Recenzowane przeze mnie w lipcu ubiegłego roku Anno 1404 okazało się grą zaskakująco udaną, dalece bardziej przyjemną w odbiorze niż poprzednie odsłony serii, i przywołującą pozytywne uczucia, jakie wiążę z pierwowzorem sprzed dwunastu lat. Siłą rzeczy pozostało oczekiwanie na kolejne zapowiedzi ze strony wydawcy. I stało się wiadome - opublikowano dodatek.

Wówczas takie coś nazywa się The Club. Pierwszy turniej, składający się z ośmiu map, na najłatwiejszym poziomie trudności ukończyłem w godzinę i czterdzieści minut. Wystrzeliłem 16010 naboi, zabijając 1382 przeciwników, co daje średnią 13.83 na minutę. Na dobrą sprawę tu kończy się rozgrywka. Oczywiście, jeśli ktoś lubi nabijać achievmenty i ma sporo samozaparcia to ugrzęźnie w klubie na dłużej, ale mówię z pełnym przekonaniem, że lepiej nabijać headshoty w Call of Duty niż męczyć się z brakiem dostępu do Games for Windows Live w Polsce.

Od początku

Bizarre Creations, studio szerzej znane z Project Gotham Racing w The Club pokusiło się na stworzenie czegoś nowego. Wyszło im połączenie wspomnianej wyścigówki z Serious Sam i Virtua Cop z epoki arcade. Przemy przed siebie najszybciej jak się da, po drodze odstrzeliwując wyskakujących zza rogów przeciwników. To wszystko. W Turnieju, czyli podstawowym trybie dla pojedynczego gracza wybieramy jednego z ośmiu śmiałków i ruszamy do akcji. Czeka na nas osiem map, po sześć wyzwań na każdą.

To chyba nie ta strona

Zaczynamy najczęściej Sprintem, który polega na dobiegnięciu od punkty A do punktu B, po drodze wycinając wszystko co się rusza. Jeśli dana rzecz się nie rusza, a jeszcze do niej nie strzeliliśmy, to najprawdopodobniej jest to beczka z gazem, więc ją też częstujemy ołowiem. Dalej mamy dwa bardziej urozmaicone tryby – Przetrwanie, w którym biegamy po określonej przestrzeni odpierając kolejne fale wrogów oraz Oblężenie, polegające praktycznie na tym samym, z tym, że nasze poletko jest znacznie mniejsze, co czyni ten rodzaj wyzwania najtrudniejszym. Kolejne wyzwanie to Walka z Czasem, czyli czysta wyścigówka – zbieramy rozrzucone zegary, by zyskać więcej czasu (mamy nawet określoną ilość okrążeń do pokonania). Ostatnim trybem jest, oryginalnie nazwane Wyzwanie. Musimy w nim dotrzeć do końca trasy zanim upłynie czas. Nie ma tu pomocy w postaci power-upów dodających cenne sekundy.

Srebrny nabój

Przed każdym z wyzwań widzimy ile punktów otrzymał każdy z kierowanych przez AI wrogów. Uzbrojeni w tę wiedzę wkraczamy do akcji w celu pobicia okupującego pierwsze miejsce konkurenta. Kluczem do zwycięstwa jest tworzenie kombosów, dających największą zdobycz punktową, która dodatkowo mnożona jest przez ilość zabitych pod rząd przeciwników. Punktowane jest tu dosłownie wszystko: strzały po przewrocie, celne trafienie ostatnim nabojem, zabójstwa zza winkla, headshoty, strzały przez osłonę, strzały z bliska i daleka, wysadzanie w powietrze, multikille, szybkie zabójstwa po wbiegnięciu do pokoju, strzały z biodra… arsenał psychopaty. Na nieszczęście zdarza się czasem, że ilość punktów nabita przez przeciwników jest wzięta z kosmosu – jeden z nich wyskakuje z, powiedzmy, dwoma milionami. Gdy my przystępujemy do gry, okazuje się, że ścieramy się w krótkim Sprincie, gdzie technicznie niemożliwe jest nabicie więcej niż milion. Takie rozwiązanie jest trochę niesprawiedliwe i średnio wyważone, a na dodatek sztucznie podnosi ono poziom trudności. Zdobyć Złoty Nabój (pierwsze miejsce) na średnim poziomie trudności jest trudno. Zajęcie pierwszego miejsca wymagać będzie sporo wspomnianego już w pierwszym akapicie samozaparcia.

