Swojego pierwszego PieCa dostałem dość późno- w liceum. Intel Pentium 166 MHz. Nie pamiętam ile RAMu, ale pewnie jakieś 32MB (a może mniej?). Tajniki konfigurowania sprzętu, grzebania w autoexecach i innych tajemniczych miejscach, optymalizowanie win95 poznawałem głównie z ust mojego kumpla – totalnego maniaka komputerowego. Choć sam nigdy nie osiągnąłem tak zaawansowanego stadium zawsze w swoim otoczeniu miałem przynajmniej jedną osobę, którą można było określić mianem geeka.

W ten sposób siłą rzeczy przejmowałem pewne zwyczaje i umiejętności. Na porządku dziennym były wycieczki do kolegów z wyciągniętym dyskiem twardym w plecaku (tylko po to żeby zobaczyć jak pada – piękne czasy przyp. Katmay) czy podpinanie „obcych” dysków do swojego. Nikt przecież wtedy nie słyszał o pendrive’ach, a przenośne dyski były rzadkością. Dość często pojawiały się też na moim dysku różne gry dziwnej proweniencji (o rynku legalnego oprogramowania mało kto wtedy w Polsce słyszał), w których trzeba było nieźle pogrzebać żeby je uruchomić. Coś tam się wpisywało do plików, zmieniało jakieś ścieżki – niewiele z tego pamiętam – jednak wymagało to pewnej znajomości sztuczek, tej nieuchwytnej dla zwykłego laika magii.

Po liceum, w okresie studiów poznałem człowieka, który o komputerach wiedział wszystko. Typowy hardware’owy geek. Całe dnie spędzał śledząc specyfikacje produktów, a ja słuchałem o „szczególnie udanych partiach wafli krzemowych, które wyszły 2 tygodnie temu z fabryki na Tajwanie o oznaczeniu XYZ, które ponoć doskonale się kręcą”. Było też o wpływie trzęsień ziemi na ceny kości pamięci, no i przede wszystkim o podkręcaniu wszystkiego co tylko możliwe w kompie. Rysowanie ścieżek (czyt. mostkowanie), bieganie po sklepach całej Łodzi aby znaleźć pastę termoprzewodzącą koniecznie z opiłkami srebra, bo te lepiej przewodzą niż miedź (bodajże). Były półgodzinne „wykłady” tegoż przyjaciela o termoprzewodnictwie w sklepie uroczej pani ekspedientce kiedy ta stwierdziła, że nie ma różnicy między pastą ze srebrem, a tą z miedzią. Ja oczywiście byłem w tym przypadku tylko asystentem, świadkiem tego wszystkiego, jednak przez sam ten fakt zdecydowanie częściej byłem skłonny do wybebeszania mojego kompa. Przysłuchiwałem się z uwagą o wytłumianiu komputera i tworzenia odpowiedniej cyrkulacji powietrza wewnątrz obudowy za pomocą licznych wiatraków. Podziwiałem podkładkę pod mysz wyciętą z teflonowej patelni. Jednak kiedy doszło do budowania wodnego systemu chłodzenia procesora, w który było zaangażowane wiadro z jakimś płynem, chłodnica z samochodu (?!) i jeszcze kilka przerażających rzeczy spasowałem. Żeby było zabawniej – system działał i całkiem skutecznie chłodził serce PC-ta mojego przyjaciela.

Choć jak mówię, moja aktywność na tym polu była znikoma w porównaniu z powyżej opisywanym przyjacielem odwaga i chęć do grzebania w komputerze była zdecydowanie większe niż dziś. Ba! Przez pewien okres mój komputer stał ze zdjętą osłoną obudowy przez cały czas pracy, aby łatwiej i szybciej można było do niego coś podpiąć czy coś w nim podłubać. Dopiero moja dziewczyna (obecnie już żona) zmusiła mnie do jej zamknięcia, bo wiatraki pracujące wewnątrz powodowały zbyt dużo hałasu.

