Śmierć zawitała na Valhallę. Zebrała żniwo w postaci 7 screenów z klasyki gatunku gier przygodowych - Grim Fandango.

Już za niespełna trzy tygodnie, światło dzienne ujrzy kontynuacja trzyletniego hitu z ubiegłej generacji, Mercenaries: Playground of Destruction. By umilić sobie te ostatnie dni oczekiwania, przyglądamy się temu, co do tej pory zaprezentowało, będące od kilku miesięcy własnością Electronic Arts, studio Pandemic, bowiem to właśnie ta ekipa odpowiedzialna jest za powołanie do życia teraz już dylogii o ludziach pracujących dla firm typu PMC.LOTem bliżej

W Playground of Destruction akcja przenosiła nas na Daleki Wschód. Tytułowi najemnicy zostali wrzuceni w sam środek wewnętrznego konfliktu, który targał całą Koreą Północną, by pozbyć się ponad pół setki szalenie niebezpiecznych person, zamieszkujących ten kraj i dowodzącego nimi generała Songa, przy okazji podając pomocną dłoń (kolbę?) dowolnie wybranym spośród walczących pomiędzy sobą frakcji. W World in Flames wiele się nie zmieni, jeżeli chodzi o sam pomysł na rozgrywkę. Mające swoją siedzibę w Los Angeles studio ponownie odda nam do dyspozycji gigantyczny, zróżnicowany teren, po brzegi wypełniony bronią i pojazdami, my zaś zrobimy z tego jak największy użytek, siejąc tu i ówdzie popłoch, zniszczenie oraz gniew bądź też ironiczny uśmieszek satysfakcji na twarzach bossów stronnictw walczących o jak największe wpływy w sterroryzowanej przez bezwzględnego tyrana, ociekającej ropą naftową Wenezueli.

Wszędzie ogień

Tak – sprawa Korei została załatwiona i trójka dzielnych najemników (były żołnierz Chris Jacobs, obdarzony typową dla prawdziwego Wikinga aparycją Mattias Nilsson oraz najbardziej subtelna z nich wszystkich Jennifer Mui) rusza na drugi koniec świata przede wszystkim po to, by wywrzeć straszliwą zemstę na Ramonie Solano, który nie dość, iż bezczelnie wykorzystał swoich pracowników, to jeszcze miał czelność nie wypłacić im należnej pensji. A tego puścić płazem zdecydowanie nie można. Na dodatek – to nieco mniej istotny cel – należy zrobić porządek ze skłóconymi stronami wewnętrznego konfliktu. A tych z pewnością nie brakuje – przemierzając pogrążoną w chaosie Wenezuelę spotkamy chowających się pośród górskich szczytów partyzantów, handlujących bronią piratów oraz przedsiębiorców pragnących za wszelką cenę zatrzymać południowoamerykańską ropę przy sobie. W późniejszej fazie gry swoich kilka céntimos do całej stawki zapragną dorzucić również znani z poprzedniej odsłony przedstawiciele Chińskiej Republiki oraz fikcyjny odpowiednik Organizacji Narodów Zjednoczonych. Żadna ze stron nie zawaha się ani chwili przed użycie siły, także z całą pewnością dziać się będzie mnóstwo i na każdym kroku spotkamy się z rozrywającymi uszy eksplozjami i świstem tnących powietrze pocisków, aczkolwiek raczej wątpliwym jest, by Pandemic miało zamiar poświęcić jakoś szczególnie wiele uwagi scenariuszowi i potencjalnym zwrotom akcji. To po prostu nie ten typ gry, po którym byśmy tego oczekiwali.

Konflikt pełną gębą

Mercenaries 2: World in Flames wedle zamierzeń twórców ma być jedną z tych gier, które wprost idealnie wpasowują się w zabawę typu sandbox – otwarta przestrzeń, mnóstwo takich, czy innych narzędzi i niemal nieograniczona swobodna działania, dzięki której jedyną barierą w przechodzeniu kolejnych etapów różnymi sposobami może stać się nasza własna wyobraźnia, a właściwie brak takowej. Ale o to oczywiście nie śmiałbym posądzać nikogo spośród kolegów Wikingów.

