Szósty

Bardzo ciekawie zaczyna się przygoda Obcego. Okazuje się, że jest on potworem, który w laboratoryjnych warunkach przebił się przez klatkę piersiową „ochotnika” pracującego dla Weyland-Yutani. W pierwszej części gry jesteśmy uwięzieni w niewielkim pomieszczeniu, w którym poznajemy umiejętności „obiektu doświadczalnego”. Nasza bestia posiada nawet śliczną szóstkę wypaloną na czole. A co potrafi? W zasadzie to samo, co w poprzednich częściach gry. Możemy więc wyprowadzać słabe i mocne ciosy łapami, atakować ogonem albo syczeć, by zwrócić na siebie uwagę żołnierzy i Predatorów (odpowiednik wabika). Obcy może też wyczuć zapach swojej ofiary – na ekranie otacza ją czerwona obwódka dzięki czemu łatwiej śledzić kogoś, kto lada chwila będzie trupem.

To zaboli…

Najważniejszą „bronią” tej postaci jest jednak jej mobilność. Bestia bez problemu „przykleja” się do każdej powierzchni. Możemy więc poruszać się po ścianach czy sufitach, a nawet wchodzić do szybów wentylacyjnych czy niewielkich skrytek. Na dodatek Obcy jednym ciosem ogona potrafi zniszczyć niektóre źródła światła. W ciemnościach mało kto ma szansę z szybkim i zwrotnym myśliwym pomimo tego, że nie dysponuje on ani zabójczą bronią, ani niesamowitymi gadżetami.

Na koniec zaznaczę też, że nasz potwór może odgryzać głowy przeciwnikom, a jego zdrowie regeneruje się kiedy nie walczymy.

Ognia!

Walka w nowym AvP wypada nieźle, ale nie jest wykonana perfekcyjnie. Nie podobało mi się to, że zarówno Obcy jak i Predator wyprowadzają dość słabe ciosy. Człowieka czasami można ubić jednym uderzeniem, ale najczęściej trzeba go trafić kilka razy, by wyzionął ducha.

Ze zwykłej walki postanowiłem zrezygnować kiedy odkryłem mechanizm, a w zasadzie dwa mechanizmy, których można nadużywać. Pierwszym z nich jest ogłuszenie. Po wyprowadzeniu celnego, mocnego ciosu, przeciwnik przez chwilę traci kontakt z rzeczywistością. Wystarczy wtedy wcisnąć jeden przycisk, by go złapać i w trzy sekundy wyeliminować. Obcy i Predator, którymi kierowałem unikali więc bezpośrednich starć. Zamiast tego szukali wroga, „ładowali” mocny cios, podbiegali do przeciwnika i zabijali go jednym uderzeniem. Potem to samo działo się z drugim, trzecim itd.

Jeśli autorzy gry nie zmodyfikują tego jej elementu, to wszystkie gadżety Predatora staną się w zasadzie bezużyteczne. Inny błąd pozwala nam nadużywać opcji „stealth kill”. Zarówno Obcy jak i Predator przy odrobinie szczęścia mogą z niej korzystać nawet po wykryciu przez przeciwnika i nawet w chwili gdy stoją z nim twarzą w twarz. Zamiast walki mamy więc rodzaj tańca, w którym polujemy na chwilę, gdy na ekranie na moment błyśnie odpowiedni komunikat znów pozwalający nam wyprowadzić jeden zabójczy cios. Te dwa błędy powodują, że skradanie się, taktyka i gadżety stają się w dużej mierze bezużyteczne.

