Bomba, którą w pierwszej części Marcus, wraz ze swoimi trzema towarzyszami broni, zdołał zrzucić na teren wroga miała zakończyć ciągnącą się latami wojnę o świat Sery. Niestety, rasa Locustów, w którą wycelowany był ten atak, przeżyła, by teraz powrócić ze zwielokrotnioną siłą. Szarańcza na swojej drodze ku zgładzeniu ludzkiej rasy dosłownie pochłania kolejne miasta. Oddziały COG bronią się już tylko w jednym bastionie – Jacinto. Ostatnią szansą na uratowanie ludzkości jest kontratak, mający na celu unicestwienie siedziby Locustów. No i tu, jak już się z pewnością domyślacie, zaczyna się nasza rola. Wcielamy się w Marcusa Feniksa, największego twardziela w szeregach Koalicji i przy okazji brata bliźniaka naszego rodaka, Mariusza Pudzianowskiego.

Pojedynek na pilniki do pazurków

Oczywiście nawet ktoś taki jak on nie poradziłby sobie z wojskami Szarańczy bez wsparcia. No dobra – poradziłby sobie, ale udzielenie mu go pozwala wpleść w fabułę dodatkowy, moim zdaniem zdecydowanie najciekawszy wątek. Tak się bowiem składa, że żona Doma Santiago, najlepszego przyjaciela Marcusa, zaginęła. Należałoby ją więc odnaleźć i odstawić do domu całą i zdrową. Poza Dominikiem, powróci reszta starej gwardii – Anya, Hoffman, Baird i oczywiście mój faworyt, „Parowóz” Cole. Na scenie, zarówno po jednej, jak i drugiej stronie konfliktu, pojawi się jeszcze kilka nowych twarzy, ale nie będę zdradzał już więcej szczegółów i pozwolę wam samym odkryć tajemnice, które kryje w sobie opowieść przedstawiona w Gears of War 2. Niestety, podobnie jak miało to miejsce w „jedynce” nie jest ona najwyższych lotów. Mało spójną, a w najgorszych momentach wręcz głupawą fabułę pointuje zwyczajnie idiotyczne zakończenie. Dobrze więc, że wpleciono w to wszystko prywatny cel jednego z bohaterów. W przeciwieństwie do głównego wątku, poszukiwania Marii Santiago trzymają w napięciu i może przesadziłbym, pisząc, że poruszą kamienne serce każdego twardziela, ale sam dużo bardziej niż losami Sery, przejmowałem się wybranką Dominika.

Bigger?

Tak naprawdę, GoW 2 to wciąż stare, dobre „Gyrosy”. Mozolne posuwanie się w przód, od osłony do osłony, ciągłe krycie się przed gradem kul i usuwanie Locustów z ich pozycji to serce tej gry, sprawiające, że można ją zaliczyć do ścisłej czołówki obecnych na rynku strzelanek. Epic Games, z Cliffordem Bleszinskym na czele, to ekipa, która wie, co dobre. Dlatego też nie zmienili oni zbyt wiele w samej mechanice rozgrywki, toteż jeśli niedawno zaliczyliście pierwszą odsłonę, spokojnie możecie siadać do „dwójki” bez obaw o to, iż nie będziecie wiedzieli z czym to się je. Zmiany bowiem to w głównej mierze rozszerzenia tego, z czym mieliśmy do czynienia wcześniej. Oczywiście w szeregach Szarańczy pojawiło się przez ostatnie dwa lata paru nowych rekrutów. Niestety, ichnia armia, choć z jednej strony urosła, to z drugiej została uszczuplona o urocze, zawsze chętne, by posłuchać co mamy do powiedzenia Berserkerki. Na całe szczęście, arsenał, jakim dysponują Marcus i jego ekipa, głównie się rozszerzał. Broni nie tylko jest więcej, niż poprzednio, ale również została świetnie wyważona. Jeśli płomienie z miotacza ognia zdołają kogoś objąć, ma raczej małe szanse na to, że ujdzie z życiem…ale wcześniej posiadacz tej zabawki musi z tymże życiem dojść na odpowiednio bliską odległość, co również może być zadaniem niełatwym. Z kolei Gatling Gun, obdarzony imponującym zasięgiem oraz monstrualną siłą rażenia nie dość, że ma tendencję do szybkiego przegrzewania się, to jeszcze znacznie ogranicza mobilność żołnierza. Nie inaczej jest z moim ulubionym orężem, czyli moździerzem. W drugich Gearsach nie przeżyłem chyba nic lepszego, niż spoglądanie, jak wrogie jednostki zalewa spowodowany przeze mnie deszcz ognia. Jest to jednak kupa żelastwa, której targanie nie należy do rzeczy łatwych i przyjemnych, tak więc raczej nie nastawiajcie się na bohaterskie szarże z moździerzem pod pachą.

