rzeczy, które doprowadzają go do skraju załamania nerwowego. Celowo nie zdradzam więcej, licząc na to, że ci z Was, którzy nie mieli okazji w pierwszą część zagrać, nadrobią zaległość. Warto. A i wówczas druga część będzie bardziej zrozumiała, mimo, iż owo nadrabianie konieczne nie jest – kontynuacja przygód Ethana jest przedstawiona dość przejrzyście. Nikt nie powinien mieć problemów z elementarnym zrozumieniem co i jak.

Część druga zaczyna się niecały rok po wydarzeniach z pierwszej. Ethan odszedł z SCU, nie mogąc sobie poradzić z piętnem, które odcisnęła na nim sprawa SKX. Zarośnięty, brudny, bezdomny, skory do agresji, dręczony nadprzyrodzonymi widziadłami, bezustannie w stanie mniejszego lub większego upojenia alkoholowego, kieliszek od przepaści – tak wygląda nasz bohater na początku Condemned 2. Miasto jest targane niewyjaśnionymi falami przemocy i obłędu wśród ludności. Ethan przekonuje się, że mimo, iż on sam starał się zerwać z przeszłością, ta do niego wraca, nie pozostawiając mu żadnego wyboru. Zostajemy ponownie wcieleni do SCU i naszym zadaniem jest odkrycie co się kryje za szaleństwem zalewającym metropolię.

Strach od kuchni

Od strony czysto technicznej zarówno pierwsza, jak i druga część Condemned to FPS, z mocnym naciskiem na walkę wręcz i wieloma elementami gry przygodowej. Arsenał broni obejmuje praktycznie wszystko, co Ethan może podnieść lub wyrwać z otoczenia. Rury, pałki, deski, cegłówki, kule bilardowe, kije bejsbolowe, siekiery, łopaty, łomy… No, dość tego. Zapewniam jednak, że nawet nie zbliżyłem się do wymienienia chociaż połowy, tego czym nasz bohater zadaje ból bliźnim. Oczywiście poza elementami otoczenia, możemy strzelać z broni palnej. Tutaj też mamy dość szeroki wachlarz do wyboru. Ponadto są jeszcze tak egzotyczne rozwiązania jak np. rzucenie w przeciwnika butelką z alkoholem i podpalenie go wyładowaniem elektrycznym z tasera. Śmiercionośnych środków jest naprawdę dużo. Jeśli uznamy za słuszne powiedzenie, że w niczym człowiek nie jest tak kreatywny, jak w krzywdzeniu drugiego człowieka, i że generalnie jest mu wilkiem, to dojdziemy do wniosku, że chłopaki z Monolith są szczególnie twórczy. Najważniejszym jednak narzędziem mordu u Ethana są jego pięści. Używając ich (a i czasem pomagając sobie nogami), mamy dostęp do różnych kombinacji, które możemy łączyć, generując dookoła fioletowe twarze. System jest dość złożony a jego opanowanie, mimo, że u podstaw nie jest trudne pozwala graczowi prowadzić naprawdę efektowne pojedynki. Dla mniej wymagających pozostają wspomniane powyżej „dekoracje” otoczenia, które równie skutecznie robią z oponentów schabowe.

Bezmyślność zabija

Dzielnica fanów hip-hopu

Aspekt przygodówkowy w Condemned 2 jest przedstawiony bardzo ciekawie i dość nowatorsko. Z racji specyfiki zawodu naszego bohatera, nie raz i nie dwa razy natrafimy na sceny zbrodni, które będziemy analizować. Do dyspozycji mamy kilka narzędzi, takich jak latarka ultrafioletowa, aparat fotograficzny i palmtop. Wszystko to połączone przez satelitę bezpośrednio z centralą SCU. Wszystko oprócz mózgu, który okaże się najważniejszym narzędziem przy pracy. Musimy za każdym razem dokładnie obejrzeć miejsce morderstwa i samą ofiarę żeby móc udzielić właściwych odpowiedzi przez radio naszej asystentce w agencji. Czy ofiara jest mężczyzną czy kobietą? Co było przyczyną śmierci? Czy denat zginął tutaj, czy może gdzie indziej? Czy morderca pozostawił za sobą jakieś ślady? Na takie i wiele innych pytań będziemy musieli odpowiadać. Odpowiedzi wpływają na końcową ocenę pracy. Ta mechanika nie ogranicza się jedynie do scen mordu. Rosa, wyżej wymieniona asystentka, co jakiś czas odzywa się do nas i wypytuje o różne rzeczy dotyczące śledztwa. Nasza pamięć, zdolność kojarzenia, spostrzegawczość i inteligencja będą wystawione niejednokrotnie na próbę. Ten element Condemned 2 mocną linią oddziela grę od typowych FPSów. Twórcy stawiają przed nami iluzję decydowania o przebiegu akcji. Mamy świadomość wpływania na nią, nie jesteśmy biernym, jak w kinie, widzem.

