Produkt, którego sprzedaż zapewni dostatnie życie nie tylko twórcy, ale i jego rodzinie, niekoniecznie musi być bardzo skomplikowany. Tę tezę idealnie obrazują słynne duńskie klocki, które od prawie 70 lat istnieją na rynku i nadal jest na nie wielki popyt. Wprawdzie czasy się zmieniły, zabawy „bez prądu” są spychane na drugi plan, a mimo to LEGO nadal ma się dobrze – głównie dzięki firmie Traveller’s Tales, która przeniosła klocki na konsole oraz PC. Do stworzenia gry brakowało tak naprawdę jednej rzeczy – fabuły, która determinowałaby rozgrywkę i miejsca akcji. Wybór padł na adaptacje filmowe.

O dziwo przesyłki z grą Lost nie zgubiła Poczta Polska, której dostarczenie listu z jednego na drugi koniec Warszawy zajmuje z reguły nie mniej niż pięć dni. Mogłem ją więc przechwycić i po jej przejściu już na początku tekstu wymienić jedną z dwóch największych wad tej produkcji. Pecetowi (a zapewne i konsolowi) wielbiciele elektronicznej rozrywki, którzy nie śledzą telewizyjnego przeboju mogą sobie darować wrzucenie jej do koszyka z zakupami. Dzieło Ubisoftu pomimo tego, że tłumaczy część wydarzeń z serialu, nie zdoła wprowadzić w jego zawiły scenariusz osób, które nie oglądały przynajmniej dwóch pierwszych sezonów Zagubionych. Jeśli więc zdziwicie się widząc na tropikalnej wyspie niedźwiedzie polarne, Jack kojarzy wam się tylko z Danielsem, a czarna mgła waszym zdaniem jest czymś, co wymyślił N’Gai Croal, tropiący rasistowskie spiski, to przed komputerem poczujecie się po prostu zagubieni.

Katastrofa…samolotu

Kim ja jestem?

Skoro w dalszym ciągu czytacie ten tekst, to albo lubicie taką „intelektualną rozrywkę” albo znacie produkcję stacji ABC i lubicie gry. Zakładam, że i jedno i drugie, więc przechodzę już do meritum sprawy – oceniania dzieła Ubisoftu. Akcja Lost zaczyna się tak, jak pierwszy odcinek serialu. Lot 815 linii Oceanic przerwany zostaje katastrofą, w wyniku której prowadzona przez nas postać budzi się w dżungli. O dziwo spadanie z olbrzymiej wysokości bez spadochronu nie zakończyło się jej śmiercią. Trafienie w twardą glebę z prędkością balistycznego pocisku międzykontynentalnego wywołało u niej jedynie objawy starej jak świat komputerowej choroby – „Wiedźminis Vulgaris”. Pomogę tym, którzy nie znają łaciny. W mowie potocznej WV nazywana jest amnezją.

Wcielamy się więc w bohatera, który na początku zabawy nie pamięta nawet swojego imienia. I ja go nie zdradzę żeby nie psuć wam zabawy. Powinniście w sumie tylko wiedzieć, że Lost podzielono na siedem odcinków niczym rasową telewizyjną produkcję. Każdy z nich przypomina serial, na którym oparte jest dzieło Ubisoftu. Zaczynamy więc od krótkiego wprowadzenia objaśniającego wydarzenia z poprzedniego odcinka. Kończymy natomiast bardzo lubianym w krainie hamburgera cliffhangerem, co przełożyć można na nasze „Oł maj gat! Chcę wiedzieć co będzie dalej!”. Na szczęście siedząc przed komputerem nie musimy czekać tygodnia, by poznać dalszy ciąg tej wciągającej historii.

Tu wspomnieć muszę o drugiej bardzo odczuwalnej wadzie tej produkcji. Jest nią jej długość. W zasadzie nie powinienem używać tego słowa. Lost jak na produkcję, która kosztuje sto złotych jest przeraźliwie krótki. Jego przejście nie zajmie wam nawet jednego wieczoru. 4-5 godzin rozrywki to wszystko, co można z niego wyciągnąć. Słabiutko i drogo. Ocena gry automatycznie leci w dół niczym Oceanic 815.

