Firma THQ opublikowała dane dotyczące ich kondycji finansowej. Dotyczą one roku fiskalnego 2007. Można w nich wyczytać, że wydawca zarobił „na czysto” miliard dolarów! Dowiemy się z nich również tego, że osiem wydanych przez tą firmę tytułów znalazło ponad milion nabywców. Aż chce się rzecz – tak się robi biznes Atari.

Kluczem do sukcesu okazały się tytuły korzystające ze sprawdzonych licencji. Gry bazujące na nazwie Nickelodeon w sumie rozeszły się w 4 milionach egzemplarzy. WWE Smackdown vs. Raw 2007 nabyły kolejne 4 miliony osób. Największym sukcesem okazał się jednak Cars będący komputerową adaptacją filmu o tym samym tytule. Firmie udało się sprzedać osiem milionów egzemplarzy tej gry!

Nie można również zapominać o innych hitach, takich jak chociażby Company of Heroes. Pozostaje nam pogratulować firmie i życzyć jej dalszych sukcesów. Jeśli tylko będzie nam dostarczała gier na poziomie to z naszej strony zobaczy jedynie podniesione w górę kciuki.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

27 KOMENTARZE

  1. I to jest (po EA) kolejny przykład na to, że aby zarobić w tym biznesie należy tłuc licencjonowane buble taśmowo. :/

    • Dżyzaz! ;/ Cars znalazlo 8 milionow nabywcow?! Can’t be! Kto to kupuje? ;/

      Zgaduję, że brzuchaci, łysiejący tatusiowie, dla swych pociech. W Wal-marcie. ;)Niestety, trzeba się pogodzić z faktem, że tzw. prawdziwi gracze kupujący ambitne gry to margines, lub, jak kto woli, elita. 😉

    • 8 milionow sprzedaych egzemplarzy cars ?. . . . . . . . . Akcjonariusze musza byc zachwyceni.

      Dżyzaz! ;/ Cars znalazlo 8 milionow nabywcow?! Can’t be! Kto to kupuje? ;/

      Do not underestimate the power of casual player 😉

  2. Ale Gunj – wyobraz sobie taka sytuacje. Casual player postanawia kupic sobie gre na X’a – od tak, by pograc sobie troche po pobycie w szkole/pracy/na uczelni. Wchodzi do Empiku czy innego Media Marktu i staje przed polka z grami na Xboxa 360. Na polce sa:-Cars-Gear of War-Lost Planet-Forza 2-PES 6-Viva PinataWyobrazasz sobie wybor. . . CARSÓW? YUCK! ;/EDIT:Katmay. . . uh. . . trzy kopie?

    • Ja po prostu lubię Cars 😛

      Mi jakoś się nie podoba, ale każdy ma inny gust. Dziwne, że ta gra sprzedała się w takim nakładzie.

    • Zbliża się koniec świata to czego się spodziewaliście? ;]

      A ktoś rozpuścił plotkę, że jak się posiada egzemplarz Carsów w domu to się przetrwa? 😀 I sprzedali tylko 8 mln egzemplarzy? Dziwne. . . A na poważnie, trend bardzo nieciekawy dla nas – hardcorowych graczy (wyłączając Katmaya i jego 3xCars :P) bo okazuje się, że najlepiej (najłatwiej) i chyba najbezpieczniej (a to też bardzo istotne) zarabia się na popularnym gniocie. Pozostaje pytanie – czy za kilka lat znajdzie się miejsce dla produkcji ambitniejszych? Oby. . .