Marcus kontra miotacz ognia

Poza nowym sprzętem i nowymi przeciwnikami, w Gears of War 2 są równie nowe ruchy, poznane przez Marcusa Feniksa od czasu, gdy zrzucił bombę do tuneli Locustów. Amerykański Pudzian dysponuje teraz szerszym wachlarzem sposobów dobijania rannych wrogów – to niby drobna rzecz, ale uwierzcie, że powalenie oponenta na ziemię i zatłuczenie go na śmierć potrafi dać jakąś dziwaczną satysfakcję. Epic starało się również wykreować na wspaniałe innowacje pojedynki na piły łańcuchowe oraz motyw z przerobieniem przeciwnika na żywą tarczę. I o ile to pierwsze, choć zdarza się niezwykle rzadko, budzi sporo emocji, to już ostatnie należy traktować raczej w kategoriach mało użytecznej ciekawostki, bo jako technika walki raczej się nie przydaje. Zespół pod dowództwem Cliffy’ego B. obiecywał też bardziej „zniszczalne” otoczenie, niż poprzednio i poniekąd słowa dotrzymał, ale nie ukrywam, że tynk odpadający ze ścian, łamiące się meble i tego typu, za przeproszeniem, duperele, jakoś nie rzuciły mnie na kolana.

Better?

Gears of War 2 to gra akcji pełną gębą. Jeśli część pierwsza wydawała wam się intensywna, to tym razem porywające tempo kolejnych wydarzeń po prostu zwali was z nóg. Praktycznie cały czas coś się dzieje i nie ma ani chwili na to, by złapać głębszy oddech. Przeciwnicy bronią swoich lub też szturmują nasze pozycje w sporych ilościach, ale przewaga liczebna to nie ich jedyny atut. Poprzednio prawie bez przerwy musieliśmy toczyć starcia ze zwykłą piechotą Szarańczy. I choć teraz też jest to element dominujący, to na naszej drodze pojawia się znacznie więcej przeciwników większego kalibru. W konsolowym wydaniu „jedynki” Brumak – żywa krzyżówka pomiędzy czołgiem, gorylem i dinozaurem, nosząca na sobie karabiny maszynowe oraz wyrzutnię rakiet, widoczna była tylko na filmiku. Edycje pecetową rozszerzono o walkę z tym bydlakiem. Z kolei w pozycji recenzowanej Brumak goni Brumaka i Brumakiem pogania. Znacznie zwiększyła się również ilość Boomerów, którzy poza granatnikami, mogą teraz nosić również kilka innych rodzajów broni. Do tego powraca Corpser, a Reaverzy, którzy w pierwszych Gearsach pojawiali się w zasadzie tylko na moment, tutaj nieustannie zasnuwają niebo, chyba, że trzeba zrobić miejsce dla pocisków typu Nemacyst, bezlitośnie bombardujących nasze pozycje.

Co ważne, różnorodność nie tyczy się tylko i wyłącznie przeciwników, jakich napotkamy po drodze, ale też typów zadań, które będziemy wykonywać. Oczywiście główny cel zawsze jest bardzo podobny – wytłucz do nogi wszystko, co się rusza i nie jest z COG-u. Mimo to, poza zwykłymi chodzonymi misjami, wykonamy też takie, w których zasiądziemy za sterami lub uzbrojeniem najróżniejszych pojazdów. Zadania te są krótkie i bardzo, ale to bardzo intensywne. I choć czasami sterowanie potrafi w nich mocno dać w kość, odrobinę psując zabawę, to gwarantuję, że będziecie z uśmiechami na twarzach spoglądać na zniszczenia, jakie w szeregach Szarańczy wywołaliście z wody, ziemi i powietrza.

