Wspomnienie pierwsze:

Połowa lat osiemdziesiątych, Gliwice, bar/restauracja/knajpka w okolicach kompleksu basenowego (to duże słowo!) w jednej z Gliwickich dzielnic. W dość pustym pomieszczeniu, samotnie, przytulony do ściany stoi automat do gier. Dziś nie pamiętam jaka była tam gra – chyba coś na podobieństwo River Raida, choć głowy za to nie dam. Pamiętam natomiast, że z przyjaciółmi zafascynowani otaczaliśmy magiczne urządzenie i od czasu do czasu pozwalali sobie na rozegranie emocjonujących zmagań. Zabawy była przednia, a nas cieszyło nie tylko samo granie (choć to bez wątpienia również), ale i fakt współprzeżywania emocji z tym związanych. Razem, w grupie przyjaciół połączonych dziecięcą (wtedy) pasją.

Wspomnienie drugie:

Rok 1991, Włochy, Rimini, wakacyjna kolonia. Pierwszy raz widzę wielki (a może dziś takim go pamiętam) salon gier komputerowych z prawdziwego zdarzenia wypełniony po brzegi maszynami służącymi tylko i wyłącznie do grania. Obiekt fascynacji – automat bokserski ze specjalnymi drążkami, którymi trzeba machać symulując uderzenia boksera, których walkę obserwuje się na wielkim ekranie. Obiekt fascynacji numer dwa – wyścigi samochodowe, sterowane kierownicą, z pedałami etc. Efekt – miejsce to staje się celem codziennych wypraw moich i kolegów, całe godziny spędzamy w tej jaskini wirtualnej rozkoszy napawając się klimatem wszechobecnych gier i grających. Ofiarą tej fascynacji padają oczywiście nasze środki finansowe przeznaczone na tzw. kieszonkowe.

Wspomnienie trzecie:

Rok 2004, gdzieś pod Warszawą, Sylwester. Po całonocnej zabawie, kiedy żeńska część towarzystwa udaje się na zasłużony spoczynek panowie wyciągają konsolę (PS2) i odpalają SingStara (jeszcze w towarzystwie pań) i PESa (już bez ich obecności). Zabawa jest przednia, emocje jeszcze większe. Czysta radość z grania z innymi ludźmi. Kwintesencja zabawy.

Te trzy wspomnienia, które pozwoliłem sobie przytoczyć najlepiej obrazują moje podejście do wspólnej zabawy przy grach komputerowych. I choć miażdżącą część czasu spędzam grając w pojedynkę, a jedynie od święta zdarza mi się zagrać z kimś innym radość, którą sprawia mi granie w towarzystwie jest nieporównywalna do gry samotniczej. Doświadczenia nabyte na kolonii we Włoszech upewniły mnie jednak w tym, że przyjemność sprawia mi sam fakt przebywania wśród innych, najczęściej anonimowych graczy, ludzi ogarniętych tą samą pasją.

Salony gier komputerowych, a przynajmniej kilku maszyn stojących w jednym pomieszczeniu to w Polsce wspomnienia lat 80-tych i wczesnych 90-tych kiedy obecność komputera osobistego w każdym domu nie była taka powszechna jak dziś. Dzieciaki, spragnione wszelkich rozrywek (szczególnie tych nowoczesnych) były idealnymi klientami takich miejsc. Uzbierane drobniaki masowo ginęły w czeluściach maszyn ku uciesze rozbawionej dzieciarni. Kiedy jednak nastała era komputerów osobistych miejsca takie jak salony gier straciły w dużej mierze rację bytu. Każdy z nas siedział teraz w domu przed telewizorem i zarzynał do upadłego (już za darmo – nie licząc kosztów prądu) swoje ATARI, Spectruma czy Commodore. Postępujący rozwój gier i komputerów/konsol skutecznie wydawałoby się wyeliminował z naszego życia towarzyskiego salony gier. Ich funkcję z czasem przejęły kafejki internetowe przyciągające graczy na wielogodzinne sesje w Diablo na Battle.net. Jednak i te odeszły w zapomnienie kiedy pojawił się szybki Internet powszechnie dostępny niemal dla każdego gracza w domu. I choć nie bywam (ani nigdy nie bywałem) na takich kafejkowych sesjach mogę przypuszczać, że granie znów „wróciło pod strzechy”, czyli do naszych domów.