  3. Szczerze mówiąc, nie rozumiem dlaczego jesteście aż tak zdziwieni. . . Przecież wiadomo, że gry oparte na licencjach filmów/książek i sequele sprzedają się najlepiej – gdyby tak nie było to nie pojawiałaby się licencja za licencją. . . Fakt, to straszna chała, ale tak właśnie jest. Gry – niestety – stały się tym, czym były koszulki z bohaterami filmów czy licencjonowane zabawki w Happy Mealach – dodatkiem do filmu i sposobem na zarobienie na fanach jeszcze trochę kasy po tym jak już kupią bilet do kina i płytę z filmem. Z tego samego powodu powstają edycje kolekcjonerskie różnych filmów, a nawet edycje kolekcjonerskie gier – żeby zarobić jeszcze więcej. Dla wydawcy wrzucenie gry do ładniejszego pudełka i dodanie do niej t-shirtu z podobizną głównego bohatera nie jest problemem, ale gracz kupując takie pudełko ma wrażenie, że kupił coś wyjątkowego i wychodzi ze sklepu z uśmiechem na ustach. Wracając do głównego tematu, wydawanie gier na licencjach filmów – jak choćby niedawno recenzowani „Piraci z Karaibów” – jest rodzajem „utajonego pasożytnictwa”. I tu w zasadzie posłużę się własnym przykładem. Matrix. Jestem wielkim fanem tego filmu (co pewnie parę osób słuchających uważnie dialogów w wersji angielskiej zauważyło patrząc na mój nick, a inni patrząc na avatar). Dlatego też posiadam nie tylko wszystkie części filmu, ale i Enter the Matrix. I teraz, wiem, że EtM jest zbagowione, brzydkie i pikselowate jak noc bezksiężycowa (choć Piraci 3 w wersji cyfrowej są brzydsi :P) i generalnie niedorobione jak rządowa koalicja, ale mimo to miło mi się w tą grę gra. Jest oparta na uniwersum które lubię i choć wiem po co powstała (w celu wyciągnięcia ze mnie kasy – umieszczenie tam kilku ważnych wątków było tylko pretekstem i sposobem na upewnienie się, że kupię grę) to jednak cieszę się, że ją mam i mogę w nią zagrać (i grałem, i przeszedłem chyba z 5/postać razy, albo i więcej). Daję się doić chociaż wiem, że jestem dojony – zdurniałem? Nie, po prostu lubię to uniwersum. Kiedyś, kiedy jako dzieciak lubiłem np. Toy Story chciałem, żeby mama kupowała mi zabawki z Mc Donalda z podobiznami bohaterów. Gdybym miał wtedy kompa to pewnie chciałbym grę Toy Story. Teraz natomiast mimo, że mam już wszystkie części Matriksa na płytach i jeszcze Matrix Revisited to jednak chciałbym mieć też edycję kolekcjonerską, mimo, że do mojej Matriksowej wideoteki niewiele by wniosła. Ale gdybym miał na to kasę to bym ją kupił i czuł się z tym dobrze. Rozumiecie o co mi chodzi?A do tego co powiedziałem – czyli strony graczowo-fanowskiej dochodzi jeszcze druga strona. Strona developersko-wydawcowo-dolarowa. I tu pozwolę sobie przytoczyć cytat z Grega Costikyana (korzystam z cytatów z jego rantu na GDC już po raz wtóry na Valhalli, ale uważam, że warto):”As recently as 1992, the average budget for a PC game was $200,000. Today, a typical budget for an A-level title is $5m. And with the next generation, it will be more like $20m. As the cost ratchets upward, publishers becoming increasingly conservative, and decreasingly willing to take a chance on anything other than the tired and true. So we get Driver 69. Grand Theft Auto San Infinitum. And licensed drivel after licensed drivel. Today, you CANNOT get an innovative title published, unless your last name is Wright, or Miyamoto. „Moim zdaniem „that says it all” od strony produkcji, a informacje o THQ tylko potwierdzają słowa Developera X. Pytanie, czy w takim stanie rzeczy jest coś złego? Moim zdaniem – nie. Nie, do póki za kasę zarobioną na casualach i fanach różnorakich filmów będą powstawać na prawdę dobre gry dla graczy lubiących bardziej zaawansowaną i wymagającą rozgrywkę. Osobiście nie przeszkadza mi to, że najlepiej sprzedają się taśmowo produkowane „gnioty” pokroju Cars. Tak samo, jak nie przeszkadza mi, że taśmowo produkowana Skoda Fabia sprzeda je się najlepiej. I nie będzie mi to przeszkadzać tak długo, jak długo obok samochodów tego typu powstawać będą też Rolls Royce’y, Bentley’e, Bugatti, Ferrari, Lamborgini i Pagani Zondy. I tak samo z grami – jeśli w potoku Carsów i Piratów z Karaibów wyjdzie raz na pół roku jeden, ale dobry tytuł pokroju Mass Effect to ja będę zadowolony.

