Dla posiadaczy Xboxa 360 mamy prezent w postaci 5 zrzutów ekranowych z gry Haze, dynamicznej strzelanki akcji, która krajobrazami przypominać ma Far Cry’a. Czy aby na pewno?

Od razu powinienem zaznaczyć, że tak między Bogiem a prawdą, to FaceBreaker nie jest przeznaczony dla wielkich entuzjastów boksu. Produkt EA Freestyle ma z tą dyscypliną sportową niewiele wspólnego i choćby się bardzo chciało, to nie sposób znaleźć elementy, które w tym tytule można by porównywać choćby z serią Fight Night. FaceBreaker to po prostu zręcznościowa nawalanka, w której nie ma miejsca dla takich sław jak Roy Jones Jr. Albo Nigeryjczyk Samuel Peter. Wszystkie postaci – wśród których pojawiają się nawet jednostki reprezentujące płeć teoretycznie piękną – to fikcyjni bohaterowie, których i tak poznać nam przyjdzie jedynie z pseudonimu. Bokserów co prawda jest tylko kilkunastu, ale wprost nie sposób pominąć to, jak zróżnicowani (głównie przez swoje komiczne przerysowania) oni są. Tak więc fani nietypowych kolorystycznych kombinacji z pewnością spróbują swoich sił w grze Icem, niebieskowłosym afroamerykaninem. Entuzjaści egzotyki mogą też sięgnąć po Voodoo – otyłego szamana, a osoby obdarzone romantyczną duszą pewnie zainteresują się postacią wyrafinowanego Romea. Panie zaś zapewne wprowadzą do ringowego narożnika ubraną na różowo Kiriko lub Sparrow – siwą kobietę, która najwyraźniej nie miała szczególnie dobrych stosunków z partnerem. Oczywiście prezencja to nie jedyne, czym gromada bohaterów FaceBreakera się wyróżnia, ale o szczegółach napiszę nieco później.

Runda 1

Oczywiście muszę zaznaczyć, iż srogo się zawiedziecie, jeśli liczycie, iż postaciami umieszczonymi w tej grze przez EA Freestyle stoczycie boje, na przykład, na ringu w słynnym Madison Square Garden. Nic z tych rzeczy – areny starć są równie zakręcone, co ci, którzy będą w tychże starciach uczestniczyć. W FaceBreaker zwykłe hale treningowe przeplatają się z takimi lokacjami jak pełna duchów, opuszczona rezydencja, zaścielona zapomnianymi skarbami jaskinia, czy też nieco psychodeliczna, obita materacami izolatka. Po prostu pełen designerski odjazd…ale czy aby na pewno jest to coś, czego szukalibyśmy w grze o boksie?

Nowa twarz

Walcz!

Przed premierą FB, Electronic Arts na jedną z największych zalet i jednocześnie najważniejszych funkjconalności tego tytułu kreowało możliwość stworzenia własnego awatara i wkroczenia na wirtualny ring właśnie za jego pośrednictwem. Wielu z Was może w tym momencie zastanawiać się, co w tym takiego rewelacyjnego – w końcu możliwość tworzenia własnych zawodników to już od wielu lat standard pośród sportówek. Otóż spieszę z wyjaśnieniami. Kreator postaci proponowany nam w FaceBreaker to nie jest jakiś tam pierwszy-lepszy edytor. Photo Game Face, bo tak brzmi jego oficjalna nazwa, to w zasadzie serwis internetowy, za pośrednictwem którego możemy wrzucać do sieci swoje portrety. Później zaś – z poziomu konsoli – pobieramy je, by gra przerobiła zdjęcie (jeśli ktoś pragnie większej dokładności może dodać również fotkę ukazującą jego profil) na twarz naszego bokserskiego przedstawiciela. Tułowiem zaś zajmujemy się już sami, dopasowując je do własnych upodobań w klasyczny sposób. Efekty są doprawdy oszałamiające. Jeżeli chcecie na to dowodu, wejdźcie na oficjalną stronę recenzowanego produktu – znajdziecie tam trochę znanych osobistości zdigitalizowanych właśnie tym sposobem. Odzwierciedlenia pana Obamy albo choćby słynnego Bruce’a Lee doprawdy robią wrażenie. Naturalnie osoby chętne mogą je ściągnąć na twardy dysk własnej konsoli i grać nimi aż do znudzenia. Bez obaw – to na pewno nastąpi szybko. Szkoda tylko, że w wersji na Xboksa 360 nie da się korzystać z tej zabawki bez posiadania abonamentu Gold. Tak czy siak – patent jest doprawdy świetny…tylko jeszcze dobrze by było, żeby ci nasi bokserzy się do czegoś przydawali, bo same walki w FB nie sprawiają jakiejś oszałamiającej frajdy.

