Plujące ogniem karabiny pulsacyjne M-41. Uderzające z ukrycia, zabójcze ostrza i potwory mające w żyłach stężony kwas. To wszystko, a nawet o wiele więcej, już za miesiąc zobaczymy na ekranach naszych monitorów. Krótko mówiąc – nadchodzi kolejna odsłona uwielbianego przez graczy Aliens vs. Predator. Dzięki uprzejmości firm CD Projekt i SEGA, już dzisiaj możemy napisać kilka słów na temat przygody dla pojedynczego gracza, zawartej w najnowszym dziele studia Rebellion.

W testowej wersji gry umieszczono w sumie sześć misji, które podzielono na kampanie Kolonialnych Marines, Predatora i Obcego. Każdą z tych postaci mogłem więc ukończyć dwa zadania. Jakie są moim zdaniem najważniejsze wnioski po przejściu „próbki możliwości” AvP? Po pierwsze – osoby znające poprzednie odsłony tego tytułu, momentalnie poczują się jak w domu. Większość dobrze działających mechanizmów ze starszych części gry, została przeniesiona do nowego dzieła Rebellion. Po drugie – Aliens vs. Predator wygląda bardzo dobrze, działa świetnie (na solidnym komputerze) i ma rewelacyjny klimat. Tyle na początek. Teraz natomiast przyjrzymy się poszczególnym bohaterom.

OORAH!!!

Od zawsze Kolonialni Marines byli moimi ulubieńcami w AvP. Można i są mięsem armatnim, ale siła ognia, liczebność i świetne teksty rzucane na lewo i prawo, nie raz pozwoliły im przechylić szale zwycięstwa na swoją korzyść. Nawet w bitwach, w których z góry byli skazywani na porażkę.

W grze ich sytuację można opisać ślicznym akronimem SNAFU (wyguglujcie sobie). Oddział desantowy, wysłany na powierzchnię planety będącej własnością korporacji Weyland-Yutani, w chwilę po starcie obserwuje śmierć swojego statku matki – Marlowe’a. Dalej jest lepiej? Oczywiście. Marines wpadają z deszczu pod rynnę. Większość wojaków zostaje wycięta w pień w kilka chwil po wejściu do korporacyjnej instalacji. Z zasadzki z życiem uchodzi gracz. Tak rozpoczyna się nasza wędrówka po mieszkalnej części bazy.

Jej mroczne wnętrza momentalnie sprawiają, że po plecach przechodzą nam ciarki. Tym bardziej, że wiemy kogo za chwilę spotkamy. Z początku naszymi jedynymi towarzyszami są dająca niewiele światła latarka, kilka szybko wypalających się flar, siedząca w jakimś bezpiecznym miejscu towarzyszka broni – Tequila, pistolet z nieskończoną liczbą amunicji oraz stresujący wykrywacz ruchu. Wpatrując się w jego odczyty czekamy, aż puste klikanie przerodzi się w pisk sygnalizujący ruch. Na pierwsze spotkanie z Obcym musimy jednak poczekać kilka ładnych chwil. Rebellion tak skutecznie buduje napięcie, że kiedy bestia wreszcie na mnie wyskoczyła… dwa razy zginąłem. Dopiero za trzecim podejściem (ledwo, ledwo) udało mi się ją zastrzelić.

Po pierwszym starciu, potwory zaczynają nas jednak atakować coraz częściej, a my oswajamy się z myślą, że momentami jedynym sensownym działaniem jest ucieczka. Dopiero przechwycenie mocniejszych pukawek sprawia, że poczujemy się nieco lepiej. Nasz arsenał w testowej wersji gry składa się jeszcze ze strzelby, karabinka pulsacyjnego i miotacza ognia. Każda z broni ma dwa tryby prowadzenia ognia. W przypadku pistoletu możemy używać ognia pojedynczego albo strzelać seriami po trzy pociski. Karabinek pulsacyjny ma natomiast podczepiany granatnik, który niestety w tej części gry jest dość słaby. „Wybuchowe niespodzianki” mają niewielką siłę rażenia i lecą po dość dziwnym łuku. Zanim się do tego przyzwyczaimy na pewno zmarnujemy sporo amunicji.