  4. Niestety, aktualnie jesteśmy na etapie przejściowym. Rynek gier nie jest jeszcze tak rozwinięty jak filmów, odbiorców nie ma tak wielu, ale jednocześnie koszta produkcji rosną w zastraszającym tempie. Jedyną nadzieją na powstawanie stosunkowo dużej ilości wysokobudżetowych i dobrych, innowacyjnych gier jest właśnie wzrost liczby odbiorców-graczy. Hollywood, obok wielu hitów-kitów w stylu Piratów z Karaibów 3, może pozwolić sobie na produkcję filmów na wysokim poziomie i przy bardzo wysokich budżetach dlatego, że te pieniądze się zwrócą. Bardzo duża liczba odbiorców sprawia, że film taki jak The Prestige Christophera Nolana przy budżecie 40 mln dolarów przyniósł ponad 100 milionów zysku. Przed przemysłem growym jeszcze wiele lat rozwoju, by dojść do podobnego stadium w jakim znajduje się kinematografia. Może wtedy oprócz wielu miernych licencjonowanych gier (których się nie pozbędziemy, w każdej dziedzinie znajdą się odbiorcy tandetnej papki – vide „300”) otrzymamy więcej ciekawych pozycji niż 1 na pół roku ;).

  5. (których się nie pozbędziemy, w każdej dziedzinie znajdą się odbiorcy tandetnej papki – vide „300”)

    Eh – troche zejde z tematu, ale nie moge sie pozbyc wrazenia, ze wiele osob uwaza historie trzystu Spartan za gniota, tylko dlatego, ze jest absolutnie pozbawiona fabuly i nie ma tam podejmowania filozoficznych zadnych filozoficznych zagadnien zwiazanych z sensem zycia. Ale tak samo nie ma ich w Devil May Cry – gra jest plytka fabularnie, postacie sa zenujaco kretynskie, z idiotycznym glownym bohaterem na czele, a jednak gra sie w to swietnie 🙂 To samo jest 300 – typowa odmozdzajaca produkcja, ale czlowiek bawi sie przy niej doskonale. Wiec w czym problem?

  6. Zależy co kogo bawi. Byłem w kinie, widziałem i film mnie ogromnie zawiódł. Wiele reklam telewizyjnych jest lepszych od tego gniota (co ciekawe – reżyser odpowiadający za „300” zajmował się do tej pory reklamówkami właśnie, choć jak widać reklamówki też mu nie szły). A jeśli mówimy o doznaniach wizualnych – trailer Wiedźmina wydawał się być mniej plastikowy i komputerowy niż ta superprodukcja. Niektórym stylistyka tego filmu – umięśnieni mężczyźni z nagimi torsami, Kserkses jako młody (acz wielki wzrostem) homoseksualista z chorobliwym zamiłowaniem do biżuterii, mutanty i inne stwory – może się podobać. Nie mnie jednak. Tak samo jak Devil May Cry. A jeśli chodzi o filmy, które bawią pomimo płytkiej fabuły i zakłamań historycznych, to dobrym przykładem jest Gladiator. 300 to po prostu prostacka, skrajnie naiwna i uproszczona historyjka dla dna społecznego i intelektualnego Stanów Zjednoczonych i świata. A teraz przepraszam, idę „dajnować w hellu” i „walczyć w szejdzie”. This is Spartaaaaaaaa!PS. Film Sin City uwielbiam. Żeby nie było nieporozumień.

  7. (co ciekawe – reżyser odpowiadający za „300” zajmował się do tej pory reklamówkami właśnie, choć jak widać reklamówki też mu nie szły).

