To chore – można powiedzieć o moim zamiłowaniu do uniwersum Dragon Age. Ostatnią produkcję BioWare w klimatach fantasy przeszedłem na Xboksie, poznałem dobrze w wersji pecetowej i liznąłem edycję na PlayStation 3. O ile poznawanie Fereldenu wciąż mnie nie znużyło i dałbym wszystko, by już teraz zagrać w „dwójkę”, odwrotnie proporcjonalnie moje nastawienie wygląda w przypadku „pobieralnych” dodatków dla pierwszej części serii.

DLC tworzone przez BioWare i to nie tylko dla DA:O, ale i Mass Effect 2, swą śmiesznością może konkurować z kultową już zbroją dla konia z Obliviona. Do tej pory otrzymaliśmy jedyny pozytywnie wyróżniający się dodatek wprowadzający do naszej drużyny golema Shale, rozszerzenie dodające średnio przydatną Strażnicę Szarych Strażników oraz beznadziejną przygodę z biletem w dwie strony – do Ostagaru i z powrotem. Wszystkie trzy opisałem w tekście wdzięcznie zatytułowanym Tu potrzeba magii. W tej chwili wiem, że nawet to może być niewystarczające.

Pierwsze zapowiedzi Darkspawn Chronicles dawały nadzieje na nutkę świeżości w wirtualnej krainie fantasy. Oto kanadyjskie studio pokusiło się o zaprezentowanie nam alternatywnej wersji historii, w której główny bohater podstawowej gry nie przechodzi rytuału Dołączenia, nie tylko nie stając się Starym Strażnikiem, ale i umierając, pozostawiając drużynę nieskompletowaną. Szturm na Denerim trwa, a nam przychodzi wcielić się w jednego z dowódców Mrocznych Pomiotów.

Przez nową opowieść prowadzi nas głos Arcydemona, który wydaje polecenia głównemu (anty)bohaterowi. Jako horda atakująca to wielkie miasto zdarza nam się z zimną krwią zabijać niewinnych cywili czy spalić prastare święte drzewo elfów. To niestety najambitniejsze ze złowrogich działań, bowiem poza tym pozostaje nam mordowanie kolejnych grup wrogów stających nam na drodze, wysadzanie beczek i bram oraz uwalnianie zamkniętych Pomiotów. Wszystko byłoby jeszcze do przełknięcia, gdyby nie…

…rola dowódcy, czy też jej ograniczona do drastycznego minimum forma, która stanowi w moim przypadku największy zawód po uruchomieniu tego DLC. Nie spotkamy się z dodatkowym menu pozwalającym podejmować strategiczne decyzje, rozmieszczać jednostki, wybierać punkty ataku czy inne działania, które powinna posiadać postać kierująca armią. Zamiast tego możemy werbować pojedyncze Podmioty – maksymalnie trzy w jednym czasie. Szkoda, bo o ile pamięć mnie nie zawodzi, na samym tylko rynku Denerim przyszło mi walczyć z kilkunastoma ogrami.

Werbowanie tych trzech istot jest przydatne z jednego powodu – wraz z kolejnymi dziesiątkami rozwalonych czerepów rośnie ich uznanie dla nas, a dzięki temu, tak jak towarzysze z podstawowego Dragon Age, Pomioty zyskują nowe umiejętności (czy też zwiększa się moc już dostępnych skilli). Jeśli zostaną zranione, należy uważać – nie każdego można łatwo uleczyć, a w momencie śmierci żmudny proces musimy zacząć od nowa.

Spodobał mi się pomysł gromadzenia stron Kodeksu, z których dowiedzieć możemy się o ostatnich wydarzeniach w Fereldenie. To one są też źródłem informacji o postaciach niezależnych z DA:O, które mimo śmierci naszego Strażnika, z jakichś przyczyn pojawiły się w stolicy. I tak na przykład Morrigan, wysłana przez matkę by pomóc Alistairowi, została przy nim tylko z jednego powodu – by na każdym kroku móc wyśmiewać jego decyzje… Słodkie, ale wszystkiemu urok odbiera forma, jaką przybiera rozgrywka. Jeżeli kiedyś Dragon Age było bliskie typowemu hack’n’slashowi, to w tej chwili wszelkie poprzednie osiągi zostały pobite. Poszczególni członkowie „starej” drużyny pojawiają się na naszej drodze jako worki treningowe, „przeszkadzajki” przed finałem, a ich śmierć jest równie nic nie znacząca, co zwyczajnie głupia. I jeszcze te prezenty znajdywane przy ich zwłokach… Wszystko prowadzi do finału, w którym Arcydemon zamiast wyzionąć ducha, odlatuje i… nie następuję nic więcej – czy to ciąg dalszy, czy zapowiedź Kronik Mrocznych Pomiotów 2.