Marcus kontra Huge Friggin Gun

Niestety, nie ma róży bez kolców. Choć nieustanna akcja, okraszona świstem wystrzałów, hukiem eksplozji i krzykami wielu walczących robi spore wrażenie i sprawia, że chce się brnąć dalej, ku sercu ziemi Locustów, to jednak poziom trudności wydaje się być odrobinę zaniżony w stosunku do części pierwszej. Tam nie działo się aż tyle, ale czasami aż strach było wychylić się zza osłony, w obawie przed rychłym przyjęciem ołowianego pocisku na czoło. Z resztą – prędzej czy później, wróg i tak do naszej pozycji docierał. Tutaj rzadko dostaje on taką możliwość, bo zwykle ginie zanim w ogóle zdoła ogarnąć sytuację na polu bitwy. Nawet wspomniani Boomerzy czasem nie zdołają oddać strzału, a w 2006-tym roku potrafili mocno przetrzebić szeregi naszej kilkuosobowej ekipy. Zresztą – nawet jeśli ktoś nas powali, to nie znaczy, że już jesteśmy martwi. Tym razem bowiem towarzysze Marcusa są znacznie bardziej chętni do pomocy i wskrzeszą go, jeśli tylko dotrą doń zanim się wykrwawi lub ktoś go dobije, co zdarza się raczej sporadycznie. Warto jednak dodać, że zaniżenie poziomu trudności raczej nie tyczy się walk z bossami. I o ile w Gearsach numer jeden prawdziwe problemy sprawiało tylko finałowe starcie, to tym razem właśnie ostatni szef jest potulnym misiem w porównaniu do swoich poprzedników, którzy potrafią napsuć trochę krwi, uprzednio znacznie podwyższając poziom zawartej w niej adrenaliny.

Far more badass?

Choć, o czym już z resztą pisałem, fabuła nie należy do najmocniejszych stron nowej gry od Epic Games, to jednak nie sposób odmówić jej klimatu. Twórcy tego tytułu dobrze uwydatnili desperację obydwu walczących ras. Gears of War 2 od swojego poprzednika na pewno jest zdecydowanie poważniejsze. Przez to, w jaki sposób tytuł ten porusza tematykę ludzkich dramatów, jak choroba, czy tęsknota, świat Sery jawi się nam jako znacznie smutniejsze, czy wręcz mroczniejsze miejsce, niż poprzednio. Oczywiście tego wrażenia absolutnie nie utrzymują, ba, nawet się o to nie starają, lakoniczne wypowiedzi Marcusa, czy wesołkowate komentarza Cole’a…ale przecież GoW 2 nigdy nie miało być głęboką produkcją, w jakiś wyjątkowo realistyczny sposób ukazującą koszmar wojny. I tak więc należy docenić postęp, jaki w kwestii budowania klimatu poczyniła studio Epic od premiery pierwszej części Gearsów.

Dodatkowo, podopieczni Clifforda postarali się, by starcia z Locustami były jeszcze bardziej brutalne i krwawe. I choć może się to wydawać mało prawdopodobne, to ich starania przyniosły zamierzone efekty. GoW 2 to prawdziwy gorefest.

Krew przeciwników, chlapiąc na wszystkie strony, zasłania nam wizję, a tu i ówdzie możemy natknąć się na to, co zostało z trafionego granatem wroga. Trzeba się jednak dobrze przyjrzeć, bo zapewne nie ma tego zbyt wiele. Jeśli z kolei lubicie zabawy z ogniem, to spodziewajcie się agonalnych krzyków płonącej Szarańczy i stosów zwęglonych trupów, którymi znaczyć będziecie swoją drogą ku sercu ziemi wroga.

Hajże na Locusta!

Kampania dla jednego gracza w recenzowanej pozycji powinna zająć przeciętnie jakieś dziesięć godzin, jest to więc drobna zmiana na plus w stosunku do części pierwszej, która kończyła się dokładnie w momencie, kiedy akcja zaczynała się rozkręcać na dobre. Równie przyjemnie, a pokuszę się nawet o stwierdzenie, iż jeszcze lepiej przy Gears of War 2 można bawić się w trybie kooperacji. Szczególnie podobać może się to, że przy grze za pośrednictwem Xbox Live można dołączyć do kolegi w każdej chwili i współpracować z nim, przy niezależnych od siebie poziomach trudności. Co prawda co-op sam w sobie wiele nowego, poza paroma drobnymi smaczkami, do kampanii nie wnosi, ale jednak mało co potrafi zastąpić tępienie Locustów przy akompaniamencie znajomego.

