Część z nas nowe lądy odkrywa po wieczornych wojażach. Na szczęście dla wszystkich, od kilku dobrych lat na rynku gier pojawiają się produkcje, którym skutecznie udaje się zaspokoić naszą potrzebę eksplorowania niezbadanych miejsc, bez narażania przy tym siebie i osób postronnych. Pośród wszystkich symulatorów, tycoonów i innych form strategii, w których możemy wcielić się we władców miast, wysp czy całych państw, stałe miejsce zajmuje seria Anno. Jej losy były dość burzliwe, a wszystko zaczęło się od wydanego przed jedenastu laty Anno 1602: Creation of New World. Forma rozgrywki, jaką zaoferowało studio Sunflowers Interactive, odbiegała odrobinę od standardów, a przez to gra zyskała równie wielką liczbę wrogów, co zwolenników. Ci drudzy okazali się jednak na tyle liczni, że po czterech latach zadecydowano o stworzeniu kontynuacji.

John Russell jest profesorem fizyki. Jako takiemu należy się mu z całą pewnością dość spory szacunek, w końcu fizykę mało kto kończy, a jeszcze zostać w tej dziedzinie nauki profesorem… Niestety biedny Russell oprócz bycia profesorem fizyki jest jednocześnie człowiekiem, którego życie jest nudne jak flaki z olejem. Kiedy więc przychodzi mu udać się do Niemiec w celu zapobieżenia użycia przez Trzecią Rzeszę przerażającej broni nie należy oczekiwać, że niczym Lara Croft ubije wszystkich przeciwników i zakończy konflikt. Nie. On to zrobi na swój sposób. Niestety ten sposób będzie nudny…

Kierunek Berlin

Z powyższego opisu chyba nietrudno wywnioskować, że fabuła w Undercoverze najwyższych lotów nie jest. I rzeczywiście, historyjka opowiedziana w grze wypada delikatnie mówiąc średnio. Pomijam już fakt, że mamy po raz enty do czynienia z oklepanym schematem, zgodnie z którym jeden człowiek ratuje świat przed zagładą (inna rzecz, że Russell dostał do pomocy specjalnie wyszkolonych agentów brytyjskich, ale oni mu na figę, bo i tak wszystko musi robić sam). Problem Undercovera tkwi w tym, że metody przez niego stosowane są nieporywające, a sama fabuła jest przez to drętwa i mało wciągająca. Odrobinkę rozkręca się pod koniec gry, ale to i tak zbyt mało żeby poprawić negatywny obraz całości, bo samo zakończenie jest jakoś tak dziwnie obcięte – widać twórcom zabrakło pomysłów. Co ciekawe na opakowaniu napisano, że gra jest „szpiegowskim thrillerem w najlepszym wydaniu”. Naprawdę, ja nie chcę znać tych gorszych.

Ołówek. Świeżo zaostrzony. Ach, ci Niemcy…

No dobrze, umówmy się, że z tym thrillerem to trochę nie wyszło, ale to przecież nie przekreśla całej gry. W końcu Moment of Silence genialnym thrillerem było, a i tak zbierało raczej przeciętne oceny. Undercover: Operation Wintersun w kwestiach pozafabularnych wypada już o niebo lepiej.

Pora rozebrać całą resztę na części pierwsze. Z fabułą nierozerwalnie związane są dialogi. W tej materii nie jest o dziwo tak źle – zdarzają się inteligentne docinki, a nawet zabawne komentarze do aktualnie przez bohaterów wykonywanych czynności. Dodaje to tej nudnej historyjce trochę kolorytu. Prowadzenie rozmów ogranicza się do wybierania dostępnych opcji dialogowych.

Stoi na stacji…

Ale dialogi i fabuła nie wystarczą. O zaistnieniu przygodówki stanowią w końcu zagadki i to one są w tej całej zabawie najważniejsze. Nie powiem, żeby U:OW jakoś specjalnie wybijało się w tej materii, jest jednak dobrze, ani nie za trudno, ani nie za łatwo. Co ważne, w celu rozwiązania jakiejś zagadki nie trzeba, jak to u konkurencji czasem bywa, przemierzać niezliczoną ilość razy tych samych lokacji, bo gdzieś tam znajduje się potrzebny element, którego wcześniej albo nie można było wziąć, albo zwyczajnie takie postępowanie nie miało sensu. Takie wędrowanie ograniczone zostało w Undercoverze do niezbędnego minimum. Po części jest tak dlatego, że naraz i tak nie masz dostępu do zbyt wielu lokacji, ale umówmy się, że nie będę psuł tego, co właśnie udało mi się pochwalić i że nie będę aż tak drobiazgowy, żeby o tym niewielkim szczególiku wspominać.

