Jericho to gra w której zmierzymy się z siłami zła, zobaczymy krwiożercze bestie i przekonamy się na własnej skórze, co to jest strach. Podobnie jak legendarny Undying, gra sygnowana jest nazwiskiem popularnego pisarza Clive’a Barkera.

Koniec sierpnia 2006 roku był bardzo gorący. Na rynku od ponad pół roku panoszył się Xbox 360, a gracze wstrzymywali oddech przed nadchodzącą premierą Sony Playstation 3. Co ciekawe nowa konsola Microsoftu nie miała w swoim portfolio żadnego Grand Theft Auto. Warto przypomnieć, że trylogia GTA 3 (trójka, Vice City i San Andreas) wydana na pierwszego Xboksa pokazała na sprzęcie giganta z Redmond przysłowiowy „lwi pazur”. Trudno się dziwić Playstation 2 była już u kresu swoich technologicznych możliwości. Siłą rzeczy w momencie pojawienia się konsoli nowej generacji pojawiły się pytania o GTA. Czwórka był jeszcze wtedy gdzieś w strefie mroku. Tu właśnie pojawia się studio Volition i wydawca THQ. Tak postanowiono uraczyć posiadaczy X’ów 360 klonem Grand Theft Auto. Narodził się Saints Row.

Ziomalka

Mimo, że gra miała niesamowite warunki do tego, aby podbić listy przebojów – w końcu nie miał konkurencji w postaci behemota ze stajni Rockstar – to Saints Row odniósł sukces tylko połowicznie. Podniosły się głosy o wtórności w stosunku do GTA. Graczom oraz prasie branżowej nie podobał się nieco plastikowy świat, niezbyt dobrze zarysowana fabuła i bohater. Bądźmy szczerzy. Pierwszy SR to gra, która w nikim nie wzbudziła większych emocji. Był to poprawny klon GTA z lepszą oprawą wizualną, innym miastem i możliwością stworzenia unikalnego bohatera. Chyba tylko to w gruncie rzeczy odróżniało Saints Row od produktu konkurencji – „kustomizowany” (uwielbiam to określenie) bohater. Niestety urok grania nie narzuconym z góry protagonistą został zabity przez fakt, że wychuchany przez nas gangster był… laleczką Barbie. Jeśli mnie pamięć nie myli – w SR grałem dość dawno temu – to na przykład podczas przerywników animowanych, których w grze było całkiem sporo kierowana przez nas postać nie zamieniła nigdy ani słowa. Ot słuchaliśmy monologu lub dyskusji bohaterów niezależnych, a nasza „pacynka” co najwyżej kiwała głową lub wykonywała gesty niczym paralityk. Ot cudowna immersja ze światem gry. Jak cholera! Na szczęście twórcy zdali sobie sprawę jak bardzo „mdła” była pierwsza odsłona SR i w dwójce jest już znacznie lepiej.

Stwórz siebie… na nowo

Znak pokoju…

Chcesz mieć mięśnie Pudziana? A może kusi Cię, aby wcielić się w czarnoskórego gangstera o posturze Notoriousa B.I.G? Nie ma najmniejszego problemu. Mimo, że Saints Row 2 kontynuuje wątek fabularny znany z pierwszej części programu to nadal mamy możliwość wykreowania oryginalnej postaci. Złotowłosa blondynka z wielkim biustem też jest w zasięgu naszych możliwości. Przy dużej dozie samozaparcia być może stworzysz awatara, który… będzie Twoją bliźniaczą kopią. Z drugim Saints Row związana jest zresztą pewna anegdota: podczas jednego z pokazów tego tytułu pewien zachodni dziennikarz w kilka chwil wykreował bohatera który toczka w toczkę przypominał żywy oryginał. Ja przyznam się szczerze, że nie mam tyle samozaparcia i na ogół wychodzą mi postaci, które wyglądają jak miks Michaela Jacksona z F. Krugerem z Koszmaru z Ulicy Wiązów. Cóż! Najwidoczniej nie jestem aż tak utalentowany. No, ale nie zmienia to faktu, że samo tworzenie postaci do SR2 może zająć dłuższą chwilę i daje sporo satysfakcji. Płeć, gabaryty, kształt nosa, kolor oczu, włosy i tak dalej. Wszystko to jest do naszej dyspozycji. Co ciekawe wybieramy też barwę głosu. Tak, nareszcie największy gangster miasta Stilwater przemówi.