A robi się to tak

FaceBreaker oferuje nam cztery główne tryby rozgrywki. Pierwszy z nich to typowy pojedynek – wybieramy sobie postać, dobieramy jej przeciwnika i możemy go zlać – absolutnie nic nadzwyczajnego. Dużo ciekawsza jest opcja o wiele mówiącej nazwie Brawl for It All. BfIA to coś w rodzaju kampanii, w której musimy posłać na deski wszystkie dostępne w grze postacie. Droga ku wiktorii dzieli się na cztery etapy, czyli serie kilku walk, z których każda kończy się trudną (nawet na najniższym poziomie) potyczką z bossem. Zwycięstwo w takiej walce pozwala nam przejść do kolejnej sekcji. Jeśli jednak przegramy z kimś trzy razy pod rząd – zostajemy cofnięci jedną walkę do tyłu i musimy ponownie męczyć się z raz już pokonanym przeciwnikiem. Brnąc tym sposobem przez całe Brawl for It All odblokowujemy dostęp do zablokowanych wcześniej aren i postaci oraz zdobywamy nowe stroje dla tych drugich. Nie zdziwcie się jednak, jeśli po jednym przejściu tego trybu wciąż pozostanie Wam wiele takich drobiazgów do odkrycia. EA Freestyle doskonale zadbało o to, aby gra nie kończyła się zbyt szybko, tak więc aby „zaliczyć” FB na sto procent trzeba ten tytuł przejść wielokrotnie.

I wygrywaj

Naturalnie mamy również możliwość gry wieloosobowej. Tryb Couch Royale to chyba najlepszy element całej tej produkcji, bo pozwala na jednej konsoli organizować turnieje o mistrzowską koronę nawet dla sześciu osób jednocześnie. Zawodnicy zmieniają się przy kontrolerach i zwycięża ten, który jako pierwszy pokona określoną wcześniej ilość żywych przeciwników. Patent w sam raz na niewielkie, domowe imprezy w gronie przyjaciół. Rzecz jasna, jeśli jesteśmy sami i pragniemy zagrać z oponentem z krwi i kości, możemy skorzystać z sieciowego serwisu Electronic Arts, by znaleźć sobie rywala choćby i z drugiego końca świata. Ale nie oszukujmy się – bijatyki nigdy nie dawały się specjalnie do zabawy przez Internet, gdyż nawet najdrobniejsze opóźnienia mogą odgrywać tutaj kluczową rolę.

Ilość trybów rozgrywki jak widać nie zachwyca. Oczywiście wypada również wspomnieć o czymś takim jak trening, ale to coś tak oczywistego, że nie ma sensu się nad tym jakoś szczególnie rozwodzić. Nie da się ukryć, iż brakuje tu jakichś dodatkowych rozwiązań, nawet jeśli miałoby to być coś tak typowego i sztampowego, jak klasyczny Survival albo Time Attack. Oczywiście nie pogardzilibyśmy i czymś bardziej wymyślnym…ale na dzień dzisiejszy możemy jedynie ubolewać nad brakiem wspomnianych przed chwilą wariantów zabawy.

