Dobra, nie musi być od razu karton i instrukcja na sto stron, której i tak nie przeczytam. Ale system sprzedaży gier w sklepie – w pudełkach DVD, z niewielkimi instrukcjami, jest dla mnie bardzo sympatyczny. Powiem nawet więcej – wymusza na producentach tworzenie gier takimi, jak ja je postrzegam. Dla mnie gra musi mieć początek, środek, koniec, jakąś ciekawą fabułę, jakiś zwrot akcji. Tego się nie da wrzucić do „gierki” takiej, jak kolejne epizody Half-Life 2, które kupujemy przez Internet i kończymy w jedno popołudnie.

Być może ktoś kiedyś, gdy rozwijała się telewizja, tak samo narzekał na seriale. Jak widać zarówno seriale, jak i filmy pełnometrażowe współistnieją ze sobą bardzo dobrze i czasem nawet najlepszy film Ingmara Bergmana musi ustąpić miejsca „Tajemnicy Twierdzy Szyfrów”. Bo mamy deszczowy wieczór i chcemy po prostu wyluzować, a nie oglądać trzygodzinnej psychodramy o rycerzu grającym w szachy ze śmiercią. Ale ja na te growe „pięciogodzinówki” patrzę podejrzliwie.

Może to dlatego, że nie ma ich jeszcze zbyt dużo – w Steamie póki co można przede wszystkim kupić to samo, co jest na półkach w Empiku, a więc gry o długości życia 20-30 godzin. A ja jakoś nie umiem „szanować” produktu, który jest jakiś taki… karłowaty. Tak jak się nie szanuje gry, którą przyniósł nam kolega albo którą ktoś dołączył na cover (o piratach nie wspominam). Może ja jestem jakiś dziwny, ale jeśli WYBIOOOORĘ się do Media Marktu, ZNAAAAJDĘ po pół godziny krążenia miejsce do parkowania, POGAAAADAM z niekompetentnym sprzedawcą, ZAPŁAAAACĘ dwie stówki i WRÓÓÓÓÓCĘ do domu, stojąc w korku – to potem do takiej gry podchodzę z szacunkiem. Zwykle długo w nią gram, bez kodów i na poziomie normalnym. Zwykle ją też kończę, a nie rzucam w kąt, „bo mi się znudziła”.

Grę z coveru (czyli za friko) odpalę, uznam, że może i jest fajna, ale nie tak do końca i… rzucam w kąt. Tak samo podchodzę do nowych epizodów Half-Life 2. Może to dlatego, że oryginał mnie nie powalił, ale kiedy go kupiłem, z trudem odpaliłem i w końcu – zagrałem, od razu uznałem, że to fajowski, pełnoprawny i kultowy produkt. Pięciogodzinne bieganie po lesie z Alyx, choć też całkiem przyjemne, nie miało już tego tchnienia „prawdziwej przygody”, „prawdziwej fabuły” i „pełnowartościowej gry”. Ot, płacisz, ściągasz, wyrzucasz.

Nawet te straszeczne pudełka, które tylko zajmują miejsce, mają jakiś czar – czar, którego nie da żadna, nawet najlepsza gra ściągnięta z netu. Stoją na półce i chociaż nikomu się nimi nie chwalę, do niczego się nie przydają ani nawet nie używam ich jako podstawki pod krzywy stolik… kiedy na nie zerkam… jakoś cieplej mi się robi. Bo kupiłem. Zagrałem. Przeżyłem.

Zboczeniec, mówicie?

[Głosów:0    Średnia:0/5]

10 KOMENTARZE

  1. Bardzo podobnie czuję w tej kwestii, muszę czuć „materializm” pozycji, w którą gram/zagram, włożyć pewien trud w zdobycie danej gry (praca, wypad do sklepu, zażarta bitwa o ostatnie pudełko gry, triumfalny powrót i obnoszenie się swym nowym nabytkiem). Gry na coverach, owszem fajne, czasami nawet wciągną, ale rzeczywiście brak im tej magii, tego wewnętrznego fu. . . e to nie ta kartka. No, czegoś im brakuje ;)Z netu nie ściągam gier, przynajmniej na razie. Primo: nie na moje łącze. Secundo: syndrom „a może jednak ta gra mi się nie spodoba?” i masa wątpliwości z tym związanychTertio: jak już to wolę internetowe sklepy wysyłkowe, a następnie nerwowe wyczekiwanie na zdradzieckiego listonosza, który tylko czeka, aby Twoją paczkę pognieść, zrzucić ze schodów itp. 😉

    • Tertio: jak już to wolę internetowe sklepy wysyłkowe, a następnie nerwowe wyczekiwanie na zdradzieckiego listonosza, który tylko czeka, aby Twoją paczkę pognieść, zrzucić ze schodów itp. 😉

      Dokładnie za to kocham listonoszy :)))

  2. W ankiecie najchętniej bym odpowiedział – „jeszcze nie”. Chodź tak samo jak przedmówcy lubię wyprawy do sklepu to nie oszukuje się – zakupy gier online to przyszłość. Po prostu tak samym producentom jest taniej. I też uwielbiam czekanie na listonosza. Potem paczka w łapkach i rozpakowywanie jej. Z jednej strony chwalę sklepy internetowe za to, że porządnie pakują i przesyłki raczej docierają nie uszkodzone. Z drugiej strony jak już dotrą to sporo trzeba się napracować by zawartość wypakować. Ale i tak to lubię.