Biegnij, rozmawiaj, strzelaj

Recenzowany tytuł miesza elementy znane z kilku gatunków gier. Robi to jednak w niezbyt dobrym stylu. Aby odzyskać pamięć nasz bohater niczym w przygodówce musi rozmawiać z innymi rozbitkami. Gra niestety nie tłumaczy kto jest kim. Jej akcja moim zdaniem bez ładu i składu, skacze między wydarzeniami z serialu. Samych „lostów” spotkamy zaledwie kilku. Dlatego też na wstępie pisałem, iż bez znajomości telewizyjnej produkcji nie powinniście siadać do komputera. Same konwersacje, do których wypada wrócić też nie są ciekawe. Składają się z reguły z jednego albo dwóch zdań, które słyszymy po wybraniu odpowiedniej opcji z krótkiej listy. Rozmowy nie wyglądają więc zbyt naturalnie i najczęściej będziemy chcieli je po prostu zakończyć, by przejść do dalszej części zabawy. Sytuacji nie ratuje także handel, wprowadzony moim zdaniem na siłę. Z możliwości wymienienia znalezionych przedmiotów na potrzebne nam gadżety skorzystamy może trzy albo cztery razy.

Gdzie ja jestem?

W grze spotkamy się również z częściami zręcznościowymi. Te niestety sprowadzają się albo do uciekania przed „Innymi” albo przed czarną mgłą. W pierwszym przypadku odświeżymy sobie wspomnienia z czasów dominacji komputerów 8bitowych. Prowadzona przez nas postać biegnie wąską ścieżką, a świszczące koło jej głowy kule czy przeszkody terenowe zmuszą nas do skakania bądź wykonywania wślizgów. W drugim kręcimy się po „zielonym piekle” korzystając z punktów orientacyjnych wyznaczających azymut, na który musimy się kierować. Sprint przez dżunglę przerywany jest kryciem się między drzewami, pozwalającym uniknąć zabójczej mgły.

Na tle tego wszystkiego najlepiej wypadają zagadki. Choć nie ma ich zbyt wiele, to trzeba przy nich zmusić szare komórki do pracy. Szkoda tylko, że łamigłówki sprowadzają się w zasadzie tylko i wyłącznie do zabawy bezpiecznikami przy „tablicach rozdzielczych”. Autorzy mogli się pokusić o wprowadzenie do Lost większej różnorodności tych matematyczno-logicznych mini-gier. Myślenie nie jest jednak w dzisiejszych czasach w cenie, więc i ten ciekawy element zapewne nie zaspokoi naszego growego apetytu.

Warto również wspomnieć o retrospektywach, które bywają dość męczące. Co jakiś czas nasz bohater zanurza się w swych wspomnieniach co ma mu pomóc odzyskać pamięć. Te krótkie flashbacki sprowadzają się do pstryknięcia jednego zdjęcia po ustawieniu fotografa profesjonalisty w odpowiednim miejscu i dobraniu ostrości fotki. Czasami znalezienie właściwej pozycji potrafi być uciążliwe a niestety musimy robić zdjęcia jeśli chcemy dalej grać. W tych etapach mamy również szansę zebrać kilka drobiazgów, które odblokują bonusy dostępne z poziomu głównego menu. Wprowadzenie tej „przeszkadzajki” ma sens. Niestety jej wykonanie, podobnie jak wymienionych przed chwilą elementów mocno kuleje.

Dharma

Za sto złotych nie warto się dowiadywać

Najlepiej z tego wszystkiego wypada eksplorowanie terenu i poznawanie ukrytych, serialowych smaczków. Nareszcie możemy w całości obejrzeć stacje Dharma Initiative (w tym „bunkier” Innych, w którym więziono Jacka!), co mnie przyprawiło wręcz o przyjemne dreszcze. Zwiedzimy również kawał dżungli, słynne Black Rock czy rozbity samolot linii Oceanic. Teraz my mamy kontrolę nad pracą kamery i nie musimy się złościć z powodu tego, że nie zawędrowała ona w miejsce, które bardzo chcieliśmy zobaczyć. Niestety lokacje są w sumie niewielkie, a poza zamkniętymi pomieszczeniami zabudowano je niewidzialnymi ścianami. Mimo to uważam, że tę wadę rekompensuje możliwość eksplorowania tych fascynujących lokacji.

Gra udzieli także kilku odpowiedzi na pytania, z którymi pozostawiła nas produkcja ABC. Przy olbrzymim „zamotaniu” serialu wypadałoby jednak wrócić do wydanych na płytach DVD sezonów, by odświeżyć sobie pamięć i w pełni docenić pracę twórców gry.

