Nie wiem, czy to za sprawą gier komputerowych, czy jakichś tam genów, książek o Robin Hoodzie, które przeczytałem czy filmów wojennych, które obejrzałem – od urodzenia uwielbiam klimaty, które można w skrócie określić nieśmiertelnym (choć dziś już trącącym myszką) „Bóg, honor, ojczyzna”. Od małego chciałem być żołnierzem, wyobrażałem sobie, że moje mieszkanie w bloku w Gliwicach to wielki statek kosmiczny, otoczony zewsząd przez siły zła, a kiedy szedłem wynieść śmieci, to tak naprawdę była to akcja sabotażowa przeciwko cyber-czołgom oprawców, a ja podkładałem ładunek i uciekałem. Tak naprawdę było. I nikt mnie nie rozumiał ;P.

Zawsze kochałem mundury, uważałem, że należy chronić słabszych, pomagać biedniejszym i stawiać dobro wszystkich ponad swoje własne. Interesowałem się historią korpusu Marines, lobbowałem za republikańskimi prezydentami i uważałem, że choć interwencja w Iraku była porażką, to przynajmniej tym razem udało się załatwić tego drania, Saddama Husajna. Wiem, wiem, jeśli miałem jeszcze jakąś garstkę sympatyko-zwolenników na Valhalli, to pewnie tym wyznaniem właśnie ich straciłem. Cóż. Taki już mój los, bojownika o jedynie słuszną sprawę 😉

Wracając jednak do meritum tematu – powyższy światopogląd towarzyszył mi zawsze również w grach. Gdy miałem do wyboru uratować albo olać zakładnika, zawsze wybierałem to pierwsze. W grach o rycerzach Jedi zawsze byłem skrajnie po jasnej stronie mocy (i musiałem się męczyć z tak CUDOWNYMI mocami, jak FORCE HEAL). Znacznie bardziej podobał mi się X-Wing, niż TIE Fighter. Po prostu nie wyobrażałem sobie, żebym mógł walczyć po stronie „tych złych”, niezależnie czy było to Imperium z Wojen Gwiezdnych, Orkowie w Warcrafcie, czy też Niemcy z czasów drugiej wojny światowej. No jakoś mi to zwyczajnie nie pasowało.

I nie wiem, czy po prostu się zestarzałem, czy świat pokazał mi swoje prawdziwe oblicze, czy pozbawił mnie wszelkich złudzeń albo czy zwyczajnie bycie dobrym w grach mi się znudziło, ale ostatnio coraz częściej zauważam, że przechodzę w nich na nieco ciemniejszą, a przynajmniej – odrobinę szarą – stronę. Ktoś tam chlipie o pomoc, bo wpadł do dołu? A niech sobie sam radzi. Biednemu rolnikowi zaginęły krowy? A co mnie to obchodzi. Ta fantastyczna moc pozwala razić wrogów promieniami, ale powoduje, że wyskakują mi pryszcze na twarzy? A co mi tam. Władza musi kosztować.

I z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, robię się w grach coraz gorszy. Coraz bardziej wyrachowany. Coraz mniej szlachetny. Nawet w Gears of War gram zwykle Locustami. Tak, to dlatego, że wtedy krócej się czeka na zawodników, bo większość jednak gra COGiem, ale kiedyś bym czekał cierpliwie, byle tylko stać po stronie światłości. Teraz z satysfakcją rozpiłowuję kosmicznych żołnierzy jako chciwy krwi potwór z kosmosu.

I zastanawiam się tylko i mam nadzieję, że zmieniłem się w grach, ale nie zmieniłem się (za bardzo) w życiu. Pewnie, nie uważam już, że wszystko jest tak czarno-białe jak kiedyś. I wiem, że pomaganie słabszym, czasem nie wychodzi na dobre ani im, ani mnie. Zresztą (jak sami zapewne zwrócilibyście mi uwagę) życie to nie gra, a pozbycie się wirtualnego zakładnika przy okazji pozbywania się wirtualnego terrorysty to jeszcze żaden grzech. Ale coś mi tu tak delikatnie świta, że kiedyś byłem skrajnie dobry. A dziś… czasem pozwalam sobie być ZŁY. W grze. Hm.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

6 KOMENTARZE

  1. Ciężko jest mi być złym w grach. W Wieśku zawsze ratuję Abigail, pomagam każdemu żebrakowi, dogadzam kurtyzanom:P Inaczej nie potrafię:) Jeśli są dwie kampanie, dobra lub zła, zawsze wybieram najpierw to pierwsze. W sumie mi to nie przeszkadza, fajnie być dobrym i mieć czyste sumienie:)

  2. Mam kumpla, który uważa iż nie gra nigdy po Ciemnej Stronie, bo ponoć nie potrafi się wczuć w klimat. Jacyż to ludzie potrafią być ograniczeni 😉 Bo czyż może być coś piękniejszego ponad zdeptaną orkowymi buciorami zieloną łąkę i trupami ludzi w Warcrafcie? Czy jest coś wspanialszego ponad dręczenie biednych wieśniaków i palenie ich domostw w Overlord? Czy istnieje piękniejszy bohater, niż ten z wielgachnymi rogami nad głową w Fable? Czy istnieje coś bardziej pociągającego niż Ciemna Strona Mocy? Co tu dużo mówić – „It’s good to be bad” 😉

  3. Nawet w Dungeon Keeper można było być w miarę „dobrym” i nie bić swoich chochlików 🙂 Aczkolwiek było to strasznie przyjemne 🙂

  4. Może nie na tyle by w wyścigach zatrzymywać się i sprawdzać czy rywal jest cały gdy walnie o bande, ale też tak mam – myślałem że jestem jakiś nadwrażliwy 😀 Najlepszym testem jest Fallout – zwyczajnie nie potrafie tam być tym złym, nawet liczyłem na resocjalizacje Myrona :D. Może dzisiaj spróbuje czarnej strony, chociaż strach trochę czym to się skończy 🙂 W sumie fajnie byłoby zobaczyć grę w której mimo naszych dobrych intencji coś kończy się źle. Nie przypominam sobie takiej w tej chwili. . . Wiedźmin się tak zapowiadał, ale chyba nie miałem takiej decyzji (no wieśniacy od Abigail zasłużyli :P), która obróciłaby się w coś złego (grałem po stronie elfów), której efektów bym załował – mimo że był to silny punkt gry (5 min myślałem czy Alvin ma iść do Triss czy Shani:D) to jednak chciałoby się więcej. . .

  5. Kazdy ma w sobie te mroczna strone w grach mozna dac jej upust atrakcyjniej jest byc zlym jak dobrym,pierwszy przyklad z brzegu Gand Theft Auto niejednemu pewnie przyjemnosc i radoche sprawiala dekapitacja niewinnych przechodniow.

Skomentuj Paweł Kędzia Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here