Tak jak poprzednio, tak i tym razem dostajemy trzy kampanie – po jednej dla każdej rasy. Fabuła gry koncentruje się na wydarzeniach mających miejsce na planecie BG 386, na której znajduje się ludzka kolonia. Już na samym początku okazuje się, że najważniejszym miejsce na niegościnnym globie jest tajemnicza świątynia, do której drzwi otwiera klon Weylanda, szefa korporacji Weyland-Yutani. Wkrótce w ślad za ksenomorfami na planecie pojawiają się Predatorzy, których przybycie zbiegło się z lądowaniem Marines. Spotkanie tych trzech ras doprowadzić może tylko do jednego – jatki, rzeźni i wyrwanych kręgosłupów.

Om nom nom – tako rzecze twarzołap

Mamusia!

I choć historia ta nie grzeszy oryginalnością i głębią, to jest skonstruowana na tyle dobrze, że dla każdej kampanii wystarczyło wątków i zwrotów akcji. Dopiero po przejściu wszystkich trzech przygód AvP odkrywa wszystkie karty i ukazuje wszystkie zawarte w nim smaczki. W kwestii poszczególnych zadań nie jest już tak różowo. Skupiają się one głównie na wyrżnięciu wszystkiego co znajduje się w danym sektorze, przywróceniu/odcięciu zasilania lub hackowaniu urządzeń elektronicznych.

Szept ciemności

Nienajlepsze wrażenie robią też napędzające fabułę dialogi. Sam Weyland to jedyna postać, której głos wypadł przyzwoicie. Reszta jest niestety marną, rzemieślniczą robotą. Jest tu latynoska – Tequila, która, nie wiedzieć czemu, z akcentem wymawia jedynie swój pseudonim. Akcentu nie zabrakło natomiast u innej postaci. Jej głos tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że twórcy dzisiejszych gier nie mogą się obejść bez choć jednego bohatera mówiącego z silnym rosyjskim akcentem. Co więcej, okazuje się, że angielsko-japońska korporacja obdarza nim swoje cyborgi bojowe. Dziwne. Rozbawiło mnie także częste posługiwanie się przez Predatory słowem dziwnie przypominającym pewne angielskie przekleństwo na literę „F”. Może i było to niezamierzone, wyszło jednak komicznie.

Ostatni gasi światło

Mimo wszystko autorom recenzowanej produkcji udało się zachować to, co najcenniejsze – gęsty, mroczny klimat. Świetnie potęguje go muzyka. Symfoniczne dźwięki wywołują gęsią skórkę, wyskakując na pierwszy plan w odpowiednim momencie. W pamięci zostaje także misja w klubie tanecznym, kiedy to walkę z otaczającymi nas ksenomorfami wspomaga agresywne techno. Klimat ulatnia się nieco gdy wychodzimy na powierzchnię, lub gdy musimy masakrować dziesiątki przeciwników za pomocą ciężkiego, samonaprowadzającego się karabinu. Jednak gdy przekradamy się szybami wentylacyjnymi w poszukiwaniu kolejnej ofiary lub gdy z niepokojem obserwujemy wszystkie włazy na podłodze i otwory wentylacyjne, wiemy jedno – jest dobrze.

Trzeba jednak przyznać, że kampania Marines odstaje nieco poziomem od dwóch pozostałych epizodów. Oczywiście, są w niej momenty świetne i klimatyczne, ale są one skrupulatnie niszczone przez powtarzające się bez końca zadania typu „odstrzel piętnaście ksenomorfów podczas hackowania systemu”. Kiepskie wrażenie pozostawia po sobie także wspomniany już samonaprowadzający się karabin i związane z nim zadania. Co zaś dotyczy wszystkich ras – liczba przeciwników jest zbyt duża i zdecydowanie za łatwo z takimi grupami można sobie poradzić – stoi to w sprzeczności z koncepcją samotności czy też rytualnego polowania, które tak świetnie potęgowały klimat Aliens vs Predator jedenaście lat temu.

Gdy przyjdą odebrać dom…

Mimo niesamowitej prędkości Obcy mają najtrudniejsze życie. Nie mogą korzystać z jakże przydatnej niewidzialności Predatora czy z starego, dobrego karabinu pulsacyjnego. Grając Obcym ginie się często, a szczególnie irytuje sytuacja gdy przypadkowo zaczniemy infekować przeciwnika, w chwili gdy w pobliżu stoją jeszcze jego towarzysze. Animacja ta trwa wystarczająco długo – a nie można jej przerwać – by nawet mniej rozgarnięty Marine zdołał posłać nas do diabła.