Z zamkniętymi oczami

A od czasu do czasu

Jak już wspominałem, FaceBreaker to zręcznościowa nawalanka w czystej postaci. Jej największą bolączką jest to, że choćbyście się nie wiem jak uparli, szukali z lupą albo nawet teleskopem…to nie znajdziecie w niej za grosz głębi. Dostępne są trzy rodzaje ciosów – na twarz, na tułów oraz super-uderzenie. Do tego dochodzi możliwość uników, parowania oraz pchnięcia przeciwnika na liny. Odpowiednia kombinacja może również zaowocować chwilowym ogłuszeniem boksera, co pozostawia go otwartym na nasze ataki. Ale nie próbujcie nawet myśleć o wyrafinowanych taktykach, czy sprytnych sposobach na posłanie przeciwnika ku deskom ringu. Zdecydowana większość starć to maksymalnie „macherskie” nawalanie jednego, ewentualnie dwóch przycisków, przy jednoczesnym trzymaniu triggera odpowiadającego za parowanie. I tak aż do momentu, w którym ktoś pada na twarz – na ogół oczywiście jest to nasz przeciwnik. I tym niezwykle ambitnym sposobem należy powalić go trzykrotnie, bowiem Knock Out następuje po trzech upadkach. Jeśli jednak nie uda nam się doprowadzić do końca walki w trzech rundach, co zdarza się porównywalnie często, co trafienie szóstki w Totka podczas dwóch kolejnych losowań, następuje Nagła Śmierć – pierwszy na deskach przegrywa, niezależnie od wcześniejszego wyniku.

To jednak tylko jeden z dwóch sposobów doprowadzenia do Knock Outu. Drugi to atak tytułowym Facebreakerem. Gdy wyprowadzamy nieprzerwane serie celnych ciosów, u dołu ekranu możemy zaobserwować wypełniające się kolejno prostokąty – im ich więcej, tym silniejszy nasz super-cios, po którym oczywiście musimy napełniać je od nowa. Jeżeli jednak wyprowadzimy go, gdy ostatnia figura zacznie się świecić na czerwono…walka kończy się efektownym, innym dla każdej z postaci, ciosem nieco na modłę mortalowyh Fatality, aczkolwiek rzecz jasna nie aż tak brutalnym. Po takim Knock Downie nie ma już możliwości podniesienia się, ale pamiętać należy, iż Facebreaker to cios ekstremalnie powolny, przez co przerwanie go nie jest jakimś wielkim wyczynem.

Do kategorii wyczynów zapisałbym jednak co innego. Mianowicie – przejście całej gry bez ani jednego przekleństwa, na jakimkolwiek poziomie trudności. Wspomniałem moment wcześniej, że na większość walk wystarcza taktyka „zamknij oczy i wciskaj co popadnie, aż palce nie odpadną Ci z bólu”. Niestety, w pojedynkach z bossami to nie przejdzie. Są one tak niebywale frustrujące, że to jest po prostu jakieś nieporozumienie. Niezależnie od tego, jakbyśmy się nie starali, jakbyśmy szybkich palców nie mieli i jak ciekawego sposobu byśmy nie obmyślili – na każdego z „szefów” jest tylko jedna taktyka, polegająca na znalezieniu jego słabości i bezwzględnym wykorzystaniu jej. Co w tym dziwnego – zapytacie. Otóż to, że korzystanie z tych słabości to taktyka tak niebywale tania, że aż czasem wstyd jej używać. Wygrane walki z bossami wyglądają mniej więcej tak: Odskok, cios, odskok, cios, odskok cios albo, co jest już szczytem wyrafinowania, blok, cios, blok, cios, blok, super-cios. Walcząc normalnie, bez odwoływania się do takich marnych sztuczek możemy doprowadzić do jednego, góra dwóch Knock Downów. Potem CPU spycha nas do narożnika i powala na deski raz, drugi, a potem trzeci. Wielokrotnie walcząc z co trudniejszymi przeciwnikami miałem ochotę ze złości pogryźć pada, a potem rzucić nim gdzieś w kąt i iść na długi spacer na świeżym powietrzu. Z ręką na sercu mogę przyrzec, że dawno nie czułem się tak bardzo oszukiwany przez grę, pokonującą mnie niemal niezależnie od tego, co zrobię. Do tego należy jeszcze dodać absolutny brak wyważenia wśród postaci, co momentami mogło doprowadzać do szewskiej pasji. Na jawną kpinę zakrawa, iż część bohaterów może ogłuszać przeciwników stojąc niemal w przeciwnym narożniku, za sprawą monstrualnego zasięgu swoich unikalnych ciosów.

