Simsy są wszędzie! Uśmiechają sie do potencjalnego nabywcy ze sklepowych półek, ekranu monitora, telewizora, pierwszych stron czasopism i gazet. Spokoju nie zazna nawet posiadacz komórki!

Tom Clancy’s Ghost Recon: Advanced Warfighter ma niezmiernie długi tytuł, dlatego też prasa na całym świecie woli używać dźwięcznego skrótu G.R.A.W. Być może nie byłby to problem, gdyby nie fakt, że dziś o nowej grze sygnowanej przez Clancy’ego mówi się bardzo dużo. Nie ma wątpliwości, że dla Microsoftu jest to system seller, czyli gra, dla której ludzie kupią nowego Xboxa. Już od prezentacji pierwszych screenów, ukazujących żołnierzy zlanych popołudniowym słońcem ,w galopie po Mexico City, było jasne, że G.R.A.W. wygląda świetnie. Teraz, kiedy mamy grę w naszych rękach, może czas zadać pytanie: czy tak faktycznie jest? Cytując naszego obecnego premiera, odpowiedź brzmi: yes, yes, yes!

Zagubiony mały człowiek

Tom Clancy to krępy pan w już słusznym wieku, który od zawsze chciał być żołnierzem. Jak to jednak bywa w życiu, splot przypadków spowodował, że został, o ironio, pisarzem. Nie mogąc się z tym pogodzić, Clancy postanowił się zemścić, zalewając swoimi powieściami, encyklopediami, wywiadami i mini-kompendiami o tematyce wojskowej księgarnie na całym świecie. Jakość jego dzieł to sprawa sporna – z jednej strony zręcznie snuje intrygę wokół spraw wojskowo-politycznych, z drugiej jednak zdarza mu się popełnić zbrodnię, jaką niewątpliwie jest seria spod znaku NetForce.

Wygląda twardo, ale Clancy to chuderlak.

Clancy relatywnie wcześnie dostrzegł potencjał gier komputerowych, angażując się w produkcję licznych gier o tematyce politycznej i zakładając swoje własne studio, Red Storm Entertainment. Po kilku próbach firma trafiła na złoto, wydając Rainbow Six – realistyczny symulator amerykańskiego oddziału AT. Pomimo wykupienia Red Storm przez Ubisoft, seria była rozwijana dalej, zaś G.R.A.W. jest jej najnowszym wcieleniem. Choć mechanika rozgrywki zmieniła się znacznie, a fabuła tyczy się bardziej kwestii stricte wojskowych, to nowa gra Clancy’ego posiada wszystkie te cechy, za którego jest on tak lubiany. I tak, intryga jest ciekawa i prawdopodobna; bronie i pojazdy w grze to sprzęt jak najbardziej prawdziwy, aczkolwiek prototypowy; ruchy postaci, sposoby komunikacji i mechanika walki są zgodne z rzeczywistością. To już powinno wystarczyć, żeby grę sprzedać, tymczasem pozytywów jest o wiele więcej!

Zacznijmy od intrygi – jest naprawdę niezła. Oto w niedalekiej przyszłości spotykamy naszego bohatera, który, co tu dużo mówić, jest odpowiednim człowiekiem w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie… ale trochę przypadkiem.

Jako żołnierz doborowych jednostek nieśmiertelnej U.S. Army, Scott Mitchell bierze udział w ćwiczeniach w Meksyku, gdzie, pech chce, dochodzi do przewrotu wojskowego. Najgorzej wychodzi na tym premier Kanady, który na dzień dobry dostaje kulkę w łeb (stosunki Amerykańsko-Kanadyjskie to temat na ciekawy artykuł do Polityki). Więcej szczęścia mają natomiast prezydenci USA i Meksyku, którzy uchodzą z życiem, ale znikają bez śladu. Teraz ktoś musi wytłumaczyć hołocie, że zadarła z nieodpowiednimi ludźmi. Hołota jednak przygotowała szczwany plan… Poznawanie kolejnych części intrygi jest naprawdę wciągające, szczególnie dla osób interesujących się podobną tematyką, ale nie tylko. Całość skonstruowana jest jak dobry, hollywoodzki film.

„Poznawanie kolejnych części intrygi jest naprawdę wciągające…”

Przekonujący żar eksplozji na ekranie

Grafika wygląda spektakularnie. Jeżeli jest kilka przełomowych momentów w naszym „growym” życiu, które zapisują się w pamięci gracza, to w moim przypadku jest to scena z początku gry, kiedy przemierzałem skąpane promieniami zachodzącego słońca niebo w wojskowym Blackhawku, podziwiając pod spodem absolutnie niesamowite Mexico City. Jakbym tam był… tego trzeba doświadczyć. Później zresztą podobnych ujęć jest więcej, ale za pierwszym razem owa scena robi niesamowite wrażenie. Podobne reakcje budzą misje w centrum miasta, bo również wyglądają niesamowicie. Dzięki efektom oślepienia światłem słonecznym i refrakcji cieplnej, ale również niesamowitym eksplozjom, nie ma wątpliwości, że Scott Mitchell jest w prawdziwym piekle.

To gorąco czuć na twarzy w czasie gry.

Patrząc na upał na ekranie ma się ochotę sięgnąć po coś chłodnego do picia. Eksplozja ambasady amerykańskiej przeraża niczym prawdziwy wybuch. Miasto, po którym biega Mitchell, jest ogromne. To z pewnością jest jedna z tych rzeczy, których do tej pory na komputerze nie dało się doświadczyć. Chociaż nie można wejść do większości budynków, a nawet ich znacząco uszkodzić, to i tak szerokie aleje w centrum miasta i zapyziałe slumsy na przedmieściach stanowią doskonałe tło walki. Można się przyczepić, że natura, czyli krzaczory, trawa i drzewa, wygląda słabo, a cywili w ogóle brak, ale w kontekście całości to po prostu bez znaczenia.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

3 KOMENTARZE

  1. Małe sprostownie, Ghost Recon: Advanced Warfighter nie jest kolejnym „wcieleniem” Rainbow Six. Rainbow Six to inna seria tak samo jak Splinter cell, choć też z nazwiskiem Tom Clancy’s w tytule.

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here