Oglądając portfolio autorów opisywanej gry – studia Eurocom, wywnioskować można, że są oni dobrzy w tworzeniu gier opartych na licencji. To spod ich klawiatur wyszły tytuły takie jak Quantum of Solace, Ice Age 2 czy Pirates of the Caribbean. Są też odpowiednio doświadczeni w tematach olimpijskich: to oni popełnili Athens 2004 oraz Beijing 2008. Tym razem Anglicy musieli zmierzyć się jednak z drugą stroną medalu – siarczystą zimą Vancouver. Przystąpiłem do gry bez większych nadziei, znając nowożytną, niewesołą historię gier opartych na licencjach zmagań olimpijskich. W najlepszym wypadku wychodziły z tego produkcje co najwyżej średnie. Kolejne dwa czynniki nie wróżyły najlepiej: po pierwsze, nikogo nie interesują sporty zimowe, po drugie, producent może poszczycić się jedynie wspomnianymi już średniakami na licencji i masą międzyplatformowych konwersji, tworzonych jeszcze w latach 90′.

Mrożąc krew w żyłach

Efekt jazdy pod wpływem

W Vancouver 2010 nie ma szalonych filmów powitalnych, wprowadzeń, eliminacji czy wyjaśnień. Wskakujemy wprost do czytelnego menu, skąd bez trudu wybrać możemy trening, wyzwania lub pełnoprawną Olimpiadę. Szybko zdajemy sobie sprawę, że nie chodzi tu o tworzenia jakiejś większej całości, wirtualnego olimpijskiego ducha. Najnowszą produkcję Eurocomu włączamy, gdy do wyjścia mamy pięć minut i chcemy szybko zabić pozostały czas. Kiedy tylko chcemy, wybieramy jedną z mini-gier i uciekamy po krótszej chwili. Bez męczarń, tysięcy podejść do jednego elementu i, co gorsza, bez emocji. Na końcu każdej dyscypliny mamy szybki rzut okiem na podium, na którym prężą się wirtualni bohaterowie oraz możliwość wysłuchania hymnu. I tyle. Ani przez sekundę nie czujemy się jak na Olimpiadzie. Jedyna rzecz, która nam o tym przypomina to wszechobecne loga tego wydarzenia i, niech będzie, klasyfikacja medalowa, którą można podejrzeć po włączeniu więcej niż jednej dyscypliny.

Zawiecie i zamieje

Z niemałym zaskoczeniem odnotowałem radykalną zmianę w konwencji rozgrywki. Model gry, polegający na jak najszybszym wciskaniu pojedynczego przycisku ostatecznie upadł. Oczywiście element ten wydaje się być nieśmiertelny i nadal znajdziemy go w kilku dyscyplinach, ale w żadnej z nich nie gra już kluczowej roli. W tej odsłonie zmagania olimpijczyków podzielono na dwie kategorie. Pierwsza z nich to pozycje czysto zręcznościowe, czyli wszelkie zjazdy, slalomy i skicrossy. Drugiej kategorii nie można określić inaczej niż „mini-gry”. Wszystko co musimy tu zrobić to naciskać odpowiednie przyciski w odpowiednim czasie. Do tej kategorii zaliczają się skoki narciarskie i skoki akrobatyczne. Jest też trzecia, mniej oficjalna kategoria, którą nazwałem na początku „o co tu w ogóle chodzi”, by później przemianować na „i tak tego nie rozumiem”. W skład tego podzbioru zaliczają się konkurencje ślizgane: bobsleje, saneczkarstwo, skeleton oraz wspomniane już skoki akrobatyczne.

Kto wie, czy za bramką nie czai się fotoradar?

Na marginesie: kto potrafi racjonalnie wytłumaczyć czym różni się skeleton od saneczkarstwa, poza pozycją „kierującego”? Ciężko jest mi zrozumieć dlaczego na prawdziwej olimpiadzie są dwie tak podobne konkurencje, ale już zupełnie nie potrafię znaleźć wyjaśnienia dla umieszczenia obu tych dyscyplin w jednej grze. Chyba że chodzi po prostu o nabicie statystyk i możliwość chwalenia się aż czternastoma konkurencjami.

Zima nie odpuszcza

Po zaliczeniu wszystkich typów zawodów dostępnych w grze ten czternasty nie robi już takiego wrażenia. Dużo tu dubli, wykonanych metodą kopiuj – wklej. Wszystkie konkurencje „ślizgane” to praktycznie to samo. Snowcross, skicross – zmieniamy tylko deskę na narty.

Żeby tylko nikt nie zapomniał jak wygląda logo!

Trasa, mechanika – bez zmian. Także wszystkie cztery konkurencje zjazdowe są do siebie mocno podobne. Co więcej, każda z nich dysponuje tylko jedną trasą. Jest to może i zgodne z realiami zmagań na rzeczywistej Olimpiadzie, ale w grze komputerowej nie sprawdza się za dobrze. Sprawia to, że po kilkukrotnym starcie w każdej z konkurencji po prostu nie chce się do nich wracać, wiedząc co czeka za każdym zakrętem.

Gdy nic już nie przyciąga nas do klasycznej rozgrywki, możemy spróbować sił w szeregu wyzwań. Tu zabawa jest nieco lepsza. W zależności od zadania musimy osiągnąć określony czas lub prędkość, wylądować w odpowiednim miejscu czy skasować określoną liczbę śnieżnych bałwanów. Każde odblokowane wyzwanie daje nam dostęp do kolejnego, od najłatwiejszych do najtrudniejszych. Z uwagi na to, że w trybie Olimpijskim nie możemy ani postrzelać (nie ma biatlonu), ani pokombinować (nie ma curlingu), wyzwania są jedyną i, na szczęście, ciekawą alternatywą.