Do czego zmierzam? Do tego, że o ile kiedyś byłem skłonny do majsterkowania dziś stałem się Wygodnym Użytkownikiem, którego komputer stoi pod biurkiem i raczej od święta jest stamtąd wyjmowany w celu jego otwarcia (właściwie tylko przy okazji wymiany jakiejś części). Nie bawię się w overclockingi, nie wyciskam z kompa ostatniego Hertza. Użytkuję. Włączam oczekując, że szybko się odpali i będę mógł pracować/grać/oglądać film. Na myśl o wyciąganiu skrzynki spod biurka i grzebaniu w niej ogarnia mnie niechęć, irytacja i co ciekawe obawa o to, że mogę coś zepsuć. Myśl, która jeszcze kilka lat temu była mi zupełnie obca. Widok poplątanych kabli wewnątrz wywołuje u mnie raczej myśl „cholera, który to z nich?!” niż „sprawdźmy co się stanie jak podepnę ten czerwony do tego gniazda”.

Znak czasów (i wieku), lenistwo, a może po prostu brak czasu (którego ostatnio mam wrażenie, że brakuje mi na wszystko)? Jak jest z wami – grzebiecie w swoich sprzętach, czy może podobnie jak ja – unikacie tego jak ognia? Czy zarejestrowaliście zależność między wiekiem, a skłonnością do majsterkowania przy swoim PC?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

31 KOMENTARZE

  1. Nigdy nie byłem geekiem w tym znaczeniu, że grzebałem w swoim kompie. Byłem i jestem raczej geekiem. . . „sprzętowym” jak widzę nowy sprzęt komputerowy to dostaję amoku. Teraz już mi trochę przeszło, ale kiedyś to było szaleństwo. Zawsze miałem znajomy sklep, który robił mi wszystko łącznie ze spinaniem kabli, żeby mi się nie majtały po obudowie. Po przeprowadzce na drugi koniec polski siłą rzeczy kilka spraw musiałem zrobić od czasu do czasu sam – ot przyszło mi wymienić stary napęd optyczny, kilka razy zmieniałem cooler, kabelki wymieniałem. . . ot detale. Proca zmienić, sam – przecież nie będę płacił 30-50 pln za usługę montażu – wymieniłem zasilacz we własnym zakresie. W sumie jakby trzeba to pewnie sam bym sobie złożył komputer, gdybym miał wystarczająco dużo samozaparcia, żadna filozofia.

