Edwarda Carnby’ego znamy od niemal szesnastu lat. To właśnie wtedy po raz pierwszy na platformie PC pojawił się pierwszy Alone in the Dark. Ten tytuł to prawdziwy protoplasta wszystkich gier z gatunku survival horror. Do dziś nie zapomnę tej kanciastej grafiki i klimatu, który towarzyszył nam podczas mrożącej krew w żyłach przygody.

W połowie XXI w. rozprzestrzenianie się tyberium postępuje. Już 30% terytorium naszego globu oznaczono jako strefy czerwone – nie nadające się do życia. Kolejne 50% to strefy żółte, gdzie tyberium dopiero rozpoczyna swój niszczycielski proces. Nad pozostałymi 20% (niebieskie) władzę sprawuje GDI. Chroniąc ludzi, dba również o swoje własne interesy…

Z wielkiej mgławicy mali obcy

Dyskoteka po całości

W 2047 roku, po długiej nieaktywności, sprawujące nieformalną władzę na terenach żółtych, NOD znów uderza. Atak jest niespodziewany bo fanatycy Bractwa niszczą stację kosmiczną GDI – Philadelphia. W ten sposób rozpoczyna się wojna, którą jako dowódca wybranej strony musisz zakończyć.

Opowiedzieć się po stronie GDI lub NOD można na początku, gdyż kolejność nie została narzucona. Co ciekawie, misje w obu kampaniach nieraz się pokrywają, co jest o tyle ciekawe, że na niektóre wydarzenia mamy możliwość spojrzeć z dwóch różnych stron. Fabuła nie jest skomplikowana, ale kilka zwrotów akcji następuje. Wszystko zaczyna się zaś od powrotu Kane’a, który wierzy w moc tyberium i prowadzi tajne badania nad bronią wykorzystującą ten minerał. Początkowo jedynym celem GDI jest powstrzymanie szaleńca.

Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę iż w trakcie wojny pojawia się trzecia strona konfliktu. Scrin – bo tak zwie się rasa z gwiazd – wyglądają jak robale (określenie niezbyt fachowe, choć każdy wie o co chodzi), ale ich desing jest całkiem ciekawy. Najfajniejsze są wielkie żyjące mechy przypominające Tripody z Wojny Światów. Najazd obcych, tak banalny i nadużywany, w Command and Conquer spełnia swoje założenia i faktycznie zaskakuje.

Wszystko dzięki doskonałemu wyreżyserowaniu obu kampanii. Filmowa terminologia jest tu jak najbardziej na miejscu bo tradycyjnie przerywniki zostały nakręcone z udziałem prawdziwych aktorów. Ich gra jest niezła, choć niektórzy są zbyt nadęci. Ważny jest jednak klimat, a kto grał w stare produkcje nieistniejącego już Westwood wie o co chodzi.

Welcome back Commander

Szybka rozbudowa kluczem do sukcesu

Misje to również odstępstwa od tradycyjnego „wybuduj bazę i zmiażdż wroga”. Każda to z reguły kilka celów do osiągnięcia; od przejęcia bazy, wysadzenia kilku elektrowni, po wykradnięcie tajnej technologii podczas pomocy przy odpieraniu ataku obcych. Zdarzają się również misje, gdzie poprowadzimy tylko kilka jednostek (w tym Komandosa który jest jednostką specjalną). Bez obaw jednak. Sam nie znoszę tego rodzaju zadań, jednak w Command and Conquer zrealizowano je w taki sposób że nie drażnią, wręcz przeciwnie; dodają klimatu. Oczywiście żeby nie było zbyt trudno, nie wszystkie cele trzeba zawsze osiągnąć by odnieść zwycięstwo.

W trakcie obu kampanii brakowało mi tylko możliwości podjęcia decyzji wpływającej na przebieg wojny. Szczególnie prowadząc Bractwo NOD chciałoby się mieć taką możliwość (przynajmniej w jednym momencie). W jakimś stopniu jest to co prawda możliwe w ostatniej misji GDi, ale.. no właśnie, jest to już ostatnia misja.

Jako ciekawostkę dodam, iż kampania Scrin (do odblokowania po zaliczeniu dwóch poprzednich) jest bardzo ciekawa i pozwala spojrzeć z zupełnie innej perspektywy na barbarzyński akt agresji tej rasy. Wielki plus za to, że twórcom chciało się coś takiego zrobić. Tym bardziej, że te cztery misje również zostały opakowane w filmiki.