Szkielet w skeletonie

Plus należy się Eurocomowi za przygotowaną oprawę graficzną. Modele postaci i ich animacje są po prostu świetne. Szczególnie dobre wrażenie zrobiło na mnie przybijanie „piąteczek” czy radość na podium – takich animacji może pozazdrościć niejedna wysokiej klasy pierwszoosobowa strzelanka. Jeśli już o widoku z perspektywy oczu mowa – jest dostępny także w Vancouver.

Początkowo chciałem tę funkcjonalność bezczelnie wyśmiać, ale okazało się, że w niektórych dyscyplinach jest ona bardzo przydatna i sprawdza się dużo lepiej niż klasyczny widok zza pleców zawodnika. Lecz nie tylko o przydatność tu chodzi. Fantastycznie odwzorowano wrażenie pędu, które potęguje charakterystyczny świst powietrza i rozmywanie się obrazu – razem tworzy to naprawdę ciekawą i klimatyczną ciekawostkę.

Mniej dobrego można powiedzieć o muzyce. W tle przygrywa jakiś miałki pop-rock. Ani nie pasuje on do charakterystyki zawodów, ani nie stanowi też jakiejkolwiek muzycznej wartości sam w sobie.

W telewizji śnieży

Na jabłuszku osiągnąłby większą prędkość

Szkoda, że zabrakło pieniędzy i chęci na zakup licencji. Kilka znanych nazwisk dodanych do gry na pewno dodałoby grze kolorytu i sprawiło, że czulibyśmy się bardziej jak na Olimpiadzie. Kompletna anonimowość zawodników sprawia, że jeszcze bardziej czujemy się jak na jałowym, śnieżnym pustkowiu z rozstawionymi tu i ówdzie bramkami do slalomu. Mniejsze niedoróbki widać zresztą także w innych miejscach.

W reprezentacji Polski w skokach narciarskich występuje zawodnik czarnoskóry. Graficy mogli mieć choć odrobinę ambicji i przygotować model z wąsami. Dalej: na podium zawsze widzimy jedną osobę z danego kraju, nawet w przypadku bobslejowej dwójki. No i na koniec: kilka razy udało się grze skutecznie wysypać, na co pomógł tylko twardy reset.

Upadek przed metą

Zabawę ratuje nieco tryb dla wielu graczy, a także możliwość grania w czterech przy jednej konsoli. Gra ze znajomymi to zawsze większa frajda niż zmagania w pojedynkę, zwłaszcza, jeśli mamy na podorędziu solidny kubek grzańca. Z drugiej jednak strony: jeśli ktoś jest fanem rywalizacji i kooperacji, na rynku znajdzie dziesiątki lepszych tytułów. Vancouver 2010 rekomenduję jedynie absolutnym maniakom wirtualnego białego szaleństwa.

Zmieniły się „Olimpiady”. Choć zanotowały niesamowity skok technologiczny, to nie potrafią już przykuć do ekranu jak dawniej. A może to po prostu my jesteśmy starsi i bardziej wymagający?

Wielu z nas pamięta jeszcze słynne „Olimpiady”. Te tworzone lata temu gry sportowe miały jedynie dwa cele: doprowadzić do ruiny nasze klawiatury oraz, na drugim miejscu, odwzorować zmagania sportowców wszelakich olimpijskich dyscyplin. I choć ówczesna technologia pozostawiała spore pole do popisu naszej wyobraźni, to ileż frajdy było podczas grania! Ile to razy uśmiech na naszej twarzy wywoływał bobslej, wesoło wypadający poza tor… A teraz mamy trzy wymiary, motion capture, wielkie budżety i sztaby ludzi, a nowożytne „Olimpiady” to już nie to samo.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

11 KOMENTARZE

  1. Chciałem, naprawdę chciałem żeby ten tytuł był grywalny, był fajny. Wyszło gorzej niż mógłbym przypuszczać. Dane mi było pograć w wersję na PC, i przy skokach narciarskich KLAWIATURĄ wysiadłem. Pozdrowienia dla skoków narciarskich 2002, nie wspominając już nawet o dsj, czy JUŻ NAWET Torino 2006

  2. W reprezentacji Polski w skokach narciarskich występuje zawodnik czarnoskóry.

    To Rodżer Pejejro pewnie. Albo Olisadebe.

  3. Zmieniły się „Olimpiady”. Choć zanotowały niesamowity skok technologiczny, to nie potrafią już przykuć do ekranu jak dawniej.

    ach nie ma to jak stare dobre skoki przez beczki na łyżwach na starym dobrym komodorcu 😀

  4. Ja się przyczepie do zajawki recenzji na głównej – nie widać napisu.

    Przeca on jest na takiej brązowo-pomarańczowej kontrze. U mnie jest ok przynajmniej. Chyba, że masz na myśli czarne „Vancouver” w tle. . .

    • u mnie to wygląda tak: http://dl. dropbox. com/u/1202705/Valhalla_napis. pngi jak dla mnie jest średnio czytelne, pewnie się czepiam 🙂

      A tak to powinno wyglądać: http://img20. imageshack. us/img20/8963/valm. jpgZ jakiej przeglądarki korzystasz? 🙂

  5. Orzeh – nie czepiasz się, masz po prostu coś źle ustawione w przeglądarce i nie wyświetla Ci całego paska.

  6. hmmm no to faktycznie mam cosprzegladarka to FF 3. 6:Mozilla/5. 0 (X11; U; Linux i686; en-US; rv:1. 9. 2) Gecko/20100125 Ubuntu/10. 04

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here