Komiksowo

Daj się zbić kobiecie

Graficznie FaceBreaker prezentuje się całkiem przyzwoicie, aczkolwiek nie jest to żadna rewelacja. Trzeba jednak przyznać, że cała ta komiksowa atmosfera została zachowana i jeśli o design chodzi, to naprawdę nie ma się do czego przyczepić. No i należy twórcom oddać, że animacje postaci również dopracowali bardzo mocno. Każda z nich ma swoje własne, niezwykle charakterystyczne ruchy, dodatkowo odznaczające się dużą płynnością. Poza tym, deformacje obitych twarzy również robią imponujące wrażenie. Na zmasakrowanej facjacie naszego oponenta bez trudu dojrzymy wszystkie siniaki i ślady obrzęku.

Udźwiękowienie również stoi na niezłym poziomie. Muzyka to, jak na Electronic Arts przystało, w pełni licencjonowany soundtrack…aczkolwiek nie powiem, by przypadł mi do gustu jakoś szczególnie. Skłamałbym, pisząc, że po paru godzinach nie zdecydowałem się na włączenie w tle własnej playlisty. Odgłosy ringu również nie budzą zastrzeżeń, podobnie z resztą jak dobrze podłożone głosy postaci, które przed każdą walką dumnie obiecują skopać nam tyłek.

Wszystko, tylko nie to!

Choćbym nawet bardzo chciał, to nie jestem w stanie zarekomendować debiutanckiego produkcji EA Freestyle jako dobrej. Ani dla fanów prawdziwego boksu, ani nawet dla entuzjastów zręcznościowych bijatyk, dla których na pewno lepszą propozycją będzie Soul Calibur IV, którego premiera miała miejsce niedawno. FaceBreaker to pozycja do włączenia na kwadrans w czasie jakiejś imprezy. W singlu starcza na minut dziesięć, bo…mało kto wytrzyma więcej przy tak strasznie denerwującym tytule.

Kiedy przyszła do mnie paczka zawierająca przeznaczony do zrecenzowania FaceBreaker byłem pełen radości, licząc na przyjemny, odprężający i do tego komicznie przerysowany boks. Tymczasem okazało się, że FB to pozycja, która przysporzyła mi takiego bólu palców, jak do tej pory żadna inna gra, niezależnie od gatunku, jaki by reprezentowała. Czemu tak jest? Dowiecie się z poniższego tekstu.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

8 KOMENTARZE

  1. Mam problem z wczytaniem zdjęcia. Jak wchodzę do boxer factory i download foto to jest napisane ze nie ma zdjęcia na easportsworld. com – a jest . Pczyczyną może byc to że mój gametag xbox ( awatar ) nie jest połączony z gametag ea. com . wie ktoś jak to naprawić ????

  2. EA czasem jak cos wymysli to czlowiek nie wie czy ma sie smiac czy plakac. Co to w ogole jest za gra? Dziecku tego nie dasz, bo mimo ze rysunkowe to po mordach sie leja i za trudne, dorosly tez nie pogra bo woli chocby powazne Fight Night Club. Na Wii to moze jest sens cos takiego wydawac, wtedy rodzinnie sobie pogra tata z 15letnim synkiem. Ale na powaznej konsoli takie farmazony, juz od samgo poczatku ta gra mi sie nie podobala. Oczywiscie to tylko moje zdanie!

  3. grałem w demko i nic ciekawego , gra cieszy przez pierwsze 10min a potem to juz tylko monotonnie naciskasz dwa przyciski, nie polecam gra raczej powinna wyjsc do ściągnięcia na pss za 30 zł tak by nie było szkoda wydanej kasy na nia .

  4. Ja bym sie tak nie zrazal. 🙂 Mialem onegdaj okazje zagrac w cos z tego klimatu a mianowicie RUMBLE BOXING 2. Zabawy bylo przy tym tyle ze szok ;p Mozna bylo poboksowac sie Clintonem, jego zona, Jacksonem, Shaquillem O`Neilem itd. 🙂 Co ma oznaczac termin „powazna konsola”? Jesli gry takie jak Patapon albo Spore odnosza sukcesy to czemu cos takiego mialoby nie cieszyc?

Skomentuj Wojciech Borowicz Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here