Z Tekkena się urwał

Gry wieloosobowej w GoW 2 dotyczy najważniejsza i zdecydowanie najbardziej udana innowacja w stosunku do poprzedniej odsłony. Chodzi o tryb gry, nazwany Hordą. Ten rodzaj rozgrywki umieszcza pięciu żołnierzy COG na jednej z multiplayerowych map. Poczynaniami każdego sterują oczywiście gracze. Gracze, na których rzucane są kolejne, coraz liczniejsze i, przede wszystkim, potężniejsze fale wszelkiego typu jednostek Szarańczy. Nie brzmi to może jakoś szczególnie przekonująco, ale uwierzcie mi, że jest wielkim wyzwaniem i daje kupę zabawy. Wymaga bowiem od grających nie tylko indywidualnych umiejętności, ale też doskonałej współpracy i przyjęcia odpowiedniej strategii. Bez tego nie ma szans, by powstrzymać napierających ze wszystkich stron Locustów, którzy zrobią wszystko, by zająć okupowaną przez nas pozycje i wyciąć w pień naszą ekipę. Desperacja, ciągły niedobór amunicji, bezpardonowa walka o każdy wirtualny centymetr kwadratowy…w moim odczuciu ten tryb pokazuje, jak nowe Gearsy powinny wyglądać również w singlu. Wspomnieć jeszcze wypada o tym, że (co mi się szczególnie podoba) w Hordę można grać również we dwóch, na podzielonym ekranie. Wówczas wzrasta nie tylko poziom trudności, ale też (i tak gigantyczna) ilość emocji, wywoływanych przez tę wspaniałą zabawę.

Oczywiście Horda – choć najlepsza – to oczywiście nie jedyna forma sieciowej rozgrywki, dostępna w drugim GoW. Jeśli o nowościach mowa, to Epic Games pamiętało o tym, by jeszcze poszerzyć wachlarz dostępnych trybów. W końcu zadebiutował odpowiednik klasycznego Capture the Flag, w którym jednak zamiast kolorowego kawałka materiału musimy pochwycić (tak! Patent z żywą tarczą jednak się do czegoś przydaje!) cywila, który bynajmniej nie ma zamiaru poddać się nam bez walki. Poza tym, Gears of War 2 oferuje również możliwość zabawy w świeżutkich trybach, takich jak Guardian oraz Wingman. I o ile pierwszy raczej niczym nie zaskakuje (ot, chroń lidera, bo drużyna przestanie się respawnować), to już drugi jest co najmniej ciekawą wariacją na temat klasycznego deathmatchu, wprowadzającą na pole bitwy walczące ze sobą duety. Oczywiście nie wolno zapomnieć o tym, że powraca cała plejada znanych z „jedynki”, sprawdzonych trybów – choćby zwyczajny, drużynowy Warzone albo mój ulubiony King of the Hill. I przyznać muszę, że zabawa w sieci jest przednia. I choć Horda ewidentnie wyrasta ponad pozostałe tryby, to jednak mnóstwo przyjemności można wyciągnąć też z pozostałych, gdzie wszystkimi stronami kierują żywe osoby.

Niestety, nie jest tak różowo, jak wedle wszelkich przewidywań być powinno. Już nawet spuszczę zasłonę milczenia na brak jakiejkolwiek ochrony w punktach ożywienia drużyn, co daje wielką przewagę moździerzowym kamperom. Dużo większym problemem jest tragiczny matchmaking, czyli ponury żart pań i panów z Epic. Czemu, na Litość Boską, rozwiązanie, które w Call of Duty działa świetnie, w Gears of War musi doprowadzać do szału? Albo inaczej – czemu dowolny wybór serwerów, skoro nikomu nie przeszkadzał, został zamieniony na coś, co absolutnie się nie tutaj nie sprawdza? To jest przecież jawna kpina, żebym musiał dłużej czekać na znalezienie partnerów do gry, niż potem mógł cieszyć się samą w sobie zabawą. Tym bardziej, iż nowe Gearsy to przecież ponoć najpopularniejsza produkcja na Xbox Live. Skoro tak, to jakim cudem wyszukiwanie odpowiednich kandydatów może trwać tyle czasu, że niejednej osobie odechce się grać, zanim zdąży dołączyć do jakiejś partii?

