Po skończeniu przygody z Battlefield: Bad Company doszedłem do wniosku, że autorzy gry sami nie wiedzieli co chcą osiągnąć. Wiele ciekawie zapowiadających się pomysłów koniec końców nie zachwyca, a inne, które mogły się podobać przed premierą gry okazały się być przeciętne. Nie oznacza to jednak, że recenzowany tytuł jest słaby. On po prostu znika w gąszczu lepszych produkcji.

Raport z krótkiej wojny

Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że w strzelankach fabuła nie jest najważniejsza. Regułę tą potwierdzają twórcy Bad Company, którzy nie wdając się w żadne szczegóły rzucają nas w wir wojennej zawieruchy. Nagle stajemy się jednym z wielu trybów i trybików napędzających fikcyjny konflikt zbrojny. Jako Marlon Preston dołączamy do tytułowej jednostki Bad Company (tak naprawdę Bravo Company), w której armia zbiera pechowców, szaleńców czy kryminalistów. Krótko mówiąc tych, którzy potrafią strzelać, ale są zbędni i ich śmierć na polu walki nikogo nie zaboli. Wiemy tylko, że bohaterska US Army wojuje z bardzo mocnymi wojskami Rosji. Wprowadzenie do gry zamyka się w tym jednym, krótkim zdaniu.

Tego budynku nie zburzymy

Skoro fabuła nie jest taka ważna, to dziwi mnie nadanie pierwszoplanowej roli wojakom z Bad Company. Każdy z nich jest wyrazistą postacią, którą łatwo zapamiętać i rozpoznać. Każdy ma swoją osobowość i coś, co sprawi, że nie będziemy ich traktowali jak mięso armatnie. Narratorem jest tu nawet prowadzona przez nas postać. Preston opowiada historię, którą poznamy w trybie single player. Trzeba więc spytać po co to robi, skoro autorzy wcześniej ją okaleczyli, sprowadzając do banalnego „Armia USA kontra Armia Rosyjska”?

Hahaha

Inną cechą charakterystyczną dla gry, w której fabuła ma jednak jakieś znaczenie jest humor. Skoro postaci opowiadają dowcipy czy anegdotki to znaczy, że jednak mamy koncentrować się na opowiadanej historii. Przecież nasza drużyna nie rzuca mniej lub bardziej zabawnymi krótkimi hasłami jak Duke Nukem. Najczęściej usłyszmy całe „śmieszne” wymiany zdań. I tu niestety produkcja ta odrobinę kuleje. Przed premierą jej autorzy przygotowali dla graczy mnóstwo humorystycznych materiałów filmowych. Niestety sprawiło to, że wystrzelali się z amunicji. Klipy promujące recenzowaną grę były bardzo zabawne. Humor w grze może najwyżej sprawić, że lekko drgnie ci kącik ust. Zabawa w papier, kamień, nożyce jest czymś ciekawym gdy widzi się ją pierwszy raz. Złoty śmigłowiec i generał pijak rządzący jednym z byłych sowieckich państw satelickich być może śmieszy graczy z Ameryki, a żarty na temat „trakozaura dinozaura” absolutnie nie bawią. Braku właśnie tych gagów nikt by zapewne nie zauważył. Dowcipy z materiałów promujących grę byłyby natomiast doskonałe, ale ich niestety zabrakło. Oto jeden z wielu problemów BF:BC.

Wybuchowo

Kolejnym jest rewolucyjny system umożliwiający niszczenie otoczenia. Taki przełomowy to był on niestety tylko na papierze i w materiałach promocyjnych. W grze szybko okazuje się, że możemy niszczyć wiele obiektów, ale niektórych nie ruszymy nawet najmocniejszą bronią. I choć przyjemnie kruszy się ściany, to drażnią budynki, które nigdy się nie zawalają. Zawsze muszą się opierać naszej broni, utrzymując całą konstrukcję w pionie dzięki kilku kawałkom betonu.

Idziemy po złoto

Na wizerunek Bad Company dobrze nie wpływają rozmieszczone praktycznie wszędzie czerwone skrzynki czy beczki. Po pięciu minutach zabawy już na pierwszy rzut oka wiemy co można zdemolować, a czego nie. Wybuchowe niespodzianki pokazują nam także gdzie mniej więcej pojawi się wróg i jak bardzo ograniczony jest ten cudowny system niszczenia otoczenia. Generalnie jest to dosłownie to samo co widzieliśmy w dwóch odsłonach gry Red Faction ładnych kilka lat temu. Czy można to nazwać rewolucją? Moim zdaniem nie.