  2. No cóz, ja też byłem maniakiem. Też znałem hardware w stopniu dogłębnym. Też kupowałem pastę termoprzewodzącą z opiłkami srebra, bo odprowadzała temperaturę lepiej niż ta z opiłkami miedzi o 0. 5 stopnia. Wszystkie części były dobrane pod względem budowy sprzętowej, nieznanej przeciętnemu użytkownikowi. Był taki okres w moim życiu, że lata pracowałem w serwisie komputerowym. Nie byle jakim, ale w serwisie złożonym z samych ultramaniaków i ultrageeków, znających się praktycznie na wszystkim co ma jakikolwiek związek ze sprzętem, począwszy od steppingów CPU, na obliczaniu tuneli powietrznych wewnątrz obudowy kończąc. To były czasy wręcz ekstremalnego geekostwa. Cóż, latka płyną i występuje, jakby to nazwać, pewne zmęczenie materiału. Może zbytnio przedawkowałem moje geekostwo, nie wiem. Skończyło się na tym, że zamieniłem jedno maniactwo na inne. Zastanawiając się nad tym, stwierdzam, że komuś takiemu jak ja jest to po prostu niezbędne. Nie potrafię żyć nie zajmując się czymś wręcz maniakalnie. Jakiś czas temu zmieniłem więc pracę i poświęciłem się mojej drugiej pasji. Pracuję teraz jako pełnoetatowy grafik 3D. Jak można było przypuszczać, znowu wpadłem. Pogłębiam swoja wiedzę i umiejętności z dnia na dzień w postępie logarytmicznym. Zawsze to lubiłem, lecz wcześniej było to raczej uzupełnienie do mojego poprzedniego maniactwa. Teraz jest to maniactwo pierwszoplanowe. Maniactwo przez duże M. Nie wspomnę już, że przybliża mnie to, do mojego głównego celu w życiu – takiego prywatnego Ultimate Destination. A sprzęt? No cóż, teraz, gdy posypie mi się komp, nawet nie myślę o naprawie. Proszę kolegę z pracy, zajmującego sie hardwarem, o naprawę. Pomimo, że być może nadal posiadam dużo większą wiedzę w temacie od niego, wizja grzebania w sprzęcie przyprawia mnie wręcz o ciarki. Ciekawe. Zmiana o 180 stopni. Sam zastanawiam się dlaczego tak się stało. Jak widać, zacząłem postrzegać sprzęt jako NARZĘDZIE pomagające w osiągnięciu pewnego celu, a nie jako CEL sam w sobie. Jak na razie nie wyobrażam sobie nic piękniejszego (no może tylko jedną rzecz), niż robić coś, co cię naprawdę kręci do niemożliwości, a do tego nieźle na tym zarabiać. Tak na prawdę, to od czasu jak tu pracuję, ani razu, wstając rano, nie czułem że idę do pracy. Jak widać maniakalność stosowana nie zawsze musi być szkodliwa. Czego wszystkim oczywiście życzę.

  3. Heh śmieszna sprawa. Właśnie jestem po gruntownym czyszczeniu kompa i przeglądzie kabli. Mało mnie szlag nie trafił, kiedy dumnie przesmarowałem łożyska buczącego od niepamiętnych czasów wentylatora i okazało się, że to nie wentylator na procu, a wentylator na grafie buuuczy. Spasowałem. Komp 24/7 otwarty, biorąc pod uwagę awaryjność mojego sprzętu tak jest znacznie wygodniej. Chociaż czasem wystarczy pierdyknąć w obudowę i też skutkuje 🙂

  4. Ach te czasy gdy zamalowywało się lakierem do paznokci 21 styk na Celeronie Slot1. Wentylatory przemysłowe w obudowie na 220V. Na procku miałem taki, że obudowa musiała być otwarta bo się nie mieścił. Szczytem był komp leżący na biurku (bez obudowy-wszystko luzem) i odpalany na kabelek przytknięty do czegoś metalowego. A teraz? Laptopik i X360. Ech starość. . .

  5. Wiecie co ? powiem tak, w tej chwili żeby poskładać kompa nie potrzeba mieć praktycznie żadnej wiedzy. . . (tylko czy ktoś chce ryzykować). Jak ostatnio znajomy kupił kompa to ku mojemu zdziwieniu wszystko było kolorkami „poukładane”, ciężko było coś źle podłączyć :). Przypominam że kiedyś żeby poskładać kompa trzeba było dokładnie książeczkę z płyty głównej przeczytać, a często coś nie działało i trzeba było kombinować. Teraz ludzie maja lepiej i łatwiej 🙂 prawie w każdej gazecie komputerowej są dokładne turtoriale jak co i gdzie podpiąć, kiedyś musieliśmy sobie radzić sami 🙂