…ten w którym mieszkasz – jajo

Duże brawa należą się za projekty lokacji. Ciemne i klaustrofobiczne wnętrza baz są zagracone i pełne nieoświetlonych zakamarków. Nieco gorzej jest na zewnątrz – tam rządzi liniowość. Najbardziej imponującym aspektem jest jednak umiejętne przygotowanie tych samych lokacji dla trzech ras. Mimo, że te same miejsca zwiedzamy trzy razy, to za każdym razem robimy to odrobinę inaczej. Predator za pomocą długich skoków może dostać się w miejsca niedostępne dla ludzi, Alien zaś wyprzedza wszystkich, śmiga po suficie, ścianach i buszuje w szybach wentylacyjnych niczym Solid Snake na sterydach.

Ładnie prezentują się także obszary na zewnątrz bazy. Kolorowe roślinki oświetlające okolicę czy mokradła, na których polujemy jako Predator. Plus także za świetne i dynamiczne oświetlenie lokacji – znakomitą większość żarówek i innych źródeł światła można zniszczyć, a w niektórych przypadkach jest to wręcz wskazane. Duże zastrzeżenia można mieć natomiast do modeli postaci, głównie ludzkich. Poruszają się oni ślamazarnie, a po śmierci często układają się w nienaturalnych pozycjach. Modele twarzy wyglądają brzydko, a zgranie wypowiadanych kwestii z ruchem ust to rzecz istniejąca jedynie w renderowanych przerywnikach. Nienajlepsze wrażenie pozostawiają po sobie rozrzucone po bazie trupy. Dosłownie każdy z nich ma odgryzioną prawą nogę. Może to jakiś rarytas Obcych? A może po prostu zabrakło czasu i pieniędzy? Także wybuchy i ogień mogły być zrobiony lepiej – efektowniejszy miotacz ognia widziałem już w Return to Castle Wolfenstein.

Nie opuszczaj gardy

Romantyczny Predator

Także o SI przeciwników nie można powiedzieć zbyt wiele dobrego. Obcy w przebłyskach inteligencji potrafią unikać ostrzału i korzystać ze swojej niesamowitej mobilności. Zdarza im się także zajść nas od tyłu. Zdecydowanie częściej wolą jednak postawić na idiotyczną szarżę. Nie tak powinien zachowywać się drapieżnik doskonały. Najlepszą taktyką w takich momentach jest zatrzymanie się w miejscu i prowadzenie ciągłego ognia. Również nie za wesoło jest w sporadycznych przypadkach, gdy grając jako Marine towarzyszy nam kolega z oddziału. Nie dość, że jest on koszmarnie powolny, nie dotrzymuje tempa, to jeszcze pudłuje i żyje chyba tylko po to by zginąć w miejscu, które przewidział skrypt.

Obcy wolą grillować

Po przejściu wszystkich trzech kampanii trybu single player możemy oddać się nieskrępowanej zabawie w jednym z kilku trybów multi. Brzmi to pięknie i tak właśnie jest. Szkoda, że tylko w teorii. Pierwszym koszmarem, przez który musimy przebrnąć jest dołączenie do dowolnego meczu lub stworzenie własnego. Zgodnie z obecnie panującą modą, serwerów dedykowanych nie uświadczymy. Może i jest tu siedem trybów rozgrywki, ale gigantyczne trudności nastręcza próba podłączenia się do czegokolwiek. Nagminnie zdarza się, że po przejściu logowania, głosowania nad mapą, czekaniu aż reszta graczy będzie gotowa, naszym oczom ukazuje się wesoły komunikat „połączenie nieudane„.

Gdy już uda nam się dostać na „serwer”, okazuje się, że rozgrywka nie jest dużo lepsza. Ze swoim skromnym jednym megabitem czułem się raczej jak na drodze krzyżowej. Może to lagi, może to ogólne błędy, ale wszystko wydaje się być tu zepsute i niedokończone. A szkoda, bo są tu dwa ciekawe tryby, które przy sprzyjających okolicznościach dają mnóstwo frajdy. Mowa tu o Infestation (Plaga), w którym mapę zaczyna odział Marines i polujący na nich Alien. Każdy kolejny martwy żołnierz przechodzi na stronę Obcych. Podobny tryb dotyczy także Predatora. Tutaj Łowca jest tylko jeden, a jego rolę przejmuje gracz, któremu uda się myśliwego ukatrupić.