One ugly motherf#$@

Druga kampania zawarta w grze pozwoli nam się wcielić w Predatora. Łowca idealny nosi przy sobie tyle gadżetów, że zanim zaczniemy właściwą kampanie, musimy przejść krótki trening. W środku dżungli, na specjalnej arenie, przetestujemy nasze umiejętności i wyposażenie.

Osoby znające poprzednie części AvP lub filmowe przygody Predatora, wiedzą czego możemy się spodziewać. Podstawową bronią „Rastafarianina” są podwójne ostrza przymocowane do rąk. Może nimi wyprowadzać lekkie i mocne ciosy oraz blokować ataki przeciwników. Skorzystamy także z zamocowanego na ramieniu działka plazmowego, z którego można strzelać na oślep albo po namierzeniu przeciwnika. W dalszej części gry otrzymamy także energetyczne miny, wybuchające w chwili, gdy zbliży się do nich przeciwnik oraz zaostrzony dysk, który może odbijać się od ścian, ale koniec końców zawsze wraca do naszej ręki. Naturalnie większość broni korzysta z energii, której mamy niewiele. Możemy ją oczywiście uzupełniać dzięki „bateriom” rozsianym po poszczególnych lokacjach. Pomimo tego, do każdego starcia musimy podchodzić z głową, by nie okazało się, że w decydującym momencie możemy liczyć tylko na podstawową broń. Warto także podkreślić, że Predator jest mniej wytrzymały niż w starszych odsłonach gry. Nawet dwóch Marines wyposażonych w karabinki pulsacyjne, czy taka sama liczba Obcych, może go bez problemu ubić.

Robi się gorąco…

Z tego właśnie powodu musimy korzystać z innych dostępnych nam gadżetów. Pierwsza plansza, w której wędrujemy przez dżunglę w kierunku instalacji Weyland-Yutani, zapozna nas z tymi wynalazkami. Jest to m.in. maskowanie – znany z filmów kamuflaż termooptyczny, który w testowej wersji gry jest dość słaby. Wiadomo, że nie działa on na Obcych, ale w AvP nawet Kolonialni Marines bez problemu potrafią nas wypatrzyć nawet wtedy, gdy się nie ruszamy. O przeskakiwaniu nad głowami przeciwników radzę zapomnieć. Manewr ten często prowadzi do wykrycia naszego bohatera, a kiedy już namierzą go wrogowie, będzie nam bardzo ciężko ich zgubić.

Po włączeniu kamuflażu musimy zatem używać wabika. Potrafi on odtworzyć ludzką mowę i zwabić dowolnego wojaka w jakieś ustronne miejsce, gdzie nikt nie zobaczy jak przebijamy mu serce. Naszym sprzymierzeńcem w grze będą także „filtry” umożliwiające oglądanie świata chociażby w podczerwieni. W testowej wersji gry udostępniono niestety tylko jeden z nich – termowizję. Podkreśla ona sylwetki ludzi, ale nie sprawdza się w starciu z zimnokrwistymi Obcymi. Naszym dobrym przyjacielem stanie się też „apteczka”, czyli dwa połyskujące ostrza, które Predator wbija w swoje ciało, by się wyleczyć. W przeciwieństwie do poprzednich części AvP, w nowym dziele Rebellion często znajdujemy kolejne medykamenty (choć możemy nosić tylko trzy zestawy pierwszej pomocy).

[Głosów:0    Średnia:0/5]

5 KOMENTARZE

  1. tak tak to jedna z moze kilku nadchodzacych pozycji ktore zahaczylem jako must have. szkoda tylko ze ostatnio czasu na granie nie ma, a i trzeba by sie dozbroic w jakiegos kilera bo moj obecny sprzet jest coraz blizej potraktowania noga, tudziez totalnej rozwalki 4 pietra nizej 😉

  2. . . . Plujące ogniem karabiny pulsacyjne M-41. . .

    To najpiękniejszy dźwięk na świecie. Poważnie. Nigdy, w żadnym filmie nie spotkałem się z tak wspaniałym efektem dźwiękowym plującej ogniem broni. Cód-miód. Mam go nawet ustawionego jako dzwonek w komórce 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here