War, war never changes…

Bzdura. Wojna wygląda coraz lepiej! Mamuty – nadal tak potężne że na ich widok należałoby wycofywać oddziały, Szturmowcy – posługujący się bronią jonową i Czołgi Ogniowe – których użycie na polu walki spala zapał przeciwnika (ależ banał! ależ trafny!) wszystkie wyglądają pięknie i widać że przy projektowaniu ktoś się napracował. A są jeszcze oddziały Scrin, np. wspomniany już tripod otoczony polem siłowym, uderzający niebieskim laserem ze swoich „macek”, czy Pustoszyciel – potężna jednostka latająca wypluwająca z siebie zabójcze kolorowe… coś (plazma?). Teraz wyobraźcie sobie tych kilka efektownych jednostek, wspartych mięsem armatnim w postaci piechoty i mniejszych pojazdów, walczących ze sobą na małej przestrzeni. Pysznie!

Mamuty i ich niszczycielska siła ognia

W dodatku mapy prezentują się równie efektownie. Podczas misji na pustyni suszy w gardle, a czerwony piasek Australii podczas inwazji wygląda niesamowicie. Podobnie jest w innych miejscach, bo ilość szczegółów jest niesamowita. W dodatku starcia w miastach wyglądają jakby faktycznie były toczone w metropoliach, a nie wśród kilku budynków mających je symbolizować. Aż trudno uwierzyć, że gra powstała na silniku mającym ponad 4(!) lata – tym samym, którego użyto w Generals.

Dzięki pracy programistów nawet w trakcie największych starć nie uświadczymy żadnych zwolnień czy choćby najmniejszego spadku ilości klatek. Porównując wygląd i szybkość działania „C&C3” z innymi grami pozostaje mieć nadzieję że producenci większą uwagę zaczną w końcu przykładać do optymalizacji kodu. Na koniec dodam jeszcze, iż osoby klasyfikujące gry na podstawie screenów nie powinny tego robić w tym przypadku bowiem… w ruchu C&C wygląda jeszcze efektowniej. Wybuchy, lasery czy wreszcie działo jonowe i atomówka. Wierzcie mi, wojna potrafi być piękna.

Bang! Bang!

Warszawa?

Po stronie wizualnej, czas zwrócić uwagę na dźwiękową. A tu jest nie gorzej. Już słynne „Welcome back commander” po rozpoczęciu kampanii GDI sprawiło że przeszły mnie dreszcze. Większość dźwięków jest bardzo podobna do tych z „Red Alerta”. Stawianie budynków, oznajmienie że „mammoth tank ready” i inne, to miły powrót do przeszłości. Oczywiście nie pod względem jakości bo ta jest dzisiejsza. Zarówno muzyka jak i wszystkie odgłosy walk stoją na tak wysokim poziomie.

AI aj

Kampania wystarczy na kilkanaście godzin rozgrywki, a po wybraniu najwyższego poziomu trudności czas ten może się jeszcze wydłużyć. Nic nie stoi też na przeszkodzie by rozegrać pojedynczą misję. Niestety, w trybie skirmish, walcząc jedynie z komputerem, długo nie zabawimy. Wspominałem o świetnym „wyreżyserowanu” kampanii? Otóż w jej trakcie wróg najczęściej oszukuje; ma do dyspozycji więcej tyberium niż faktycznie mógłby zebrać, a momentami oficjalnie dostaje posiłki. Kiedy jednak stajemy w nim do walki na równych zasadach zwycięstwo przychodzi bardzo szybko i zdecydowanie zbyt łatwo. Ratunkiem pozostaje walka z żywym przeciwnikiem, ale multi również szwankuje. Masa błędów jest systematycznie poprawiana przez patche – mimo to nie wróżę jakiejś spektakularnej kariery na tej płaszczyźnie. Najlepiej zatem mieć znajomych z którymi można by się umówić na pojedynek – akurat przy tej klasie gry nie powinno to stanowić problemu.

Dowodzenie i (szybki) podbój

Przesadzili z zielenią

„Wojny o Tyberium” stawiają na prostotę i szybką akcję. Wystarczy zaledwie kilka minut, by najlepsze technologie wszystkich stron konfliktu były opracowane, a najpotężniejsze jednostki szalały na ekranie. Jeden minerał jakim się posługujemy również znacząco wpływa na dynamikę. Nawet, z pozoru mało istotne, ułożenie menu (charakterystyczne dla serii; po prawej stronie ekranu z dostępem do wszystkich budynków i jednostek) robi swoje. I wiecie co? Takie podejście sprawdza się wyśmienicie. Zamiast kombinować dążymy jak najszybciej do stanu w którym faktycznie chcemy rozpoczynać jakiekolwiek działania ofensywne.

