Gracze z wieloletnim stażem, ale też ci nieco młodsi mają przyjemność obserwować ewolucję rynku gier wideo. Choć ten sektor branży rozrywkowej miał spore ambicje i aspiracje już w latach osiemdziesiątych XX wieku trudno przyrównywać ówczesny jego stan do tego jak wygląda on dziś.

Rozwój coraz to nowszych platform (konsol jak i komputerów osobistych) sprawił, że z mało znaczącego, marginalnego wręcz sektora branży rozrywkowej, gry komputerowe stały się jednym z ważniejszych i najszybciej się rozwijających. Wielu analityków prognozuje, że właśnie ta gałąź przemysłu rozrywkowego będzie najdynamiczniej rozwijającą się w ciągu najbliższego ćwierćwiecza. Wraz z ewolucją branży ulega zmianie nie tylko kształt tzw. rynku, ale i mechanizmy, które nim rządzą.

Trend ten widoczny jest już od pewnego czasu. Przełomowym momentem, a przynajmniej silnie uwydatniającym owe tendencje wydaje się premiera tzw. konsol next-gen. Od tego momentu gracze stali się biernymi świadkami intensywnej rywalizacji między gigantami, którzy walcząc o klienta zmobilizowali wszystkie siły i środki. Mówiąc o środkach mam na myśli przede wszystkim worki pełne „martwych prezydentów”. W ten oto sposób mogliśmy (i wciąż możemy) oglądać wojny podjazdowe głównie między SONY i Microsoftem podbierających sobie tzw. exclusive’y, DLC i wszelkiej maści rozwiązania natury technicznej czy nawet wizualnej. I choć najczęściej dość szybko okazywało się, że większość z nich exclusive’ami bywała jedynie czasowo, a łasi na zyski wydawcy decydowali się wypuścić ten czy inny tytuł na możliwie wszystkich platformach (X360, PS3, PC) to jednak praktyka podkupywania tytułów stała się pewnym standardem. Dlatego też nikogo już dziś nie dziwi, że tytuł zapowiadany jako X-boxowy kilka miesięcy później pojawia się na PC czy PS3. Zmiana ta jest na tyle zauważalna, że coraz częściej nie mamy nawet o to pretensji do wydawców, wszak branża elektronicznej rozrywki przeżywa zmiany i większość z nas zrozumiała już, że to najzwyklejszy w świecie biznes, a nie działalność charytatywna. Czasy kiedy dwóch pryszczatych geeków w okularach grubości denek od butelek kleciło jakiś tytuł w garażu ciesząc się potem z faktu, że ktoś chce w to zagrać odeszły w niepamięć. Dziś produkcja gier to nie zajęcie dla pasjonatów, ale biznes rządzący się takimi samymi zasadami podaży i popytu jak wszystkie inne gałęzie branży rozrywkowej. Nie ma więc miejsca na sentymenty, emocje czy nawet schlebianie fanom. Jest plan biznesowy, są tzw. milestone’y, które zespół stara się (czy też jak kto woli, musi) dotrzymywać, są prognozy sprzedaży i jest ostateczny efekt w postaci premiery i reakcji rynku czyli nas, graczy udających się do sklepu po rzeczony tytuł. Nad tym aby cały projekt zakończył się sukcesem czuwa cały sztab analityków, speców od marketingu, reklamy etc. etc. Nie wszyscy gracze jednak zrozumieli ową przemianę jaka dokonała się w ciągu ostatniej dekady i wielu z nich kieruje się wciąż emocjami, żądając czy też oczekując czegoś od wydawców w imię dobrej woli lub lojalności i wdzięczności firmy, której od lat są klientami. Silna identyfikacja graczy z tym czy tamtym „obozem” przekłada się na dobrze znane również czytelnikom Valhalli pojedynki słowne fanów tej czy innej konsoli.

Granice odrębności obu obozów przez ostatnie lata sukcesywnie się zacierały. Zjawisko to było efektem coraz bardziej powszechnej multiplatformowości. Ostatnimi bastionami silnych podziałów, Reliktami Wielkiego Konfliktu były (wciąż pozostają?) tytuły-ikony związane tylko i wyłącznie z jednym z obozów. Fanom X360 czy PS3 do niedawna nie mieściło się w głowie aby te flagowe produkty ich ukochanych konsol, które często przez prasę określano nawet mianem system-sellerów mogłyby zdradzić i przejść do obozu wroga.

Dlatego też uważam, że swego rodzaju cezurą, symbolem ewolucji rynku stał się moment w czasie konferencji Microsoftu kiedy na scenę wszedł Hideo Kojima – człowiek symbol, ktoś kogo nazwisko dotychczas pojawiało się wyłącznie w towarzystwie nazwy PS3 i najczęściej w bezpośredniej bliskości innego ważnego dla fanów tej konsoli skrótu – MGS. Migracja tej serii na konsole Microsoftu (na szczęście nie w formie exclusive – to mogłoby kosztować świat tysiące zawałów fanów Playstation) świadczy o tym, że nawet takie świętości jak Metal Gear Solid uległy prawom rynku, a pieniądze, które zaoferowali ludzie Billa G. okazały się ważniejsze niż archaiczne pojęcia lojalności utożsamiane w tym wypadku z wyłącznością tytułu dla danej platformy.