Z przedstawionego ciągu logicznego wynika, że granie na zawsze opuściło sferę publiczną rezerwując swoją obecność tam tylko i wyłącznie przy okazji targów i większych branżowych imprez. Nic bardziej mylnego. Salony gier komputerowych wcale nie straciły racji bytu wraz z nadejściem gier i komputerów/konsol nowych generacji. Dowodzą tego przodujący w dziedzinie nowoczesnych technologii Japończycy. Wg relacji mojego przyjaciela, który spędził w Kraju Kwitnącej Wiśni ponad miesiąc na początku tego roku salony gier cieszą się tam niezłą popularnością kusząc graczy tym czego nie mogą doświadczyć w domu – rozbudowanymi symulatorami, całymi instalacjami przystosowanymi do grania nie tylko w pojedynkę, ale i grupowo. Szczególny podziw i uznanie rzeczonego przyjaciela wzbudził symulator mecha bojowego, gdzie gracz zamyka się w kapsule, zapina pasy i przejmuje stery nad jednym z kilku bliźniaczych machin. Aby spotęgować doznania, kapsuła jest umieszczona na hydraulicznych wysięgnikach, które symulują poczynania gracza przechylając konstrukcję na wszystkie strony. Kapsuł takich jest kilka, a gracze w nich zamknięci (obraz otacza ich ze wszystkich stron) toczą bój między sobą. Nie wiem jak Wam, ale mnie taka wizja niezwykle się podoba i gdybym tylko miał okazję chętnie spróbowałbym swoich sił w takim starciu.

Oczywiście to tylko jeden przykład – jak można się domyślać tego typu prostszych i bardziej skomplikowanych urządzeń w japońskich salonach rozrywki są setki, a nasi skośnoocy przyjaciele ochoczo z nich korzystają pomimo zainstalowanych w domu konsol SONY i Nintendo. Oczywiście przykład Japończyków jest dość specyficzny – jak wszyscy wiedzą są oni społeczeństwem nietypowym, skorym do różnych – wydawałoby się innym – dziwnych rozrywek (jak choćby narodowa gra „hazardowa” Japończyków, czyli Pachinko).

Czy zatem w Polsce są realne szanse przyjęcia się tego typu miejsc, czy jest to inwestycja, która może się opłacać? Choć na pewno nie na taką skalę jak w Japonii, gdzie gry komputerowe są traktowane jako normalny element rozrywki, salony komputerowe mają rację bytu i u nas. Oczywiście mówimy tu o dużych miastach, gdzie tego typu miejsca wchodziłyby w skład kompleksów handlowo-rozrywkowych, co gwarantowałoby stosunkowo szybkie odpracowanie wysokich kosztów inwestycji (jeśli mówimy o prawdziwie nowoczesnych salonach). Ułatwić ich powstanie może powoli zmieniające się podejście polskiego społeczeństwa do samych gier, które coraz częściej są prezentowane jako nowoczesny (trendy/jazzy?) sposób spędzania wolnego czasu przez młodych i aktywnych (czyt. majętnych) Polaków.

Dlaczego zatem nie stworzyć miejsc gdzie mogliby się spotkać i pobawić w miłej atmosferze, a przy okazji zostawić trochę brzęczących monet?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

11 KOMENTARZE

  1. Ja ze znajomymi męczę Guitar Hero. Wypady na działkę zawsze były sposobnością nie tylko do wspólnego picia i rozmów, ale również do zmagań przed konsolą. To naprawdę buduje pozytywną atmosferę w grupie :)Offtopic: Pozdrawiam Buszmena – właściciela działki 😉