Myli się jednak każdy, kto myśli że przez to misje są krótkie. Oczywiście zdarzają się 10 minutowe akcje, ale inne trwają nawet dwie godziny. Grywalność jest zaś tak duża, że w ogóle nie odczuwamy upływu czasu.

Kane is Back? Are you?

Command and Conquer 3 korzysta ze sprawdzonych schematów serii i zaryzykuję twierdzenie, że robi to najlepiej. Co prawda rozgrywka w multi nieco kuleje, a potyczki z komputerem w skirmishu są zbyt proste, ale nie zmienia to faktu iż kampania zaplanowano genialnie. To właśnie dla niej warto zakupić Wojny o Tyberium. Założę się, że po ukończeniu gry, tak jak ja, czekać będziecie na dodatek.

Seria C&C na stałe wpisała się do kanonu gier, nie tylko RTS. Patrząc jednak na ostatnie tytuły sygnowane tą słynną nazwą zauważyć można pewien regres. Szczęśliwie, Wojny o Tyberium od początku zapowiadały się na powrót do wielkości.

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

15 KOMENTARZE

  1. A gdzie oceniaczka? :PWojny o Tyberium widzialem w akcji, ale raczej mnie od siebie odstraszyly niz przyciagnely. Choc to moze dlatego, ze obserwowalem wspomniana juz w recenzji misje z komandosem i miazdzenie wrogich oddzialow jedna jednostka wywoluje u mnie usmiech. . . ale politowania ;/

  2. Command and Conquer 3: Wojny o Tyberium świetna grafika fabuła nie jest już tak mocna jak grafika, ale jest dobra gra wystarczy na wiele wieczorów składa się z trzech kampanii trzecią kosmitów odblokujemy przechodząc kampanię GDI i NOD. Najwięcej sprawiły mi ostatnie misje są szczególnie trudne, bo przeciwnik robi Laser Kanon albo bombę atomową gra dla prawdziwych strategów polecam osobiście.

  3. Pierwszy akapit. Ja jakos zawsze jak grałem to tiberium było brak na mapie i trza było czekac az się rozrośnie. Widać jestem mądrzejszy od całej populacji tamtej rzeczywistości.

  4. Gra jest bardzo fajna, grafika bardzo dobrze wygląda. Natomiast filmy są beznadziejne nie raz miałem ochote je skipować bo brakowało w nich dynamizmu. Aktorzy zagrali fatalnie. Jedynie Kane wmiarę dobrze zagrał. Bardzo dobrze został zoptymalizowany silnik gry. Misje ładują się błyskawicznie a sama gra nie wymaga od nas komputera wielkości szafy napędzanego elektrownią jądrową. Moja ocena to 9/10

  5. Widziałem C&C Tiberium Wars ale musze przyznać że zdecydowanie bardziej podoba mi się C&C Red Alert 2. Moim skromnym zdaniem w Wojnach o Tyberium klimat serii gdześ prysł. . .

    • troche pogralem. . gra niczym oprocz grafiki siem ni rozni od starszych wersji. . nudna jest. . i ma tone bledow. .

      To widać że pograłeś trochę 🙂 Może singiel jest trochę nudny i znajdzie się parę niedoróbek. Ale gra dostaję skrzydeł w multi. Jak się gra przez internet to nei sposób się nudzić.

  6. Mnie od gry odrzuciły teksty o jej szybkosci. Wolę jak można sie porozkoszować stadium przejściowym od zera do milionera.

  7. Nie lubie RTSow, a ten c&c mnie przykul do kompa na kilka dni, gra nie stracila klimatu. ma pare wad ale gra sie niezle (tez nie mam oceniaczki)

  8. Skonczylem GDI (hard) Nod dopiero koncze (normal) i powiem ze jest ok gierka. Spelnila moje oczekiwania. Gram a Xbox 360 dla scislosci. Sterowanie poprostu genialne, zapomina sie o braku myszki. Az sam sie zdziwilem jak szybko mozna sie wprawic. Tez daje 9/10

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here