Gry jak i społeczność graczy można opisywać według różnych norm i kryteriów. Pisaliśmy już o płci, wieku itp. Każdy z tych czynników jest bardzo ważny. Jednak nigdy nie zwróciłem uwagi na to jak istotnym dla graczy jest czas.

Choć teza postawiona we wstępie może wydawać się niektórym dość egzotyczna (żeby nie powiedzieć bzdurna) po dłuższym zastanowieniu i przeczytaniu tego tekstu mam nadzieję, że choć w części zgodzicie się z moim punktem widzenia.

Należałoby zacząć od tego, że czas definiuje nie tylko gry ale i samego gracza. Już na wstępie ilość czasu spędzonego przy grach i komputerze określa nasz stopień zaawansowania. Ci spędzający mało czasu traktowani są z pewnym przymrużeniem oka. „Casuale”, bo tak ich zwykło się nazywać to po prostu gracze niedzielni. W opozycji do nich znajdujemy grupę „gamersów”. To ludzie spędzający przy grach zdecydowanie więcej czasu i prezentujący nieco inne (bardziej hardcorowe) podejście do tej formy rozrywki.

Co ciekawe czas określa również nasz stopień uzależnienia. Im dłużej gramy tym większa szansa, że zostaniemy zaklasyfikowani jako „addicted”.

Czas staje się coraz częściej obiektem debaty wśród graczy i twórców gier. Ostatnio głównym problemem jest długość rozgrywki. O ile kiedyś byliśmy przyzwyczajeni do gier dłuższych, ostatnio serwuje się nam krótkie formy wmawiając przy okazji, że takie preferujemy. Długość zabawy staje się zatem jednym z istotnych kryteriów oceny samej gry. To chyba jasne, że inaczej podejdziemy do produktu, który za tą samą cenę gwarantuje nam 50h zabawy, a inaczej do takiego, który skończy się po 7-miu.

Obiekt naszych dzisiejszych rozważań ma decydujący wpływ nawet na kwalifikację tytułów do poszczególnych gatunków. Gry rozgrywanej w systemie turowym żaden rozsądny gracz za nic w świecie nie wrzuci do jednego worka ze strategią czasu rzeczywistego. W tym wypadku to właśnie czas ma decydujący wpływ na rozgrywkę i charakter zabawy. W pierwszym przypadku (gier turowych) nie odgrywa istotnej roli, zaś przy RTSach jest jednym z najważniejszych czynników wpływających i determinujących sposób gry.

Pojawia się także w grach jako bezpośredni przeciwnik gracza, który otrzymuje określoną ilość czasu na wykonanie zadania bądź też „ściga się z czasem”, czyli wykonuje jakieś zadanie w jak najkrótszym jego odcinku. Tu oczywiście za przykład mogą służyć wszelkiej maści wyścigi gdzie do znudzenia kręcimy kółka, aby poprawić swoje wyniki o setne części sekundy.

Odwiedzając fora internetowe czy słuchając rozmów możemy zauważyć pewną formę rywalizacji wśród graczy. Polega ona na jak najszybszym ukończeniu danej gry. Choć tego typu zachowania i porównania cechują zazwyczaj młodszych graczy kłamstwem byłoby stwierdzenie, że są to przypadki incydentalne.

Wreszcie czas gry ma wpływ na nasz stopień zmęczenia danym tytułem. Gracz jako istota z natury dynamiczna, żeby nie powiedzieć wręcz pobudzona oczekuje od gier częstych zmian w krótkich odcinkach czasu. Monotonia męczy nas, nudzi i najczęściej zniechęca do danego tytułu. Podobnie wygląda problem trwania misji. Choć zbyt krótkie potrafią drażnić (gdyż nie pozwalają wczuć się w klimat), te za długie irytują – szczególnie jeśli twórcy nie dali nam możliwości zapisania stanu gry (czyli podzielenia rozgrywki na krótsze odcinki czasowe). Jak więc widać z powyższych przykładów odpowiednie wyważenie tego czynnika jest równie trudne co kluczowe dla sukcesu gry.

