Sam w swym życiu dałem się pochłonąć takim zajęciom kilka razy. Jako fan Gwiezdnych Wojen „od urodzenia”, nie potrafiłem nie zbierać „tazosów” z nadrukowanymi scenami i postaciami z jakże bliskiej sercu Sagi. Gdy w Polsce tryumfy świeciły seriale animowane ze Spider-Manem, Batmanem i resztą zgrai ganiającej w gaciach i rajstopach, tak jak rówieśnicy zajmowałem się regularnym uzupełnianiem „albumów z naklejkami” – swoistych skarbnic grafik z ulubionych kreskówek. Były jeszcze karty ze sportowcami, kolorowe papiery z rysunkami wpinane do segregatorów, jojo, inne serie tazosów (w tym Pokemony, o zgrozo…), kapsle od Tymbarków i wiele tym podobnych elementów… aż czas przyszedł na gry.

Trzeba przyznać, że słabość do zbierania jest łatwym celem dla speców od marketingu. I, bądźmy szczerzy, wykorzystują oni ją zawsze, gdy tylko jest możliwe. Jeżeli chodzi o elektroniczną rozrywkę, objawia się to w co najmniej kilku zagadnieniach. Jednym z nich są serie wydawnicze. Tak, zupełnie serio. Możemy słyszeć, że jednolite oprawy graficzne są pomocą dla klientów w celu rozpoznania produktów danych wydawców. Ale nie łudźmy się – widząc jedną czy dwie gry z Hiper-Złotej Serii czy Taniej Mega Klasyki, natychmiastowo myślimy o zbieraniu jej reszty, tak by półkę zdobył komplet. Zwłaszcza nęcące jest to w sytuacji, gdy na obwolutach widzimy numery i wiemy, że „brak nam trójeczki”.

Drugim z „growych” elementów są różnorakie edycje i wznowienia. Okej, przyznać należy, że w dużej mierze są one szansą dla nowych graczy, by ci mogli zapoznać się z produkcjami popularnymi, których nie mogli do tej pory dostać. Jednak lwią część kupujących stanowią ci, którzy dane gry już posiadają. Za przykład weźmy klasyk – „Baldur’s Gate”. Legenda pośród komputerowych RPG, którą dla wielu pobił tylko jeden tytuł – jej sequel. Ilość edycji BG, jaka pojawiła się na rodzimym rynku jest na tyle duża, że tylko nieliczni będą w stanie wymienić wszystkie bez zająknięcia. Ciekawe jest to, iż znalezienie osoby posiadającej co najmniej dwa wydania nie jest trudne – ba, większość miłośników „Wrót Baldura” zdążyła już przysposobić się a to w wydanie premierowe, edycję z jednego z pism, wersję z dodatkiem czy też komplet całej „Sagi Baldur’s Gate”. Czemu kupujemy? Dla posiadania zapasowego wydania, dla pudełka, poradników czy z miejsca załatanej wersji. Ale równie często bez konkretnego argumentu. Ot tak, by mieć.

Jest też trzeci, chyba najbardziej specyficzny aspekt kolekcjonerstwa growego. Osiągnięcia. W moim mniemaniu jest to jeden z najlepszych zabiegów marketingowych ostatnich lat, niezależnie od tego czy pod lupę weźmiemy Achievementy od Microsoftu, Trofea od Sony, czy też tytuły używane w grach („Guild Wars”, na ten przykład). Z jednej strony pozwalają one podgrzewać atmosferę w nieustannie toczonej wojnie. Od niedawna możemy zyskiwać na Playstation 3 to samo co na Xboksie 360, a wielokrotnie także odrobinę więcej. Z drugiej zaś strony gigant z Redmond ma ciężką artylerię w postaci zarzutów, iż konkurencja nie wykazuje się niczym oryginalnym. I w rezultacie obie firmy przyciągają kolejnych graczy, którzy to dają się nabrać na jakże słabe i łatwe do zbicia argumenty. Osiągnięcia, co jasne, przedłużają też żywotność produktów. Przykład to „World of Warcraft”, którego i tak wyśmienita kondycja poprawiła się jeszcze bardziej po dodaniu tego i owego do zdobycia.