Fabuła, czyli o tym co robić nie należy…

W śpiączce…

Przygodę z drugą odsłoną Saints Row rozpoczynamy w niezbyt sprzyjających okolicznościach. Oto budzimy się ze śpiączki po pięciu latach (w pierwszych materiałach prasowych twórcy mówili o piętnastu) w paskudnym więzieniu. Nie wiemy co się dzieje, ani co stało się z naszymi przyjaciółmi z gangu. Już po chwili naszego bohatera czeka kubeł zimnej wody. Pół dekady nie odbiło się zbyt dobrze na interesach „Świętych z Trzeciej Ulicy”. Mówiąc wprost – gang przestał istnieć. Cóż zatem robić? Po szybkiej ucieczce z pudła, która mogłaby konkurować z najlepszymi scenami z hollywoodzkiej produkcji znajdujemy się na nabrzeżu Stilwater. W więziennym kombinezonie, bez grosza przy duszy. Bez przyjaciół. Prawdziwy kanał. W dodatku po chwili, kiedy już ogarniemy się nieco, zmienimy ubranie i tak dalej dowiemy się, że nasz dobry przyjaciel z gangu, Johnny Gat akurat w dniu naszej ucieczki ma zostać skazany i najprawdopodobniej czeka go krzesło elektryczne. Cóż zatem począć? Musimy wyrwać naszego ziomala z sądu. Przy okazji porachujemy kości paskudnej policji oraz damy nauczkę apodyktycznej sędzinie, która nie chce przyjąć do wiadomości, że Johnny ma na sumieniu nie trzysta, lecz tylko dwieście pięćdziesiąt ofiar (to pierwszy przykład „humoru”, którym chwali się Volition w SR2). Spotkamy też innych starych znajomych z pierwszej części gry. Między innymi słodką Aishę, która jednak nie zrobiła kariery w branży muzycznej.

Ninja Gaiden?

Tak zawiązuje się fabuła Saints Row 2. Przed nami ogromne miasto, niby to samo co w pierwszej części, ale znacznie bardziej rozbudowane. Razem z Gatem musimy odbudować potęgę naszego gangu. Przy okazji zemścimy się za wypadek, który sprawił, że naszemu bohaterowi „urwał się film” na całe pięć lat. Miastem nie rządzą już znani z jedynki uliczni gangsterzy z West Side Rollerz, latynosi z Los Carnales i bezwzględni Vice Kings. Po tylu latach Stilwater opanowali przybysze z Karaibów – Synowie Samedi, brutale z Bractwa oraz uwielbiający szybkie motocykle Roninowie. Z każdym z gangów będziemy mieli na pieńku. Wcześniej czy później. W tle natomiast majaczy potężna korporacja Ultor i jeden z jej wyższych rangą pracowników – Pan Vogel, szara eminencją pociągająca w metropolii za wszystkie sznurki. Tak mu się przynajmniej wydaje.

Lataj, lataj za golasem po ulicach!

Stilwater jest ogromne, według samych twórców teren po którym się poruszamy został zwiększony o jakieś 50 procent. Nie ma się jednak co oszukiwać pod względem „dizajnu” studio Volition nie może konkurować z Rockstar Games i ich Liberty City. Saints Row 2 ma jednak inne zalety. Przede wszystkim SR2 to czysta zabawa! Wykrzyknik jest potrzebny ponieważ ta produkcja to czysta, przerysowana błazenada. Tak, GTA IV również miał swoje „smaczki”. W inteligentny sposób obnażał i wyśmiewał tak zwany amerykański mit. Trudno żeby było inaczej. GTA to w znakomitej większości dzieło Brytyjczyków, a raczej Szkotów z Edynburga… z Saints Row 2 jest inaczej. Wyobraźcie sobie, że nowa gra wydana przez THQ to pijany amerykański student po „spożyciu” i będziecie mieć najlepsze podsumowanie tej produkcji.

Jeśli naprawdę chcecie się dobrze bawić to musicie pamiętać, że tytuł ten jest naszpikowany wulgarnym, bardzo brukowym humorem. Często graniczącym, lub nawet przekraczającym granice dobrego smaku.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

10 KOMENTARZE

  1. Bez Tery nie ma zabawy tak promowali tę laskę i tyle? 🙁 Na razie pykam w GTA4 i styknie na razie mi takich gier. Jak bedzie na PC to może i zagram

  2. Właśnie gram na xboxie. Podoba mi się, szczególnie ten „buraczany” humor. Trudno porównać do GTA4, moim zdaniem zupełnie inne gry (prócz stylu rozgrywki). Niestety lubi się przywiesić w istotnym momencie i trzeba powtarzać misję. I to wcale nie wina xboxa, posiadacze ps3 też nieco na to narzekali. Oby na PC była dopracowana. GTA boryka się z problemami, to gdyby SR2 był dobrze zoptymalizowany, mógłby odebrać kilku fanów rockstarowi.

  3. Ciężki wybór. Z jednej strony niedorobione GTA IV w wersji na PC, z drugiej nie tak doskonała i w zupełnie innym typie SR2, które jeszcze nie wyszło na PC. Narazie chyba poczekam na łatkę do GTA- zobaczymy czy polepszą wydajność i dodadzą SLi (swoją drogą jest w Games For Windows i tego nie ma?). NA SR2 poczekam jak będzie w eXtra klasyce czy czymś takim, bo mimo że niezłe, to nie za bardzo w moim typie 😉

  4. Muszę przyznać, że podchodzi mi bardziej niż GTA4. Luźny klimacik i humor na każdym kroku, to się chwali. Duże możliwości kustomizacji gry, ale to akurat mnie nie kręci. Do tego bardzo dobrze zrealizowane cutscenki, masa akcji. FUN na maxa, polecam! Klimatem nieco przypomina mi GTA3 i Liberty City Stories.

  5. Ok jedynka na Xboxa jest niezła, ale to w sumie takie GTA 3. 5 w dwójkę zagram na blaszaku. W sumie polecam jedynkę bo teraz bardzo tanio można kupić.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here