    Akurat reklamowki szly mu po mistrzowsku. Bo co tu ukrywac – trailery 300 byly w gruncie rzeczy lepsze od ostatecznego produktu. Co nie znaczy, ze sam film byl zly – mnie sie bardzo podobal. Chociaz to moze kwestia tego, ze reprezentuje dno spoleczne 😛

    A jeśli chodzi o filmy, które bawią pomimo płytkiej fabuły i zakłamań historycznych, to dobrym przykładem jest Gladiator.

    A mnie akurat Gladiator nie urzekl. W moim odczuciu to byl film dobry. I nic wiecej. Chociaz napewno nie da sie odmowic Russelowi Crowe, ze zagral swoja role lepiej niz cala obsada 300, ale nie oszukujmy sie – w filmie o trzystu Spartanach nie specjalnie bylo co grac :PPoza tym – dziwia mnie strasznie anty-300 argumenty, ze film zawiera przeklamania historyczne. Oczywoscie, ze zawiera, ale co w tym dziwnego, skoro on do miana filmu historycznego nawet nie aspiruje? Rownie dobrze mozna napisac, ze Wojna Swiatow jest jednym wielkim przeklamaniem historycznym, bo obcy nigdy nie najechali ziemi 😛

  8. reprezentuje dno spoleczne 😛

    Dzięki Bogu, że nie intelektualne ;]. PS. Proszę nie dawać minusów ani nie kasować tego posta. Nie chce mi się dopisywać jakiś pierdół mających na celu stworzenie pozorów, że ten post czemuś służy i jest potrzebny ;).

  9. Przyznam, że rozbawił mnie nieco zerth, mówiąc, że uwielbia Sin City, za to 300 jest be. 🙂 Te filmy są niemal identyczne. :] Przynajmniej, jeśli chodzi o źródło – oba są bardzo wiernymi ekranizacjami komiksu, z wszystkimi tego wadami i zaletami. W Sin City (komiksie) Miller postawił na opowieść rodem z filmu noir, a graficznie – na ascetyczny rysunek i zabawę plamą. 300 Millera (komiks) z kolei był kolorowym albumem, mającym zachwycać kolorem i skalą przedstawianej opowieści, z fabułą potraktowaną wyłącznie jako tło dla rysunku i koloru. I dokładnie takie były oba filmy, w związku z czem rozśmieszają mnie zarzuty, że 300 (film) był płytki, kolorowy, i tylko się mordowali. Tak, dokładnie taki był, bo miał taki być, bo taki był pierwowzór. :] To tak, jakby wziąć artbook i narzekać, że fabuła kiepska. 😀

  10. Bebe, to moje subiektywne odczucie, ale cieszę się, że mogłem sprawić Ci w prezencie odrobinę radości ;]. Jak widać realizacja tego „artbooka” okazała się być lepsza niż w wypadku „300”. Jeśli Sin City mogę uznać za osiągnięcie pod względem wizualnym, to „300” wygląda po prostu okropnie, ubogo, plastikowo. Ten styl ala „styropianowe głazy” nie przypadł mi do gustu. Jeśli chodzi o fabułę: Sin City po prostu, jak dobre kino akcji, potrafi zainteresować i przykuć do ekranu. W tej kwestii ciężko mi opisywać subiektywne doznania, ale fabuła „300” jak widać okazała się być na tyle pretensjonalna/sztuczna i płaska, że aż odpychająca (czego w Sin City nie doświadczyłem). Noir sobie bardzo cenię (Sin City, Max Payne, ostatnio The Darkness – gra).

    • Jak widać realizacja tego „artbooka” okazała się być lepsza niż w wypadku „300”.

      Znaczy, moment. Ustalmy fakty:1) czytałeś komiks 300 i Ci się nie podobał, a potem w ramach złudnej nadziei lub skrywanego masochizmu poszedłeś na film 300 i Ci się nie podobał. Wszystko gra. :)2) czytałeś komiks 300 i Ci się podobał, a potem poszedłeś na film, i ten Ci się nie podobał. 3) nie czytałeś komiksu i poszedłeś na film świeży niczym szczypior wiosną, film Ci się nie podobał, komiksu nadal nie znasz.