W rozmowach między graczami długość spędzonego z grą czasu jest wyznacznikiem jej wartości – „gram w nią cały czas”, „nie mogę się oderwać”, „spędziłem przy niej mnóstwo czasu”. Długość zabawy jest w tym wypadku wprost proporcjonalna do uznania jakim cieszy się u danego gracza opisywany przez niego produkt. Im więcej czasu z nim spędzimy tym większa w naszych oczach jego wartość.

Jak widzicie choć może nie do końca świadomi jesteśmy więźniami tego cichego tykania za naszymi plecami. To ono definiuje gry, jak i nas samych – graczy.

Słyszycie tykanie…?

Tik… tik… tik… tik…

[Głosów:0    Średnia:0/5]

6 KOMENTARZE

  1. Chcę się odnieść do tego „wmawiania” nam, że preferujemy krótsze gry. Otóż w moim wypadku chyba tak właśnie jest, a wiąże się to z faktem, że lubię w grach częste zmiany, intensywność fabuły. (Nie znaczy to, że nie grywam w turówki bądź inne uznawane za bardziej monotonne gatunki. ) Pamiętam, że parę lat temu dość mocno irytował mnie fakt, że strasznie mało gier kończę. W większości raczej nudziłem się i potem nie chciało mi się już grać. Przy współczesnych grach, kończę ich o wiele więcej, co sprawia też, że jakoś lepiej się z tym czuję. Z drugiej jednak strony, zawsze zostaje to uczucie zawiedzenia, że to już koniec. Ale, szczerze mówiąc, wolę być zawiedzony tym, że więcej już nie będzie niż znudzić się i zniechęcić najciekawszym nawet tytułem(a im lepsza gra, tym takie znudzenie bardziej wkurza).

  2. I chyba muszę podjąć jakąś strategię w graniu. Gry I-planowe i II-planowe. Te I to krótkie, które można przejść w ciągu tygodnia/dwóch i te II, którymi delektuję się jak winem i nie martwi mnie, że „jeszcze jej nie skończyłem”. Chyba rozsądne, nie?

  3. czas czasem, ale kto mi zwróci tych 300 godzin spędzonych nad BF2 i modami do niego? 😀 no i nie zgadzam się, że czas nie odgrywa w grach turowych wielkiej roli – bo z jednej strony są tak zaprojektowane, żeby właśnie dać nam ten czas, dużo czasu, ile chcemy czasu na przemyślenie swoich ruchów i akcji. A z drugiej strony, radzę zagrać w Civ4 po sieci ze znajomymi i posłuchać, co mówią na TSie, gdy za długo się zastanawiamy nad tym swoim ruchem :Da tak przy okazji – gdy zobaczyłem tytuł bloga, to byłem pewien, że autor wspomni o Running Wild i „Prisoners of Our Time” 😀 a tu klops 🙂 nawet o TimeShift ani słowa nie ma 😀

  4. seraphim —-> bo to tekst o bardziej ogólnym charakterze, a nie konkretnych odniesieniach do gier. Jak widzisz nie wspomniałem też o zabawie czasem w Max Payne (bullet time) czy choćby w Jedi Knight etc.

  5. A właśnie, czy Timeshift, FEAR i Max Payne przez to, że można spowalniać czas nie są sztucznie dłuższe? ;)Osobiście oscyluję pomiędzy 15/20 godzinami rozgrywki, chociaż taki HL2 ma potworne dłużyzny psujące zabawę. Tak normalnie wieczorami nie grywam, po prostu nie lubię włączać gry na godzinkę lub dwie, to jakby film na raty oglądać. W dajmy na to Wiedźmina gram raz na jakiś czas. Poświęcam mu jeden dzień jak jest taka możliwość, a przy tym tempie pewnie będę grac w niego aż do gwiazdki. Sieciówek nie znoszę wogóle, żrą czas okrutnie no i można grać bez końca,co w pewnym momencie (jakaś 20-30 godzina) nudzi.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here