Rysą na całokształcie podstawowej wersji gry był irytujący, wszędobylski amerykański patriotyzm, który dodatkowo potęgowano wytartymi do granic możliwości kliszami fabularnymi. Oto mieliśmy dowódcę z tajemniczą przeszłością, który przechodzi zaskakującą przemianę. Do tego twardy, lecz nieco szalony „komandir” po przejściach. Była też spora dawka dylematów moralnych w stylu kina wojennego klasy B, gdzie bohaterowie w co drugim zdaniu tęsknią za żonami i marudzą jak to ciężko im zostawić przepiękne amerykańskie przedmieścia na pastwę przeciwnika. Ach, jakże chciało się skopać tym maminsynkom cztery litery w porządnym, radzieckim stylu – najazdem kompanii czołgów T-84, połączonym z ostrym bombardowaniem…

Organki Stalina

Przyczajony Specnaz, ukryty niedźwiedź

Nasze marzenia możemy ziścić za pośrednictwem Soviet Assault. Niszczenie imperialistów realizujemy w kilku nowych misjach. Są one długie i rozbudowane, trzymają poziom oryginału. Zaczynamy od przygotowania ofensywy w Europie, czwórką ludzi niszcząc całą obronę przeciwlotniczą stojących na skraju wojny sił NATO. Dalej jest już jednak dużo lepiej. Gąsienice naszych czołgów zaorają pola kapitalistycznych obszarników, nasza piechota zakończy ostatnie podrygi partyzantów, niwecząc ich plany, nasze helikoptery wesprą dzielnych sołdatów walczących na ziemi. Zwiedzamy dwa kontynenty, podziwiamy skandynawski śniegi, w Stanach walczymy w górach oraz przedzieramy się przez dopiero co skoszone zboże.

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wszystkie te sześć misji zostało tu wciśnięte na siłę. Nie zawiązują się one w logiczną całość, ot, rzucani jesteśmy wszędzie tam, gdzie robią coś amerykanie. NATO broni się w Seattle? Do następnej misji wrzucimy Rosjan, niech pojeżdżą po polach i postraszą nieco partyzantów. Zachód atakuje w głąb Rosji, chcąc zniszczyć atomowe okręty podwodne? Naszym następnym zadaniem jest kierowanie ogniem artyleryjskim, gdzieś w całkiem innej części kraju, absolutnie bez związku z bitwą w porcie. Poszczególne misje prawie wcale się nie zazębiają. Ciąg przyczynowo skutkowy widać jedynie w przerywnikach i briefingach. Szkoda, że nie możemy bezpośrednio odpowiedzieć na poczynania wroga. Jankesi atakują nasz port? W następnej misji musimy go obronić. Niestety, takie rzeczy to tylko w multiplayerze. Nijakie jest też zakończenie „kampanii” radzieckiej. Odpieramy kontratak, ale czy coś osiągnęliśmy? Opanowaliśmy Stany? Ocaliliśmy ojczyznę?

Oni walczyli za ojczyznę

Tu wstaw standardowy żart o polskich drogach

Trudno jednak odmówić Soviet Assault ciekawie oddanego klimatu. W kolejne misje wciąż wprowadzają nas statyczne, ręcznie malowane (sic!) plansze (dygresja: napisy pojawiają się tylko podczas tych briefingów, jeśli ktoś nie zna angielskiego, mało wyniesie z świetnych przerywników filmowych), prezentujące życie po jednej i po drugiej stronie frontu. Dobrze w swe role wpasowali się aktorzy, nie razi nawet maksymalnie przerysowany akcent radzieckich żołnierzy i angielskie odzywki, w które czasem wtrącone jest jakiś proste rosyjskie słówko. Wszystko to buduje świetną atmosferę i pozwala odpocząć od sztampowych amerykańskich pancerniaków.

Plan sześcioletni

Nie sposób tu mówić o „radzieckiej kampanii”. Te marne sześć misji zostało po prostu mniej lub bardziej sensownie wkomponowane w to, co otrzymaliśmy już półtora roku temu za sprawą podstawowego World In Conflict. Kolejny minus to zmuszanie nas do grania w zaliczone już misje.

Jeśli jesteśmy już szczęśliwymi posiadaczami WiC, nie będzie nam dane przeskoczyć od razu do „kampanii” sowieckiej – musimy najpierw przedrzeć się przez dobrze już znane potyczki sił amerykańskich i NATO. Zabrakło chęci by przygotować w menu jakiś prosty przycisk odsyłający nas od razu do nowości.

