Do refleksji na ten temat skłonił mnie wczorajszy news obwieszczający nam, że Konami, producent słynnej serii PES zwiększa ilość licencji w tegorocznej edycji gry. Informacja ta bardzo mnie ucieszyła, bo choć z gry w PESa zawsze czerpałem sporą przyjemność przez cały czas niczym cierń w tyłku odczuwałem brak prawdziwych nazw zespołów i nazwisk graczy. Niby na samą rozgrywkę nie miało to żadnego wpływu, a jednak gdzieś za tym wszystkim pojawiał się pewien żal, że nie mogę strzelić bramki Ronaldinho tylko jakimś Ronaldihno-podobnym sobowtórem. Bolał mnie również brak oficjalnego godła klubu czy choćby jego nazwy.

Na czym polega magiczna moc marki? Przywiązanie, silna chęć identyfikacji gracza ze swoim ulubionym zawodnikiem? Trudno powiedzieć. Może wszystkiego po trochu?Fakt pozostaje jednak faktem – marka przyciąga graczy. Zrozumieli to twórcy gier i nie szczędzą pieniędzy na wykupywanie licencji od producentów. Czymże bowiem byłby jakikolwiek tytuł wyścigowy, w którym ścigalibyśmy się czymś tylko podobnym do Ferrari Enzo, Subaru Imprezy czy Lamborghini Gallardo. Wyobraźcie sobie NFSa bez licencji. Widzicie? Teraz już wiecie jak ważne są dla was te wszystkie firmowe znaczki, kształty i charakterystyczne cechy waszych ulubionych maszyn. Choć osobiście nie należę do markofili grając swego czasu w GTA:SA z czasem zaczął irytować mnie fakt braku samochodów znanych marek. W końcu to niezły wypas wyjechać na miasto takim Gallardo…

Problem braku licencji najjaskrawiej widoczny jest w rywalizacji wspomnianego już PESa z serią FIFA Electronic Arts. Choć pierwsza z serii zdecydowanie dominuje w kwestii grywalności notoryczny brak dużej ilości licencji odbiera pewną przyjemność gry. Choć dojrzali gracze najprawdopodobniej chcąc nie chcąc machną na to ręką (i ściągną patch fanowski) o tyle młodsze pokolenie graczy wybierze FIFĘ, bo tam, a nie w PESie może zagrać ukochanym Realem czy Barceloną i wygrać jeden z europejskich pucharów. Niestety nie udało mi się znaleźć danych liczbowych odnośnie ilości sprzedanych kopii ostatniej edycji obu serii, ale nie zdziwiłbym się gdyby większa z liczb figurowała przy tytule FIFA (figuruje przyp. red.).

Kiedy o tym myślę, w ogóle trudno mi sobie wyobrazić jakąkolwiek grę spod szyldu EA Sports nie dysponującą licencją. To właśnie postaci prawdziwych zawodników przyciągają nas do tego typu tytułów patrząc na nas z okładek i w czasie gry. Prawdziwą potęgę tego zjawiska potwierdza przypadek jednej z edycji serii NBA, w której jedną z głównych informacji promujących grę był fakt, że udało się uzyskać zgodę na wykorzystanie wizerunku samego Michaela Jordana, której nie posiadali panowie z EA w edycji roku poprzedniego. Obiektywnie patrząc to czy gramy ludkiem nazywającym się Michael Jardon czy Jordan i czy gra on w koszulce z numerem 32, a nie 23 nie ma żadnego znaczenia dla rozgrywki. Jeśli jednak zastanowimy się nad tym chwilę oczywistym jest, że tylko His Airness jest w stanie zapewnić nam prawdziwą radochę w czasie gry.

Potęgę nazwisk potwierdzają kolejne przykłady gier – Michael Jordan In Flight, Richard Burns Rally czy Collin McRae Rally (Madden, Tiger Woods przyp. red.), w których samo nazwisko w tytule gry ma przyciągać rzeszę fanów.

Absolutnie niestrawne wydają mi się również managery piłkarskie pełne fikcyjnych nazwisk i nazw klubów. Niedawno zresztą, kiedy Malacar pisał o planach podboju świata swoją niezawodną drużyną Gliwice Kurde Kraby sami potwierdziliście, że prawdziwa radość płynie z kierowania nie fikcyjną, ale prawdziwą drużyną.Czy powyższe fakty dowodzą, że żyjąc w świecie, w którym zewsząd atakują nas znaki towarowe i różnego rodzaju marki staliśmy się od nich uzależnieni? Czy nasze przekonanie o tym, że jesteśmy reklamoodporni jest tylko mrzonką, którą rozjeżdża walec z wielkim napisem Licensed by…?