Strzelając śmiechem

W tej sytuacji musimy się cieszyć z tego, że jeden z fundamentów rasowych shooterów stoi w grze na wysokim poziomie. Ilość sprzętu, który możemy używać w Bad Company zasługuje na słowa uznania. Nosić będziemy tyle, co normalny dorosły człowiek, ale zapewne co kilka chwil podniesiemy inny typ broni, ot tak dla przyjemności, ponieważ są w grze i można z nich korzystać. Wśród dostępnych „zabawek” znajdziemy pistolety, karabiny snajperskie, automaty, półautomaty czy strzelby. Oczywiście czekają na nas także materiały wybuchowe, granaty, rakietnica i stacjonarne karabiny maszynowe czy działa bezodrzutowe. Jakby tego było mało możemy jeszcze skorzystać z wsparcia. Ostrzał artyleryjski albo moździerzowy? Nakierowywana laserowo bomba? I w ten sposób pozbędziemy się wrogów. Trzeba również pochwalić autorów za przygotowanie bardzo ładnych modeli „pukawek”. Wyglądają naprawdę świetnie.

W grze wsiądziemy także do pojazdów. Tych też jest całkiem sporo. Pokierujemy między innymi śmigłowcem, ciężarówką, czołgiem, pojazdem opancerzonym czy motorówką. W ich przypadku nie podobał mi się jednak model jazdy/lotu. Uproszczony, można by w zasadzie rzec zręcznościowy, gdyby nie to, że jednak jest odrobinę toporny. Więcej radości sprawia na pewno wojowanie jako zwykły piechociarz, choć muszę dodać, że wykonanie modeli pojazdów również stoi na wysokim poziomie.

Ja ich nie znam

To zdają się myśleć żołnierze wroga, kiedy atakujesz ich wirtualnych kolegów. O SI konsoli postanowiłem wspomnieć ponieważ przed chwilą omówiłem uzbrojenie, które wykorzystamy do pozbywania się rosyjskich wojsk. Niestety przez szeregi rosyjskiej armii będziesz przechodził jak rozgrzany nóż przez kostkę masła. Przeciwnikom zdarza się stać w miejscu i oglądać tapetę na ścianie. Możemy ich wtedy w spokoju potraktować nożem. Wrodzy wojacy także niezbyt często reagują na toczącą się wokół nich bitwę. Dopóki nie zaczniesz do nich strzelać albo nie wejdziesz w ich „zasięg” starcie, które właśnie rozpoczęło się pięćdziesiąt metrów od nich raczej ich nie zainteresuje. Nawet potężne eksplozje ich nie wzruszą. Gdyby BF:BC był grą stricte wieloosobową, to bym nawet jakoś specjalnie nie marudził. Niestety nie jest on taką produkcją.

A skoro już o błędach mowa, to irytowały mnie jeszcze dość duże hitboxy czyli obszary na i wokół postaci, w które musimy trafić żeby zadać obrażenia. Czasem da się zauważyć, że nasz strzał przeleciał minimalnie obok głowy czy ciała przeciwnika, ale ten i tak zostaje trafiony. Widać taki urok grania w shootery na padzie. Wrogowie lubią się także rozpływać w powietrzu kiedy dobiegniemy do dowolnego punktu kontrolnego. Z reguły uruchamia się wtedy cutscenka, a wszyscy znajdujący się wokół nas wojacy po prostu znikają z mapy. Znikać potrafią także trzej panowie z Bad Company. Kiedy odbiegniemy od nich ci po prostu teleportują się w okolice naszego bohatera. Zawsze przenoszą się też do pojazdów, do których my wchodzimy, nawet jeśli nie stoją blisko nich. Niby są to drobiazgi, ale można to było inaczej rozwiązać.

