Ron Gilbert to człowiek fantastyczny, który dodatkowo trafił w swój czas. Gry z serii Monkey Island to świetny przykład bombowej mieszanki growej – doskonałego scenariusza, świetnego humoru i… tak jest, innowacji technologicznej. W czasach, kiedy na komputerach PC królowały szesnastokolorowe gry Sierry, w których komunikaty trzeba było wpisywać z palca, LucasArts dał nam piękną, animowaną historię Guybrusha Threepwooda, którym kierować można było za sprawą fantastycznego interfejsu SCUMM. Żarty i postacie wykreowane przez Gilberta śmieszą do dziś.

Seria Monkey Island doczekała się czterech wersji (z przykrością muszę liczyć także tę, w której Guybrush był trójwymiarowy), ze dwóch projektów fanowskich i niezliczonych podróbek. Do dziś wydawane są gry przygodowe, w których główna postać jest bezradnym podróżnikiem, wyruszającym w tropiki, a motyw małpy przewija się w tych grach co minutę. Przypadek? Jeśli ktoś chce, niech tak myśli. Ja myślę, że to „patrzcie, patrzcie, zrobiliśmy przygodówkę i jeszcze nie zbankrutowaliśmy! I jest podobna do Wyspy Małp!”. To chyba najlepsza pochwała dla Rona Gilberta.

Ale co się wznosi, musi spaść. Gdy tylko mr Gilbert opuścił LucasArts (a było to jeszcze w 1992 roku), zaczął z hukiem powracać na cenę. I tak powraca już przez… siedemnaście lat? Jego nowe dzieło – DeathSpank ma pojawić się w roku 2009. Gilbert miał co prawda epizod jako producent doskonałego Total Annihilation, ale tutaj trudno mu przypisać jakieś szczególne zasługi, a prócz tego jego post-monkeyowa kariera to pasmo samych porażek. Począwszy od Humongous Entertainment, które tworzyło gry o których nikt nie słyszał, aż po szeroko reklamowany przez media Good & Evil – grę, która była tak świetna, że nigdy nie zobaczyła światła dziennego. Prócz tego Gilbert zajmował się tak ambitnymi zajęciami jak pisanie felietonów dla Grumpy Gamer i tworzenie komiksu DeathSpank z Claytonem Kauzlaricem.

I to właśnie DeathSpank ma przywrócić blask chwały Ronowi Gilbertowi. Jak twierdzi sam autor, to połączenie Monkey Island z Diablo będzie fantastyczną rozrywką, która rozbawi nas do łez. Ale ja już wiem, że będzie niszowym produktem, przede wszystkim dla fanów komiksu (którego niestety, w życiu nie czytałem), a za pomocą którego Gilbert znów nie odzyska sławy. Twórca Guybrusha robi dobrą minę do złej gry i twierdzi, iż fakt, że żaden wydawca nie chciał się zainteresować jego projektem, świadczy tylko o tym, że gra będzie rewolucyjna. Coż, ja pozostaję sceptyczny.

Gilbert zamierza rzeźbić tę grę praktycznie sam, z niewielką pomocą wspomnianego Kauzlarica, który zresztą ma już „prawdziwą” pracę i w Gas Powered Games pracuje nad Demigodem, który dla odmiany ma szansę stać się ciekawą i rewolucyjną gierką. Bo ma spory budżet. Dzieło Gilberta ma szansę przebicia się co najwyżej do najbardziej hardcorowych fanów Monkey Island (na mnie już raczej liczyć nie może), no i fanów samego DeathSpanka, których – nie wątpie w to – są miliony.

Szkoda Rona Gilberta i zastanawiam się, czy on sam nie żałuje, że dawno temu rzucił LucasArts. Niewykluczone, że teraz byłby jakimśtam siódmym designerem nowego Indiany Jonesa czy Star Wars: Force Unleashed, ale przynajmniej nie musiałby ciągle powracać. Gilbert ma niewątpliwy talent – szkoda, że przez tych szesnaście lat nie mogliśmy – my, gracze – z niego korzystać i obcować z nim na co dzień.

I na koniec jeszcze odrobina disclaimera. Napisałem wyżej, że pisanie na Grumpy Gamer to zadanie niezbyt ambitne. Oczywiście, ja też piszę felietony na Valhallę, więc teoretycznie nie powinienem krytykować. Ale dla mnie Gilbert przez długi czas był ikoną, a jego gry – majstersztykami. Naprawdę czekałem na Good & Evil, a na Deathspank już nie czekam. Szkoda.