Ładne chmury…

Wspomniałem przed chwilą o otwartej przestrzeni – warto by więc również wiedzieć ile takowej znajdzie się w najnowszym dziele ze stajni Pandemic Studios. Oto spieszę z odpowiedzią – całe mnóstwo! Całość wydarzeń, które zostaną nam przedstawione w Mercs 2 rozegra się na kwadracie o imponującej powierzchni sześćdziesięciu czterech kilometrów kwadratowych. Niech Wam jednak nie przyjdzie do głowy myśl, że owa wielka połać terenu ziać będzie straszliwą monotonią i w pewnym momencie zamiast bawić, zacznie irytować. Nic z tych rzeczy – dostępny w grze teren, przynajmniej patrząc przez pryzmat zaprezentowanych dotychczas materiałów, wprost urzeka swoją różnorodnością.

i do baru…

Szukając zemsty na dyktatorze Ramonie Solano odwiedzimy postawione na morzu platformy wiertnicze oraz wielkie, nadbrzeżne metropolie, w których nawet najpotężniejsze budowle będą musiały uklęknąć (a w zasadzie to nawet położyć się) przed miażdżącą siłą ognia najemników. Jeśli tylko zapragniemy, nie zostawimy kamienia na kamieniu również w niewielkich wioskach, co powinno szczególnie uradować tych, których nie ukontentowały możliwości silnika Frostbite znanego z Battlefield: Bad Company. Ktoś zapragnie zobaczyć, jak wenezuelska dżungla staje w płomieniach? Nic prostszego – nalot dywanowy i mamy ogień wszędzie wokół! A kiedy już dokonamy wszystkich tych makabrycznych zniszczeń, będziemy mogli wspiąć się na jeden ze szczytów górskich i z imponującej wysokości przyglądać się panoramie zrównanej z ziemią Wenezueli. Do tego należy dodać różne pory dnia, w których dokonamy swoich epickich czynów. Niestety – w Mercs 2 nie ma mowy o dynamicznym cyklu dnia i nocy. Takie, a nie inne położenie Słońca (bądź Księżyca) jest zawsze jednakowe dla danej lokacji, co chwilami może, aczkolwiek nie musi, stawać się dość uciążliwe.

Człowiek demolka

Oczywiście przy próbach niszczenia wszystkiego wokół, głównie na zlecenie którejś z walczących o dominację frakcji, należy wziąć poprawkę na to, iż strony konfliktu, do których należy dewastowane przez nas mienie raczej nie będą tym faktem zadowolone. A to właśnie od nich, za zdobywane podczas płatnych misji fundusze i paliwo, może nabywać nowy ekwipunek. Także trzeba uważać z tym, by nikogo zanadto do siebie nie zniechęcić. Wówczas bowiem nie tylko nasi potencjalni pracodawcy staną się mniej skorzy do handlu, ale również ich podopieczni chętnie rzucą się na nas przy każdej możliwej okazji. Rzecz jasna można uniknąć tak przykrych sytuacji, przez zabijanie odpowiednich osób zanim zdążą wysłać komunikat do dowództwa o tym, iż zostali zaatakowani – wtedy możemy być prawie pewni, że nikt nie dowie się o naszym drobnym występku i będziemy mogli ze spokojem przystępować do kolejnych misji. Tych zaś, w głównym wątku ma być ponad dwadzieścia. Ktoś powie, że to niewiele. Owszem, ale zważywszy na to, że większość opierać się będzie na zadaniach typu znajdź i zniszcz lub znajdź i zabij, mamy pewność, że do zabawy nie wkradnie się monotonia w duecie z nudą. Poza tym, dla największych zapaleńców zostanie jeszcze mnóstwo zadań pobocznych i możliwość przejścia gry dwoma pozostałymi postaciami. Oczywiście w zanadrzu będzie jeszcze sandboksowa zabawa w przekształcanie okolicy w teren pustynny, ale niestety – długo nie pocieszymy się efektami swojej wytężonej pracy, bowiem wraz z końcem każdej misji cały świat wraca do pierwotnego stanu i wszystko trzeba niszczyć od nowa. Ciężko się jednak dziwić takiej sytuacji, zważywszy na to, że gdyby nie to, to pewnie już po kilku wykonanych zadaniach nie zostałoby ani pół metra kwadratowego do wykonywania kolejnych. A tego przecież na pewno byśmy nie chcieli.