Mapy są śliczne

Nie mogę także pominąć tego, że nasz bohater jest w zasadzie nieśmiertelny. W trakcie walki wystarczy zrobić sobie zastrzyk, by nasze zdrowie zregenerowało się w stu procentach. Sama „apteczka” odnawia się co jakieś dziesięć sekund, więc wrogów się nie boimy ponieważ będzie im strasznie ciężko „zabić nas na śmierć”. Zupełną niemożliwością okaże się to natomiast w przypadku naszej drużyny. Rozumiem, że kampania dla pojedynczego gracza dzięki temu trzyma się kupy, ale jest to dość zabawne rozwiązanie. Bezpośrednie trafienie z rakietnicy czy kostka C4 wybuchająca w odległości metra od wojaków z Bad Comapny może ich co najwyżej przewrócić. Praktycznie niezniszczalne są także pojazdy, które dzięki specjalnej „szlifierce” naprawiamy w kilka sekund.

Wyprawa po złoto

Jeśli połączymy wszystko to, o czym pisałem przed chwilą, to krótka kampania single player skraca się jeszcze bardziej. Ta składa się jedynie z siedmiu misji i choć opowiastka o poszukiwaniu mitycznego złota najemników mogła być ciekawa i przyjemna, to bezlitośnie morduje ją kiepski humor, wymienione już bugi i niezdecydowanie autorów BF:BC.

W zasadzie ciężko nawet powiedzieć czy to gra dla jednego czy wielu żołnierzy. Kampania rozwija się tylko po to żeby nagle, dla mnie zupełnie niespodziewanie zostać ucięta. Nasza drużyna wpakuje się w niezłą kabałę, która nawet zacznie nas wciągać kiedy okaże się, że jakimś cudem doszliśmy do ostatniej misji.

Kiepsko wypada również tryb wieloosobowy. Jeśli Bad Company nie jest grą single player, to czemu znajdziemy w niej tylko jeden rodzaj zabawy multi? Jasne, kiedy czytasz te słowa z usług sieciowych można już pobrać aktualizacje, które zmieniają ten stan rzeczy, ale ja zajmuje się tym, co otrzymujemy w pudełkowej wersji gry, a to nie przedstawia się rewelacyjnie.

Sokole oko

Z całego dania jakim jest Battlefield: Bad Company najlepiej wypada oprawa audio/wideo. Ta pierwsza miło zaskakuje kiedy słuchamy huku wystrzałów, potężnych eksplozji, dobrze nagranych dialogów czy ciekawej i oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Duży plus idzie na konto „dźwiękowców”.

Czołgów odstrzelimy w grze całe dziesiątki

Plus trafia także do grafików. O modelach broni i pojazdów już wspominałem. Teraz dodam więc, że bardzo dobrze wypada animacja i wygląd wojaków z Bad Company. Klimatu grze dodaje filtr nałożony na obraz. Rewelacyjnie prezentują się również poszczególne plansze. Są bardzo duże, zaprojektowane z głową i każda ma wymieniony przed chwilą klimat. Szkoda tylko, że wnętrza domów czy wojskowych budynków wykonane są metodą kopiuj/wklej. Szalenie irytujący drobiazg.

Choć dwa elementy opisane w tej części tekstu należy chwalić, to żałuję, że to grafika i udźwiękowienie są najmocniejszą częścią recenzowane gry. Bez nich też można stworzyć bardzo dobrą produkcję, ale BC niestety nią nie jest.

Bad Gaming

Cóż więc otrzymujemy? Przeciętny produkt ubrany w ładne szaty, śpiewający bardzo przyjemnym głosem. To w zasadzie wszystko. Jako shooter gra nie do końca się sprawdza z powodu wielu bugów. Razi także krótka kampania single player i bardzo skromny multiplayer. Tę pozycję mogą więc nabyć wielbiciele serii i osoby, które koniecznie muszą zagrać w jakąś strzelankę. Pozostali nie stracą zbyt wiele jeśli nie spotkają się z Bad Company. Gra otrzymuje ocenę 7,2. Zobaczymy co zrobią panowie ze studia DiCE w kolejnej części tej produkcji. Zakończenie recenzowanego produktu wyraźnie sugeruje, że takowa pojawi się na rynku.

Ostatnia odsłona serii Battlefield jest specyficzna. Tytuł kojarzony do tej pory z trybem multiplayer otrzymuje konkretną przygodę dla jednego gracza. Multi zostało w nim natomiast okrojone i przynajmniej w domyśle nie stanowi już esencji gry. Do tej wyjątkowej mikstury dołożono jeszcze humor i wiele obietnic dotyczących między innymi możliwości niszczenia otoczenia. Czy to wszystko tworzy wybuchową mieszankę?