Czy twarde realia biznesowe wyjdą branży na dobre, czy powszechna komercjalizacja, optymalizacja wydawnicza i szeroko zakrojona polityka biznesowa przyczyni się do rozwoju gier komputerowych? Tego nie wiemy. Przekonamy się pewnie za kolejnych kilka lat…

[Głosów:0    Średnia:0/5]

12 KOMENTARZE

  1. Możemy zapomnieć o czasach kiedy tą gałęzią rynku rządziła pasja, sympatie, emocje, czy szeroko pojęta lojalność.

    Pytanie, czy ktoś w ogóle pamięta takie? Albo inaczej – czy takie były?A seria Metal Gear, potem Metal Gear Solid, z PlayStation była powiązana bardzo luźno – exy to tylko 3 i 4 część.

    • a tak czasem druga część MGS to nie był exclusive?

      Jedynka i dwójka na PC wyszły. Dwójeczka, z tego co pamiętam, również na Xboxa się ukazała.

  2. . . . Możemy zapomnieć o czasach kiedy tą gałęzią rynku rządziła pasja, sympatie, emocje, czy szeroko pojęta lojalność. . .

    Ależ Jolo, nic bardziej błędnego. Wystarczy podnieść głowę, i sięgnąć wzrokiem nieco dalej, poza tzw mainstream. Wszystko nadal jest na miejscu, tak jak było kiedyś. Trzeba tylko mieć odwagę spojrzeć w odpowiednią stronę.

    • Ależ Jolo, nic bardziej błędnego. Wystarczy podnieść głowę, i sięgnąć wzrokiem nieco dalej, poza tzw mainstream. Wszystko nadal jest na miejscu, tak jak było kiedyś. Trzeba tylko mieć odwagę spojrzeć w odpowiednią stronę.

      A przepraszam podasz mi jakieś tytuły, o których myślisz nie mając na myśli mainstreamu? Dobrze by było gdybyś przytoczył gry, według ceibie, dobrej jakości. Może sobie zagram.

  3. digital_cormac—> ależ ja mam świadomość istnienia produkcji niezależnych czy jak kto woli offowych, ale ja właśnie w tym tekście o mainstreamie piszę, bo on w dużej mierze wyznacza kierunek rozwoju całej branży

  4. Ja tam za exclusivami nie tęsknię, nie mam uprzedzeń, niech gra każdy kto chce na czym chce. Natomiast trochę tęsknię za tymi emocjami, czy schlebianiem fanom. Rozumiem przez to chęć bycia w porzadku wobec kupujących, przykładowo choćby powiedzenie przepraszam jeśli wypuści się grę pełną bugów. Teraz to norma, i wszyscy wzruszają ramionami – bo o co chodzi :(Czasami danie czegoś fanom za darmo – jakis dodatek, edytor, cokolwiek. . . No ale biznes, to lepiej sprzedać choćby za grosze. Takie czasy faktycznie.

  5. Czas w jakim nam przyszło żyć dla jednych będą lepsze dla drugich gorsze. . . Zależy z którego obozu patrzymy. Zupełnie jak w życiu na co dzień. Ja akurat jestem zadowolony że będę mógł zagrać w TEKKENA 6 na moim klocku,ok. 10lat temu zagrywałem się w pierwsze odsłony na PSone. A PS3 nie kupiłem nie ze względu na uprzedzenia,lecz z braku czasu na dodatkową platformę do gier. Zresztą to także dodatkowa skarbonka w domu. . .

  6. A wg mnie multiplatformowość jest bardzo dobrym rozwiązaniem, dla wszystkich. . . Wyobraźcie sobie moment, gdzie dochodzi powiedzmy jeszcze jedna konsola. . . teraz mamy 4 platformy na których byśmy chcieli zagrać. . . I wyobraźcie sobie takiego np. MGS-a, gdzie chciwy pan, tworzący tą grę, każdą część wyda na osobną konsolę. . . Bo z każdym kolejnym tytułem tej gry, inna firma zapłaci więcej. . . ;x I tu się pojawia dokładnie komercjalizm. . . Bo firmy zapłacą specjalnie po to żeby im się dana konsola bardziej sprzedała. . . Multiplatformowość to będzie jedyne rozwiązanie na to, aby gracze byli zadowoleni. . . ;x To właśnie dobry objaw, a nie zły. . .

  7. I tu się pojawia dokładnie komercjalizm. . . Bo firmy zapłacą specjalnie po to żeby im się dana konsola bardziej sprzedała. . .

    A to dziwolągi. Ja bym rozdawał za darmo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here