Trójkami do mety

Bardzo chciałem, by nowa odsłona Aliens vs Predator okazała się czymś wyjątkowym i równie odkrywczym jak jej pierwowzór. Im jednak bardziej starałem się znaleźć w opisywanej produkcji jakieś zalety, tym więcej wad wychodziło na światło dzienne. Lepiej jest więc chyba przestać i zaszufladkować grę jako solidną strzelankę z elementami horroru. Oczywiście nie jest to produkcja, na którą czekali wielbiciele serii. Tym pozostaje czekać na lepsze czasy dla ich ulubionych kosmitów. Kto wie, może w międzyczasie pojawią się jakieś łatki, które „włączą” tryb multiplayer?

Zobacz także: Recenzja Aliens vs Predator (Xbox 360)

Pierwsza osłona Aliens vs Predator autorstwa studia Rebellion to jedna z tych gier, którą znają wszyscy, nawet ci, którzy w nią nie grali. Klimat tej produkcji pożerał nas w całości, pluł kwasem i dźgał odnóżami. Do kanonu weszło słynne „pikanie” wykrywacza ruchu czy „stukanie” w szybach wentylacyjnych. Pamiętam, jak dziecięciem będąc po sesji w AvP prosiłem mamę by sprawdziła czy pod łóżkiem nie czai się Obcy. Po jedenastu latach, Brytyjczycy po raz kolejny spuszcza ze smyczy ohydne ksenomorfy, przerażających Predatorów oraz nieco zagubionych Marines.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Ze swoim skromnym jednym gigabitem czułem się raczej jak na drodze krzyżowej

    Uprzejmie składam swoje CV na ręce głównodowodzących portalem Valhalla, celem umożliwienia mi posiadania takiego skromnego łącza i możliwości jego utrzymania ;-). A AVP? Cytując fachowca:

    jest to powrót do korzeni w nowej odświeżonej formie. Kampania single to dobra rozgrzewka przed tym co czeka na nas w sieci. Grafika jest oczywiście „podpompowana” i każdy miłośników uniwersów obu obcych będzie zachwycony. Bardziej jednak zwraca moją uwagę oprawa dźwiękowa

    Rebellion musi jeszcze usprawniać tryb multiplayer, bo inaczej ich dziecko nie zdąży nawet dojrzeć, by być pyskatym i wyszczekanym nastolatkiem ;). Ale mimo wszystko gra mi się dobrze. Czekam na odpowiedź od Gearbox i ich Colonial Marines, choć patrząc na betę trochę się boję. .

  2. Ze swoim skromnym jednym gigabitem czułem się raczej jak na drodze krzyżowejUprzejmie składam swoje CV na ręce głównodowodzących portalem Valhalla, celem umożliwienia mi posiadania takiego skromnego łącza i możliwości jego utrzymania ;-).

    Daniel chyba coś ukrywa. Narzeka na swoje łącze, a ono zapewne zwalnia ponieważ Soviet ściąga cały internet do siebie na dysk. A tak zupełnie serio. Dzięki za zwrócenie uwagi na marzenia ściętej głowy. Naprawiliśmy je.

  3. Gra by byla nawet niezla, gdyby miala dluzsze kampanie na singlu. Szczegolnie dla Marines. Brakowalo mi wielogodzinnego bladzenia ciemnymi korytarzami. Poza tym nawet na hard gra nie stanowi zadnego wyzwania dla przecietnego gracza. Moze sa tam ze 2 momenty, ktore wymagaja wiekszego skupienia, ale zasadniczo to bez kropli potu na czole. Trzeba przyznac ze obiekty (postacie) w grze sa bardzo fajnie przygotowane i dobrze oteksturowane, co mimo wszystko jest w dzisiejszych czasach rzadkoscia. Choc rozczarowywuje mala roznorodnosc twarzy ludzi. Nie rozumiem tez tego dziwnego podzialu na etapy gry. Konczymy grac i bierzemy dalej, po czym pojawiamy sie w czasem dosc odleglym miejscu z zupelnie innym uzbrojeniem.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here