Narzędzia zniszczenia

Piękne wybuchy

Nijak nie sposób ukryć, że ponad sześćdziesiąt kilometrów kwadratowych, to jednak jest spory kawał ziemi, który trzeba będzie ogarnąć takim, czy innym sposobem. By nie było to zbyt trudne, Pandemic odda do naszej dyspozycji całą gamę użytecznych pojazdów, z których zrobimy użytek na lądzie, morzu oraz oczywiście w powietrzu. Twórcy World in Flames zapowiadają, że wszelakich środków transportu w ich nadchodzącym na PC, X360, PlayStation 3 oraz jej młodszą siostrę produkcie ma się znaleźć blisko sto pięćdziesiąt modeli. Pośród tychże znajdziemy cywilne jedno i dwuślady, usprawnione tak, by odpowiadały realiom gry. Co przez to rozumiem? Uzbrojenie, oczywiście. Nie zdziwcie się bowiem, jeśli ktoś wystrzeli w Waszą stronę rakietę z zaparkowanego w pobliżu sedana albo potraktuje Was serią z karabinu maszynowego umocowanego na opancerzonym motorze. Wehikuły cywilów to jednak najmniejszy kaliber i zasadniczo tylko sam wierzchołek góry tworzonej przez całą stertę różnych maszyn, za których sterami przyjdzie nam zasiąść. Bardzo mobilne, mogące przedrzeć się niemal wszędzie Humvee do spółki z Monster Truckami stanowić mają wyśmienitą alternatywę dla masywnych, niszczących wszystko na swojej drodze czołgów. Są jednak miejsca, w które typowymi lądowymi pojazdami nigdy się nie dostaniemy. Nie ma się jednak o co martwić, gdyż błyskawicznie z pomocą przyjdą nam statki i helikoptery, dając całe spektrum nowych, transportowych możliwości. Jednak by wejść w posiadanie któregoś z tych cudów techniki trzeba się będzie trochę natrudzić. Przyzwanie pojazdu to przecież dość spory wydatek, tak pieniędzy, jak i paliwa oraz oczywiście konieczność czekania, aż któryś z naszych pomocników dostarczy go nam z bazy drogą powietrzną (o ile dostarczy – wrogi ostrzał może skutecznie ukrócić jego zapędy). Na szczęście to nie jedyna opcja, prowadząca do znalezienia się za sterami jednej z tych potężnych maszyn. Wszak zawsze możemy po prostu „pożyczyć” którąś z nich od przeciwnika i przy okazji doskonale się tym sposobem zakamuflować (oczywiście pod warunkiem, że nikt się temu nie będzie przyglądał). Mercenaries 2 to jednak nie Grand Theft Auto i okradnięcie oponenta z jego środka transportu w praktyce może być trudniejsze niż na papierze. Otóż tak się składa, iż siadając za sterami zajętego przez kogoś wehikułu będziemy musieli za każdym razem zmierzyć się z krótką mini-grą w formie sekwencji Quick Time Event – pojazd wejdzie w nasze posiadanie tylko wtedy, gdy wykonamy ją poprawnie i pozbędziemy się poprzedniego pilota, a to wrzucając mu granat do kabiny, a to wypychając go za drzwi znajdującego się wysoko nad ziemią helikoptera.

Jednakże o zbliżeniu się do któregoś z tych potężnych wehikułów nawet nie mogłoby być mowy, gdyby nie cały wachlarz podręcznych broni, którymi również zasiejemy sporo zamętu we wrogich szeregach. Ołowiem pluć będziemy z pistoletów oraz karabinów maszynowych lub nawet – jeżeli wolimy załatwić sprawę po cichu – broni snajperskiej. Towarzyszyć temu zestawowi będą stacjonarne działka przeciwlotnicze, pozwalające pozbyć się niechcianych śmigłowców wroga. To jednak dopiero wstęp do arsenału, jakim dysponować będą tytułowi najemnicy. Z czasem dostępne staną się kolejne i kolejne bronie, także do naszego ekwipunku dołączymy granaty, wyrzutnie rakiet oraz ładunki wybuchowe, idealnie nadające się do przekształcania samochodów w jeżdżące bomby. To właśnie dzięki uzbrojeniu tego typu zburzymy całe górujące nad miastami wieżowce i wyrównamy poziom gruntu gdzieś na prowincji. Najlepsze jednak wciąż przed nami, bowiem jeśli uda nam się zgromadzić na koncie odpowiednie środki pieniężno-paliwowe, nie będziemy musieli nawet sięgać po broń. Błyskawiczny komunikat i do naszej dyspozycji stanie się jeden z przeszło dwudziestu rodzajów nalotów, różniących się sposobem nawigacji oraz – przede wszystkim – siłą i zasięgiem rażenia. Prawdziwą wisienką na torcie ma być tutaj najpotężniejsza z dostępnych w Mercenaries 2 broni – mała bomba nuklearna, nie pozostawiająca w polu swojego działania dosłownie nic. Brzmi to przekonująco, aczkolwiek w tym miejscu objawia się moja największa obawa dotycząca World in Flames. Mianowicie – co, jeśli gracz szybko zdoła zgromadzić na swoim koncie spore fundusze? Przecież wówczas każdą misję będzie można w mgnieniu oka załatwić paroma kliknięciami na padzie tudzież klawiaturze. Osobiście bardzo bym się na grze zawiódł, gdyby na przykład gdzieś od połowy głównego wątku mechanizm rozgrywki sprowadzał się do przyjęcia zlecenia i wybrania celu nalotu dywanowego, czy też, o zgrozo, zrzucenia małej bombki atomowej.