Jak Crysis…prawie

Wymieniam sporo wad recenzowanej produkcji a o dziwo jej końcową ocenę podniesie oprawa graficzna i udźwiękowienie. Pozwolę sobie zacząć od tego drugiego. Muzyka w Zagubionych pasuje do tego, co dzieje się na ekranie. Kiedy trzeba jest tajemnicza, innym razem jest szybka, przyspiesza bicie serca a czasami zwalnia by „zniknąć” gdzieś w tle. Śmiało mogę powiedzieć, że jest ona jednym z nielicznych mocnych punktów tej produkcji. Trochę słabiej aczkolwiek nadal poprawnie wypadają różnej maści dźwięki. Poruszająca się czarna mgła, szumiąca woda czy „tykający” zegar w pierwszym odkrytym bunkrze przypomną nam chwile spędzone przed telewizorem. Gorzej jest z głosami aktorów. Twórcy Lost zarzekają się, że podkładali je odtwórcy głównych ról, których znamy z serialu. Ja dałbym sobie jednak rękę uciąć, że nie jest to prawdą. Może słoń nadepnął mi na ucho, a może…jest z tymi głosami tak jak z twarzami bohaterów.

Lepiej popatrzeć na darmowe fotki

Niektórzy (Locke, Hurley) rzeczywiście są podobni do swoich odpowiedników z prawdziwego świata. Nikt nie wmówi mi jednak, że cyfrowe oblicza Kate, Sun czy Jack’a w dużym stopniu przypominają twarze znane z TV. Jak więc jest z tymi głosami i twarzami? Ocenicie sami jeśli kupicie ten tytuł albo zajrzycie do fotek, które pstrykałem w trakcie zabawy. Niezmiernie cieszy mnie fakt, iż nie muszę przyczepiać się do wszystkich elementów grafiki. Znakomicie wypadły różne lokacje. Dżungla wygląda wybornie. Gęsta ściana zieleni, bujające się na wietrze czy wyginane przez naszego bohatera liście naprawdę robią wrażenie. Jeszcze lepiej wypadają jaskinie, w których zabawę oświetleniem można podsumować krótkim słowem – mistrz. Na ich tle słabiej wypada plaża rozbitków czy wnętrze pierwszego bunkra Dharma Initiative. Generalnie jednak do duetu gfx/sfx (edytor tekstu z uporem godnym osła zmienia to ostanie słowo na sex) nie można się przyczepić, ale musicie wiedzieć, że starszy sprzęt będzie miał problem z wyświetleniem zadowalającej ilości klatek na sekundę. Lost może kiepsko działać nawet na sprzęcie wymienionym na pudełku gry. Z recenzenckiego obowiązku muszę jeszcze napisać, że produkcja Ubisoftu wykorzystuje odchodzące powoli w niepamięć akceleratory fizyki AGEiA PhysX.

A miało być tak pięknie

Powiem szczerze, że zawiodłem się na grze Lost. Obiecywałem sobie po niej wiele a otrzymałem tytuł, którego choćbym nie wiem jak chciał nie mogę polecić. W głównej mierze jest to spowodowane jego wysoką ceną, zabawą, która kończy się po paru godzinach i faktem, że jest to produkt skierowany tylko i wyłącznie do fanów serialu. Ode mnie pozycja ta otrzymuje naciąganą ocenę 7/10. Powinniście jednak dwa, a nawet trzy razy spytać samych siebie czy chcecie ją nabyć w takiej cenie. Ja bym się na waszym miejscu wstrzymał do czasu aż nie spadnie do jakichś pięćdziesięciu złotych. Tak krótkie pozycje City Interactive wydaje w cenie 19,99 zł! Jeśli więc nie musicie na gwałt zaspokoić „głodu Lostów” czy popatrzeć na ładną oprawę graficzną, to poczekajcie aż ta pozycja zagubi się gdzieś w koszu z przecenionymi produktami albo kupcie sobie niewiele droższy sezon Zagubionych na DVD.