  6. może to mały off top , ale nie do końca bo o grzebaniu w. . . sofcieHistoria ta działa się 15 lat temu. A składały sie na nią; ja, mój kolega Maniek, nowiutki Optimus z procem 25 Mhz (+tryb Turbo = 33MHz) oraz trzy dyskietki ze spakowanym Doomem. O komputerach nie wiedzieliśmy nic, nawet tego jak przenieść w Dos-ie pliki z dyskietek na twardziela (256 Mb nie chwaląc się:). . . a w tego Dooma muuuusieliśmy zagrać!Światełkiem w tunelu okazał się User’s Guide Microsoft MS-DOS dołączony do oryginalnego DOS-a 6. 22 na czterech dyskietkach (mam do dzisiaj – „na jakby co”) Jakoś w środę-czwartek zaczęliśmy; metoda stada małp na maszynie do pisania; . . . . dir c:dos. . . dir. . . a:. . . rd. . copy *. zip. . . i ich kombinacje i tak kilka godzin dziennie. Nadszedł weekend, a my zaczęliśmy spisywać swoje próby żeby ich nie powtarzać. W okolicach wtorku pliki były przeniesione, pozostało je rozpakować. Próbowaliśmy dalej, po 3-4 godziny dziennie aż po 9 dniach. . . doom. exe. . . Enter. . . YES!YES!YES! właśnie zaczynał się kolejny weekend. Tak ciężko wywalczonego Dooma przeszedłem 3 razy z rzędu (nie miałem zresztą nic innego. . . ach, nie. . miałem Kulki) słuchając Pearl Jam i Genesis. Jakiś rok później dowiedziałem się że w Doomie jest dźwięk i rozpoczął sie nowy rozdział grzebania w kompie dla starych ludzi; emulowanie Sound Blastera . . . Ale to już zupełna inna historia. . .

  7. Bardzo lubię grzebać w sprzęcie, pracuję w helpdesku – czyli na właściwej pozycji 🙂 . Niemniej ostatnio obrzydło mi doszukiwanie się ‚co padło’, bo mało to wnoszące, a potrafi sporo czasu i nerwów zmarnować. Z domowych spraw, to do dziś pamiętam dzień wielkiego tasowania sprzętu. Kiedy to musiałem dosłownie potasować sprzęt i to tak dogłębnie – zaczynałem z ustawienia komp A w obudowie 1, komp B w obudowie 2, komp C w obudowie 3. Skończyło się na poparowaniu A-2,B-3,C-1. . . . Czyli wszystko na zewnątrz, powkładać odpowiednie rzeczy do odpowiednich obudów, upgrade kilku części i na nowo instalacja. . . Ale od tamtego dnia Dziadek (lat 78) przesiadł się z Windowsów na Ubuntu (i bardzo sobie chwali !), więc warto było ;).

  8. I ja potwierdzam, że z wiekiem dzieje się tak jak opisał autor. Mam dokładnie tak samo. Po prostu kiedyś komputer był celem a teraz jest narzędziem służącym osiągnięciu celu. Pozdrawiam

  9. Ja od wielu lat składam swoje piecyki – głównie dlatego, że chcę mieć dokładnie takie części jakie mi pasują. Jednak najważniejsze jest to, żeby po złożeniu nie trzeba było już go otwierać (oczywiście poza okazjonalnym czyszczeniem wnętrza). I tyle. Sam dobieram części, sam je składam by PC był optymalny, nie za drogi ale wydajny i robię to tak by służył bez niespodzianek. Potem mija kilka lat i trzeba złożyć nowy piecyk i tak w kółko. Nigdy nie świrowałem jakość szczególnie pod względem sprzętu, nie szukałem po mieście tego jedynego modelu pasty termo przewodzącej czy zapinek w kolorze zasilacza. Czy chęć grzebania w sprzęcie mi minęła? Nie, chyba nie. Znalazła natomiast nieprzekraczalną granicę. Dawniej wydawało mi się, że jestem w stanie wszystko zrobić sam – złożyć sprzęt rtv i kompa a potem go utrzymywać w stanie tip-top. Rozłożyć sprzęt, gdy coś jest nie tak i naprawić, przeszukać net i prasę w poszukiwaniu tej jednej jedynej optymalnej konfiguracji. Dziś mogę się pobawić w dobieranie puzzli i złożenie ich w całość ale na tym koniec. Dość rozbierania słuchawek by sprawdzić luty i koniec z dobieraniem elektroniki w dysku. Dalej lubię majsterkować ale mam mnóstwo zainteresowań i bardzo mało czasu więc siłą rzeczy coś muszę odpuścić.