Zbrodnia to niesłychana, pani zabija pana

Condemned osadza nas w świecie pełnym szaleństwa, przemocy i mroku. Naszym świecie. Tak właśnie, w takim właśnie świecie żyjemy. Pomijając oczywiście aspekt nadnaturalny, wszystko, z czym się w tej grze zetkniemy to manifestacje najczarniejszych zakątków ludzkiej duszy. Narkotyki, agresja, obłęd, ubóstwo, gwałt, prawo silniejszego. Oczywiście na co dzień nie widzimy, na szczęście, nadmiaru tego mroczniejszego spektrum naszej rzeczywistości, ale tutaj mamy go po pachy. Wszędzie, gdzie nie pójdziemy, widzimy rozkład człowieka i jego otoczenia. Przygnębiająca atmosfera nadzwyczaj skutecznie potęguje emocje, jakie serwuje nam gra. Zostajemy takim stanem rzeczy najpierw zmiękczeni, odkryci i uwrażliwieni, potem aplikuje nam się coraz bardziej silne ciosy w mózgownicę. Tutaj twórcy z Monolith stanęli na wysokości zadania. Wielokrotnie, grając, łapałem się na myśli „może już na dzisiaj wystarczy?”. Broń Boże nie dlatego, że gra jest słaba, tylko dlatego, że grając w tą pozycję po ciemku, w słuchawkach, po dwóch godzinach mój mózg przypominał roztrzęsioną galaretę i wołał nieskładnie „poniechaj, waćpan!”. Jednak rzadko kiedy przejawiałem litość bo chęć dowiedzenia się kto zabił kogo wygrywała z przyspieszonym rytmem serca i kwileniem mózgu. Fabuła wciąga i intryguje. Daleko jej do banału, a przynajmniej podano ją w taki sposób, że owego banału dopatrzeć się trudno. Miłośnicy takich filmów jak „Siedem” albo „Milczenie owiec” na pewno podzielą moje zdanie i odnajdą w grze lubiane patenty.

Strach ma wielkie oczy. I uszy

Zarówno od strony graficznej, jak i dźwiękowej druga część Condemned prezentuje się bardzo korzystnie. Modele i tekstury są wykonane starannie, ale moją uwagę najbardziej zwróciła animacja i fizyka Havok, która w tej grze została zaimplementowana i zrealizowana nadzwyczaj dobrze. Wzbogaca to bardzo pojedynki prowadzone w zwarciu. Wielu z was silnik może przypominać ten z gry F.E.A.R., i nie bezpodstawnie, to także LithTech w swojej najnowszej odsłonie Jupiter Extended. Oczywiście i postaci i otoczenie są oteksturowane staranniej w C2. Całość oprawy graficznej sprawia wrażenie korzystniejsze, niż we wspomnianym, starzejącym się już nieco, F.E.A.R.

W przeciwieństwie do pierwszej odsłony serii, Bloodshot oferuje nam dużo bardziej zróżnicowane lokacje. Wspominam o tym, bo monotonia w tym zakresie była jedną z większych wad „jedynki”. Tutaj przemierzane przez nas poziomy nadal zachowują swój mroczny i brudny (choć nie zawsze!) klimat, ale owo właśnie zróżnicowanie pozwala na łapanie oddechu pomiędzy taplaniem się w rynsztoku przeznaczonej do rozbiórki części miasta, a przewalaniem się po stertach żelastwa na zardzewiałym złomowisku. Kontrast w postaci sterylnej sekcji medycznej SCU zrobił na mnie szczególnie przyjemne wrażenie. To wyczucie w dawkowaniu nam doznań, uważam za jeden z większych sukcesów gry. Głosy aktorów podłożone są w profesjonalny sposób, ale i bez fajerwerków. Dość zachowawczo, choć solidnie. Muzyka w grze to raczej niepokojący ambient, czasem tylko przetykany rytmicznymi liniami, niż orkiestrowe utwory, do których przywykliśmy. Według mnie, sprawdza się ów ambient lepiej niż dobrze – obcuje nas jeszcze mocniej, izolując od normalności i pozwalając na chłonięcie grafiki.

Pierwsza zasada klubu walki to nie rozmawiać o klubie walki

Prawie jak Fight Club

Tryb online w grze pozwolę sobie opisać zdawkowo, bo szczerze powiedziawszy na niewiele więcej zasługuje. Są gry, które główny nacisk kładą na dobrą kampanię dla pojedynczego gracza i nawet nie próbują obdarowywać gracza możliwością rozgrywki online, by się zbytnio nie kompromitować. Condemned 2 ze swoim trybem dla wielu graczy może i się jakoś szczególnie nie kompromituje, ale z całą pewnością można powiedzieć, że świat bez niego by się nie zawalił. Kod sieciowy był na tyle obciążony lagiem, że ciężko mi było dobrze wstrzelić się w rozgrywkę. Być może wielu z was (po wyjściu jakiegoś usprawniającego patcha) coś dla siebie znajdzie w kliku dostępnych wariantach MP (m.in. dość ciekawy Crime Scene, klasyczny Deathmatch, Team Deathmatch i szalony Bum Rush), ale mnie na tyle pochłonął wysokiej jakości single player, że nie miałem zapału użerać się ze średnim na pierwszy rzut oka trybem online. Odosobniony chyba w tym przekonaniu nie byłem, bo ludzi na arenach było jak na lekarstwo. Ponadto w grze mamy okazję, już poza MP, doszlifować swoje zabójcze umiejętności w Klubie Walki (Bloodshot Fight Club). Wybieramy lokację, dostępne bronie, ilość i różnorodność przeciwników oraz inne detale i walczymy. Niby nic w tym szczególnego, ale złożoność systemu walki w grze, zachęca do tego, by ją lepiej opanować zanim się zagłębimy we właściwą rozgrywkę.