      Jeśli Sin City mogę uznać za osiągnięcie pod względem wizualnym, to „300” wygląda po prostu okropnie, ubogo, plastikowo.

      No właśnie, a według mnie film 300 wygląda tak samo jak (film) Sin City – to znaczy dokładnie tak jak w komiksie. 🙂 Komiks 300 też miał „plastikowe”, przepalone kolory, ubóstwo planu, za to wszystkie niemal postaci z objawami nadczynności przysadki 😉 (aktorzy w filmie, zwłaszcza Xerxes, to w porównaniu z komiksem miętkie nindże). Wyobraź sobie, jaki byś miał odbiór np. ekranizacji „Ogniem i mieczem”, nie przeczytawszy wcześniej książki. Albo „Władcy Pierścieni”. Albo, tfu tfu, na psa urok, „Wiedźmina”. 😀 Ja film 300 odbierałem jako ekranizację komiksu i jako taki ociera się o doskonałość.

  11. abuła „300” jak widać okazała się być na tyle pretensjonalna/sztuczna i płaska, że aż odpychająca

    To tam w ogole byla jakas fabula? No dobra, byla, ale w zasadzie jako tlo dla akcji i efektow specjalnyc, wiec nie bardzo rozumiem narzekanie na nia. Rownie dobrze moge sobie ponarzekac na statystow z Dwoch Wież, bo sztucznie tłukli bronia o ziemie 😛

  12. Trójkę, trójkę wybierz, Panie. Nie widziałem komiksu ani Sin City, ani 300. Odbieram je tylko jako filmy. Tak samo jak idę do kina na Batmana czy Spidermana i oceniam ich wartość jako filmów, bo nie czytałem komiksów związanych z nimi. Co nie przeszkadza uznawać mi Batmana – Początek za świetny film (oczywiście w swoim gatunku). Tak samo jak nie czytałem „Pachnidła” Patricka Suskinda, ale uznaję jej adaptację za filmowy majstersztyk. Dobra ekranizacja obroni się sama. Ale skoro mówisz, że „300” to niemal doskonałe odwzorowanie komiksu, to już wiem, że komiks „300” chyba nie przypadłby mi do gustu. Za to „Sin City” może powininem się zainteresować ;). . .

    • Trójkę, trójkę wybierz, Panie. Nie widziałem komiksu ani Sin City, ani 300. Odbieram je tylko jako filmy. Tak samo jak idę do kina na Batmana czy Spidermana i oceniam ich wartość jako filmów, bo nie czytałem komiksów związanych z nimi.

      Aha. No to faktycznie, pójście na takich 300 jako na ambitny film historyczny może się skończyć poważnym zawodem. 🙂 Weź jednak pod uwagę, że ekranizacje z reguły spłycają fabułę oryginału, już to ze względu na ograniczenia medium, już to ze względu na nieudolność bądź niedostateczny geniusz adaptujących.

      Co nie przeszkadza uznawać mi Batmana – Początek za świetny film (oczywiście w swoim gatunku).

      No widzisz, masz całkiem inne doznania – w porównaniu z komiksem film był mocno średni.

      Dobra ekranizacja obroni się sama.

      Pozwolę sobie się nie zgodzić. Weź pod uwagę grupę docelową – adaptując komiks czy książkę twórcy liczą, że widzowie pójdą na film, bo tytuł już im coś mówi, czyli z dziełem oryginalnym się zapoznali. W takim Sin City czy choćby Władcy Pierścieni połowa wątków umyka, bo w filmach jest tylko zasygnalizowana, bez przeczytania komiksu czy książki nie ma szans ich wychwycić.

      Ale skoro mówisz, że „300” to niemal doskonałe odwzorowanie komiksu, to już wiem, że komiks „300” chyba nie przypadłby mi do gustu.