Ewolucja

Marcus – pamiątkowa fotka z wakacji

Oprawa graficzna to niewątpliwie istotna strona serii GoW. To właśnie rozmach, z jakim została wykreowana strona wizualna sprawił, że pierwsze „Gyrosy” stały się grą godną miana „next-gen”. Sequel oczywiście działa na tym samym silniku, czyli Unreal Engine 3.0. Epic Games nie próżnowało jednak i poczyniło spore postępy w porównaniu z częścią poprzednią. Co prawda nie jest to już rewolucja graficzna, ale rozwój widać gołym okiem. Można czepiać się tego, że same modele postaci, czy otoczenie przeszły tylko kosmetyczne poprawki, ale trzeba przy tym zwrócić uwagę na fakt, że tym razem na ekranie dzieje się znacznie więcej. Twórcy gry raz po raz raczą nas wspaniałymi, choć ewidentnie skryptowanymi sytuacjami, powodującymi natychmiastowy opad szczęki. I to nie jakiś tam zwykły opadzik, a natychmiastową podróż do poziomu tuneli Szarańczy. Poza tym, w zasięgu naszego wzroku może jednocześnie przebywać pokaźnych rozmiarów ekipa Locustów, wspierana przez Brumaka i kilka Reaverów, a animacja ciągłe trzyma stały, przyzwoity poziom. No, może nie „ciągle” – sam doświadczyłem jednego, krótkiego spadku liczby klatek na sekundę, ale miało to miejsce w ostatniej misji, gdzie akcja nabiera naprawdę zawrotnego tempa, więc nie ma się czemu specjalnie dziwić. Do tego trzeba dodać, że liczba przeciwników, z którymi możemy w jednej chwili walczyć, to nie wszystko, co w kwestii oprawy wizualnej poprawili autorzy recenzowanej produkcji. Gears of War, z premierą drugiej części, przestał być synonimem szaroburych krajobrazów. Teraz paleta kolorów jest znacznie szersza, a same okolice, które zwiedzimy bardziej zróżnicowane, co jednak nie znaczy, że gra choć trochę traci przez to na klimacie. Tak, szczęśliwie, nie jest.

Udźwiękowienie również stoi na najwyższym światowym poziomie. Ciężko jest coś zarzucić pompatycznej muzyce, dobrze komponującej się z tym co widzimy na ekranie. No, może poza tym, że na ogół i tak jest ona zagłuszona przez świst wystrzałów i pokrzykiwania walczących. Ale z drugiej strony – lepiej w ten sposób, niż gdyby miało być na odwrót. Poza tym, pragnę zwrócić uwagę na voice-acting, który wykonany został po prostu bajecznie. Do pełni szczęścia w tej kwestii brakowało mi tylko Banderasa w roli Dominika Santiago, ale mniejsza o to – wszyscy aktorzy wyśmienicie wywiązali się ze swoich ról. I bez bicia przyznaje, że kiedy sięgam pamięcią, to znajduje, ja wiem, ze trzy gry lub serie, mogące pod tym względem dorównać Gears of War – GTA, Metal Gear Solid oraz Rogue Galaxy.

Po naszemu

Po naszemu – ratatatata

Z recenzenckiego obowiązku, wypada jeszcze w kilku słowach wspomnieć o pełnym, kinowym spolszczeniu którego w tym przypadku dopuścił się Microsoft. I nie, żebym był jakimś szczególnym wrogiem polonizacji – w końcu miło zobaczyć, że ktoś przejmuje się naszym rynkiem na tyle, by tłumaczyć gry na ten dziwaczny język…ale jednak, w GoW 2 nie jest to element, sprawiający, iż rzesze naszych rodaków będą bić pokłony z zachwytu. Co mnie boli najbardziej, to tłumaczenie nazw własnych. Może i to kwestia gustu, przez co znacząco obniża się moja ocena spolszczenia, ale jednak, jak widzę tych wszystkich Trupiarzy, Trepy albo inne Ścierwa, to aż mnie pusty śmiech ogarnia. Co gorsza, ekipa tłumaczy nie miała za grosz konsekwencji, przez co na przykład czasem walczymy z Rozrywaczami (litości…), by chwilę później w starciu z tym samym przeciwnikiem dowiedzieć się, iż jest to Reaver. Jakby tego było mało, to oryginalne dialogi napisane zostały naprawdę przyzwoicie i choć polska wersja jest im raczej wierna, to jednak nie do końca oddaje ich rzeczywistą jakość.

Powrót króla?

Jeżeli pierwsze Gearsy sprawiły, że siedzieliście przed telewizorami, z minami wyrażającymi szeroko pojęty zachwyt, to kontynuacja absolutnie i bezdyskusyjnie jest grą dla was. W zasadzie, to Clifford Bleszinsky w stu procentach spełnił swoją obietnicę mówiąc, że będzie „bigger, better and far more badass”. Ja jednak nigdy nie należałem do grona osób, które w GoW widziały coś więcej niż bardzo dobrą strzelankę. Dostrzegam ją też w sequelu, dlatego wystawiam grze ósemkę i, aby Malacar później nie wyzywał mnie od mięczaków, dorzucam do tego jeszcze połówkę punktu. A tak zupełnie serio – mogłoby być więcej, bo w swojej kategorii Gears of War 2 to absolutna czołówka. Jest jednak parę rzeczy, jak kretyńska fabuła, zaniżony poziom trudności, głupie zakończenie, czy, co najgorsze, doprowadzający do szewskiej pasji matchmaking (a w ekstremalnych przypadkach, to nawet brak takowego), które blokują drogę ku wyższej nocie, nawet pomimo obecności wynalazków tak wspaniałych, jak choćby Horda.