To ty dajesz moc demonom, które zwalczasz

Nasz bohater, jak już wspomniałem, zaczyna swoją przygodę jako wrak, stłamszony przez własne demony. Alkoholizm, brak pogodzenia ze sobą, powracające napady agresji, nawiedzające go co chwila koszmarne wizje. To wszystko uczyniło z niego zaledwie cień człowieka, którym był kiedyś – ambitnego, utalentowanego i błyskotliwego oficera jednej z najbardziej prestiżowych jednostek policji. Przygoda, która nas czeka to swoista podróż w poszukiwaniu samego siebie. Ethan podnosi się z kolan i jest gotowy stanąć do walki ze swoimi demonami, ale po jakimś czasie znajduje w sobie siłę by ruszyć w bój przeciwko demonom całego świata. Koszulka z tarczą strzelniczą, którą ma na sobie może symbolizować fakt, że do tej pory był celem, ofiarą, ale dość już tego, teraz nadszedł czas „kopania tyłków i żucia gumy”. Jeśli chodzi o żucie gumy, to nie obiecuję, ale kopania tyłków będzie co niemiara.

Bloodshot zabrał mnie tam, gdzie zabrać zdolne były tylko gry pokroju Half-Life lub Bioshock. Niesamowicie zasysająca fabuła z atmosferą która w niemożliwy do ogarnięcia sposób, jednocześnie przeraża i przyciąga. Kiedy spojrzysz na siebie, grającego, z dystansu i zobaczysz zaciskającego kurczowo spocone dłonie na padzie, z rozgorączkowanym wzrokiem i sercem zdającym się za chwilę wyskoczyć z piersi, wówczas wiesz, że masz rzadką okazję obcowania z grą wyjątkową. Grą, którą chciałbyś szczerze polecić innym. I tak ja, Wam drodzy wikingowie, polecam Condemned 2, zdając sobie jednocześnie sprawę, że o ile nie wszyscy z Was lubią się bać, to na pewno wielu doceni produkt zrealizowany tak starannie.

Monolith Productions po raz kolejny umieszcza gracza w mrocznym, lepkim od strachu kokonie. Czy firma nadal trzyma formę, a Condemned 2 jest pełnowartościową kontynuacją lubianej poprzedniczki? Za chwilę się dowiecie.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

7 KOMENTARZE

  1. Alkoholizm, brak pogodzenia ze sobą, powracające napady agresji, nawiedzające go co chwila koszmarne wizje. To wszystko uczyniło z niego zaledwie cień człowieka, którym był kiedyś. . .

    O kurczę, toż to prawie jak u mnie ;] Już mi się podoba, pora zbierać pieniążki. Mam tylko nadzieję, że elementów przygodowych będzie sporo.

  2. A ja się zawiodłem. Poprzednia część miała świetny motorek napędowy w postaci fabuły, dwójeczka jest już bzdurna przez większą część zabawy. Giwerowanie jest wbrew pozorom więcej, do tego dochodzą ostatnie, kuriozalne wręcz fragmenty gry. Także w porównaniu z poprzednią częścią, która przecież jakaś wybitna nie była, a ta dostaje się słabszą fabułę i możliwość. . . UWAGA! SPOILER!. . . rozwalenia komuś łba wydzieraniem się i używania jakichś komicznych, dźwiękowych wynalazków. KONIEC SPOILERU!

  3. Ghostiet, to chyba kwestia podejścia. Wg. mnie pierwsza część miała fabułę dużo bardziej „po łebkach”, generyczną. O ile w dwójce może się ona nie spodobać, to na pewno jest znacznie staranniej wykoncypowana i trzyma się kupy. „Wynalazki”, o których mówisz to chyba też kwestia gustu (heh, pewnie jak wszystko). Mi to bardzo podeszło, podobnie jak „futurystyczny” motyw z Assassins Creed, o który było tyle hałasu. Lubię takie ryzykowne posunięcia twórców. Ruch i innowacyjność a nie powielanie zmruszałych patentów.

  4. Tak na marginesie. . . Spójrzcie na margines recenzji – PODOBNE GRY: Tiger Woods PGA Tour 08. Uuuuu, aż się przeraziłem. . . 😀

Skomentuj Piotr Czyszczoń Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here