      :DDDDD Wybacz wybuch rubasznego śmiechu. :DDD W porównaniu z komiksem, film 300 jest dłuższy, o wiele bardziej rozbudowany fabularnie, postacie są głębsze, a dialogi lepsze. 😀 Serio serio. :] Komiks 300 to taki artbook niemal, w którym Miller mógł się wyszaleć rysowniczo po ascetycznym Sin City, a Lynn Varley wreszcie rozprostować pędzel po Powrocie Mrocznego Rycerza, który coż, był mroczny. 🙂 Do oglądania jest IMHO doskonały (głownie ze względu na grę tych przepalonych kolorów, ale to trzeba lubić Millera/Varley), ale czytać należy ze sporym dystansem.

      Za to „Sin City” może powininem się zainteresować ;). . .

      Z kolei ekranizacja Sin City to zaledwie kilka rozdziałów z kilkutomowej serii, kilka tematów liźnięto strasznie pobieżnie, zaś za obsadzenie Devon Aoki w roli Małej Miho twórcom należy się bliskie spotkanie z beczkami smoły i pierza. :] Jeśli Sin City podobało Ci się pod względem rozwiązań fabularnych („twardy facet vs reszta świata”, „kobiety upadłe”, a do tego czarny humor), to nad komiksem pluniesz krwią zachwytu. Polecam. :]

  13. Heh, włączę się trochę 😉 Osobiście 300 nie oglądałem (wystarczyła mi zapowiedź, żeby wiedzieć, że to po prostu nie jest kino dla mnie), za to obejrzałem Sin City i. . . . pomijając Jessicę Albę (:P) miałem wrażenie zmarnowania 2 godzin życia. . . I to mimo, że lubię filmy akcji (choć to typowy, filmowy fast food, oglądasz, wychodzisz, nie specjalnie pamiętasz co oglądałeś, choć w czasie filmu bawisz się nieźle), które zwykle są przecież pozbawione jakiegoś wielkiego tła fabularnego. Na Sin City najzwyczajniej wynudziłem się za wszystkie czasy, a przy ekranie trzymała mnie tylko nadzieja, że może jednak zacznie się dziać coś sensownego. . . Nie przypasował mi ten film właściwie niczym – ani postaciami, ani akcją, ani efektami specjalnymi. Dla mnie był najzwyczajniej sztuczny. Choć może i taki miał być (w końcu to nie „film oparty na faktach” a ekranizacja komiksu), ale do mnie właśnie dlatego nie trafił. No, a teraz mały komentarz na temat dyskusji 😉 Bawi mnie jak staracie się na wzajem przekonać, że 300 to dobry/zły film i że „jak podoba ci się Sin City to 300 też powinno” 😛 Podczas gdy dyskusja polityczna w innym wątku ma sens (i dlatego się do niej nie włączam, bo z moją wiedzą historyczną mogę raczej tylko czytać i podziwiać) bo jest to dyskusja o suchych faktach, o tyle w tym wypadku rozmawiacie o subiektywnych odczuciach dotyczących obu tych filmów. Oba z nich są kinem „bezmózgim” (nie w sensie „dla ludzi bez mózgu” tylko w sensie „nieangażującym mózgu” ;)) i oba czują się z tym dobrze. Ale każdy ma inny styl i nie można powiedzieć, że Sin City musi się podobać komuś, komu podoba się 300 (czy tam na odwrót) bo te filmy są niemal identyczne. Nie są, chociażby dla tego, że Sin City jest czarno-białe (i różni się jeszcze setką innych rzeczy), a jedynym co łączy te filmy to fakt, że są ekranizacjami komiksów. Choć idąc dalej tym tropem, trzeba by powiedzieć, że Sin City i 300 to to samo, co filmowy Spider-Man, Fantastyczna 4 czy Hulk. . . . Zerth, mówisz, że Sin City to „osiągnięcie pod względem wizualnym”, a 300 wygląda plastikowo – może i tak, ale to nie zmienia faktu, że do kogoś innego 300 może trafić właśnie dlatego, że trafia do niego plastikowy styl (albo np. dlatego, że chce tylko RZEŹNIIIIIIIIIII a nie delektowania się obrazem :P), a Sin City może do niego nie trafić choćby dlatego, że (nie znając komiksu) uzna czarno-biały film za idiotyzm w XXI wieku. I ma do tego prawo. Jesteśmy ludźmi i moim skromnym zdaniem niczego nie jesteśmy w stanie (choć czasem się – z marnym skutkiem – staramy) ocenić obiektywnie. Każda ocena jest subiektywna i nie ma sensu kłócić się o to, który film jest dobry, a który nie, bo dla jednego film A będzie dobry, a B zły, dla drugiego A zły, a B dobry, dla trzeciego A i B będą równie dobre, a czwarty uzna oba za totalną chałę (jak ja :P). I nigdy się nie przekonają na wzajem do swoich racji (z resztą, to chyba dobrze, nie? ;)).