Czterej pancerni

Każdy z naszych bohaterów obdarzony jest haczykiem fabularnym, który ma teoretycznie tworzyć jakąś namiastkę sensu. Całość ogranicza się do dwóch zdań opisu, natomiast po przejściu całego Turnieju daną postacią obejrzeć możemy denny, kilkusekundowy filmik w niskiej, konsolowej rozdzielczości, który podsumowuje nasze zmagania. Można by taką inicjatywę pochwalić, gdyby tylko animacje te miały jakikolwiek sens. Przykład: Dragov, wielki jak góra Rosjanin, „najbardziej poszukiwany przestępca w historii Rosji”. Początkowy filmik wprowadzający pokazuje go uciekającego przed helikopterem gdzieś na Syberii. Kończymy turniej i oglądamy produkcję, która prezentuje naszego Słowianina wskakującego na płozę innego (tego samego?) śmigłowca. Cięcie. Gdzie tu logika?

Sami w sobie, bez tej całej „fabularnej” otoczki nasi uczestnicy są zrobieni całkiem nieźle, z pomysłem. Mamy tu szerokie spektrum życiorysów, od wspomnianego już syberyjskiego myśliwego, przez nałogowego hazardzistę, na przywódcy afrykańskiego plemienia kończąc. Świetne są także modele i ich animacja. Klubowicze to nie proste kukły, przyjemnie patrzy się na takiego Dragova przebijającego się przez drzwi ciosem z bańki, z kołyszącymi się u pasa upolowanymi gryzoniami. Cieszy serce widok Killena w skórzanej motocyklowej kurtce, z długim warkoczykiem czy ruchy psychopaty Nemo.

Tylko dla klubowiczów

Kolejny dobry element tej produkcji to lokacje, w których przychodzi nam wystrzelić kilka tysięcy pocisków z naszej armaty. Jest ich osiem, każda położona w innym zakątku globu. Mamy tu hutę stali w Niemczech, kanały Wenecji jak i pokłady opuszczonego liniowca. Fakt, składają się niemalże całkowicie ze z góry wytyczonych ścieżek, są tu może dwie lub trzy otwarte przestrzenie, ale kto ma czas na ich podziwianie! Wzdłuż tras porozrzucano sekretne pomieszczenia i ukryte skróty, jest też kilka miejsc, gdzie możemy wybrać, którą ze ścieżek chcemy biec. Plansze są dopracowane i urozmaicone. Szczególnie dobre wrażenie sprawia końcowa Strefa Wojny i Posiadłość, która łączy w sobie szpital psychiatryczny z wytworną willą. Ogólnie rzecz biorąc, grafika w The Club stoi na dobrym poziomie, a wszystkie niedoskonałości przykrywa blur, który towarzyszy nam w naszym szaleńczym pościgu za punktami.

A obiad mam przy pasku

Mniej ciepłych słów można powiedzieć o dźwiękach. Industrialna muzyka wpasowuje się w tło i nie przeszkadza. Prawdziwą katastrofą są efekty dźwiękowe. Wystrzały przypominają dźwięk wydawany przez pistolety na kapiszony, a lepsze odgłosy wybuchów mamy nawet w książkach. Rozstawione gdzieniegdzie stacjonarne działka wydają z siebie tak bezpłciowe terkotanie, że trzeba się skupić, by stwierdzić czy w ogóle strzelamy. Słowo o polonizacji: na pierwszy rzut oka wygląda dość dobrze, jednak CD Projekt przyzwyczaił nas do czegoś lepszego. Filmiki – tutoriale wyjaśniające zasady poszczególnych wyzwań pozostały nieprzetłumaczone, a już zupełnie niewybaczalny jest błąd ortograficzny w opisie Nemo (rządza!).

It’s alive?

A mówili, że nie można zabić Chucka

Gdy ukończymy już Turniej każdym zawodnikiem po kolei, co da się zrobić za jednym podejściem i wyłączymy grę, po ponownym jej uruchomieniu, gdy chcemy na przykład poprawić któryś ze swoich rekordów, przeżyjemy wielkie rozczarowanie. Postępy w grze, jakiekolwiek odblokowane filmy i artworki, nasze statystyki i odblokowane postaci przepadną jeśli nie byliśmy zalogowani do naszego konta LIVE. Który, stricte PCtowy gracz o zdrowych zmysłach ma konto na Xbox Live, czy choćby Windows Live ID? Następuje chwila zadumy i dochodzimy do wniosku, że przecież Xbox LIVE nie jest dostępny w Polsce! A na pudełku gry same superlatywy o trybie dla wielu graczy… oj nieładnie. Swobodnie pograć możemy jedynie w trybie LAN. Jeśli jednak mieszkamy w weselszym kraju i uda nam się zalogować do gry on-line to okaże się, że dostęp do naszych statystyk w tym trybie oraz wgląd w przeróżnych rankingów otrzymujemy jedynie posiadając konto Gold. Dla tej jednej gry? Kpiny.