Oczekiwania przed premierą nowych przygód niezniszczalnej ekipy Marcusa Feniksa były ogromne. W końcu do Gears of War, chyba już na stałe, przylgnęła łatka nie tylko najlepszej gry na Xboksa 360, ale również tytułu, który symbolizuje właściwe przejście elektronicznej rozrywki w kolejną generację. GoW 2, względem poprzednika, miało być „bigger, better and far more badass”, jak to mówił Clifford Bleszinsky. Czy tak faktycznie jest? Przekonajmy się.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

18 KOMENTARZE

  1. Każdy ma prawo do własnego zdania. Dla niektórych to jedna z najlepszych, jak nie najlepsza gra na X360. Według mnie gra stoi na bardzo wysokim poziomie, ale ciekawe jak będzie w starciu z Resistance 2?Ja miałem okazję grać w Gears of War 2 i powiem, że gra jest bez zarzutów. Jaka miała być taka jest. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do jakości wykonania, a grafika prezentuje się świetnie. Do tego nieustająca rozróba na polu walki. Jedyne do czego można się uczepić, zauważyłem to grając, to banalna fabuła. Ogółem gra jest godna polecenia każdemu kto lubi gry akcji i kto posiada X’a 360. Bardzo dobra recenzja, ale ocena troszeczkę chyba zaniżona. 😉

    • Według mnie gra stoi na bardzo wysokim poziomie, ale ciekawe jak będzie w starciu z Resistance 2?

      Ale w starciu na co? Chyba na ilość sprzedanych sztuk? Bo jeśli tak to Resistance jest daleko w tyle.

  2. po pierwsze primo drobna literówka ?

    absolutnie się nie tutaj nie sprawdza?

    po drugie primoczytając recenzję miałem wrażenie, że biegnę, dużo informacji zawartych w recenzji tylko sprzedanych bardzo na szybko. i po trzecie primoosobiście uważam GoW2 za bardzo dobrą kontynuację dobrej gry. Kampanię znam tylko i wyłącznie z gry wspólnej z sąsiadem na dwóch konsolach. Pomimo infantylności fabuły wspomnienia z gry mam bardzo dobre z resztą moją grą numer jeden zawsze był i będzie Quake a tam jaka była fabuła, bo nie pamiętam. Podczas gry z sąsiadem napotkaliśmy kilka drażniących błędów, np:znikająca tarcza z ręki Doma po wczytaniu checkpointa, podczas jazdy samochodem osobie operującej działkiem nie pokazywały się wszystkie locusty, kierowca musiał dawać wskazówki w którą stronę strzelać (cel zamierzony?)Horda faktycznie majstersztyk, przypomina mi „skirmisza” z Aliens vs Predator, pozostałych trybów multiplayer nie testowałem, zabrakło mi cierpliwości w lobby. No i to co lubię najbardziej to giby, w tej grze ich jest pod dostatkiem. W końcu granat rozwala kogoś na części a nie odbija od ścian i sufitu.

  3. whateva, mam dla Ciebie anegdotę. Dziś na WoSie omawialiśmy prawa człowieka. Profesorka opowiada:- a w 1679 powstał Habeus Corpus Act (dane niewazne do dalsej częsci), który zawierał słowa. . . Tutaj wtrąca się kolega, powiedzmy Krzysiu, który chce błysnąć dowcipem i wypala:- Mea culpa!Hihihi, hahaha, dowcip spoko, zwłaszcza w kontekście oryginału, po czym Krzysiu pyta:- A własciwie co znaczy „mea culpa”?Tutaj dalsze śmiechy. . . A jaki jest morał opowieści? Że jak nie znasz łaciny, to można się na niej przejechać 😉 nie będe dokładnie Ci tłumaczył, jedynie powiem, że „primo” znaczy (po) pierwsze. Podmień w swoim tekście, i zobacz jak to brzmi. . . Yo tak na przyszłość. Przpraszam za offtop, i pozdrawiam 😉

  4. wujo444 – nie załapałeś. To było z jakiegoś filmu/bajki: „po pierwsze primo, po drugie primo i po trzecie primo”. Jakaś nasza komedia chyba. Co do samej gry: mam swoją od tygodnia i przeszedłem tylko sam poczatek. Grę spakowałem w pudełko i odstawiłem. Nudy. Wole pograc po raz trzeci(!) w Dead Space czy Tomb Raidera. To gra nie dla wszystkich.