  14. Sin City (film) podoba mi się raczej pod względem klimatu, nastroju i wizualnym. Ale wypowiadane przez bohaterów kwestie IMO nie są na tyle sztuczne i banalne, by wywoływać odruchy wymiotne jak w „300”. Coppertop, doskonała puenta. To się chyba staje Twoim znakiem rozpoznawczym ;).

  15. Coppertop, doskonała puenta. To się chyba staje Twoim znakiem rozpoznawczym ;).

    Dzięki :)(tak jak Zerth wcześniej proszę o nie dawanie minusów – ten post służy tylko podziękowaniu za „dobre słowo” i nie będę udawał, że ma coś związanego z tematem wnieść do dyskusji ;D)

  16. Pozwolę sobie się nie zgodzić. Weź pod uwagę grupę docelową – adaptując komiks czy książkę twórcy liczą, że widzowie pójdą na film, bo tytuł już im coś mówi, czyli z dziełem oryginalnym się zapoznali. W takim Sin City czy choćby Władcy Pierścieni połowa wątków umyka, bo w filmach jest tylko zasygnalizowana, bez przeczytania komiksu czy książki nie ma szans ich wychwycić.

    W kwestii Sin City sie nie wypowiem, bo nie ogladalem, ale akurat w przypadku Wladcy Pierscieni wydaje mi sie, ze nie sposob sie nie zgodzic z teza Zertha, ze „dobra ekranizacja obroni sie sama”. Probowalem czytac Wladce Pierscieni, ale proza Tolkiena byla dla mnie tak niestrawana, ze wszystkie proby konczyly sie przed dwusetna strona. Natomiast film ogladalo mi sie bardzo przyjemnie i jakos nie czulem sie oszukany bo pozbawiono mnie niektorych watkow. Ot, nie bylo nic o Tomie Bombadilu, ale film nic na tym nie traci. BTW. Komiksu Millera nie czytalem, a 300 mi sie podobalo 😛

  17. A mnie się „300” nie podobało i zgadzam się ze zdaniem Zertha. Oczywiście nie oczekiwałem wierności historycznej wiedząc że to adaptacja komiksu, ale IMO robienie 2-godzinnego filmu w którym tylko się walczy jest lekkim przegięciem. Po pół godzinie byłem znudzony na maxa, a kolejne potworki i śmieszny Kserkses tylko mnie rozdrażniały. Dla mnie „300” jest dowodem na to, że nie wszystko da się/powinno się ekranizować – bo nie wszystko potem jest strawne, atrakcyjne dla przeciętnego widza. I o ile rozumiem (choć nie czytałem), że komiks Millera może być bardzo przyjemnym doznaniem estetycznym (pomimo jak ktoś wspomniał wyżej ubogiej fabuły) o tyle dostrzegam różnicę w zamknięciu historii w kilkudziesięciu planszach (nie wiem ile miał komiks Millera), a męczeniu widza przez bite dwie godzine ciągle tym samym, ewentualnie przy akompaniamencie innych krzyków. . .

Skomentuj Wojciech Borowicz Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here