  2. Też mam swoje wspomnienia z salonów gier :)Z pierwszych koloni na przykład. Gra Bat 21. Podstawą gry był film. A wyjątkowe w niej było to, że żeby obrócić bohatera i strzelać w konkretnym kierunku to trzeba było kręcić gałką, którą kierowało się postacią. Jak na tamte czasy to było coś. Całe kolonijne kieszonkowe na to przetraciłem. Dużo późniejsze kolonie i znowu automaty. Tym razem bijatyka wzorowana chyba ma Die Hard. Może nawet miała taki tytuł. O tej grze powiem tylko, że wsadziłem w nią tyle kasy, że ją w końcu przeszedłem. tym razem rodzice musieli dosyłać pieniążki bo się w połowie wyjazdu wyczerpały. I w końcu moje rodzinne miasto. Malutki salonik, który szybko się wykończył. Miał jednak automat na którym można było z pistolety postrzelać. Gra to była chyba Strefa 51 albo coś takiego. Kolejny pożeracz pieniędzy. Chętnie bym w to pograł i dziś. Automaty w Polsce mają racje bytu. W takiej formie jak wspomniano w blogu – w dużych centrach handlowych. I muszą oferować jeszcze jedną rzecz – nowe gry. Dziś wchodząc do salonu spotykam ciągle te same gry co 5, a nawet 10 lat temu. To niezbyt dobrze wygląda. Ja bym chętnie czasem pograł w coś w salonie gier przy okazji nudnej wizyty w centrum handlowym. Tylko byłoby fajnie gdybym przestał w końcu znajdować tam gry pamiętające moje pierwsze kolonie, od których trochę lat już upłynęło.

  3. Wspomnienie pierwszeKoniec lat 70. Wrocław. Mój stryj zabiera mnie do salonu gier, które z komputerami niewiele miały wspólnego. Pamiętam swój zachwyt kierując motocyklem przymocowanym do wysięgnika na tle przesuwającej sie taśmy z narysowaną szosą. Wyprzedzanie, kraksy, szybkość. Jakże to było różne od gry w Chińczyka. . . Wspomnienie drugieLata osiemdziesiąte. Katowice. Zbieram fundusze na swój pierwszy komputer — ZX81; Spectrum dopiero na deskach konstruktorów. Obok kina Światowid jest salon gier. Bywam tam tak często, jak się da i latam statkiem z Gwiezdnych Wojen. Pamiętam szczególne uczucie wolności poruszania sie ponad wykreowaną wirtualnie powierzchnią Gwiazdy Śmierci, usianą wysokimi wieżami strzelniczymi, które należało wymijać — dowolnie skręcając i lecąc za głosem serca 🙂 To było prawdziwie metafizyczne uczucie. Wektorowa grafika na długie lata była dla mnie wzorem w grach i pożywką dla wyobraźni. Wspomnienie (?) trzecieWspółczesność. Świat. Czasami napotykam automaty. Wokół rozhisteryzowane małolaty (Boże, też taki byłem?!), zaduch niewietrzonego wnętrza, czasem smród niemytych pup graczy. . . Mało mnie interesujące gry — głównie „nawalanki” lub wyścigi. Patrzę na to z politowaniem i rozbawieniem. Wiem, że wieczorem w komfortowych warunkach w domu zagram przy zgaszonym świetle w fascynującą, „swoją” grę. ———Nie! Zdecydowanie nie wyobrażam sobie teraz gry w salonie. Z ciekawości zagrałbym pewnie w jakąś ultranowoczesną z elementami wirtualnej rzeczywistości, w którymś z parków rozrywki na Zachodzie. A może nie? Parę razy byłem w pobliżu takich miejsc i szkoda mi było czasu. Wolałem zwiedzać jakieś muzeum lub katedrę. . . Może więc automat w pubie? Tak, w takim miejscu pewnie parę minut poświęciłbym z przyjaciółmi na jakąś gierkę. Nawet tę „nawalankę”. Ale na dłuższą metę i tak raczej dyskutowalibyśmy przy piwie!Salony gier są już poza mną. Za stary jestem. . .