  5. Jako świeżo upieczony posiadacz xklocka od razu zaopatrzyĸłem się w osławione GoW2. Nie skończyłem jeszcze gry, ale już mogę stwierdzić, że to nic nadzwyczajnego. Ot taka rombanka z przysiadem co jakiś czas. Rozśmieszają mnie te wszystkie peany na cześć tej produkcji, rozśmieszają mnie również nadęte komentarze Clifforda na temat tej gry, że ona taka zaawansowana technicznie i w ogóle że PCty nie dają rady. . . heh. Jako zagorzały PCtowiec i fan dobrej grafiki, przyjrzałem się z bliska obrazowi generowanemu przez konsolę i muszę przyznać, że nie widzę tutaj nic nadzwyczajnego. GoW1 na PC wygląda duuuużo lepiej (konsolę mam podłączoną do TV via HDMI). Poza tym są w grze momenty w których Xbox zwyczajnie nie daje rady. Cała grafika zwalnia wtedy i mamy poklatkowy obraz przez chwilę (pewnie jak projektowali to na PC nie zauważyli tego efektu). Podsumowując – gra jest po prostu przeciętna, pod każdym względem. Grafiki, fabuły, czy mechaniki rozgrywki. Ja bym przyznał temu tytułowi mocne 7. 0 no max 7. 5 – bo gra się przyjemnie. Ale dla mnie bez jakiś niesamowitych rewelacji.

  6. Dobra recenzja. Uważam, że ocena jest ciut za niska, powinna dostać tą 9, nie 10 ale 9 się należy za całokształt. Jak dla mnie jest to najlepszy shoter na rynku, w swojej kategorii nie ma lepszego. Gra miażdży pod względem grafy/design’ u/i generalnie Art directory, nie widziałem jeszcze czegoś takiego na taką skalę. Moge z czystym sumieniem polecić każdemu fanowi sieki ;]Gra ma kilka minusów, o których warto wspomnieć: – fabyła jest, tym razem lepsza ale nadal jest to pretekst do totalnej rozwałki, – czasem momenty poważne z założenia są rujnowane przez „gupie” odzywki alfa samców, – gra ma bugi ;| . . . zdarzało się przy walce ze Scourge (chyba tak to się pisze), że nagle lądowałem pod sufitem. . . żeby było śmieszniej potem gniotła mnie kolumna ;]. Był również moment gdzie ominąłem całą zadymę tylko dlatego, że wróciłem się troszkę drogą, a gra zamknęła chapter – nierówny poziom trudności, – mega debilna walka z ostatnim bosem, – To o czym pisał autor – na początku się zastanawiałem, gra się sprzedaje jak szalona, wszyscy piszą, że tryb Hordy wymiata. . więc WTF?! dlaczego nie ma ziomków do gry?! To prawda multiplayer może odstraszać właśnie samą realizacją lobby/połączenia z grą właściwą, – Aż tak słodko z tą Hordą to też nie jest. Jak masz swoich, zaufanych ziomków to gra się fajnie i nie ma problemu. Gorzej jak chcesz pograć z ludźmi, ten tryb jest rujnowany przez ludzi, którzy odłączają się w połowie albo totalnie nie kumają o co w nim chodzi. . . no bez kitu czasem mam wrażenie, że gra się z debilami, którzy nie kumają, że to gra zespołowa i w pewnym momencie ułańskie szarże po prostu nie mają racji bytu. Dodatkowo nie na każdej planszy da się przeżyć ;|, są miejsca bardziej atrakcyjne i potencjalnie dobre do szaleńczej obrony na każdej z nich. . . . ale prędzej czy później i tak następuje przykry koniec. Najlepiej spisuje się „rzeka”, i dzień pierwszy. – nie do końca rozumiem system rankowania graczy. Gram już X czasu w Hordę (innych trybów nie ruszałem) i nadal mam rank 1 pomimo, że często radze sobie lepiej od innych ;| . . . zdaje się, że kreski dostaje się tylko za wygranie w pozostałych trybach, – czasem, sporadycznie się coś fakoli z kryciem się za przeszkodę gdy siedzi przy niej nasz ziomek, a miejsca jest jeszcze sporo ;| – żałosna polska wersja kinowa, pomijając nazwy własne, czasem się zastanawiałem czy nie dało się umieścić 2 linijek tekstu przez dłuższy czas zamiast migać pierwszą i wyświetlać kolejną. Czytam raczej szybko i sprawnie ;] ale przy totalnej zadymie czasem trudno coś przeczytać z ekranu. . . . także lepiej słuchać ze zrozumieniem ;]Pomijając powyższe gra się świetnie. To nie jest gra dla każdego, trzeba lubić taką rzeźnię, taki gameplay. Pozdrawiam fanów Marcusa/Pudziana, testosteronu i wszechszarości.