Znów ta stonka

Poprzedni akapit nie wyczerpuje listy błędów i usterek. Programiści z Massive Entertainment tak skupili się na morderczej pracy tworząc sześć nowych misji, że zapomnieli o błędach z podstawki. Dzięki temu wciąż musimy radzić sobie z nienajlepszym AI. Przeciwnik nie grzeszy inteligencją – jego ulubiona taktyka to szturm, zatrzymanie się kilka metrów przed kolumną naszych pojazdów i wymiana ognia. W dalszym ciągu nie reaguje zbyt dobrze na prostą taktykę, którą z powodzeniem stosowałem w większości misji – powoli przesuwałem się w stronę przeciwnika, a gdy tylko jedna z jego jednostek znalazła się w polu widzenia, czekałem aż sama do mnie podjedzie, osamotniona i pozbawiona wsparcia.

Oddawać Mikołaja!

Nasze siły także nie błyszczą intelektem. Kuleje szczególnie wyszukiwanie optymalnych ścieżek jazdy. Pojazdy często się blokują, wybierają wariant najgorszy z możliwych lub po prostu pchają się jeden przez drugi. Zdarza się, że w ogniu walki trzeba osobiście, pojedynczo wydawać polecenia każdej jednostce, w przeciwnym wypadku szybko zostaniemy zezłomowani. Irytujący są też piloci helikopterów, których prowadzić musimy za rączkę i cały czas kontrolować, rzadko się zdarza, żeby nasze jednostki powietrzne same podjęły walkę, nawet kiedy znajdą się pod ostrzałem.

Zaproszenie na egzekucję

Zostawiono wady, zostawiono też i zalety. W myśl zasady „lepsze wrogiem dobrego” nie ruszono mechanizmów rozgrywki, które tak świetnie sprawdziły się w podstawowej wersji gry. Radziecka armia nie przejmuje się stawianiem budynków i produkcją jednostek. Nasi żołnierze poza wódką i konserwami nie znają żadnych innych surowców. Rolę baz zastąpiły siły lotnicze, które w większości misji mogą podesłać nam jednostki, które wybieramy według własnego upodobania ze specjalnego menu. Pod naszą opiekę oddano sprzęt, który do tej pory mogliśmy tylko niszczyć. Nowe pojazdy posiadają własne umiejętności specjalne, tożsame z tymi NATOwskimi.

Niech warczą nasze traktory i siedzące na nich przodowniczki pracy!

Nie zmieniła się też grafika, która po kilkunastu miesiącach nadal potrafi zachwycić. Wspaniałe wrażenie robią ślady gąsienic na śniegu, fale na jeziorze, dymiące lufy, a przede wszystkim wsparcie lotnicze. Lasy odchwaszczane napalmem, bomby kierowane, precyzyjna artyleria, a zwłaszcza naloty dywanowe – to trzeba zobaczyć. Otoczenie jest w dużym stopniu podatne na nasze destrukcyjne zapędy. Warstwa dźwiękowa to kolejny element, który ominęły poprawki – jest tak jak było, czyli bardzo dobrze.

Jeszcze pożyjesz

Kwestię opłacalności zakupu Soviet Assault można rozpatrywać na kilka sposobów. Jeśli chcemy kupić jedynie dodatek, jest to kompletnie nieopłacalne. 60 PLN za sześć misji to oferta dla bogaczy lub dla maniakalnych fanów, którym nie przeszkadza przechodzenie po raz kolejny tych samych zadań, by dotrzeć do właściwej zawartości. Jeśli jednak ktoś nie grał jeszcze w World In Conflict i zastanawia się nad zakupem, to w ciemno powinien brać Complete Edition, który zawiera podstawkę wraz z dodatkiem. Takie połączenie stanowi absolutnie najlepszy RTS ostatnich lat. Ocenę wystawiam jednak tylko za dodatek, który bardziej przypomina większe DLC niż porządne rozszerzenie. Teraz czekamy już tylko na misje Chińczyków…

Grając w wydany jakiś czas temu World in Conflict zachwycaliśmy się grafiką, delektowaliśmy się efektami nalotów i ataków artyleryjskich, cieszyły nas ciekawe przerywniki filmowe. Gra okazała się być naprawdę dobra i zasłużenie zdobywała wysokie noty we wszystkich niemal recenzjach. Pogodziliśmy się z porzuceniem klasycznego budowania baz i wieżyczek obronnych na rzecz nowoczesnego pola walki i manewrowania małymi oddziałami. Mimo niewątpliwie wysokiej jakości tego tytułu, wciąż czegoś w nim brakowało. Dopiero teraz, po niemal dwóch latach dostajemy upragnioną kampanię wojsk radzieckich. Warto było czekać?

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

4 KOMENTARZE

  1. Doszły mnie tu słuchy, że tytuł ten jest źle, a wręcz obciachowo napisany. 🙂 Z tego co się orientuję wyrażenie „mateczka rossija” nie istnieje. Poprawnym byłoby „matuszka rossija” („Матушка Россия”). Skonsultowane z panią filolog 🙂

  2. Też konsultowałem z filologiem, ale z panem, może tu tkwi błąd :P. W każdym razie: nie chciałem rosyjskiej wersji tego powiedzenia, a w Polsce mówimy raczej mateczka niż matuszka, no nie?

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here