Z całej trójki najlepiej wypada Kolonialny Marine, który nie może „oszukiwać”. W jego przypadku Rebellion popisało się zresztą pomysłowością. Oprócz zwykłych walk w korytarzach czy większych lub mniejszych pomieszczeniach, co jakiś bierzemy udział w pokaźniejszych, z góry zaplanowanych starciach, które wykonano perfekcyjnie. Zapewniam, że każdemu wielbicielowi elektronicznej rozrywki serce zacznie bić bardzo szybko kiedy stanie w korytarzu, którego ma bronić. Korytarzu, w którym jesteśmy my i jedno stacjonarne działko. Przez kilka sekund nie dzieje się nic. Nagle do naszych uszu dociera syk. Kierujemy snop światła z latarki na sufit w momencie, gdy działko zaczyna pluć ołowiem. Zanim zastanowimy się dlaczego sufit się rusza, ciało pierwszego potwora upadnie na ziemię. Każdego pokonanego Obcego zastępuje jednak dwóch następnych, a nasze mechaniczne wsparcie po chwili przegrzewa się i przestaje działać. W korytarzu zostajemy my, nasz wierny karabin pulsacyjny i dziesiątki szybko zbliżających się potworów. Tylko w dwóch pierwszych misjach przeżyjemy kilka takich starć.

Należy do tego oczywiście dodać to, że sterowani przez SI Obcy zachowują się rewelacyjnie. Z reguły jedyną rzeczą jaką widzimy jest czarna sylwetka wyskakująca właśnie z obszaru pokrytego światłem z latarki. Nawet kiedy kosmici biegną prosto na nas, co chwila przeskakują z podłogi na sufit, przebiegają na ściany, kluczą, cofają się – generalnie robią wszystko byśmy tylko ich nie trafili. Za tę część gry należą się studiu Rebellion brawa.

Pragnę też uspokoić tych, którzy czekają na jakieś większe potyczki. W grze spotkamy się z królową Obcych, i prawdopodobnie z Predalienem. Dobrze wyważono również cztery dostępne poziomy trudności. O łatwym nie ma co mówić – nie warto go nawet włączać. Normalny nie będzie wyzwaniem dla osób, które ukończyły w życiu przynajmniej dwie podobne produkcje. Na trudnym zaczynają się już schody i od niego warto zacząć zabawę. Popalić da nam dopiero Koszmar. W tym przypadku spotkanie choćby jednego przeciwnika może się zakończyć naszą śmiercią. Jakby tego było mało, najwyższy poziom trudności usuwa z gry punkty kontrolne. To coś dla tych, których mottem jest słynne już zdanie „jestem hardkorem”.

Szaszłyczek?

Oczywiście jak na grę dla tygrysów przystało, Aliens vs. Predator jest momentami bardzo krwawy. Wykańczanie wrogów za pomocą opisanych przed chwilą stealth kills sprawia, że na ekranie podziwiamy jedną z kilku brutalnych animacji. Znalazło się wśród nich urywanie głów, wyrywanie lub łamanie kręgosłupów, przebijanie klatek piersiowych i inne bardzo brutalne (w przypadku Obcego kwasowe) wykończenia. Ogląda się je jednak z przyjemnością ponieważ są oryginalne i świetnie wykonane. Takie sceny uzupełnia mocne słownictwo używane przez Kolonialnych Marines i już wiemy dlaczego w Australii gra ma problemy z przyznaniem jej kategorii wiekowej. Na pewno nie jest to produkcja, którą powinniśmy pokazywać młodym fanom elektronicznej rozrywki.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

5 KOMENTARZE

  1. tak tak to jedna z moze kilku nadchodzacych pozycji ktore zahaczylem jako must have. szkoda tylko ze ostatnio czasu na granie nie ma, a i trzeba by sie dozbroic w jakiegos kilera bo moj obecny sprzet jest coraz blizej potraktowania noga, tudziez totalnej rozwalki 4 pietra nizej 😉

  2. . . . Plujące ogniem karabiny pulsacyjne M-41. . .

    To najpiękniejszy dźwięk na świecie. Poważnie. Nigdy, w żadnym filmie nie spotkałem się z tak wspaniałym efektem dźwiękowym plującej ogniem broni. Cód-miód. Mam go nawet ustawionego jako dzwonek w komórce 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here