Wciąż bawi mnie to, jak przetłumaczono tytuł gry opartej na serialu, podbijającym serca nawet zatwardziałych przeciwników telewizji takich jak ja. Nie o pomysłowości ekspertów od marketingu ma jednak być ten tekst. W dzisiejszej recenzji skupimy się na elektronicznych przygodach grupy rozbitków, których zapewne zna więcej osób niż niejakiego Robinsona Crusoe.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

10 KOMENTARZE

  1. na szczęście cena tej „gry” już leci na łeb na szyję. Lepiej i tak sobie kupić planszową grę LOST albo puzzle jak już ktoś nie może wytrzymać i spędzić miło czas ze znajomymi przy browarku w oczekiwaniu na kolejne epizody serialu. Przynajmniej oszczędność na rachunku za prąd ;D

  2. Nie sposób się nie zgodzić z zarzutami postawionymi w recenzji – jeśli ktoś nie śledzi serialu to nie ma nawet co startować do gry. Katmay nie wspomniał o czymś co mnie zirytowało – zakończenie jest tak marne jak tylko marne mogło być. Lindelof musiał się nieźle uśmiać grając (jeśli grał). Co jeszcze. . . Irytujące robienie zdjęć – nad niektórymi ujęciami można spokojnie spędzić 20 minut bijąc głową w blat biurka. Radości nie przynosi tez odblokowywanie bonusów – marne artworki w zamian za męczarnie z aparatem? Nie warto. Uciekanie przez „dymkiem” też potrafi nieźle wkurzyć. Grę w moich oczach ratuje klimat, oprawa audio/wideo i fakt, że grałem w nią w oczekiwaniu na czwarty sezon :). No i spodobały mi się te motywy, kiedy „prowadzona przez nas postać biegnie wąską ścieżką, a świszczące koło jej głowy kule czy przeszkody terenowe zmuszą nas do skakania bądź wykonywania wślizgów. ” Niby prostacki, ale kto nie chciałby uciekać przed wielką tajemnicą wyspy? :)PS. Po wykonani zagadki z przełącznikami warto wrócić i zabrać je z powrotem – nic się nie zepsuje, a my będziemy mieli zapas, co uczyni kolejne zagadki banalnymi.

  3. Ci którzy nie przepadają za serialem lub go nie oglądali faktycznie, kupując grę wyrzucą pieniądze w błoto, niestety taka jest ta smutna prawda. Jako fan Losta muszę powiedzieć, że zawiodłem się na grze. Dlatego iż:- posiada bardzo wtórne zagadki, większość polega na tym samym- kiepskie głosy aktorów- na plaży powinno być około 40 osób a nie tylko 4 główne postacie- niewidzialne ściany- możliwość korzystania z kupowania ekwpiunku rzadko się przydaje- główne postacie nagle, Bóg wie gdzie przepadają, po czym w następnym odcinku pojawiają się ni skąd ni zowąd- przede wszystkim gra jest za krótka No ale na plus można na pewno zaliczyć:- możliwość odwiedzenia znanych z serialu miejsc- świetna grafika- niesamowita muzyka- bohaterowie oczywiście ;)- przeżycie paru scen z filmu- serialowy klimat- oraz tajemnicze zakończenie co jest typowe dla serialuPolecam fanom poczekać aż gra zdecydowanie stanieje bo na razie nie jest warta swojej ceny. PS: W 100% zgadzam się z recenzentem.

  4. Lost niech pozostanie najlepiej „zagubiony” na zawsze. Ja go w każdym bądź razie nawet na torrentach nie będę odnajdywał, a co dopiero w sklepie.

  5. Sensei uprzejmie proszę Cię o nie umieszczanie komentarzy dotyczących torrentów na Valhalli. Wystarczyło powiedzieć, że nie zamierzasz gry kupić. To, że przeszukujesz tego typu sajty nie jest powodem do dumy – tego typu wpisy będą kasowane.

  6. Na torrentach szukam sobie dystrybucji Linuksa i ostatnio ściągnąłem sobie Ubuntu 8. 04. Jest wiele rzeczy „oryginalnych” do ściągnięcia za pomocą tej sieci p2p i nie trzeba jej zaocznie deprecjonować. Ze swojej strony chciałem w ten sposób podkreślić swój ambiwalentny stosunek do gry, której nie opłaca się nawet „przetestować.

  7. Na torrentach szukam sobie dystrybucji Linuksa i ostatnio ściągnąłem sobie Ubuntu 8. 04. Jest wiele rzeczy „oryginalnych” do ściągnięcia za pomocą tej sieci p2p i nie trzeba jej zaocznie deprecjonować. Ze swojej strony chciałem w ten sposób podkreślić swój ambiwalentny stosunek do gry, której nie opłaca się nawet „przetestować.

    Jasna sprawa. Ty jednak zaznaczasz, że nie zamierzasz na nich szukać gry Lost, która „oryginalna” owszem jest, ale darmowa już niestety nie 🙂

Skomentuj Daniel Kłosiński Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here