Świat w płomieniach

Jestem z miasta…

Wizualnie, niestety, Mercs 2 nie prezentuje się zbyt okazale. Obawiam się, że może mieć to związek z tym, iż twórcy chcieli, by wersje na wszystkie platformy były do siebie jak najbardziej zbliżone, przez co musieli nieco zrównać w dół, zważając na to, że gra planowana jest też na PlayStation 2. I o ile faktycznie oddać ekipie Pandemic należy, że świetnie przygotowali eksplozje targające wenezuelską ziemią, a widok walących się betonowych konstrukcji, które momentalnie znikają w kłębach dymu potrafi wprawić człowieka w zachwyt, to jednak pozostałe elementy oprawy graficznej już tak znakomite zdecydowanie nie są. Kanciaste obiekty, oblepione nie najlepszej jakości teksturami to niestety w Mercenaries 2 widok dość częsty. Wrażenia dodatkowo pogarsza zbyt ciepła paleta barw, zupełnie nie oddająca klimatu tej pozycji. Niestety, animacja wcale nie prezentuje się lepiej – raz, że trzydzieści klatek na sekundę przy tym poziomie grafiki to nie jest jakieś wielkie osiągnięcie (choć jak będzie stałe, to żaden problem), a dwa, że jest ona sztywna i zupełnie nierealistyczna. Co gorsza, wiele wskazuje na to, że oprawa dźwiękowa wcale nie zaprezentuje jakiegoś wiele wyższego poziomu. Co prawda muzyka zaprezentowana w trailerach sprawiała wrażenie co najmniej dobre, ale pozostałe odgłosy wypadały już o kilka klas słabiej. Dźwięki wystrzałów z broni maszynowej brzmią raczej jak turkot silnika w traktorze, a eksplozje zupełnie nie dają usłyszeć swojej mocy. Obrazu (a właściwie to odgłosu) nędzy i rozpaczy w tej kwestii dopełniają debilne odzywki bohaterów, które na mojej twarzy budziły – w najlepszym wypadku – uśmiech politowania. Najgorszy był pseudo-mroczny śmiech Nilssona, wyjęty chyba rodem z niskobudżetowych filmów akcji, w których wielki-zły-i-brzydki nie byłby wielkim-złym-i-brzydkim, gdyby nie rechotał jak idiota w co drugiej scenie. Usłyszeliśmy jednak do tej pory na tyle mało, że zdecydowanie zbyt wcześniej by oceniać stronę audio w World in Flames jako całość, dlatego też z jakimiś bardziej konkretnymi opiniami wstrzymam się aż do momentu, kiedy gotowy produkt wpadnie w moje ręce.

Gra warta świeczki?

Kontynuacja Mercenaries zapowiada się bardzo ciekawie, jako genialny, niezobowiązujący odstresowywacz, pozwalający w dowolny wybrany sposób zniszczyć praktycznie wszystko wokół. Jeśli tylko zabawa będzie na tyle różnorodna, by nie ograniczać się w kółko do tego samego i przy okazji nie okaże się zbyt łatwa, to możemy liczyć na jedną z bardziej emocjonujących pozycji tego lata, której w odniesieniu sukcesu nie przeszkodzi nawet niedoskonała oprawa audiowizualna. Dodajmy do tego zapowiedziany przez Pandemic Studios tryb kooperacji i mamy tytuł, który może nam przysporzyć mnóstwo zabawy, przy jednoczesnym wyłączeniu szarych komórek. Innymi słowy – koniec wakacji zapowiada się naprawdę gorąco!

[Głosów:0    Średnia:0/5]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here