  4. Przykład z kraju kwitnącej wiśni, który przytoczyłeś Jolo, w zasadzie zupełnie niczym niczym nie różni się od polskich salonów z przełomu lat 80/90. Zmieniła sie jedynie technologia. Za Dawnych Lat, gdy w domach posiadaliśmy co najwyżej C64 automaty do gier były popularne ze względu na swoja zaawansowaną technologię, która n razy przewyższała tą znaną z domów. Teraz jest w zasadzie identycznie, tylko wszystko poszło do przodu. Polska jest jednak zbyt biednym krajem na stawianie mechów, czy innych podobnych zabawek w salonach gier. Co do grania z przyjaciółmi, naprawdę nic tego nie pobije. Lecz tutaj pojawia się, jakby to powiedzieć, obosieczność miecza. Ciągły rozwój technologiczny działa niby na naszą korzyść bo powstają coraz lepsze gry, lecz jednocześnie nieubłaganie alienuje nas i wpycha w kąt naszego mieszkania. W domu mamy prawie wszystko co potrzeba, więc poco chodzić np. do salonu w deszczowy dzień, skoro możemy siąść sobie w ultrawygodnej kanapie i zagrać na 80calowym TV. Nikomu się już po prostu nie chce. Marną namiastką gry z przyjaciółmi są gry online. Marną, ale zawsze lepsze to niż nic. Dlatego właśnie zazwyczaj wolę pograć w coś sieciowo niż single. Muszę przyznać, że słaba gra sieciowa przysparza mi obecnie więcej radochy niż jakiś wypasiony singiel.

  5. Wystarczy spojrzeć na Japonię. Tam wprowadzają właśnie automaty (już są) z wejściem na pamięci USB i różnego rodzaju karty pamięci do zapiswania gier i wyników :DJakbym tylko kasy trochę miał to bym taki przybytek . . . rozkoszy (gracza) otworzył. Valhalla sponsoruje ? 😀

  6. Japonia to średni, specyficzny przykład – wszyscy znamy ich popęd do grania, wszyscy słyszeliśmy o ilości ofiar śmiertelnych przedawkowania WoWa, wartość ich rynku konsoli czy MMO. Poza tym autor pominął bardzo ważną kwestię, efektem czego cała końcówka jest naciągana. Koniec lat ’80 i początek ’90 w Polsce to brak dużej liczby domowych sprzętów do rozrywki. Choć było bardziej kolorowo niż w poprzednich dekadach, nadal nie było 1000 programów w tv, konsol, powszechnie dostępnej muzyki i nikt normalny nie zamykał się sam w pokoju ze swoimi zabawkami na całe dnie. . . bo po prostu ich nie było. A jak były to wychodziło się z nimi na podwórko, bo były unikatami sięgającymi rangi artefaktu. A i tak bez nich spędzało się kupę czasu na innych sprawach. A dziś? Komputer jest na wyciągnięcie ręki każdego i ma go coraz więcej osób. Tak więc coraz więcej jest zapewne samodzielnie zapewnić sobie rozrywkę na długie godziny. Czyli fajnie by było, gdyby po szkole dzieciaki/studenciaki szli do „salonu gier” i tam wlepiali ślepia w monitor pod pretekstem wieloosobowej rozrywki, a potem wracali do domu i jeszcze docinali się statsując w WoWa czy fragując w fpsy?Ok, jestem graczem i grać lubię bardzo. Nawet, mówiąc prywatnie, jest mi przykro, że nie mam realnych znajomych od grania i gadania o grach. Ale ile można spędzać przed tym czasu? Nie jesteśmy, i całe szczęście, Azjatami, którzy masowo noszą szkiełka i zajmują się wyścigiem porąbania. Totalnie też nie zgadzam się z opinią, że gry zaczynają być trendy/jazzy. Pomijając Second Life’a (który jest wyjątkowym wyjątkiem) reszta gier to. . . gry. Nic ponadto. Ew. poproszę jakieś wiarygodne źródła – bo jeśli ktoś mi powie o „swoich znajomych” od razu mogę skontrować swoimi doświadczeniami. Tak na marginesie. . . czy autorzy wpisów (których podziwiam za aktywność) również biorą udział w rozmowach? Bo trochę mnie niepokoi nieprawdopodobnie mozolny rozwój Valhalli. . .