  10. Też grzebałem w kompach od dawna, swojego pierwszego (i drugiego i trzeciego) sam składałem. Jakoś mi przeszło od czasu kiedy zmieniając wentylator na procku uszkodziłem ścieżki na płycie głównej (a potem sie okazało, że i procka) . . . .

  11. Mi najbardziej w pamięć zaszły te bieganie z dyskami. Miałem w swoim życiu dyski kolejno: 40MB, 320MB, 2. 5GB, 18GB, 20GB, 60GB, 61GB, 250GB, 2x250GB. Z tych 10 dysków nie padły tylko 2 które zdążyłem sprzedać zanim to się stało. Z dwóch 250tek które mam jedna jest już po gwarancji. Część dysków padła z powodu częstego noszenia. 320MB mi padł bo kiedy u kolegi go podłączałem, dysk pod nim obudową dotknął jego dolnych obwodów i przeskoczyła piękną iskra 😛 A jeden dysk spaliłem wkładając na wyczucie zasilanie, które o dziwo weszło na odwrót 😀 Minęło od tego czasu dobre kilkanaście lat. . . Dziś dysków już nie trzeba wyjmować i nimi trząść żeby padły 🙂 Postęp jak się patrzy ^^

  12. apropos dyskow – to bardzo ciekawe bo ja akurat mam calkiem przeciwne doswiadczenia – odpukac zaden mi nie padl, a w naszej ‚paczce’ geekow (czyli grupie ktora nawiedzala siebie nawzajem zeby przegrywac – a jakze – gry, oraz nieco pozniej bawic sie we wspolne granie via lan) jedyne dyski jakie szly do serwisu to te po ktorych przejezdzalo sie 12 voltami (ah czego to sie nie robilo zeby nieduzym kosztem moc wymienic dysk na nieco wiekszy – oczywiscie na gwarancji ;D). ale mistrzem byl 850mb seagate ktorego zostawilismy na dachu auta i ktory spadl przy ponad 100kmh nam z tego dachu – dysk wygladal okropnie, ale dla picu podlaczylismy go – wydawal okropne dzwieki, ale dzialal ! odhaczyl sobie jakies 20-30% bad sectorow ale sam dysk sluzyl nam do przenoszenia danych jeszcze z rok-dwa. z doomem chyba wszyscy maja przygody – afair on potrzebowal 4mb ramu zeby zadzialac – pamietam ze specjalnie dla niego jezdzilem i szukalem pamieci (bo mialem wczesniej tylko polowe wymaganej ;)) pamietam takze podkrecanie 386sxa (juz wtedy zaczynalismy – i bynajmniej nie wygladalo to tak jak teraz ;)), sfajczenie calego swojego kompa (hyhy nie ma to jak zostawienie jakis metalowych dziadow pod plyta glowna w kompie oczywiscie rozbebeszonym na biurku – swoja droga na studiach jeden z naszych kompow byl wogole bez obudowy a siedzial sobie w szufladzie – i to przynajmniej rok) – no i wogole czlowiek lubil sobie ‚pogrzebac’ w kompie. a teraz ?teraz az mi sie nie chce jak trzeba cokolwiek wymienic w kompie, jak trzeba go otworzyc, jak trzeba go wysiagnac gdzies spod biurka 😉

  13. Kiedyś. . . byłem hard core geekiem (cały komp tak dobrany i zbudowany, aby można było założyć pasywne chłodzenie – w sumie miałem 1 wiatraczek, łącznie z zasilaczem). Teraz. . . chyba nie mam czasu, kupiłem. . . Macbooka. Jednak czasem mam ochotę to rozkręcić, coby trochę powymieniać – już mam service manual :).