  7. Bardzo zgrabnie napisana recenzja, dzięki za nią ; ) dowiedziałem się prawie wszystkiego, czego chciałem się dowiedzieć (i o to chodzi). Czytało się jednym tchem. Brawo! do użytkownika @whatheva: sprzedawanie pokaźnej ilości informacji w galopowym (lub jeszcze szybszym) tempie to standard dzisiejszych czasów. . . recenzja to nie powieść ; ) co do ósemkowych teorii Malacara, jako że pisanie recek to również moja działka (choć ja piszę przeważnie nie o grach a o muzyce): ocena jest tylko manierą. . . moim skromnym zdaniem zbędną, ale skoro większość czytelników lubi oceny, to redaktorzy zmuszani są je wystawiać. . . i jeśli coś naszym zdaniem jest za słabe na 9, a za mocne na 7, to stawiamy 8 – dorabianie dodatkowych teorii jest zbędne. . . czy po ustnym egzaminie na studiach studenci zwracają uwagę wykładowcy, że 4 wystawiają cieniasy? Treść recenzji oddaje to, co osoba ją pisząca chce przekazać. Nie czepiajmy się tego, co jest najmniej ważne. Koniec bajki 😉 Pozdrawiam serdecznie, Kamil.

  8. ocena jest lekko zaniżona bo wg. mnie to najlepsza gra na 360 obecnie, poza tym bardzo zmieniła się na plusa w stosunku do 1 części (GOW to klasa sama w sobie wiec 10/10).

    • ocena jest lekko zaniżona bo wg. mnie to najlepsza gra na 360 obecnie, poza tym bardzo zmieniła się na plusa w stosunku do 1 części (GOW to klasa sama w sobie wiec 10/10).

      A nie sądzisz, że każdy ma prawo do swojej oceny? Ocena nie jest więc „lekko zaniżona”. . . według autora gra zasługuje na taką notę. . . to, że twoje wrażenia i co za tym idzie. . . ocena – są inne, nie oznacza, że. . . ehhh. . . każdy ma inny gust, you know?

  9. majorze zupa gow2 jest definitywnie wciagajaca gra i warta zakupu. a ja w empiku kupilem gow2 za 179 pln :Dps. dajcie spokoj z ta fabula i oceniajcie GoW2 jako shootera a nie misterious adventure island monkey fantasy VII

  10. jestem chory mam goraczke. Nudzi mi sie piekielnie. Czytac za bardzo nie moge, bo i tak zrozumie 😛 , w TV same glupoty. Postanowilem pograc w jakas ‚glupia’ gre. Znalazlem GoW1. Ostatni raz gralem jakies 6 miesiecy temu, Gearsy kompletnie mnie nie zachwycily. Wydawali sie monotonni , schematyczni i glupi. . Teraz nie moge przestac grac 😛 Po przeczytaniu recenzji, widze ze ‚dwojka’ jest taka sama jak poprzednik. Czekam na wersje na PC, kupie bez zastanowienia.

  11. Z większością tekstu się zgodzę, natomiast co do gry aktorów: porównywanie ich z MGSami to mocne nieporozumienie. Owszem, technicznie są wykonane poprawnie, ale sama fabuła i takie a nie inne dialogi sprawiają, że mamy do czynienia z odpowiednikiem kina akcji klasy B lub C. MGSy są jakby o oczko wyżej ;)Co prawda nie widziałem lokalizacji w działaniu, ale bym się nie zabierał za jej ocenę. Autor sam pisze raz „Locustów” (yych) raz „Szarańcza”. Angielskie nazwy nie są najciekawsze (Boomer, po prostu wybitne), to i polskie nie porywają za bardzo, ale żaden rozsądny tłumacz nie zostawiłby ich w oryginale. Poza tym co to za krytyka, skoro jakoś nie ma w niej własnych, lepszych przykładów? ;)Tak samo zostawienie w niektórych miejscach Reavera i posądzanie tłumaczy o niekonsekwencję świadczy o kompletnej ignorancji – to mógł być co najwyżej błąd tłumacza albo coś podczas implementacji, co przegapili testerzy. Nikt choć minimalnie rozgarnięty nie zostawiłby tej nazwy w oryginale.

  12. Tak głębokiej i ciekawej fabuły to dawno w grach nie widziałem. Nie ma to jak krzywym ryjom starać się dorobić jakieś psychologiczne zaplecze wychodzi dość żenująco.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here