Odmienność osiągnięć w grach, tytułów/trofeów/jakkolwiek je zwał, jest o tyle specyficzna, że tak naprawdę nie możemy ich namacalnie zdobyć. Nie są one nową postacią, dodatkowym zakończeniem, nowym poziomem czy trybem rozgrywki. Nie są nawet tak prostą rzeczą, jak znaczki pocztowe, które z zacięciem zbierali nasi rodzice. A mimo to jakimś cudem przynoszą satysfakcję. Być może dlatego, iż choć na chwilę pozwalają zostać królem pośród graczy, takim DiCaprio stojącym na dziobie statku. Zaskakujące jest to, jak szybko po pierwszych zastosowaniach takich form osiągnięć wieści o nich zdominowały sieć. Gdy szukamy informacji o danej produkcji, nie tylko próbujemy uzyskać dane na temat jej grafiki, kompozytora ścieżki dźwiękowej, użytego silnika etc., ale też dociekamy, jakie wyzwania staną przed nami.

I najśmieszniejsze jest to, że pośród tego złowieszczego, otaczającego nas marketingu, który bezdusznie wyrywa nasze pieniążki z portfeli, wciąż mamy uczucie pozytywnego spełnienia. Zawsze przecież lepiej jest zobaczyć na ekranie notyfikację o kolejnym odblokowanym „cudzie”, niż kupić kolejną używkę. Powiedzmy, że to taki zdrowy, budujący poczucie wartości nałóg.

[Głosów:0    Średnia:0/5]

8 KOMENTARZE

  1. Większość posiadanych gier mam w jednym egzemplarzu. Jest kilka wyjątków, np. Thief miałem z Top Secret, a potem kupiłem Antologię, w skład której również wchodził. Kupiłem ją dla pozostałych części, których nie miałem (kupowanie tych części pojedynczo byłoby kłopotliwe i prawdopodobnie bardziej kosztowne). Czyli zdublowanie wystąpiło niejako przy okazji. Jednocześnie nie odczuwam potrzeby posiadania wszystkich części jakiejś serii wydawniczej i nawet trik z numerkami na mnie nie działa, choć znam ludzi którzy kupują np. całą serię Lema z Gazety Wyborczej (mimo, że połowę z tych książek już mają) po to tylko aby całość ładnie prezentowała się na półce. Kiedy w grę wchodzą pieniądze, to jestem bardzo racjonalny :-). Natomiast to, co wyczyniam w grach to zupełnie inna sprawa. Ostatnio złapałem się na tym, że w Falloucie 3 zbieram wszelkie możliwe typy pancerzy i broni. Zupełnie nie potrafię wytłumaczyć dlaczego to robię. Gdyby w tej grze był achievement „mega-chomik” to zapewne bym go zdobył ;-).

  2. Ja na szczęście nigdy nie padłem ofiarą jakiejkolwiek kolekcjomanii. Jedynym wyjątkiem może być moja kolekcja książek (ponad 600 szt), ale to się raczej nie zalicza do dzisiejszego tematu. Do kolekcjonowania gier na półce również nie czuję żadnego pociągu. Skończę raz, czy dwa i sio na allegro. Jak mnie najdzie ochota na grania po latach to kupię jeszcze raz i tyle. Jedynym, powtarzam jedynym, odstępstwem od tej reguły, jest fakt, iż zbieram stare przygodówki, ale nie na zasadzie codziennego, kilkugodzinnego przekopywania się przez rozmaite serwisy dla numizmatycznych psychopatów. Jak wpadnie w ręce to fajnie – ląduje na półeczce. Jak nie wpadnie to trudno. Jestem jakoś genetycznie uodporniony na taki akcje i to od dzieciństwa. Może dlatego (już mnie nie złapiesz copper ;)) , że za czasów gdy byłem dzieckiem, nie za bardzo było co zbierać i jakoś się nie wciągnąłem. Całe szczęście.