Aby móc używać na sobie różnego rodzaju przedmiotów trzeba je najpierw pozbierać. W tym aspekcie też jest bardzo dobrze, bo w większości przypadków udało się uniknąć znienawidzonego przez graczy polowania na piksele. W innych tytułach niekiedy szału można dostać, kiedy okazuje się, że twórcy produktu zaplanowali na przykład odszukanie guzika na wykafelkowanej posadzce. W Undercoverze uczucia szału recenzent nie doznał. To chyba dobrze. Oczywiście do poruszania się w środowisku gry służy stara dobra myszka, U:OW zostało bowiem obdarzone sprawdzonym i niezastąpionym (ale ja dziś wazelinuję) interfejsem point and click. Gra jest oczywiście liniowa.

Niestety pozycja ta jest obrzydliwie krótka. Nie wiem ile czasu zajęło mi przejście Undercover: Operation Wintersun, wiem za to, że na pewno było to mniej niż 10 godzin, a to jest raczej granica przyzwoitości jeśli chodzi o przygodówki. Chociaż może to i dobrze, bo skrytykowana przeze mnie wcześniej fabuła sprawia, że nie docenia się innych walorów tej gry i zwyczajnie czasami trzeba się zmuszać do grania. Jakbym miał się zmuszać dłużej, to kto wie co by się z moją psychiką stało.

Nylonowe pończochy! Jaki pan kochany!

Lokacje. Gra rozpoczyna się oczywiście w Londynie i jest to rozwiązanie najzupełniej logiczne, to tam przecież znajduje się ojczyzna profesora, a to jego kraj jest zagrożony. Dalej produkt prowadzić cię będzie drogi czytelniku przez Niemcy (Berlin, Haigerloch), żeby w końcu rzucić cię w sam środek działań wojennych pod Stalingradem. Mieszanka całkiem przyjemna i strawna, szkoda tylko że miejsc, które można odwiedzić jest tak niewiele.

Graficznie jest całkiem nieźle. U:OW zostało zrealizowane w lubianym przez graczy standardzie – trójwymiarowe postaci poruszają się po ładnych rysowanych tłach. Wielbiciele takiego rozwiązania powinni być zadowoleni. Dźwiękowo już gorzej. Ładnie wypada muzyka w menu, cała reszta jednak jest już decydowanie mniej efektowna.

Prawdziwy wiking nie ucieka

Polska wersja zasłużyła na swój akapit w tej recenzji. Gra została całkowicie zlokalizowana i chwała firmie Nicolas Games z Sosnowca za to. Tłumaczenie jest całkiem dobre, niestety kiepsko dobrano głos głównego bohatera. Nie, nawet nie barwę, ta jeszcze by uszła. Do szewskiej pasji doprowadzało mnie słuchanie tego, jak on swoim głosem moduluje. Wyobraź sobie drogi czytelniku kolesia, który mówi tak jakby podniecał się każdą wypowiadaną przez siebie głoską i był bez pamięci zakochany w barwie swojego głosu, a zrozumiesz jak brzmi polski odpowiednik Johna Russella. Nijak nie pasuje to do sposobu mówienia nudnego profesora fizyki.

Pora na podsumowanie. Undercover: Operation Wintersun mogła być dobrą grą, gdyby tylko nieco więcej czasu poświęcono przemyśleniu i dopracowaniu fabuły. Niestety tego nie zrobiono. W efekcie wszystkie inne zalety – na przykład niezłe dialogi czy przyjemne zagadki – schodzą na dalszy plan. Zwyczajnie nie zawsze chce się odkrywać, co jeszcze gra ma do zaoferowania. W dodatku produkt ten jest bardzo krótki. U:OW poleciłbym chyba tylko tym, którzy od gier przygodowych oczekują klasycznego główkowania, wszyscy inni, a zwłaszcza miłośnicy dobrej fabuły, będą niestety tym tytułem zawiedzeni. Zastanawiam się jaka ocena oddałaby jakość tej całkiem dobrej, ale niestety brutalnie zepsutej fabułą, gry. 6,9 brzmi nieźle – taka ocena dla średniaka.

Nic chyba dziwnego w tym, że życie nudnego człowieka jest dla przeciętnego obserwatora tak samo nudne jak on sam. Grzech twórców recenzowanej przeze mnie gry Undercover: Operation Wintersun polegał przede wszystkim na tym, że takiego właśnie nudziarza uczyniono głównym bohaterem. I co się okazało? Gra wyszła nudna. A czego się spodziewałeś?

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

5 KOMENTARZE

    • A czy w przygodówki jeszcze ktoś gra?

      powiem ci zabawną rzecz, ale jak się spojrzy na ogólne plany wydawnicze na przyszły rok, to różnych przygodówek (w tym takich świetnie zapowiadających się jak Overclocked na przykład) jest tam więcej niż shooterów i RTSów razem wziętych prawie 🙂 przynajmniej kilkanaście ciekawych tytułów, mniej lub bardziej old schoolowych – comeback jakiś czy co? 🙂

  1. Przypuszczam, że gier tych nie robi się i nie wydaje tylko dla mnie (chociaż też nie miałbym nic przeciwko), więc pewnie ktoś gra 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here