Jak na tak krótki add-on, całość zaskakuje sporą ilością błędów. Dodatek miewał „zwisy”, tak graficzne, jak i dźwiękowe. Czasami pojawiały się problemy z zaznaczaniem postaci czy też z ich przemieszczaniem. Nie wygląda to dobrze, zwłaszcza że całość bazuje na gotowych szablonach z finału głównej kampanii i jedyne, co musieli zrobić twórcy, to poumieszczać inaczej zaplanowane elementy. Zabugowane są nawet achievementy – otrzymałem tylko jeden z nich, przyznawany za ukończenie rozszerzenia. Pozostałe dwa, związane z utrzymaniem przy życiu początkowego ogra oraz zyskaniem 100% poparcia wędrujących z nami istot, nie pojawiły się na moim koncie pomimo zrealizowania warunków.

W dziesięciostopniowej skali całość otrzymałaby ode mnie maksymalnie trzy punkty, jednak nie widzę sensu, by to konkretne DLC oceniać. Jest wiele rzeczy na Xbox Live i PlayStation Network, na które lepiej jest przeznaczyć te pięć dolarów…

[Głosów:0    Średnia:0/5]

15 KOMENTARZE

  1. DLC tworzone przez BioWare i to nie tylko dla DA:O, ale i Mass Effect 2, swą śmiesznością może konkurować z kultową już zbroją dla konia z Obliviona.

    Nie wiem jak kilka questów i dwie dodatkowe postaci w ME2 mogą konkurować ze zbroją dla konia, ale dobra. Zwłaszcza, że do tej pory mieliśmy raptem dwa płatne dodatki do gry, reszta jest za darmo.

    • Akurat dzisiaj BioWare można nazwać jedną z ostatnich ostoi jakości.

      Chyba w swiecie „wikwintnych” hamburgerow i hotdogow. Przeciez to masowka dla odbiorcy tak „wybitnych” dziel jak Prison Break czy Pila.

    • No bo jeśli nie Bioware to kto? Bethesda?

      To tak jakby przy braku dobrych kandydatów wyjść z założenia, że wybierze się najmniej złego z najgorszych zamiast zaczekać aż ktoś się wykaże 😉 BioWare przestało być ostoją jakości już jakiś czas temu. . .

    • No bo jeśli nie Bioware to kto? Bethesda?

      co do jakości to może poszukaj o poprawkach do obydwu nwn’ów :)a „spece” od spartolonego F3 to niech wracają do świata TES i niechaj po drodze nic tam już nie upraszczają, tylko zrobią coś nie gorszego od Shivering Isles. . . na dzień dzisiejszy nadzieja w Obsidian, Eidos Montreal i CDP Red oraz w czynniku nieoznaczonym i chyba w nim właśnie trzeba pokładać nadzieję 😀

  2. BioWare przestało być ostoją jakości już jakiś czas temu. . .

    Jaki czas temu? Który tytuł tak dogłębnie pogrążył tego producenta?No pokażcie mi współczesnego producenta RPG, którego gry mogłyby się równać jakościowo z tytułami Bioware. Bo nie wiem, jak można nazwać McDonaldem producenta, którego gry osiągają takie noty jak te DA czy ME. //Edyta przez wyskakujące znikąd reklamy ;].

  3. Też żałuję, że gry sprzedają się w milionowych nakładach, jakby Bioware sprzedało 50tys Mass Effectów to pewnie byłby to hardkor jak nic. Gry video to dzisiaj masówka. Wczoraj się obudziłeś, czy jak?[cholera post wyżej się tak wkurzyłem, że trzy razy Bioware od producenta wyzwałem ;D]

  4. Z BioWare jest teraz taki problem, że gry robią bardzo dobre, tylko je „rozwadniają” później przez słabe DLC. Oba Mass Effecty przeszedłem z przyjemnością, ale po opisach DLC nie chciałem sobie „uatrakcyjniać” zabawy. I tak jak lovebeer kiedyś wspomniał, ME będzie za parę lat takim samym klasykiem jak Baldur’s Gate. Rzekłem ;).

    • Pijesz do bugmasterów z Obsidian? : )

      nie, piję do bugmasterów z Bioware odpowiedzialnych za NWN1 (wtedy jeszcze Obsidian nie istniał) 🙂

  5. Z warsztatu BioWare wyszły tylko dwie naprawdę wybitne gry – obydwie części Mass Effect. Dla mnie to po prostu solidni rzemieślnicy i do dzisiaj nie mogę zrozumieć jak to możliwe, że akurat temu zespołowi udało się stworzyć takie perełki, jak przygody Sheparda. W każdym razie, w żadnym wypadku nie nazywałbym ich ostoją jakości, ale „McDonald’s” to określenie przynajmniej tak samo nietrafione.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here