Ja niestety, w pełni świadomy swojej słabości muszę przyznać, że w grach komputerowych dość silnie jestem przywiązany do marek i licencji czerpiąc większą przyjemność z gry w tytuły licencjonowane.

A czym dla Was jest licencja w grze? Jak myślicie – co sprawia, że jesteśmy tak od niej uzależnieni?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

11 KOMENTARZE

  1. zagłosowałem na „TAK” – ale nie do końca 😛 otóż, licencje w grach sportowych i samochodówkach mnie w ogóle nie obchodzą – bo w takowe nie gram. Jedynie przykład managera piłkarskiego do mnie przemawia – fikcyjne kluby i fikcyjni gracze to wybitnie nie jest to, chyba że i sama dyscyplina sportu i setting są fikcyjne. W znakomitej większości innych gier licencja to śmierć – licencja filmowa na ogół. Ale są wyjątki. Kilka dobrych gier EA na licencji LotR, na przykład. Riddick, AvP, Diuny wszystkie, Vampire Bloodlines, strategiczne Warhammery trzy (a zwłaszcza pierwsze dwa) plus Dawn of War. Nie mogę się doczekać Beyond the Red Line nawiązującego do Battlestar Galactica. Gry na licencji mogą być świetne – ale tylko w przypadku, gdy:1. sama licencja jest dobra2. na jej podstawie powstaje dobra gra3. którą tworzą autentyczni fani i miłośnicy ww. licencji

  2. AvP jest na licencji komiksowej nie filmowej1 – niekoniecznie. Lotry są świetne? Tłuczone masowo moze jeden jest dobry. 2 – oczywistość3 – kiedyś fani zrobili polskie tłumaczenie gry w świecie Star Treka i to zostało wydane i sobie resztę dośpiewajcie jak wyszła żenua

  3. a komiks jest oparty na licencji filmowej, więc o co chodzi? zresztą, gdzie ja napisałem, że AvP jest oparte na licencji filmowej?1. nie wszystkie, „kilka” – dwie Bitwy o Śródziemie na przykład, bardzo sympatyczne gry, LOTRO w które teraz masa ludzi gra, stary dobry Return of the KIng – też się w niego fajnie grało2. niekoniecznie oczywistość – pisząc „dobra gra” miałem na myśli grę taką, która ma założenia , konstrukcję i tak dalej na tyle dobrą, że nawet bez licencji byłby to niezły produkt3. fani robili też lokalizację Hearts of Iron II i Knights of the Old Republic – i wyszły nieźle 🙂 ale oczywiście chodziło mi o fanów-zawodowych twórców giera, i jeszcze a propos licencji na marki wozów w grach wyścigowych. Często taka licencja wiąże się z ograniczeniami gameplaya i to znacznymi – licencjodawcy nie lubią bardzo gdy ich samochody źle wyglądają, więc gra nie może obsługiwać żadnego sensownego modelu zniszczeń wozu, bo Lamborghini z wgniecionym błotnikiem jest nie do pomyślenia 🙂

  4. W przypadku samochodówek IMHO licencje nie grają takiej roli. Raz, że charakterystyczną bryłę sportowego auta łatwiej wymodelować niż twarz piłkarza (oglądanego zazwyczaj z większej odległości), więc brak znaczka na masce nie robi wielkiej różnicy, bo widać przecie, że to czym jadę to subaru. :] Dwa, że do niedawna producenci samochodów mieli straszne obiekcje przeciwko przedstawianiu zniszczeń w swoich produktach (bo, jak wiadomo, samochody firmy X są niezniszczalne 🙂 i w efekcie w grze z licencjami jeździło się matchboxem, w którym co najwyżej pękła szybka. Fajnym zjawiskiem była gra Midnight Club 2 (tylko ta część wyszła na PC) – były to typowe popłuczyny po Szypkich I Fściekłych, ale zrealizowane po mistrzowsku i dające wielką frajdę z jazdy (wybitnie zręcznościowej). Gra nie korzystała z licencji, za to czerpała pełnymi garściami z kanonu – postacie przeciwników parodiowały bohaterów filmu, czarny muscle car stawał na tylnych kołach przy burnoucie, a najlepszą bryką był Skyline GTR. 🙂 Brak licencji dał twórcom sporą swobodę. Oczywiście, gra przeszła niemal całkowicie bez echa (przynajmniej w Europie) mimo, że łykała ówczesne NFS:U na śniadanie. I tu chyba wychodzi siła licencji i reklamy. :/