  3. Ja chyba nigdy nie zapomnę dnia, w którym kupowałem Obliviona – edycje kolekcjonerską w dniu premiery. OBskoczyłem kilka sklepów, ale stało się jasne,że nikt tego nie ma. Wróciłem do domu, telefon do Cenegi i. . mają spory zapas. Tylko trzeba się osobiście stawić (jeśli ma być DZIŚ a miało tak być 😀 ) No to sprawdzam gdzie jest ta ich siedziba, jadę do nich wspaniałym warszawskim tramwajem. . który niestety nie dowozi mnie na miejsce. Trzeba z buta ponad pół godziny zasuwać, no to zasuwam :). Jakieś 3h później byłem z powrotem w domu i instalowałem najnowszy nabytek. Teraz zajmuje u mnie honorowe miejsce 🙂 Wiwat produkcje pudełkowe!Swoją drogą dobre Covery nie są złe (teraz G2+NK), przechodzę i sprawia mi to masę frajdy. pozdrawiam

  4. Właśnie wracam ze skrzynki pocztowej. . . Najpierw czekałem od dwóch tygodni na różne prenumeraty i bałem się, że coś przepadło, a teraz magicznie wszystkie pisma przyszły jednocześnie. Pan dureń zamiast wejść na pierwsze piętro i wręczyć mi kilogram gazet, postanowił na chama wcisnąć je do skrzynki. Musiałem wyłamać drzwiczki i po jednej wyszarpywać gazety z zaklinowanej skrzynki. No żesz. . . . 🙁

    • Pan dureń zamiast wejść na pierwsze piętro i wręczyć mi kilogram gazet, postanowił na chama wcisnąć je do skrzynki. No żesz. . . . 🙁

      i tak masz szczęście bo mój niezaleznie od tego jak gruba jest prenumerata stara się ją złożyć na pół ( szczególnie cierpi na tym SFFiH) a i potrafi wystawić awizo antydatowane lub powtórne jeśli nawet nie było tego pierwszego :), ale przesyłki dochodzą. . .

  5. I tak masz szczęście Mal. U mnie listonosz niezależnie od tego co jest w paczce zostawia ją pod drzwiami. Chyba się przyzwyczaił do tego, że kiedy on przychodzi to ja jeszcze śpię. Ciekawi mnie kiedy coś ukradną albo coś się zniszczy kiedy zacznie padać deszcz/śnieg. Podsumowując – moim zdaniem Poczta Polska ssie na maxa i już nie mogę się doczekać chwili, gdy stracą monopol na te usługi.

  6. Zgadzam się w 100% z malacarem. Namacalność pewnego produktu jest niezbędna, aby się nim w pełni cieszyć. To samo tyczy się filmów na DVD, książek, czy muzyki. Pozyskiwanie tego typu przedmiotów poprzez internet wyklucza jakby podstawową ideę samego „bycia przedmiotem”. Kupujemy wtedy nie produkt czyli przedmiot i zawartą w nim treść, tylko sama treść. Wielu powie, że treść jest najważniejsza i oczywiście będą mieli rację, ale treść bez fizycznego jej nośnika jest jakaś hmmm. . . . pusta, przepraszam to złe słowo, raczej niekompletna. Poza tym mężczyźni są wzrokowcami i takie rzeczy są im bardzo potrzebne. Pewnie właśnie dlatego wręcz nienawidzę książek w postaci elektronicznej i walczę z nimi jak tylko mogę, i pewnie dlatego na ścianach w domu główną dekoracją jest masa pólek z równiutko poukładanymi ponad 450 pozycjami, które regularnie i pedantycznie odkurzam. Co do jakości gier wydawanych w epizodach jednak sie nie zgodzę. To nie czas jaki spędzimy nad rozgrywką decyduje o jakości gry a treść w niej zawarta. Była kiedyś taka gra NOX, na ówczesne czasy był to baaaardzo krótki erpeg i wszyscy mu to ostro zarzucali. Wtedy to z ust designerów z WESTWOOD padły,(chyba po raz pierwszy) słowa, iż „wolimy zrobić krótką i jak najbardziej ciekawą grę, niż 200 godzinnego gniota”. Mieli panowie mnóstwo racji. Ja sam mam dość ciągnących się jak glut z nochala pseudo produkcji z tak marną fabułą, że zasypia się przy niej nawet po 5 kawach, przykład? pierwszy z brzegu – Lionheart Legacy of Crusader czy jakoś tak. Naprawdę wole grę krótką a wciągającą, pozostawiającą za sobą smak przygody, a nie tylko rozgrzany fotel. Za to, ze stwierdzeniem, tu cyt. „. . . ja jakoś nie umiem „szanować” produktu, który jest jakiś taki. . . karłowaty”, zgadzam się każdą komórką mojego ciała, zwłaszcza, że idealnie sprawdza się również w odniesieniu do ludzi. . .

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here