  14. Lubię grzebać w komputerze pod warunkiem, że wiem co robię ;). Proste czynności takie jak (wy)montowanie czegoś nie sprawiają mi trudności i zazwyczaj robię to sam (nie lubię płacić za montaż). Etap wyciszania komputera też przechodziłem – do dzisiaj korzystam z wiatraczka, który ma na łopatkach wgłębienia (ponoć minimalizują turbulencje, a co za tym idzie hałas). Kiedyś, w poprzednim komputerze wysiadł mi wiatraczek na procesorze. Powinien wyciągać ponad 5000rpm więc był raczej z tych potrzebnych. Pech chciał, że akurat nie było mnie w pokoju. Kiedy wróciłem zauważyłem, że w pokoju jest jakby cieplej. Windows się zawiesił. Zrobiłem restart. Windows zawiesił się jeszcze przed tym swoim kolorowym obrazkiem. No cóż – nie miałem pomysłu na to co może być grane, więc wszedłem do BIOSu i tak się włóczyłem po kolejnych menusach aż natrafiłem na Hardware Monitor. W miejscu temperatury procesora zobaczyłem trzy cyfry i to mi wystarczyło, żeby wyłączyć komputer :). Bodaj 103C miał. Jego standardową temperaturą pracy było wtedy 70-80C (po wymianie systemu chłodzenia udało mi się zejść do 50C). Taa. . . stary dobry Thunderbird – mam go po dziś dzień – nadal sprawny. Po kilku godzinach „odpoczynku” i naprawie wiatraka był gotów do kolejnej sesji w UT ;). Geforce 2GTS też potrafi przeżyć bez wiatraka (przynajmniej mój egzemplarz przeżył). Te przypadki nauczyły mnie, że na wiatrakach nie należy oszczędzać ;). Teraz już nie grzebię w komputerze, bo składam go w taki sposób, że to nie jest konieczne. W dobie nagrywarek DVD chodzenie z dyskiem twardym do znajomych też straciło sens (a chodziło się, oj chodziło ;)). Takie czasy. . . kiedyś kierowca był jednocześnie mechanikiem, a teraz?

  15. Jak dla mnie komputer nie jest do grzebania, bo i po co? Nie kupuję auta by bawić się w domorosłego mechanika i podkręcać silnik nie bawi mnie to. Ma to swoje zalety bo jakoś odpukać awaryjność jest w takim przypadku o wiele mniejsza niż u maszyn znajdujących się na stanowiskach amatorów zabawy hardware`m (ciekawe czemu?). Oczywiście raz na dwa lata poświęcam cały miesiąc by przypomnieć sobie jaka część do czego służy i co się z nimi działo od ostatniego zakupu, jednym słowem przebieram w producentach by złożyć sobie nowiutkiego „składaka” takiego jak chcę, of course sam tego nie składam, bo mogłoby się to zakończyć tragicznie. Jedyne do czego mogę się przyznać to nieśmiałe dłubanie w systemie operacyjnym by coś tam sobie usprawnić, przyspieszyć, wyłączyć takie tam pierdoły.

  16. No coz. Ja, to ze swoimi drewnianymi grabiami moge sobie co najwyzej w nosie podlubac i to jak czuje, ze jestem w wyjatkowej formie. O grzebaniu w czelusciach PeCeta nawet nie ma mowy – zawsze znajdzie sie w okolicy ktos, kto potrafi to zrobic lepiej ode mnie (w sumie samo „potrafi to zrobic” by wystarczylo). Z reszta, jestem osoba z tendencją do puscia wszelkiej elektroniki, wiec lepiej dla mojego poczciwego kompjutra, ze sie w geeka nie bawie.