  3. Mogli by za punkty z osiągnięć dwać jakieś dodatkowe bonusy np stroje dla avantarów tapety albo np ms points wtedy warto byłoby posiedzieć nad grą dużej żeby wyciągnąć z niej ile tylko się da. A tak pozostaje czysta satysfakcja i nic więcej. . . . ale MS nie lubi dawać za darmo czegoś za co można płacić.

  4. Bardzo ładnie, zgrabnie napisany tekst, przez który z przyjemnością się płynie. Gratuluję : ). Podoba mi się taki styl. Ja mam w sobie coś z kolekcjonera, lubię zbierać, trzymac na półkach. Jednak bardzo szybko zmieniam punkt zainteresowania : ). Raz kolekcjonuję książki (jakoś w któryś tydzień kupiłem z 6 tytułów oszczędzając na jedzeniu), inny gry, inny płyty audio, komiksy. . . I tak w kółeczko. Na półce przybywa, trochę ubywa (bo rzeczywiście, jeśli nie widzę sensu czegoś trzymać, nie stanowi dla mnie wartości sentymentalnej i wiem, że do tego nie wrócę, to leci siup na allegro). I tak to się toczy : ). Jeszcze niedawno miałem ambicje odbudować kolekcję gier na PSX i DC. Ale w zeszłym tygodniu kupiłem GBA i teraz poluję za cartami na aukcjach i giełdach : ). Jednak do rzeczy niematerialnych jakoś nie czuję ciągu. Nie cieszy mnie to.

    w tym Pokemony, o zgrozo. . .

    A tam, Pokemony to bardzo solidne gierki : )

  5. A ja właśnie kombinuję nad nową, większą półką na moją kolekcję gier. Chociaż są w niej tytuły w które raczej nigdy już nie zagram, to i tak nie zamierzam się ich pozbywać. A propos achievementów wszelakich. Uwielbiam (i to przez duże U), czytać co należy zrobić aby je zdobyć, a jak już się naczytam, to gram jakby w ogóle systemu achievemntów nie było. Raz na jakiś czas sprawdzam czy udało mi się coś zupełnym przypadkiem odblokować. . . i to wszystko.

  6. w tym Pokemony, o zgrozo. . . A tam, Pokemony to bardzo solidne gierki : )

    Jako gry może i tak. . . ale tazosy to był swego czasu większy nałóg od papierosów i alkoholu razem wziętych. . . :]

  7. Cóż, w erze tazosów byłem już ciut za stary, by dać się „złapać”. 🙂 Teraz też wszelkie achievementy w grach mnie nie kręcą. Jeśli coś odblokuję to przez przypadek. Choć muszę przyznać, że nigdy nie byłem jakimś zapalonym „zbieraczem”. Owszem, miałem swego czasu kolekcję kapsli czy puszek po piwie. Jeszcze dziś znalazłbym na strychu kilka zakurzonych klaserów ze znaczkami i monetami. Ale nigdy nie wpadłem w manię zwaną „musisz-mieć-je-wszystkie!” ;)Z jednym wyjątkiem. W czasach mojej podstawówki wszystkich chłopaków w okolicy ogarnęła mania zbierania jednej rzeczy. Zdjęć samochodów z (rakotwórczych!) gum do żucia TURBO. Gdy tylko miało się jakaś kasę, leciało się do sklepu i kupowało 10-20 gum. Samochodów było bodajże 250. Miałem drugą kolekcję w całej szkole, do kompletu brakowało mi jednego (!) samochodu. I wtedy. . . na rynek weszła druga seria gum Turbo. . . Z następnymi 250 samochodami. . . To był cios, po którym już nigdy się nie pozbierałem :)P. S. Wszystkim graczom uwielbiającym zbieranie achievementów w grze polecam gierkę, która nie ma fabuły, przeciwników czy poziomów. . . Cel gry jest tylko jeden – zdobyć wszystkie achievementy! 😀 http://www.kongregate. com/games/ArmorGames/ach. . . t-unlocked

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here