Plusy

Minusy

[Głosów:0    Średnia:0/5]

7 KOMENTARZE

  1. nie rozumiem, skoro tyle narzekania to dlaczego 7. 2? czy skala oceniania zaczyna się na 6 a kończy na 10?Dla mnie 7 w skali 10pkt oznacza że gra jest lepsza niż dobra ale nie bardzo dobra, a z tekstu wynika ze jest raczej słabo żeby nie powiedzieć marnie więc dlaczego nie 4 lub 5?

  2. Troszkę późno zapodaliście tą reckę. Przecież gra wyszła kilka miesięcy temu i przy np. takim Gears of War pewnie faktycznie zasługuje (a technologia nie stoi w miejscu)na 7. 2 choć każdy ma prawo do swojego zdania. Ocena właśnie przez to moim zdaniem zaniżona, za takie tytuły bierzcie się kiedy wychodzą. Nie zgodzę się z opinia sz. recenzenta, DICe odwaliło kawał dobrej roboty. Dla mnie co najmniej 8. 5 w swojej klasie za pomysł, humor i ten feeling.

  3. Przecież już była recenzja Bad Company w lipcu wers. na PS3 więc nie rozdzierajcie od razu szat że za późno zapominalscy;) A w ogóle to czemu nie robicie jak zachodnie serwisy co to podlinkowują jedną recenzję pod wszystkie platformy i mają resztę głęboko w nosie ;). Choć w sumie doceniam, że różne teksty tej samej gry na różne platformy dajecie. Choć w sumie moglibyście to olać nie mielibyście wtedy festiwalu pretensji jak powyżej. Co jest tutaj jakąś tradycją.

  4. @ringem Recenzja Bad Company wisi od zdaje się właśnie kilku miesięcy (na PS3). Dziś szła recenzja Mirror’s Edge więc postanowiliśmy dołożyć jeszcze jeden tekst na temat produkcji DiCE. Rozejrzyj się następnym razem zanim coś napiszesz. @whateva Z tekstu wynika, że wiele rzeczy miało być swoistą rewolucją. Tak nie jest, ale to nadal solidna produkcja. Dobra, ale nie bardzo dobra. Czyli tak jak napisałeś – 7

  5. @katmaySkoro chcieliście pokazać reszcie wikingów inną produkcją DICE, to można było dać po prostu odnośnik do tej recenzji w wersji na PS3. Nie prościej? Na dodatek obie wersje praktycznie niczym się nie różnią. Ale miło, że nie zapomnieliście o drugiej platformie .

  6. Dla mnie BC jest produkcja typowo multiplayerowa. Singiel to porazka, przeskryptowane (podobnie jak cala seria CoD) akcje, ktore mnie osobiscie irytuja. Czuc, ze SP zostal dodany „na sile”. Ocena Singla 3/10Multi to juz jednak zupelnie inna bajka. Moja ulubiona gra MP na X’a. Imo duzo lepsza od CoD4, ktory ma zdecydowanie za male mapy i przez to brak mozliwosci poglowkowania. W BC mamy wieksze mapy, pojazdy i co najwazniejsze destrukcje otoczenia – juz nigdy snajper kryjacy sie w oknie budynku nie bedzie bezkarny, starczyt poslac granat i nie ma sciany. Wlasnie destrukcja budynkow sprawila, ze po BC nie moge juz wrocic do innych gier MP – gdzie sciana budynku jest przeszkoda nie do pokonania. Ocena MP 8. 5/10

  7. Czytając tę reckę mam wrażenie że autor grał w zupełnie inną grę. Mp nie jest dobry ?Ekhm, przepraszam ale sięgając wstecz wszystkie battlefieldy były kierowane głownie na mp. W bc sp miał być tylko dodatkiem. Mp w bc jest świetne(ofc IMO). Jeżeli już sie pisze i krytykuje coś,to chyba warto dłużej posiedzieć nad tym czymś. Napisane zostało ”wielu bugów”. Prosze o conajmniej 3. Zwyzywajcie mnie od fajnboya, ale czy gra która suma sumarum zdobyła serca tylu graczy zasługuje na taką recke ?

Skomentuj Anonim Anuluj odpowiedź

Please enter your comment!
Please enter your name here