  17. kiedyś to sie grzebało tylko z czystaej ciekawości/przetarcia kurzu a teraz tylko jkak cos wymienic przyczyścic styki ostatnio radiator wymieniałemach pamietam jak kupiłem kompa z prockiem podajże pentium 3 966 mhz jaki to był szał o boże!!a teraz to on sie nawet do internetu nie nadaje. . . chwała bogu że teraz mam coś (na miare) 2008 roku ufff i jeszcze ewentualnie pozostaje czarnulka :))

  18. Ciekawe jak szybko potrafilibyście złożyć nowego piecyka z części które są w pudełkach. W serwisie machaliśmy różnie w 10-15 minut. Byle bez zbędnego pośpiechu bo wtedy śrubki ginęły albo się złamało lub porysowało. Zresztą zazwyczaj to był hardcore. dwa pecety na blacie a jeden na kolanach sie robił.

    • Ciekawe jak szybko potrafilibyście złożyć nowego piecyka z części które są w pudełkach. .

      w serwisie nie miałem przyjemności pracować ale w 25 minut chyba dałbym radę. Zauważyliście, że im człowiek szybciej składa kompa tym dłużej sie Wyndołs instaluje?hmm. . . nic w przyrodzie nie ginie? akcja równa sie reakcji?Ja naprawdę mam wrażenie, że im nowszy/szybszy pojemniejszy HDD tym dłużej te okna się montują. . . .

    • Ciekawe jak szybko potrafilibyście złożyć nowego piecyka z części które są w pudełkach.

      Złożenie kompa z części w pudełkach, do momentu zamknięcia obudowy – 3,23min. Oczywiście standardowe komponenty przy pełnym ośrubowaniu + wkrętarka ze sprzęgłem. ;]

      • Złożenie kompa z części w pudełkach, do momentu zamknięcia obudowy – 3,23min. Oczywiście standardowe komponenty przy pełnym ośrubowaniu + wkrętarka ze sprzęgłem. ;]

        Tak 😉 a potem trzeba wejść do Biosu 😀 i co teraz 😉

  19. Wiesz sensei, to wcale nie rekord świata, z resztą wiesz jak to jest, zawsze gdzieś tam znajdzie się szybszy rewolwerowiec. . . ;]

  20. digital_cormac : Ah. . wszystko zależy od kompa 🙂 Nie mam tak dobrego wyniku, ale pochwal się – co było zintegrowane, a co nie? i czy 3. 23 to razem z rozpakowywaniem pudełek? :p

    • digital_cormac : Ah. . wszystko zależy od kompa 🙂 Nie mam tak dobrego wyniku, ale pochwal się – co było zintegrowane, a co nie? i czy 3. 23 to razem z rozpakowywaniem pudełek? :p

      hahahahaa 🙂 wlasnie ! Prosimy o fakty nicponiu 😛

      • hahahahaa 🙂 wlasnie ! Prosimy o fakty nicponiu 😛

        Heh, więc to było tak: kumpel w pracy mierzył czas. Z tego co pamiętam zintegrowana była tylko muzyka i sieć (jak zawsze). Więc do montażu były: MB, CPU, grafa, napęd, dysk, FDD no i wszelkiego rodzaju kable. Wszystko przed startem poukładane obok stołu montażowego, oczywiście w zamkniętych pudełkach. Czas liczony do momentu zakręcenia ostatniej śruby w blasze bocznej. Do wkręcania używałem wkrętarki ze sprzęgłem. Aha, no i bez spinania jakichkolwiek kabli. Wyszło 3,23min, ale nie chciałbyś wiedzieć jak po tym wszystkim wyglądało pomieszczenie serwisu ;]ps. Komp po włączeniu o dziwo działał.