  5. Nie wyobrażam sobie gry w menadżera piłkarskiego w którym brakuje licencji na nazwiska najlepszych zawodników świata, niektóre osoby właśnie po to odpalają ukochaną część FM bądź Championshipa aby do swojego ulubionego klubu sprowadzić największe gwiazdy piłki nożnej, płacić niesamowite pieniądze i podbijać świat, wygrywając po kolei wszystkie możliwe rozgrywki. . . Upierał bym się przy licencjach przy samochodówkach, ale jak ja jestem zapalonym fanem piłki kopanej, to dlaczego zapalony maniak aut ma jeździć czymś podobnym do „Mishubichi” Bądź innym wymysłem ? Dla mnie nie robi to różnicy ale dla takiej osoby. . . Każdy patrzy na to z innej strony, ja wymagam, ciesze się, że gry do których siadam mając trochę wolnego czasu dają tą przyjemność. . .

  6. to nie jest kwestia ulubionych klubów czy zawodników czy marek samochodów – tylko zderzenie z rzeczywistością. Wiemy jakie są kluby i piłkarze, wiemy jakie są samochody, więc nie możemy strawić gry, która mówi nam, że jest inaczej. To jest konflikt na poziomie psychologicznym i nieświadomym. Tak samo mierzi mnie granie w takie tytuły jak „Full Spectrum Warrior”, których akcja rozgrywa się w jakimś tam Zekistanie. Nie ma takiego państwa! Może jakiś zidiociały Amerykanin, który własnego kraju na mapie znaleźć nie umie, łyknie taką głupotę, ale nie przeciętny Polak, który dobrze wie, że czegoś takiego nie ma. No ale to już nie jest problem licencji 😀

  7. seraphim —> sporo w tym racji co piszesz – to konflikt psychologiczny na poziomie podświadomym. Po prostu coś nas wewnętrznie drażni. Ja mam ten sam problem z bronią w grze. Zdecydowanie bardziej wolę strzelać z czegoś co faktycznie istnieje (choć przecież nigdy w realu nie miałem tego w ręku) niż z jakiegoś mega-hiper-super-pulse rifle’a. Jakoś lepiej się czuje zabijając w akompaniamencie huku karabinu i upadających łusek niż dziwnych dźwięków wydawanych przez jakiś tam fazer czy inny szmelc :)Czyżbyśmy wracali do problemu, że człowiek choć wciąż szuka alternatyw dla rzeczywistości mimo wszystko w tej stworzonej wirtualnej zwraca się ku temu co zna i z tym najlepiej się czuje? Dziwni jesteśmy. . .

  8. Zaglosowalem na „Nie”. Co prawda, nic w tym dziwnego, ciesze sie, gdy moge pograc z uzyciem wirtualnych odpowiednikow ludzi/przedmiotow, ktore istnieja faktycznie i ktore na codzien moge zobaczyc w TV, czy na ulicy. Ale z drugiej strony – majac do wyboru FIFE i PES-a, siegam bez najmniejszego nawet sladu wahania po to drugie, choc irytuje mnie brak wielu prawdziwych naziwsk w tejze produkcji. Kiedy mam sie zdecydowac, czy siegnac po Getawaya, czy najnowsze GTA – rowniez wybiore Wielkiego Zlodzieja Samochodow, choc rzecz jasna wolalbym mknac Ferrari czy jakims Lambo, niz Inferno, tudziez Deluxo albo jeszcze innym, bardziej wymyslnym szmelcem 🙂

  9. Ludzie ja gram w pesa i nic mnie nie irytuje bo po kilku godzinach po premierze gry wychodzi Option File dodający prawdziwe nazwiska, herby itd. I jaki kłopot ściągnąć megowy plik. Wogule po co ten durny temat?

  10. Po to, zeby podyskutowac mogli tez konsolowcy, ktorzy raczej sobie takiego Option File’a nie sciagna, bo tego typu mozliwosci w przypadku sprzetow stawianych pod telewizorem sa stosunkowo ograniczone.

  11. Teoretycznie licencja nie jest wazna, jednak glupio sie jezdzi Megaspeederen RG-12CV albo innym Volbo AX :DCo do gier sportowych, to sadze ze ma to jeszcze wiekisze znaczenie bo graja w nie chyba tylko maniacy danej dyscypliny, bo kto by chcial kopac animowana pilke zamiast prawdziwej z kumplami? 😀

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here