A może się pomylę? Samowi i Maxowi z Telltale Games też wróżyłem szybki krach, a ich nowe przygody – mimo, że niedoceniane przez media – wciąż się pojawiają, co pokazuje, że ktoś je lubi i wciąż chce za nie płacić. Sam & Max nie jest już tak fantastyczną marką, jak kiedyś, ale potrafił się przebić. Może i DeathSpanka czeka taki, średniej wielkości sukces? Nieeeee. Raczej nie.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

8 KOMENTARZE

  1. Co mnie interesuje jakaś gra klasy B? Zwłaszcza teraz kiedy zagrywam sie w Turoka i Mass Effect oraz zacieram ręce na GTA IV? Dajcie spokój ;p Nie zaprzątajcie ludziom głowy ;p

  2. Mnie interesuje 😉 Zawsze znajdzie sie czas na cos tak odjechanego. . . Tak samo czekam na Penny Arcade Adventures: On the Rain-Slick Precipice of Darkness. W obu przypadkach czuc nutke szalenstwa, co akurat mnie napewno skusi zeby w te gierki zagrac ;)Tutaj trailer PA http://www.youtube. com/watch?v=P8apZyCLGPY

  3. albercie1622; czy nie masz czasem ochoty zagrać w coś co odkryłeś samodzielnie, w coś w co nie grają wszyscy kolesie na osiedlu? w coś co nie składa się w 95% z sztucznego hype’a?Bo ja mam często – gram w gry klasy B, a nawet C bo wolę rzadkie a przyjemne zaskoczenia i tą „nutkę szaleństwa” o której pisze mnemic niż powtarzalne jak „gwiazdy śpiewają na lodzie” rozczarowania. A w Mass Effecta i tak zagram 🙂

  4. I ja Ci go bardzo polecam. :)No sorry ale tak już jestem skonstruowany, że gram tylko w najlepsze produkcje i to nie tak bardzo często, więc z braku czasu nie tracę jego reszty na pomniejsze dzieła. 🙂 Zresztą nie jestem fanem tego typu gier.

    • No sorry ale tak już jestem skonstruowany, że gram tylko w najlepsze produkcje i to nie tak bardzo często, więc z braku czasu nie tracę jego reszty na pomniejsze dzieła. 🙂 r.

      i co ciekawe, ja cię rozumiem 🙂 ale cwaniakuję bo ostatnio mam więcej czasu i kasy na eksperymenty niz dotychczas (nie, nie posadzili mnie za wałki finansowe:D)

  5. O gustach się nie dyskutuje, ale ja się ciesze, że powstają nie tylko mainstreamowe hiperprodukcje:) Jakoś więcej frajdy mam z grania w coś oryginalnego. Nie oceniam też nigdy gier zanim nie wyjdą – zdarzają sie spore niespodzianki i to zarówno negatywne, jak i pozytywne. Zupełnie nie jestem przekonany co do tego, czy GTA 4 będzie świetną grą (nie strzelajcie tylko, bo was Jacuś T. pozwie! ;p ), ale też absolutnie nie wykluczam takiej możliwości. . . podobnie odnosze się do większości niedokończonych produkcji. pozdrawiam

  6. . . . patrzcie, patrzcie, zrobiliśmy przygodówkę i jeszcze nie zbankrutowaliśmy!. . .

    Błahahahahah, to było świetne, podniosłeś mnie na duchu, serio 😉 Otóż tego typu gier nie robi się dla mas, a co za tym idzie nie zbije się na tym wielkiej hałdy zielonych prostokącików. Wszyscy ciągle trąbią, że gatunek adventure umiera, umarł itd, a wystarczy troszkę poszukać i stwierdzi się, iż gier tego typu wychodzi cała masa. Jedne lepsze, inne gorsze, tak jak z wszystkimi. Więc dlaczego o nich nie słychać? Ano dla tego, że temat ten nie jest dziś trendy i nie wałkuje się go w nieskończoność na pierwszych stronach magazynów o grach. Co do Rona Gilberta, ten facet, właśnie za Monkey Island, jest dla mnie wręcz ikoną. Zawsze będę trzymał za niego kciuki, choćby i za 100 lat i życzę mu, aby jego pomysły były jak najbardziej zwariowane i jak najdalej odbiegające od dzisiejszego schematu szarej bylejakości. Na byciu jednakowym i podobnym można wprawdzie dziś nieźle zarobić, ale nigdy nie zostanie się Ronem Gilbertem.

  7. Na byciu jednakowym i podobnym można wprawdzie dziś nieźle zarobić, ale nigdy nie zostanie się Ronem Gilbertem.

    Genialne 😀 Musze sobie to gdzes zapisac, nalepiej na kartce ze zlotymi myslami wiszacmi nad biurkiem 🙂 W sumie nawet nie wiem co w tym zdaniu takiego pieknego. . . ale i tak jest genialne 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here