Z obowiązku wspomnę, że w The Club mamy osiem trybów gry dla wielu graczy. Trzy klasyczne, jeden na jednego, z deathmatchem i polowaniem na lisa. Pozostałe pięć to także wariacje na temat klasycznych trybów, takie jak eskortowanie VIPa, Capture the Flag czy Oblężenie.

Kółko różańcowe

Pierwsze testy laserów bojowych

Co jeszcze można powiedzieć o The Club? Posiadaczy konta LIVE, którzy jednocześnie są miłośnikami achievmentów gra przyciągnie na dłużej niż standardowego fana gier akcji. W nieskończoność możemy poprawiać własne rekordy, można także rywalizować z graczami z całego świata o wyższe miejsca w rozmaitych rankingach. Produkcja Bizarre Creations zadowoli także niewymagających casuali, którzy w komputerowej rozrywce szukają szybkiego ukojenia nerwów po ciężkim dniu pracy.

Nie sposób oprzeć się jednak wrażeniu, że The Club mógł być czymś znacznie lepszym. Podczas grania w Klub miałem na myśli grę, która pojawiła się na rynku jakieś trzy lata temu – Bet on Soldier. Jej kampania składała się z standardowych misji, jakie mamy w większości FPSów. Elementem wyróżniającym ten tytuł na tle innych były walki, które toczyliśmy w swoistym reality show, na oczach wirtualnych widzów. Coś takiego w moim odczuciu byłoby idealne dla The Club – świetne lokacje i dobrze zrobione postacie, ale walczące ze sobą bezpośrednio, a nie na punkty. Może trzeba było wykorzystać ten pomysł, a nie na siłę tworzyć coś nowatorskiego?

Co jakiś czas pojawiają się na rynku gry, w których próżno szukać wymagającej, skomplikowanej rozgrywki. Jeśli są to strzelanki, to najczęściej spodziewać możemy się jednego – totalnej rozwałki i masy trupów padających na glebę w akompaniamencie wystrzałów setek karabinów. Pół biedy, jeśli są to rozbudowane prezentacje silnika graficznego, jak to było w przypadku Serious Sam. Co jednak, jeśli producent chce wcisnąć taką produkcję w ramy pełnoprawnego FPSa, a przed premierą zapowiada go jako coś cudownego i dotąd nie widzianego?

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

7 KOMENTARZE

  1. Xbox Live = Xbox Death. To ja podziękuję. Microsoft znowu coś zniszczył. Tym razem granie po sieci. Dziękujemy wuju Gates i stryjku Ballmer. Dziękujemy, że chcecie być jedynym słusznym wyborem

  2. Omigosh, przecież ten tytuł miało się kupować dla multi. . . A tak to pograją tylko Xboxowcy i debile, którzy wykupili Golda dla Halo 2 😉

  3. bolgeras -> Nazywanie kogoś debilem raczej nie jest w dobrym tonie. Nawet dodanie na końcu emotikony, co sugeruje żart, w moim odczuciu nie zmienia sensu wypowiedzi, a ta może kogoś urazić.

  4. W sumie można pograć, ale z wiadomych względów polecam ewentualnie wersję konsolową. Konkretnie PS3 też z wiadomych względów . . .

  5. Juz po 10 minutach gry w demo wiedzialem, ze przy aktualnym natloku hitow The Club nawet nie tkne. . . . no i wychodzi na to, ze nic nie trace.

  6. No coz takie posuniecie jest dla mnie calkowicie niezrozumiale. . . ja dziekuje, ale do klubu nie wstepuje nawet gdybym mial 25% discount w HMV thx;]

  7. Konta Live na PC są darmowe. . . każdy może się zarejestrować bez względu na to, czy kraj obsługuje LIVE, czy nie, bo sam Microsoft doradza podanie innego kraju podczas rejestracji do LIVE (a w pudełku „The Club” jest nawet instrukcja krok po kroku jak to zrobić). . . co do samej gry, to nie powala – fajna młócka na parę razy i multiplayer. . . ot taka sobie strzelanina. . .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here