  7. backside—> autorzy biorą udział w dyskusjach – jak najbardziej :)Widzisz, piszę ten tekst z własnej perspektywy, czyli człowieka ok 30-letniego i z tej też perspektywy postuluję pojawienie się takich „salonów gier”. Nie, niekoniecznie chciałbym, żeby dzieciaki przesiadywały tam całymi godzinami, ale ja chętnie bym się z przyjaciólmi w takie miejsce wybrał, wysączył piwko, pogadał i pograł w jakąś fajną grę. Why not?Co do tego, że gry wychodzą z ukrycia najlepiej świadczy fakt, tego w jakim kierunku rozwijają się portale w Polsce. Każdy już ma swój dział poświęcony grom. Nawet na Gazeta.pl od pewnego czasu pojawiają się co jakiś czas artykuły traktujące o grach? Dlaczego? Dlatego, że gry stają się coraz powszechniejsze (w mentalności społecznej). I oczywiście nie mogę tu przywołać żadnych wyników badań, bo takowych nie ma, ale myślę, że tendencja jest zauważalna.

  8. jolo —> dzięki za odpowiedź :]Nie chciałem stworzyć jakieś posuniętej do skrajności wizji zagrożenia przesiadywania całymi dniami w gralniach (w sumie za bardzo na tym skupiłem swojego posta), bo sam pamiętam ilu było takich nerdów, którzy cięli w CS’a albo War3 bez opamiętania, którzy mimo wszystko stanowili jakiś margines (zresztą jacy casual-gracze, chcieliby dołączać się do piwnicznej gromadki, od której cuchnie potem i fajami :]?). Chodzi mi bardziej o to, że przez ostatnie kilka lat świat e-rozrywki mocno się zmienił. Zobacz, że teraz przyzwoity komputer, który pociągnie genialne i dobrze wyglądające gierki sprzed kilku lat, to już sprawa w granicach 1500zł. Skoro tyle osób może mieć teraz te maszynki do zabijania czasu w domu, z ekonomicznego punktu widzenia gralnie są zbędne – single i online załatwia wszystko. Podałeś przykład Japonii, która gra i w domu i socjalnie, ale to dla mnie specyficzny wyjątek. Nie sądzę, aby popęd do gier na taką skalę można było spotkać w Niemczech, Francji czy Anglii. A teraz kwestia świadomości – fakt, że gry nie są już tan andegrandowe jak deska, hh i graffiti w ’90 roku i wszystko się zmienia, ale nadal trendy/jazzy i „modern living” to za dużo powiedziane – nawet fakt niskiej ceny nie zmienia wiele, bo przybywa głównie graczy wśród dzieci i młodzieży. Widzę, że w bardzo dużym mieście najpopularniejsze rozrywki to jednak te tradycyjne albo zadomowione dobrych kilka lat temu – piwo, bilard, kino, dyskoteka, a w bardziej zgranym gronie lokal z piwem + karaoke czy kręgielnia. Ok, jeden kumpel ma Nintendo z bongosami i faktycznie trochę osób się u niego przewinęło. Ale generalnie traktowane to było jako zabawne i nietypowe odkrycie, a nie coś na co chce się umówić już za tydzień – albo chociażby w niedalekiej przyszłości. Imo większe zmiany nastąpią jak dorosną ludzi, którzy grali od małego i już w podstawówce było to rozrywkę większej ilości osób (nota bene moje pokolenie ;)). Pozdrawiam, i również sobie życzę, żeby gralnie powstały.

  9. backside—> no właśnie – o tym mówię 🙂 To pokolenie świadome growo czyli te ktore grało od małego to nasze pokolenie, dzisiejszych trzydziesto- dwudziestoparolatków. To też najaktywniejsza grupa w sensie inicjatywy gospodarczej (nazwijmy to tak), czyli ludzie, ktorzy mają energię, pomysł a także kwalifikacje żeby otworzyć taki biznes jak np. taka właśnie gralnia. Stąd moja nadzieja i życzienie, zeby takowe miejsca powstały, bo wydaje mi się, że potencjalne grono odbiorców takiego biznesu jest już chyba całkiem spore. Jasne, rozwój komputerów osobistych stanowi w pewnym sensie konkurencje, ale lokale o ktorych mówię miałyby przyciągać nie standardowym nawet najbardziej wypasionym PCtem, ale specjalnymi maszynami (np. symulatorami), które do naszych piecyków domowych nie będą podobne. I tu leży atrakcyjność takich miejsc i ich potencjał do socjalnego grania (jak to określiłeś)

Skomentuj Bartosz Kotarba Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here