Jednocześnie bardzo podobne i diametralnie inne. Niesamowite media, jakimi są film i gry wideo mają sobie bardzo wiele do zaoferowania. Gdyby pomysły, scenariusze i kreatywność z branży filmowej przenieść do pokojów, w których najlepsi programiści rzeźbią nowe silniki 3D i rozwiązania technologiczne, gry byłyby dużo, dużo lepsze. A tymczasem wszystko, co do tej pory oferują sobie wzajemnie gry i filmy są… gry na podstawie filmów (zwykle słabe) i filmy na podstawie gier (zwykle jeszcze słabsze).

A jest tyle do osiągnięcia! Najlepsi reżyserzy mogliby realizować niewielkim kosztem swoje fantastyczne wizje i zabierać graczy tam, gdzie filmowy widz nie dałby rady pójść. Więcej – mogą nawet sprawdzać, jak dane pomysły oddziałują na widza i na podstawie tych reakcji decydować, czy dany element wprowadzić do kolejnej hollywoodzkiej superprodukcji. Żadnych narzekających pseudogwiazd, żadnych wyjazdów na pustynię w 40-stopniowym upale, żadnych problemów z rekwizytami… Wystarczy zespół zdolnych grafików, animatorów i programistów, a nawet najbardziej szalone filmowe pomysły można by wcielić w czyn.

Prekursorem jest tutaj oczywiście Steven Spielberg. Już w latach dziewięćdziesiątych dał nam przygodówkę The Dig, która powstała na podstawie zbyt kosztownego do realizacji filmowej scenariusza. Choć nie weszła ona do panteonu Lucasowych przygodówek, takich jak Grim Fandango, czy Day of the Tentacle, fani science-fiction bawili się świetnie. Musiało minąć wiele lat, zanim Spielberg powrócił i czaruje nas swoim tajemniczym LMNO. Trzymam kciuki, żeby mu się udało i jego koledzy podążyli tym tropem.

Filmowcy boją się gier wideo, a po części sami wykreowali ten wizerunek. Gdyby do filmów na podstawie gier zatrudnić prawdziwych fachowców albo przynajmniej porządnych rzemieślników, którzy znają się na rzeczy, na pewno byłoby lepiej. W końcu nic tak nie przemawia do wyobraźni jak sukces. Tymczasem jeśli już znajdzie się ktoś, kto wyłoży kasę na „coś związanego z grami” to zaraz oddaje fotel reżysera Uwe Bollowi. Dosłownie własnym oczom nie wierzę, czytając, jak ma wyglądać filmowy Hitman. Łysy Timothy Olyphant z twarzą dziecka? Wątek miłosny? Zabójca o dobrym sercu, który zabija dla słusznej sprawy? Przepraszam, ale kiedy to kryptonim 47 zabijał dla czegoś innego, niż KASA, ewentualnie, żeby się krwawo zemścić na prześladowcach? Ech.

Odwagi, przyjaciele reżyserzy, odwagi! Rozumiem, że jeśli ktoś reżyseruje film na podstawie gry to ciąży na nim odium wszystkich poprzednich beznadziei, począwszy od Street Fightera i Super Mario Bros, ale teraz może być już tylko lepiej! Realizujcie swoje marzenia stosunkowo niewielkim kosztem, dając nam w zamian swój kunszt. Zapraszamy!

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. mam podobne obawy do Hitmana co TY :(jedyną dobrą ekranizacją gry jaką widziałem był Silent Hill, trzymał klimat gier, muzyka też była przednia. A co do połączenia kina z grami, ciekawa opcja z tym że wbrew pozorom nie taka łatwa w realizacji. Do kin przyciągają nazwiska aktorów i twórców, a nie sądzę żeby mnie przyciągnęło do gry nazwisko Di Caprio czy Pitt. Ostatnio miałem okazje zobaczyć Zodiac, w radiu reklamowali go jako film twórców Seven i Fight Club. Film nie był zły, ale zupełnie inny niż taki którego się spodziwałem po obejrzeniu 2 wspomnianych tytułów. Niestety nie miałem przyjemności pograć we wspomniane produkcje Spielberg’a więc ciężko jest mi się odnieść do tego czego tak naprawdę oczekujesz od filmowców w świecie gier. Ale ostatnia produkcja Joe Woo jest całkiem ciekawie zapowiadającym się tytułem. Wszystkie pojedynki, ślizgi po barierkach, zestrzeliwanie lamp i balkonów na głowy przeciwników, wyglądają efekciarko i przypomnianją właśnie holliwodzkie super produkcje. O takie przenisienie filmów do świata gier Ci chodzi?

  2. Ta, Spielberg znowu robi gry, a właściwie daje swoje nazwisko, np. dla komputerowych puzzli. Podobną opinię jak autor tekstu wyraził swego czasu George Miller (Mad Max). Pozwolę sobie dac linka http://crpgnef. blox.pl/2007/04/Tworca-Mad-Maxa. . . -gier.htmlNiemniej nie przewiduję jakiegoś napływu reżyserów filmowych do branży gier. Już wcześniej doczekamy się wykszałconych w robieniu gier na tworzonych wydziałach uniwersytetów w Wlk. Brytanii czy USA ludzi, którzy będa potrafili zrobic to lepiej od reżyserów filmowych. Bo robienie gier i filmów to chyba jednak odmienne historie. Zdecydowanie bardziej podobają mi się połaczone projekty filmowo-growe, będące wzajemnym uzupełnieniem, takie jak chociażby wspólnego przedsięwzięcie Johna Woo i Warrena Spectora.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here