  21. Ja ze wzgledu na to, ze moj brat zawsze umial wszystko zrobic ale zarazem i zepsuc;] Nigdy nie zabieralem sie do grzebania w pc’cie, ale zdarzalo sie, ze wyjmowalem/wkladalem RAM tudziez podpinalem jakiegos twardzila:) Kilka razy podpinalem DVD czy nawet montowalem karte graficzna, ale bez wiekszych szlenstw:) Wiem jak skonfigurowac kompa w BIOS’ie i to by bylo na tyle, bo wiecej to razcej zrobic nie umiem. Ale poniewaz zawsze mialem konsole w domu a komputera w czasach 1994-1999 uzywano tylko do gier, bo raczej szerokopasmowe lacza nie byly dosc popularne:) A malo kto pozwalal sobie na dostep do internetu za pomoca modemu:) <Ach. . . te magiczne 56kb/s> W sumie gralem na kompie bardzo dlugo i nie powiem, ze nie, bo moj pierwszy sprzet kupiony w siedzibie OPTIMUS w warszawie za 4800zl + 189zl gra<Dungeon Keeper> specyfikacja techniczna Pentium 166Mhz – 16mb RAM – 1. 7Gb dysk twardy:) Po jakims roku kupilem Voodoo i Turoka:) Ale nie, nie grzebalem za bardzo:) milo tak wspominac:D

  22. Ja się nie spieszę. . . mój pierwszy komp faktycznie był gotowcem ale to ostatni raz gdy wziąłem coś „z pudełka”. Inna sprawa, że w tamtych czasach nie bardzo było co modować i co kupić jako podzespoły. Potem już sam wymieniałem pamięci, HDD. Potem złożyłem na giełdzie w Krakowie swojego pierwszego PieCyka :)Dziś składam średnio raz na pół roku (głównie dla kogoś). . . najpierw długie grzebanie w sieci, potem szukanie po necie komponentów aby na koniec wręcz z celebracją złożyć to specyficzne Lego do kupy. Ostatni raz składałem w ten piątek – dostałem w końcu nową maszynę do robienia grafiki. . . pal sześć skrzynkę, ale wygoda pracy na 24″ Wysokiej klasy LCD’ka to po prostu mniód 🙂

  23. swoje maszyny od zawsze skladam sam, zreszta trudno o kogoś kto upakuje wszystko do mojej ulubionej wiekowej obudowy stworzonej dla innego segmentu rynku niż stacje robocze/domowe desktopy, zwłaszcza po jej zobaczeniu :Dmimo upływu już wielu lat nadal bawi mnie grzebanie w hardware i żyłowanie go do granic dostepnego zapasu mocy, zresztą jestem wyznawcą zasady iż jeśli ma być coś zrobione tak jak ja chcę (zwykle znaczy to dobrze, ale za synonim traktować tego nie można 🙂 ) to muszę zrobić to sam, szczególnie jesli mam potrzebną wiedzę i umiejetności.

  24. Ludzie, bo Windows rozleniwia. Teraz wszystko po prostu działa i wydaje się, że nie może być wygodniej. Nawet jeśli może, wysiłek jest nieopłacalny. Też moje zainteresowanie kompami spadło. Mój ostatni upgrade do PC to Zalman Reserator 1, grafa na której komp sie zatrzymał to Radeon 9800 Pro. Jednak zainteresowanie wraca. Zainspirowany kolegą, który ma serwerek działający na linuxie 24h, postanowiłem spróbować swoich sił. Kupiłem starego kompa klasy PIII 800mhz za 200 zł, w obudowie wielkości Xbox’a 360. Świetna zabawka, moge szpanować przed kolegami, że mam władzę w ręce: odpalam na komórce clienta SSH i mogę kolegom wyłączyć serwer TeamSpeaka będąc w pubie 😉 .

  25. Mnie grzebanie w kompie denerwuje bo jest męczące. Mianowicie przez zbyt dużo niegdyś grzebania mam luźny wtyk przy dysku i co jakiś czas muszę wyjąc i otworzyć kompa aby poprawić kabelek :PCo do samej chęci majsterkowania to chyba zwykła kwestia zainteresowania które czasem odchodzi. Żona i rodzina to nowe zainteresowanie i łatwo może zastąpić stare. Zastanawiając się tak jak autor dochodzę do wniosku, że miałem w życiu (pewnie jak każdy) kilka takich kompletnie nie związanych „zboczeń” a choć miło je wspominam to nie mam zbytnio chęci do nich wracać.

Skomentuj Adrian Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here